niedziela, 31 maja 2015

III. Closing Time




Prawdziwa miłość jest zawsze chaotyczna. Gubisz się, tracisz trzeźwy osąd. Nie umiesz się bronić. Im większa miłość, tym większy chaos.”

Zayn

Wyrzuciłem kolejną kartę na pryczę i czekałem aż Sucre – mój nowy kumpel z celi wykona swój ruch.  
Fernando trafił do mamra niecałe dwa dni temu, ponieważ napadł na jakiś spożywczak z bronią w ręku. Dali mu za to pięć lat, bo to niby jakiś zuchwały rabunek czy coś. Sam mówił mi, że robił to tylko dla swojej dziewczyny, a że zaliczył wpadkę to zwykły niefart.
-Usted da culo , otra vez! – zawołał zadowolony, rzucając trzy asy na materac.
-Kurwa – mruknąłem pod nosem.
-Stary, co jest? – zaprzeczyłem kiwiąc głową na boki.
Nie czuję potrzeby, żeby się przed nim otwierać… Przed nikim nie czuję takiej potrzeby. Mam tylko nadzieję, że Louis dał Ness ten cholerny dziennik, a moja Blondyneczka go przeczytała i cholernie mnie teraz nienawidzi. Tomlinson musi jej zapewnić bezpieczeństwo, bo jeśli chociaż jeden włosek spadnie z jej ślicznej główki… Gwarantuję, że rozpierdolę mu mordę.
-Malik – w kraty przyłożył pałką jakiś frajer. –Masz widzenie z jakimś typem – odwróciłem się, aby spojrzeć na klawisza. Tym razem przyszedł pajac w blond włosach i zielonych oczach, cholernie chudy. Gdybym tylko chciał mógłbym mu przypierdolić tak, że by się złamał na pół.
-Gdzie Luke?
-Ma teraz przerwę – przytaknąłem, a później ślamazarnie podniosłem się z łóżka i stanąłem przed strażnikiem, który założył mi kajdanki. Phi, Robinson nie trzęsie tak dupą, kiedy prowadzi mnie na widzenie. Co za kutas z tego gówniarza. –Chodź – popchnął mnie do przodu, na co pokręciłem głową na boki z niedowierzania. Ten cieć nie wie z kim ma do czynienia, ale ma kurewskie szczęście, bo nie chcę siedzieć dłużej w pace za pobicie jakiegoś marnego klawisza. 
W pomieszczeniu, gdzie wczoraj widziałem się z Louisem, Dani – głupia kuzynka znowu przyniosła mi pieprzoną drugą część trylogii o Grey’ u – oraz Michaelem, który wrócił do Seattle, ponieważ wreszcie musiał pozałatwiać sprawy w firmie, ale obiecał, że za niedługo znów mnie odwiedzi. Powiedzmy, że wierzę temu kutasowi… Siedział jakiś osiłek. Dobra… Nie przypominam sobie, żebym zadzierał z Herkulesem! Co do kurwy nędzy?!
-Usiądź, Zayn – z uniesioną brwią, niepewnie spojrzałem na policjanta.
-Nie znam go, nie będę z nim…
-Gość jest z FBI – nie pozwolił mi dokończyć blondyn, który zdjął moje kajdanki. Rozmasowałem lekko nadgarstki, ponieważ ten szmaciarz zbyt mocno przyciągnął bransoletki.
-Tym bardziej nie będę z nim gadał, kutasie – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Chcę wracać do celi.
-Usiądź, synu to nie zajmie nam długo – wbrew mnie, jebany gliniarz siłą usadził mnie na krześle naprzeciwko łysego mulata w garniaku rodem z Facetów w czerni. –Mam do ciebie propozycję, chodzi mi o…
-Nie zgadzam się – wzruszyłem ramionami. –Chcę po prostu odsiedzieć wyrok i wrócić do domu, kończę z przekrętami…
-Pomożesz mi, albo twoja dziewczyna…
-Tylko ją tknij! – wrzasnąłem, błyskawicznie wstając i łapiąc za kołnierzyk jego nieskazitelnie białej koszuli.
Ogarnęła mnie istna furia, czułem to. Zawsze tak się czułem, kiedy ktoś wypowiadał imię Ness w zdaniu : Albo twoja laleczka na tym ucierpi. Federalny uśmiechnął się kpiąco, kiwiąc głową na boki. Zdjął moje ręce równie szybko jak je tam ułożyłem i odepchnął mnie od swojej twarzy. Nie był nawet na mnie zły za ten napad szału. Ba! Jemu to sprawiało radość… To była okazja, żeby ze mnie zadrwić oraz sprawdzić moją cierpliwość, która w obecnej sytuacji nie była jakość szczególna. Miałem ochotę rozpierdolić ten pokój w drobny pył i nawet kilku policjantów w tym pomieszczeniu nie przeszkodziło by mi w tym przedsięwzięciu.
-Uspokój się, gówniarzu – zaczął z uśmiechem. –Wiem, że ktoś ci grozi, że skrzywdzi Nesselę, ale chcę ci pomóc…
-Chcesz przysługi, a nie udzielać mi pomocy… - uniosłem od niechcenia barki, które szybko opadły. –Zresztą… Ja nie potrzebuję pomocy, potrafię zadbać o moją dziewczynę nawet siedząc w pierdlu.
-Doprawdy? – uniósł brwi, podczas gdy ja swoje zmarszczyłem. O co, do cholery znowu chodzi?! Mam dość tych ciągłych gróźb skierowanych pod adresem Ness, dlatego Donavan musi przeczytać ten kurewski dziennik jak najszybciej! –Ostatnio obiło mi się o uszy, że jakiś szczyl robił jej zdjęcia z ukrycia – zazgrzytałem zębami, a palce zacisnąłem na blacie stołu. To jest, kurwa nie do wiary!
-Co mam zrobić? – warknąłem, patrząc prosto w jego wesołe piwne oczy.
-Wystarczy, że pomożesz mi włamać się do komputera niejakiego Franka Delgado.
-A co on zrobił? – kiwnąłem na niego brodą.
Znam Franka i to bardzo dobrze, ponieważ brał udział w Race Of The Death, ale przegrał. To całkiem spoko gość, który kiedyś był moim ziomkiem, ale nie oddał mi długu w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy funtów oraz sportowego wozu w ramach odsetek, który sam mi zaoferował. Zresztą tutaj nie chodzi o pieniądze tylko o moją Ness. Dla tej Blondyneczki jestem w stanie zrobić wszystko, nawet zawrzeć pakt z samym diabłem.
-To tajne in…
-Malik! – zacisnąłem mocno powieki słysząc ten piękny głos. To nie jest najlepszy moment. Po chwili poczułem delikatny pocałunek w kąciku ust, a kilka sekund później drobna blondynka usiadła na moich kolanach, próbując dać mi jeszcze jednego buziaka, ale nie pozwoliłem jej. –Coś się stało? – zapytała zdziwiona i… Chyba lekko urażona. Pieprzony Louis nie dał jej zeszytu. Niech go szlag!
