niedziela, 26 lipca 2015

XI. She Keeps Me Up




„Perfekcyjnie potrafię oszukiwać własną podświadomość, szczególnie w kategoriach ‘wcale mi nie zależy’, ‘nic do niej nie czuje’, sprawdzając, co minutę SMSa wcale nie mam nadziei, że zobaczę jej numer na wyświetlaczu.”

Zayn

Siedziałem na sofie w samych dresach, a na moich udach leżała Donie, która ubrana była w moją koszulkę. Na plecach dziewczyny miałem ustawiony laptop, a w tle leciała piosenka Nickelback zatytułowana She Keeps Me Up. Głupie, że czułem jak ta piosenka opisuje moje uczucia względem jednej osoby, którą cały czas umyślnie próbuję zranić.
Szukałem informacji o tym kolesiu, z którym wczorajszego dnia Donavan przyszła po Darcey.
Gość nazywał się Federico Ferro, urodził się i mieszka w Mediolanie, ma dwadzieścia jeden lat, spotyka się z modelką i jest pieprzonym kierowcą wyścigowym. Jego ojciec jest właścicielem firmy Ferrari, a matka nie żyje. To zwykły playboy – miał w chuj dziewczyn i z każdą kończył po kilku tygodniach góra. Nie pozwolę mu skrzywdzić Ness.
Drzwi domu się otworzyły, a wszedł przez nie Louis, który podał mi plastikowy pojemnik.
-Przywiozłem ci tort – oznajmił idąc do kuchni, by po chwili wrócić z kubkiem kawy i usiąść w fotelu.
-Dałeś?
-Nadal nie rozumiem, czemu sam nie mogłeś dać Nessie prezentu urodzinowego? – zaciekawiony potarł brodę, na co wywróciłem oczami. –Wtajemnicz mnie w swój arcygenialny plan – poprosił.
-Opiekuj się tylko nimi – warknąłem. –Z resztą poradzę sobie sam – szatyn wstał z mebla i stanął za mną patrząc przez ramię. Lustrował wszystko, co było zamieszczone na jednej z wielu stron z szeroko otwartymi oczami.
-Co ty robisz, Malik? – zapytał przerażony. –Masz obsesję – powiedział bardzo powoli, ale spływało to po mnie. –Po co go sprawdzasz?
-Z nudów – wypaliłem siląc się na sztuczny uśmiech. –Gdzie Matt i Dani? –zmieniłem temat, mimo iż wiedziałem gdzie są moi kuzyni.
Chodzi o to, że nie mam w planach słuchać mądrości Tomlinsona, bo bądźmy szczerzy jestem mądrzejszy i sam wiem, co będzie lepszym rozwiązaniem w stosunku do osób, które są dla mnie ważne. Nie potrzebuję rad kolesia, który jakieś trzy miesiące temu dowiedział się, że jest ojcem i był gotów iść do sądu, żeby dostać pełne prawa rodzicielskie, ponieważ matka jego dziecka chciała wyjechać. 
-Matt w Newcastle, a Dani z Liamem u lekarza – przytaknąłem na znak zrozumienia. –Pozbądź się jej do drugiej – wskazał głową na drzemiącą blondynkę. –Darcey będzie tutaj przez jakiś czas, bo Nessie musi załatwić coś ważnego – pewnie będzie się