-To nie najlepszy moment, Maleńka – przejechałem nosem po lekko różowym policzku.
-Och, nie mówiłeś, że jest tutaj twoja dziwka – syknęła, na co zmarszczyłem brwi… Moja dziwka? Która? 
Prawa dłoń Donavan zacisnęła się na moim kroczu, powodując tym samym, że gardłowy jęk przyjemności opuścił moją krtań. Chryste, ona mnie wykończy takimi torturami… Tak cholernie ją kocham.
-Obiecałeś, że nie wpiszesz mnie do tego pieprzonego zeszytu – mimo twardej postawy oraz całej wściekłości, którą napędzana tutaj przyszła, głos Nesselii teraz się łamał, a złość ustępowała drogi cierpieniu. Ręka zacisnęła się w pięść, która zaczęła uderzać w moją klatkę piersiową, wcale nie sprawiając mi bólu – gorsza była świadomość, że ta dziewczyna płakała przeze mnie. To… Zupełnie jakby ktoś dźgnął mnie nożem w serce i drążył dziurę coraz głębiej. –Ale wpisałeś jeszcze jakąś zdzirę, jak mogłeś? – łzy wielkości ziaren grochu spływały teraz po rozgrzanych policzkach.
-Błagam cie, nie płacz – mruknąłem w włosy Ness przy okazji cmokając ją w czubek głowy.
-Jak mam… – pociągnęła noskiem, wprowadzając mnie w jeszcze gorszy stan. –Skoro ją pieprzyłeś… - nie zważając na nic, objąłem ramionami płaczącą dziewiętnastolatkę, którą jeszcze mocniej przyciągnąłem do torsu, uniemożliwiając jej jakikolwiek nawet najmniejszy ruch. –Jesteś podły.
-Wiem – westchnąłem. –Jestem najgorszym co cie w życiu spotkało – oparłem czoło o czubek głowy, wtulonej w moją szyję Ness. –Wiem, że mnie teraz nienawidzisz i…
-Ja cie kocham, Malik – co? Jak to jest możliwe, żeby po tym wszystkim mnie kochała? –Mimo, że to tak cholernie mnie boli i niszczy od środka. Chcę, żebyś zawsze był przy mnie. Żebyś się mną opiekował. Żebyś mnie wspierał…
-Nie mogę, Ness – wbrew sobie musiałem wypowiedzieć te słowa, ponieważ tak będzie lepiej dla nas obojga. –Już cie nie kocham– mimo wielkiej guli w gardle, powiedziałem to… Największe kłamstwo w moim całym, popieprzonym życiu.  –Mogę mieć na pęczki takich naiwniaczek jak ty – mówiłem dalej, desperacko ją przytulając.
-Nie mów tak – zapłakała. –Nie rób mi tego, błagam… Ja nie zniosę więcej tego uczucia… Nie po tym co zrobił Lou – cholera!
-Wróć do niego. Razem wychowujcie Darcey.
-Nie puszczę cie – sfrustrowana zacisnęła piąstki na białej koszulce. –Nie puszczę, dopóki nie powiesz, że żartowałeś!
-Ja nie żartuję, Ness. Masz dać mi spokój.
-Nie! – uszczypnęła mnie w plecy, a jej łezki spływały po mojej szyi. To moja największa porażka w życiu. Patrzeć na łzy kobiety, którą kochasz… Którą sam doprowadziłeś do tak zjebanego stanu.
-Wróć do domu – pokiwała przecząco głową. –Gościu, pożycz telefon – kiwnąłem na agenta FBI, który bez słowa przyglądał się tej scenie rodem z dramatu, które moja ukochana uwielbia. Zdezorientowany podał mi białego Iphone’ a, do którego wstukałem dobrze znany mi numer, po czym przyłożyłem aparat do ucha. Minął pierwszy sygnał. Później drugi. Trzeci… Aż wreszcie odebrał.
-Adam Donavan, słucham? – wywróciłem oczami na to formalne powitanie. Chryste, co się stało z tym gościem?
-Stary, to ja. Mógłbyś przyjechać do więzienia po siostrę?
-Pewnie, zaraz będę.
-Dzięki – rozłączyłem się i oddałem urządzenie temu macho, który nadal uważnie mnie obserwował. Miałem go i jego propozycje wszelkiego rodzaju w dupie, ale teraz musiałem zająć czymś umysł. Nie mogłem skupiać się na Blondyneczce, bo jeszcze powiedziałbym jej prawdę. –Wracając do ciebie… Mów co zrobił, bo inaczej ci nie pomogę – wzruszyłem barkami, a maleńka istotka w moich ramionach niespokojnie drgnęła.
-Gość po waszym napadzie na konwój, wykradł cholernie poufne dane, tak jak tajne informacje z bazy wojskowej USA.
-Dobra, masz tu laptopa? – zmarszczył brwi. –To nie jest jakoś kurewsko trudne, zrobię to od razu, a ty wywiążesz się ze swojej części umowy – warknąłem, dyskretnie wskazując na Ness, która nadal płakała jak malutka dziewczynka - jakby zgubiła rodziców i nie ma pojęcia gdzie pójść.
Facet wyjął z brązowego, obitego skórą neseseru czarnego laptopa marki Apple, którego ułożył na stole i włączył. Odczekał chwilę, po czym wstukał pięcioliterowe hasło oraz enter i odwrócił sprzęt w moją stronę. Puściłem Donavan, która oplotła mnie niczym mała rozkoszna małpka i przysunąłem krzesło z nami nieco bliżej stołu.
Cała ta „ciężka i trudna praca” z namierzeniem oraz włamaniem się do komputera Delgado, zajęła mi niecałe piętnaście minut, a w momencie gdy skończyłem do pomieszczenia wszedł Adam. Szybkim krokiem podszedł do nas i zmroził mnie spojrzeniem.
-Co jej zrobiłeś? – warknął.
-Tylko się zabawiłem – wzruszyłem ramionami podczas, gdy dwudziestodwulatek uniósł brwi i spojrzał na mnie z miną typu: „Nie kręć stary”. –Nie chcę jej widzieć, niech tutaj nie przychodzi – powiedziałem patrząc prosto w oczy przyjaciela. –Zabieraj ją – delikatnie odepchnąłem od siebie blondynkę, która od razu znów jak nieznośna nastolatka przyległa swoją piersią do mnie. –Ogarnij ją! – wrzasnąłem, nie wiedząc co mogę jeszcze zrobić, żeby zniechęcić do siebie Nesselę. Powoli kończyły mi się pomysły.
-Nessiu, chodź – złapał ją pod pachy i starał się zabrać, ale… Cholera, Ness ma naprawdę sporo siły w tych cherlawych ramionkach. Zabrał ją, ale ustawiając mnie do pionu, nadal przyklejonego do dziewczyny. –Ness, puść go – warknął zażenowany.
-Zostaw mnie – wychlipała. –Nie puszczę, bo go kocham!
-Nessela, do cholery puść mnie! – wydarłem się na tyle głośno, na ile pozwalały mi siły w płucach, odpychając od siebie Blondyneczkę. Teraz para sarnich oczu wpatrywała się we mnie z przerażeniem. Adam trzymał ją mocno, żeby już się do mnie nie dobierała. –Nie kocham cie, pojmij to! Zdradziłem cie i zapisałem w Dzienniku Podbojów! Zachowaj chociaż odrobinę godności i odejdź!
-Ale ja cie kocham – jęknęła, płacząc jeszcze bardziej – co wbrew pozorom było możliwe.
-No to masz pecha, wynocha! – wskazałem na drzwi, wciekły na siebie. –Zaprowadź mnie do celi – znów zakuł mnie w kajdanki i popychając w przód, odprowadził do kazamaty. –Wyjazd, Sucre – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, rzucając się na swoją prycz, gdy Portorykańczyk z niej zszedł.
Leżałem na plecach, wpatrując się w łóżko, na którym zwykł spać Fernando. Za metalowymi rurkami podtrzymującymi  materac było zdjęcie przedstawiające mnie i Ness, które zrobiliśmy jakiś tydzień przed naszym aresztowaniem. Nosiłem je w portfelu, a Donavan miała je oprawione w czarną ramkę ustawione na szafce nocnej.
Przejechałem opuszkiem palca po policzku szczęśliwej Ness, która siedziała u mnie na barana i całowała moje lico. Ja natomiast miałem lekki grymas na twarzy, ponieważ nie chciałem robić tego głupiego zdjęcia, ale zgodziłem się tylko dlatego, żeby uszczęśliwić moją dziewczynę. Fotografia została zrobiona przez Adama, który właśnie kupił sobie nowy aparat. To był popieprzony dzień i padał śnieg, ale… Kocham sposób w jaki Donavan się uśmiecha. Kurwa…
Czuję się jak szmata… Nie, jak nic nieznaczący kawałek gówna, który wszystkim zawadza. Jebany egoista raniący wszystkich, na których mu zależy. Najgorsze jest chyba to, że było już tak od mojego urodzenia. Zawsze sprawiałem kłopoty wychowawcze rodzicom, a Michael przeważnie stawał w mojej obronie i brał większość winy na siebie za moje przewinienia – mimo wszystko rodzice zawsze wierzyli mu i mojej drugiej siostrze Natalie. Czasem się zastanawiam jakby wyglądało moje życie, gdybym został wychowany przez inne osoby, albo jakbym nie miał rodzeństwa… Lub jakbym był bardziej… Idealnym synkiem, jak Mikey. Jakbym nie zabił mojej małej Mii, za którą cholernie mocno tęsknię i cały czas myślę… Gdybym tylko ją wtedy zatrzymał… Nie wsiadłaby z tym skurwielem na jebany motor, a ten chuj nie…
Przetarłem oczy, ponieważ w powiekach zbierały mi się łzy. To właśnie dlatego tak kurewsko nienawidzę wspominać mojej małej siostrzyczki. Mam ochotę rozkurwić głowę tego kutasa, który – jak na złość – żyje! Ba! Ten pierdolony, jebany frajer wyszedł bez szwanku z tego wypadku – bo złamanie nogi, ręki i stłuczenie żeber nie można nazwać jakimś poważnym uszkodzeniem, kiedy bierzesz udział w nielegalnym wyścigu.
Mia od zawsze była moim oczkiem w głowie. Robiłem wszystko co mogłem, żeby nikt jej nie skrzywdził. Odsyłałem każdego z potencjalnych kandydatów na chłopaka z kwitkiem i podbitym okiem lub złamanym nosem – to zależało od mojego nastroju. Wiedziałem, że te wszystkie dupki chcą ją tylko zranić, może miałem piętnaście lat, ale nie byłem głupi! Chcieli jej się dobrać do majtek.
Ciągle mam przed oczami jej prześliczną, zawsze uśmiechniętą buźkę i te brązowe oczy wpatrujące się we mnie z furią, kiedy tłumaczyłem jej powód pobicia jej „kolegi” – zawsze mówiłem, że krzywo na mnie spojrzał, dlatego go sprałem, ale tak naprawdę to wstydziłem się przyznać, że się o nią martwię. Uwielbiałem bawić się długimi lekko falowanymi brązowymi włosami mojej siostry, które zawsze opadały jej kaskadami na plecy oraz piesi, co niesamowicie ją wkurwiało, gdy oglądaliśmy razem filmy. Tęsknię za nią tak cholernie mocno…
Był piątek, dokładniej dziewiąty października dwa tysiące dziewiątego roku. Pogoda była typowa dla jesieni. Było zimno jak cholera, co drugi dzień padał deszcz i wiał silny wiatr, który przyklejał te ohydne kolorowe liście do szyb okien. Nienawidzę jesieni.
Siedziałem na kanapie i kątem oka oglądałem „12 rund” z Johnem Ceną, ale moją uwagę pochłonęła komórka, ponieważ pisałem z Ryanem w sprawie dzisiejszej imprezy, na którą zaprosiła nas jedna z najładniejszych lasek w szkole. Ryan chciał się z nią ustawić, dlatego musieliśmy się tam pojawić niezwłocznie.
-Czy ty jesteś normalny, Zayn?! – wrzasnęła, trzaskając przy okazji drzwiami Mia, przez którą przemawiała furia. Znudzony przeniosłem na nią oczy. Zapewne znowu wścieka się o to, że pożyczyłem jej słuchawki do telefonu lub MP3… Albo zjadłem jej czekoladę… Albo wypiłem jogurt… Albo o wszystkie z wyżej wymienionych rzeczy…
Niższa ode mnie brunetka, która miała… Czerwone pasemka – okay, to jakaś nowość – rzuciła we mnie ściskaną w ręce papierową torbą. Na nieszczęście mojej siostrzyczki zdążyłem ją złapać, po czy wyjąłem niedojedzonego wegetariańskiego burgera i zacząłem go konsumować.
-Niszczysz mi życie! – krzyczała.
-Nie moja wina, że cały czas gubię te cholerne słuchawki – mruknąłem z pełną buzią.
-Nie o tym mówię! Chodzi mi o Maxa! Dlaczego go pobiłeś?! – już miałem otworzyć usta, żeby powiedzieć jej to samo co zawsze, ale uciszyła mnie gestem ręki. –I nie mów, że krzywo na ciebie spojrzał, bo nigdy z nim nie rozmawiałeś! – wywróciłem oczami. –Znajdź sobie kogoś Zayn, a ode mnie się odwal! – wykrzyczała, patrząc prosto w moje oczy.
Ogarnął mnie szał. Nie miała pojęcia, że robiłem to dla niej, bo się martwiłem o tą małą idiotkę! Jest w końcu moją siostrą!
-Przekaż proszę mamie, że dziś wychodzę z Maxem – parsknąłem kpiącym śmiechem.
-Marz dalej, bo dopóki ja jestem w domu, ty nigdzie nie wyjdziesz – jak szef, dumny z siebie oraz tego posunięcia, założyłem ramiona na torsie, a kostkę oparłem o kolano i nonszalancko oparłem się o oparcie sofy, patrzyłem na nią z wyższością.
-Och – jęknęła, wydymając dolną wargę. –A to nie dziś idziecie z Ryanem na tą imprezę do tej durnej Chelsea ? – uniosła lewą brew ku górze, a ja otworzyłem usta, aby coś jej powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. –Po za tym, nawet nie zauważysz kiedy wyjdę – wzruszyła ramionami od niechcenia i pobiegła do swojego pokoju.
Olałem ją i znowu skupiłem swoją uwagę na komórce.
Nie wiem ile czasu tak siedziałem, pisząc w tej chwili z Ally – moją dziewczyną, ale znowu brutalnie mi przerwano. Tym razem do domu wkroczył mój starszy brat i siostra, która rzuciła się na kanapę obok mnie.
Natalie od razu przełączyła na swój ulubiony serial jakim była Pogoda na miłość – chała jakich mało – a Michael poszedł do kuchni, żeby coś zjeść.
-Przynieś mi colę! – zawołałem, a w odpowiedzi otrzymałem tylko: „Rusz dupę, gówniarzu, nie jestem twoim służącym!”.
Po ponad godzinie oglądania tej taniej szmiry i słuchaniu idiotycznych komentarzy mojej starszej o trzy lata siostry, wreszcie przyszli rodzice. Mama od razu zajęła się przygotowaniem obiadu, na który tradycyjnie miał być makaron z warzywami, który wręcz kochała Mia. Standardowo pod pretekstem wyjścia na papierosa – moje rodzeństwo wiedziało, że paliłem, a fajki podkradałem swojemu bratu – poszedłem do kuchni, aby pomóc mamie w kuchni.
 Doprawiłem oraz pilnowałem warzyw, które smażyły się na patelni, przy okazji rozmawiając z mamą o szkole, w której sobie już od początku roku nie radziłem. W sumie… Nie chodziło o fakt, że jestem głupi, ale o moje lenistwo, bo o wiele bardziej wolałem pójść na wagary i pograć z kumplami w piłkę lub zapalić szluga, niż siedzieć na nudnej matematyce i patrzeć jak te idiotyczne dzieciaki nie potrafią załapać banalnych tematów. Miałem problem z fizyką, chemią, geografią i historią, ale nadrabiałem w matmie, informatyce, sztuce i angielskim. Temat główny dotyczył jednak moich „sobotnich wyjść”. Mama wiedziała, że biorę udział w nielegalnych wyścigach, ale nie mówiła o tym głośno i zawsze mnie broniła kiedy ojciec krzyczał, że wyśle mnie do szkoły z internatem.
Trzydzieści minut później cała moja rodzina zasiadła do obiadu, przy którym nie odbyło się bez kazania na temat niemądrego zachowania Mii, która zafarbowała włosy na tak rażący kolor. Dostała też szlaban jak powiedziałem, że wybiera się z tym całym Maxem na randkę – oczywiście podkoloryzowałem fakt, że ten cwaniaczek pije, ćpa, pali, bierze udział w nielegalnych wyścigach, ma złe stopnie – ale to, tak jak reszta z wyjątkiem ćpania było prawdą. Moi rodzice byli przeciwnikami narkotyków, dlatego dzisiejszy wieczór jak i przez kolejne dwa tygodnie moja siostrzyczka miała spędzić w domu. Nat powiedziała o wymianie z tymi dzieciakami z Francji, na którą bardzo chciała jechać, ale tata się nie zgadał, bo sądził, że jest zbyt młoda – Natalie tak jak Mia były jego małymi księżniczkami, które najlepiej zamknął by w złotej klatce – jednakże postawił ultimatum, że jeśli uzbiera na wyjazd to może śmiało jechać. Mike opowiadał jakie pytania były na powtórce z matury, do której przystąpił, aby dostać się na studia z prawda. Ogólnie mówią… Przynudzali, wszyscy bez wyjątków.
Po posiłku jak zawsze razem z mamą posprzątałem, a później poszedłem do swojego pokoju, żeby przygotować się do imprezy. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem się standardowo na czarno. Dłuższą chwilę układałem włosy, aż wreszcie włożyłem komórkę do kieszeni, a ze skrzynki, którą chowałem pod łóżkiem wyjąłem siedemset pięćdziesiąt funtów.
Zapukałem do brązowych drzwi, które znajdowały się naprzeciwko moich i nie czekając na pozwolenie wszedłem do środka. Wściekła Nat przemierzała cały swój pokój, rozmawiając ze swoją najlepszą przyjaciółką Daisy o tym, jak bardzo ojciec ją wkurza tymi wszystkimi pomysłami.
-Zaczekaj D – warknęła, po czym zasłoniła dłonią słuchawkę. –Czego ty chcesz Zayn, znowu będziesz sobie drwił, że to było pewne, że tata nie pozwoli mi jechać do Paryża na wymianę?! Jeśli tak to daruj sobie, dupku! – wywróciłem oczami i bez słowa podszedłem bliżej brunetki, która w szpilkach dorównałaby mi wzrostem.
-Masz, ale nie mów ojcu – podałem jej banknoty, które z wielkim szokiem przyjęła.
-Dlaczego dajesz mi pieniądze?
-Dwa miesiące temu miałaś urodziny, nie? – niepewnie przytaknęła. –Najlepszego – z grymasem zamachałem jej przed oczami. –Wychodzę – burknąłem i spełniłem to postanowienie, trzaskając głośno drzwiami.
Zbiegłem po schodach. W pośpiechu ubrałem buty, informując mamę, że idę do Ryana i prawdopodobnie zostanę u niego na noc.
Razem z Stewardem wypiliśmy po jednym piwie przed melanżem u Chelsea, a później poszliśmy do niej. Już od progu dało się słuchać łomot muzyki, a po przekroczeniu go uderzył w nas zapach alkoholu, potu i papierosów.
Chelsea ma kurewskie szczęście, że ma tak zajebistego starszego brata, który „opiekuje się” nią podczas, gdy ich starzy są w delegacji.
Szybko odnalazłem Ally, którą na przywitanie pocałowałem przypierając do ściany. Dziewczyna miała na sobie śliczną czarną sukienkę w drobne kwiatki, a różowe włosy miała splecione w niedbałego kłosa, który i tak już się rozwalał, bo pewnie tańczyła.
-Piłeś – stwierdziła, na co wywróciłem oczami.
-Idę zapalić… I coś wypić – uśmiechnąłem się, cmokając ją ostatni raz w usta i idąc w stronę barku. Do czerwonego plastikowego kubka nalałem sobie piwa, po czym wyszedłem na taras.
Ignorowałem zimno, rozkoszując się chłodnym powiewem oraz wilgocią powietrza… A tak naprawdę chwilą, że jazgot Seleny Gomez nie dudni mi tak bardzo w uszach. Powoli sączyłem napój oraz trułem się nikotyną, kiedy poczułem klepnięcie w ramią, a kilka sekund później mokry ślad na policzku. Obok mnie przysiadł mój przyjaciel oraz dziewczyna.
-Źle się bawisz? – zapytała tym swoim słodkim głosikiem, opierając głowę o mój bark. Wykorzystałem okazję i cmoknąłem ją w policzek.
-Nie lubię Seleny Gomez – oznajmiłem z obrzydzeniem. –Przyszedłem tylko dla ciebie i żeby wyrwać się z chaty – mruknąłem pod nosem, a w odpowiedzi dostałem o wiele bardziej przyjemniejszy od śpiewu Seleny, chichot Ally.
-I za to cie tak bar… - w zdaniu przeszkodził Mongomery mój telefon. Niechętnie spojrzałem na wyświetlacz, gdzie widniał napis „tata”. Kolejny raz wywracając oczami, odebrałem.
-Co jest?
-Gdzie jesteś?! – ojciec był cholerne wkurwiony, dlatego przekląłem się w duchu. Wiedział, że go okłamałem w sprawie dzisiejszego wieczoru i poniosę konsekwencje.
-U Ryana – mruknąłem, dalej idąc w zaparte.
-Zayn, do cholery chociaż raz powiedz prawdę! Wiem, że jesteś na jakiejś imprezie! Powiedz mi tylko czy jest z tobą Mia?! – moje serce przyśpieszyło pracy. Mia! Mówiła, że ucieknie, dlaczego, do cholery ją zignorowałem?!
-Nie, przecież miała siedzieć w domu…
-Nie ma jej, nie wiesz, gdzie mogłaby…?
-Zabiję tego gnoja – warknąłem, rozłączając się. Szybko wstałem, odpychając od siebie Allison i ruszyłem w stronę domu Ryana, który razem z moją dziewczyną podążał za mną, pytając: „Co się stało?”. –Stary, musisz mi pożyczyć motor – powiedziałem całkiem poważnie, na co przyjaciel zmarszczył brwi.
-Gdzie chcesz jechać?
-Zayn, piłeś – jęknęła różowo włosa. –Proszę, nie jedź.
-Zrobię co zechcę, odwal się! – wrzasnąłem, a dziewczyna schowała się za plecami Ryana. –Daj mi klucz, muszę jechać po Mię.
-Gdzie…
-Z tym gnojkiem, Maxem! Chuj się dziś ściga, daj mi ten klucz! – po wywróceniu oczami, poszedł wreszcie po kluczyk, który mi podał, a ja bez żadnych ceregieli wsiadłem na ścigacza i pojechałem w stronę dzielnicy, gdzie odbywały się nielegalne wyścigi.
Dodawałem coraz więcej gazu, całkowicie ignorując fakt, że mogę spowodować wypadek, zabić się lub to jak kurewsko zimno było mi w dłonie oraz uszy – teraz liczyła się tylko moja malutka siostrzyczka, która wsiadając z tym idiotą, który nie potrafi prowadzić, na motor może zginąć.
Spóźniłem się. Kiedy dojeżdżałem na stary parking, motory ruszyły, a na jednym z nich siedziała dziewczyna w czerwonych pasemkach, które powiewały jej na wietrze. Dogoniłem ich, nie licząc się z niczym. Jechałem na równi z Maxem, który specjalnie gwałtownie skręcał co powodowało, że pisk przerażenia opuszczał co chwila usta mojej Mii.
-Zatrzymaj się! – wołała, ale on jej nie słuchał. –Max, chcę zejść!
-Mia! – załzawione brązowe oczka wpatrywały się we mnie ze strachem. –Dasz radę przejść?! – podjechałem maksymalnie blisko motoru tego kutasa, ale uderzył we mnie. Jedynym dźwiękiem, który do mnie w tej chwili docierał był krzyk mojej kruszynki.
-Zayn, ja się boję!
-Zatrzymaj się, kretynie! Mia chce zejść! – w odpowiedzi ostałem tylko środkowy palec oraz kolejne uderzenie w ścigacza brata Ryana. –Chodź do mnie! – podjechałem kolejny raz cholernie blisko, ale nagle maszyna zaczęła zwalniać, aż wreszcie się zatrzymała. Zeskoczyłem i biegłem za nimi tak szybko jak tylko mogłem. Słyszałem tylko pisk opon i krzyk Mii, a obraz, który miałem przed oczami… Motor wpada w poślizg.
Oboje leżeli na mokrym asfalcie. Dupek wstał głośno jęcząc z bólu, ale moja siostra nie. Jej głowa leżała na krawężniku i krwawiła… Cholernie mocno krwawiła. Podbiegłem do niej, po czym ułożyłem burzę brązowo czerwonych włosów na swoich kolanach i zacząłem je gładzić, błagając, żeby otworzyła oczy. Ale… Nie zrobiła tego. Wyzywałem ją od idiotek, kretynek i egoistek, które uwielbiają żartować z ludzi, ale też nie wstała. Powieki miała zamknięte, a włosy były posklejane z krwi oraz… Moich łez.
Potem wszystko działo się w zawrotnym tempie. Przyjechali moi przyjaciele razem z rodzicami i rodzeństwem, pogotowie, policja… Zabrali mi ją mimo, iż nie pozwalałem i kłóciłem się z ratownikami medycznymi, że za chwilę Mia otworzy oczy i wróci ze mną do domu, śmiejąc się w najlepsze, że dałem się nabrać jak nigdy w życiu… Drobne ramiona Ally na moim torsie, ponieważ dziewczyna wtulała się w moje plecy… Mama płacząca w ramię taty, który tak jak reszta ronił łzy… Wiedziałem, że moja księżniczka już nie wróci… Wiedziałem, że zemszczę się na tym gnojku… Wiedziałem, że to wszystko jest moją winą… A co najważniejsze – wiedziałem, że zabiłem moją siostrę bliźniaczkę… 
____________________________________
To chyba najlepszy rozdział jaki napisałam do tej pory. Znacznie lepiej pisze mi się z perspektywy Zayna, niż Ness czy Louisa. Łatwiej. Może jest to spowodowane tym, że stworzyłam jego postać taką niebanalną i nieprzewidywalną... 
Jest również retrospekcja, a tym samym odpowiedź na pytanie co się stało z Mią - jej bohaterka jest w zakładce bohaterowie!! Pojawią się tam jeszcze z cztery postacie, ale to w najbliższym czasie - poinformuję was pod rozdziałem. 
Dziękuję wam za komentarze, głosy w ankiecie oraz obserwujących, to dla mnie naprawdę dużo znaczy. Jesteście wielcy ♥ 
Miłej niedzieli, miśki ;**  

niedziela, 24 maja 2015

II. Wake Me Up



ANKIETA ---> 


„Zapamiętaj, mała dziewczynko! W nocy się śpi, a nie myśli o kimś, kto ma Cię w dupie.”


Louis

Po powrocie do domu nie byłem wstanie na niczym się skupić. Byłem w szoku – mam dziecko… Mam córkę i to w dodatku z Nessie… To niewiarygodne, że dziewczyna, którą kocham dała mi tak piękny dar. Mam dziecko…
-Louis, do cholery mówię do ciebie! – syknąłem z bólu, gdy na pozór delikatna dłoń Danielle przyłożyła w moją głowę, wybudzając mnie tym samym z wewnętrznych refleksji w temacie mojej ślicznej córeczki – jakkolwiek dziwacznie do brzmi.
-Przepraszam, zamyśliłem się –pokiwałem głową na boki, żeby się ogarnąć i doprowadzić do normalnego stanu. –Co mówiłaś? – zwróciłem się do mulatki, która jadła owsiankę z owocami, na których sam widok mnie zemdliło.
Nienawidzę owsianki, a owoców w szczególności. Jedyną rzeczą jaką jestem w stanie przełknąć i strawić jest marchewka i jakieś soki, ale inaczej nie tknę się zdrowej żywności.
-Czy ty właśnie przeprosiłeś? – uniosła zszokowana brwi i wyszczerzyła na mnie oczy. Przeprosiłem?! To nie w moim stylu! Co do cholery?!
-Nie? – zapytałem z grymasem wymalowanym na twarzy. Przeprosiłem?! To nie możliwe!
-Słyszałam…
-Do rzeczy, Dani – wtrąciłem, sprawnie zmieniając temat. Nie miałem czasu, ani ochoty, aby kłócić się z nią o to czy z moich ust wypadło CAŁKIEM PRZYPADKIEM słowo na P.
 W mojej głowie była tylko ta urocza szatynka, która nazwała mnie swoim tatusiem. To dziwne słyszeć takie określenie, ale równocześnie niesamowite. Jestem odpowiedzialny za kogoś i wcale nie jest to Nessie. Czuję się… Dziwnie szczęśliwy, ale i przestraszony. Nie chcę dać plamy. Nie chcę zawieść Donavan. A już w szczególności nie chcę, żeby zabierała moją córkę tak, jak przed powiedzeniem mi prawdy. Nie dopuszczę, żeby zabrała mi Darcey kolejny raz, a kiedy tak głupi pomysł przyjdzie jej to tej ślicznej blond główki… Skończymy w sądzie.
-Pytałam, gdzie się podziewałeś i po jakiego diabła brałeś dziennik Zayna? – warknęła, mordując mnie wzrokiem.
-Zayn go chciał, a byłem u Nessie – wzruszyłem ramionami jakby to była najbardziej oczywista rzecz na całym bożym świecie.
-Po co?
-Jutro się dowiesz.
-Co ty knujesz? – zapytała bardzo wolno, dokładnie mnie lustrując. –Jeśli tylko Ness będzie przez ciebie cierpiała… Louis, gwarantuję ci, że skończysz w szpitalu – wywróciłem oczami. Ona i te jej groźby, phi! Olson nie potrafi nawet zabić muchy, ponieważ nie trafia, a co tu dopiero mówić o pobiciu mnie.
-Nie chcę… - zeszyt! –Kurwa, pierdolona mać! – każde słowo wykrzyczałem z dłuższą przerwą, gwałtownie wstając z krzesła i łapiąc się za głowę. Zapomniałem go zabrać! Ja pierdolę!
-Co?! – zawołała przerażona, ale zaprzeczyłem kiwając głową na boki. Chodziłem w tę i we w tę, klnąc przed nosem swoją sklerozę oraz Malika, który uknuł tą całą intrygę. To zniszczy moją Nessie.- Louis, do kurwy nędzy mów, co się dzieje?! – wrzasnęła, zatrzymują mnie. Jej dłonie złapały za moje ramiona  mocno mną potrząsając. –Co zrobiłeś?!
-Zeszyt podbojów… -źrenice dwudziestodwulatki momentalnie się rozszerzyły. –Zayn… Chyba wpisał tam Nessie… Ja nie wiem… - pokiwałem głową na boki. –Pisał dość długo, potem kazał zanieść zeszyt Nessie.
-Dlaczego się na to wszystko zgodziłeś?! – zaczęła krzyczeć na całe gardło mimo, iż było już blisko północy. –Czemu, do cholery nie pozwalasz Ness być szczęśliwą?! Dobrze wiesz, jak głupi jest Malik! Zawsze podejmuje niewłaściwe decyzje! – nawrzeszczała na mnie, a gdy skończyła swój niezbyt długi monolog zaczęła głośno dyszeć jakby właśnie przebiegła maraton. –Ałła – jęknęła łapiąc się za brzuch oraz zginając w pół.
-Chryste, Dani wszystko w porządku? – przerażony jej stanem, objąłem ją ramieniem i podtrzymałem. Mulatka nagle pobladła i zachwiała się na nogach. –Danielle! – zawołałem, ledwo panując nad opanowaniem głosu. Ten dzień był już wystarczająco owocny w mocne wrażenia.
-Nic mi nie jest, muszę tylko usiąść – zaprowadziłem ją ostrożnie do krzesła, na którym usiadła. –Dasz mi wody? – bez słowa podszedłem do blatu, skąd zabrałem butelkę z wodą niegazowaną, którą wlałem do szklanki i podałem przyjaciółce.
Dziewczyna brała maleńkie łyczki, starając się zapanować nad emocjami, które nią w tej chwili bardzo targały. Nie byłem tym zdziwiony, sam nieźle się wystraszyłem. Nie chodziłem na żadne kursy dotyczące zachowania przepisów wobec kobiet w ciąży! Powinna mnie ostrzegać wcześniej, kiedy będzie miała takie… Ataki, wtedy szybko sprowadzę Payne’ a.
-Gdzie jest zeszyt?
-Co?
-Zeszyt… Gdzie go zostawiłeś?
-W mieszkaniu Nessie – zacisnąłem cholernie mocno powieki oraz zagryzłem obie wargi czując kilka sekund później metaliczny posmak krwi w ustach. –Nie chciałem… - mruknąłem. –To znaczy na początku chciałem, ale później już nie. Odkręcę to, powiem Nessie, że Malik zrobił to celowo.
~***~
Od rana, czyli od przywiezienia Donavan razem z Darcey do przedszkola, czekałem, aż moja córka skończy zajęcia. Cały czas miałem przed oczami Nessie, która o dziwo promieniała radością. Byłem pewien, że ciekawość wzięła nad nią górę i jeśli dostrzegła notes Zayna, przeczytała go, ale wszystko wskazywało na to, iż taka sytuacja wcale nie miała miejsca. Poczułem ulgę, przynajmniej raz Zayn będzie musiał rozwiązać swoje problemy w inny sposób, bez ranienia siebie i Nessie.
Gdy wybiła godzina druga w południe wysiadłem z samochodu i wkroczyłem do budynku przedszkola. Szybko odnalazłem klasę czterolatki. Oparłem się o framugę drzwi, uwarzenie obserwując jak zbiera zabawki z tym małym smarkiem – Gabe’ m, który według Nesselii jest aniołkiem. Osobiście byłem innego zdania i ten dzieciak był tylko małym flirciarzem, który zaleca się do mojej córki.
-Tatuś! – uśmiechnięta od ucha do ucha szatynka biegiem ruszyła w moją stronę, dlatego przykucnąłem i wziąłem ją w ramiona mocno przytulając do swojego torsu. –Gdzie pojedziemy?
-Musisz poznać kilka osób, księżniczko, a później zjemy sobie coś na obiad i pobawimy się.
-Super! – pisnęła, podając mi swoją torebkę, a sama poszła ubrać płaszcz oraz buty. Zaraz za Darcey wyszedł ten gówniarz, dlatego niezwłocznie podążyłem za nimi.
-D, a przyjdziesz dziś do mnie?
-Nie, dziś spędzam czas z moim tatusiem – stwierdziła pewnie, mocując się z suwakiem. Ruszyłem z odsieczą.
-Daj, pomogę ci – przykucnąłem i zapiąłem zamek kurtki oraz owinąłem szal wokół szyi dziewczynki, która prześlicznie się do mnie uśmiechnęła. Uśmiech miała po Nessie. –Możemy iść?
-Ale my jeszcze rozmawiamy – jęknął błagalnie ten szczyl.
-Ch… Gówno mnie to obchodzi – warknąłem. –Chodź, maleńka – wziąłem Darcey na ręce i dumny wyszedłem z placówki.
Żadne gnojek, a już w szczególności jakiś czterolatek nie będzie mi mówił kiedy mogę zabrać własne dziecko, a kiedy nie! Mam głęboko w poważaniu fakt, że Donavan kazała mi być względem tego dzieciaka miła – nie ma jej tutaj, a Darcey jej nie powie – już moja w tym głowa. Nie podoba mi się ten cały Gabe i nie wyrażam zgody, żeby przystawiał się do mojej księżniczki.
Usadowiłem szatynkę na miejscu pasażera z przodu i zapiąłem jej pas bezpieczeństwa, a sam zająłem miejsce za kierownicą. Uruchomiłem silnik tym samym włączając radio, z którego zaczęła lecieć piosenka The Fray - She Is.
-Heej, ja to znam! – zawołała, po czym nachyliła się  i pogłośniła. Zaśmiałem się pod nosem, kręcą głową na boki z niedowierzania. To po mnie odziedziczyła tak doskonały gust muzyczny! Jestem cholernie dumny! Oboje głośno śpiewaliśmy, aż do końca utworu. –Dlaczego byłeś niemiły dla mojego Gabe’ a? – spojrzała na mnie tymi dużymi niebieskimi oczami, w których dało się wyczytać nutkę smutku pośród radości.
-Twojego? – zszokowany uniosłem brwi na swoją córkę, która jedynie z minką zbitego psa przytaknęła. –Księżniczko, w twoim wieku powinnaś unikać takich wypierdków…
-Co to znaczy wypierdków?
-Takich jak ten Gabe. Powinnaś zacząć interesować się chłopakami dopiero po trzydziestce co najmniej.
-Ale dlaczego? Ja bardzo lubię Gabe’ a, tak jak mamusia Zayna – westchnąłem z bezsilności, przeczesując dłonią włosy. Chryste, jak jej to najprościej wbić do głowy, żeby odprawiła tego bachora z kwitkiem?!
-Twoja mama kocha Zayna, a Malik kocha Nessie, to zupełnie co innego.
-To samo! – fuknęła obrażona krzyżując ramiona na klatce piersiowej. –Kocham Gabe’ a!
-Ten gnojek… - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Kurwa, coś mi się wydaje, że na taką rozmowę jest jeszcze zbyt wcześnie. Powinniśmy ją odbywać za kilkanaście dobrych lat, a nie teraz! –Będziesz przez niego płakać – zagroziłem jej palcem. –Obiecuję ci, że ta znajomość skończy się płaczem, Darcey, a wtedy przyjdziesz do mnie i powiesz, że miałem rację. Wiesz co się stanie potem? – zaprzeczyła, kiwając głową na boki. –Kupię ci wszystko co będziesz chciała, żeby tylko uśmiech pojawił się na twojej twarzy i okrzyczę go.
-Kocham cie, tatusiu – szeroki uśmiech pojawił się na drobnych ustach szatynki, tak jak na moich.    
-Też cie kocham, księżniczko – dziwnie było to mówić, ale to przecież moja córka, oczywiście, że ją kocham. Chodzi mi o to, że nadal nie potrafię dopuścić do świadomości informacji, iż zostałem ojcem już kilka lat temu, a moja była mi o tym nie raczyła wspomnieć, tylko wyjechać bez słowa wyjaśnień, zostawiając mnie z serią pytań bez odpowiedzi. Mam jej to za złe, ale cieszę się, że w ogóle się dowiedziałem. W końcu lepiej późno, niż wcale, tak? Ale klnę się na Boga, że jeśli kiedykolwiek Donavan będzie próbowała zabrać mi moje dziecko i gdziekolwiek wyjechać… Znajdę ją i skończymy w sądzie. Gówno mnie obchodzi, że Nessie jest na prawie i zna te wszystkie adwokackie sztuczki, ale jeśli stanie pomiędzy mną, a Darcey… Pożałuje tego, bo nawet miłość dla niej jest niczym w porównaniu z moją małą księżniczką.
Zaparkowałem swój samochód na podjeździe. Biorąc głęboki oddech, przekręciłem głową w bok, aby spojrzeć na czterolatkę.
-Gotowa?
-Na co? – nie bawiąc się już w odpowiadanie na pytania, wysiadłem z auta, które obeszłam, aby otworzyć drzwi oraz wziąć szatynkę na ręce. Dziewczynka zaplotła swoje zimne dłonie wokół mojej szyi, wywołując tym samym nieprzyjemny dreszcz, który zignorowałem i pewnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi wejściowych mojej willi. –Masz duży dom – stwierdziła. –Mieszkasz sam?
-Z Zaynem, moim przyjacielem Liamem oraz jego dziewczyną Danielle, kuzynką Zayna.
-Jest ładna? – zmarszczyłem brwi. Czy ona pyta mnie tak po prostu, czy może mnie sprawdza?
-Nie wiem.
-Och – oznajmiła niemile zdziwiona. –A Liam, jest ładny? – co do cholery?!
-Nie patrzę na niego pod tym kątem.
-Co to znaczy? – nie jestem gejem!
-Wolę dziewczyny – pewnie nacisnąłem klamkę, a później pchnąłem drzwi, wchodząc do środka. Obok garderoby zsunąłem ze stóp buty, które kopnąłem w bok, aby nikt nie wybił sobie zębów, apóźniej ustawiłem Darcey na ziemi, aby zdjąć jej płaszcz oraz buty. –Chcesz jakieś kapcie, czy coś? – to całe ojcowanie jest kurewsko trudne, ale nie poddam się na starcie. Będę o nią walczył jak lew.
-Lubię chodzić na bosaka.
-To zajebiście- uśmiechnąłem się szeroko, dostrzegając w niej kolejne podobieństwo do mnie, a nie do Nessie. –Chodź – wystawiłem dłoń w stronę dziecka, które ochoczo ją uchwyciło.
-Tommo, to ty?! – po wnętrzu rozniósł się gruby głos Matta, który właśnie zbiegał po schodach. Kiedy zobaczył nas stanął jak wryty, a w jego oczach było kurewsko wielkie zdziwienie. –Co. Do. Kurwy. Nędzy. Się. Tu. Wyprawia?! – każde słowo zaakcentował. –Kim jest ta mała i dlaczego ją porwałeś?! Myślałem, że nie tykamy się trzylatek?! Wypisuję się, nie jestem pedofilem! – wrzeszczał spanikowany chodząc w te i we w te. Chryste, co za cienias.  
-Co znaczy pedofil? – dziewczynka zadarła główkę do góry, lekko szarpiąc moją rękę, aby zwrócić na siebie moją uwagę.
-Jezu. Przenajświętszy. Pójdziemy siedzieć! –złapał się za głowę przerażony. Boże, a myślałem, że to Moon panikuje najbardziej, a tu proszę… Anderson nieźle trzęsie gaciami. –Chodź, słoneczko – w mgnieniu oka wyrwał ją z mojego uchwytu, biorąc na ręce. –Wujek Matt się tobą zajmie. Pójdziemy z dala od złego pana i wszystko mi opowiesz, dobrze? – jego głos z tonu twardego macho momentalnie zmienił się na miłego chłoptasia.
-Anderson – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, ale przyjaciel mnie zignorował oraz poszedł z moją córką do kuchni, gdzie usadził ją na blacie, po czym odsunął się na dwa malusie kroki. Uspokajał ją dłońmi, mówiąc, żeby nie zaczęła krzyczeć.
-Danielle! – zawołał jeszcze bardziej wystraszony. –Nie krzycz, słoneczko – uśmiechnął się do Darcey próbując ukryć swój lęk podczas, gdy szatynka przyglądała mi się spod zmarszczonych brwi.
-Matt, ty nie rozumiesz, że…
-Stul pysk, za porwanie idzie się siedzieć! Jeśli jej matka zgłosi zaginięcie…
-Czemu się wydzierasz, kretynie? Nie wiesz, że nie powinnam się… - mówiła zdenerwowana wchodząc do kuchni, kiedy stanęła jak wryta. –Co do cholery? – wskazała na czterolatkę.
-Co znaczy cholera? – jęknąłem zmęczony już tą dziecinadą. Moi przyjaciele sądzą, że uprowadziłem dzieciaka, a moja córka zadaje głupie pytania! Zwariuję!
-Słoneczko, to bardzo brzydkie słowo, ale teraz…
-Chryste – westchnęła kolejna wystraszona dusza.-Liam, chodź szybko do kuchni! – krzyknęła Dani, niepewnie podchodząc do siedzącej na blacie Darcey, która wesoło i beztrosko wymachiwała nogami w przód oraz tył. Chyba bawiła ją ta sytuacja…
-Co się…? Woah! To dziecko! – wykrzyczał Payne, zatrzymując się w pół kroku. –Co ona tutaj robi? –podrapał się zakłopotany w głowę, balansując wzrokiem między Olson, Andersonem, mną oraz czterolatką.
-Louis ją porwał.
-Nie porwałem jej, idioto! –oburzyłem się. Byłem nie tylko zmęczony tymi oskarżeniami, które cisnął w moją stronę jeden z moich kumpli, ale nadal podekscytowany faktem, że mam dziecko. –To Darcey, moja córka – mruknąłem, podchodząc do szatynki i zdejmując ją z wysokości oraz kładąc na panelach.
-Twoja… Co?! Która z dziwek… ! – Dani nie dokończyła, ponieważ zmroziłem ją wzrokiem.
-Tatusiu, a mogę popatrzeć na bajki? – kruszynka wydęła dolną wargę, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
-Mama mówiła, że masz coś zjeść – wywróciła oczami i tym mnie kupiła. –Okay, biegnij, ale jak cie zawołam masz przyjść i zjeść. Zrobię naleśniki.
-Mniam! A zrobisz takie jak Zayn? – zatrzepotała rzęsami. Jak Zayn? Przecież Malik je w tej kawiarni, gdzie pracuje laska Adama…! Boże, jaki ja jestem tępy.
-Ma się rozumieć, no już zmykaj – zadowolona pobiegła do salonu, zostawiając mnie z trójką zdezorientowanych osób, które tylko czekały, żeby zasypać mnie serią pytań. Szybko wyjąłem komórkę, szukając w kontaktach numeru do kawiarenki, w celu zamówienia porcji naleśników z owocami, pamiętając o tym, że moja księżniczka ma uczulenie na maliny. Po chwili usłyszałem głos Marisy.
-Kawiarnia Daisy, w czym mogę pomóc?
-Marisa, tutaj Louis rozmawialiśmy wczoraj. Byłaby możliwość zamówienia naleśników z dostawą do domu?
-Tak, pewnie z czym mają być?
-Takie, jakie zawsze brał Malik tylko bez malin.
-Dobra, podaj mi jeszcze adres – przekazałem jej istotne informacje, a Parker zobowiązała się, że obiad dla mojej córki powinien pojawić się do dwudziestu minut. Podziękowałem jej, a po zakończeniu rozmowy, wsunąłem telefon do kieszeni spodni.
-Czyje to dziecko? –wypalił Liam. Cóż… Byłem pewien, iż to pytanie padnie z ust pani Payne. Szok.
-Nessie.
-Jakim cudem… - zaczęła Olson.
-Przed moją zdradą, zaszła w ciążę – spuściłem głowę. –Przez cztery lata nie miałem pojęcia, że mam Darcey – prychnąłem niedowierzając w tak egoistyczne zachowanie Donavan. –Jestem na nią zły. Mogła powiedzieć po przyjeździe… W pierwszą noc, gdy przekroczyła próg mojego, pieprzonego domu! – wydarłem się.
To mega wkurwiające uczucie zwłaszcza, że cały czas sobie o tym przypominam, a furia nasila się wiedząc, że Nessie miała kurewsko dużo możliwości do wyjawienia mi prawdy.
-Naprawdę nie porwałeś tej małej kruszynki? – zapytał z nadzieją Anderson, dlatego pokiwałem pionowo głową. –Obiecaj mi to.
-Przyrzekam na wszystko, że Darcey do moje dziecko, a Nessie wie, że teraz mała jest ze mną – wyrecytowałem niczym regułkę, kładąc prawą dłoń na piersi, a lewą unosząc na wysokość głowy i pokazując w górę dwa palce jakbym zgłaszał się do odpowiedzi. 
______________________________________
Jejciu, uwielbiam ten cover ♥
Jak widać Louis doznał przemiany, ale nie takiej znowu wielkiej, bo jest gotów nawet iść do sądu, żeby zatrzymać Darcey... Do czego jeszcze się posunie, Lou?? A co najważniejsze co zrobi Zayn, gdy się o tym dowie?? 
Dziękuję wam za komentarze i głosy w ankiecie. 
Miłej niedzieli, miśki ;**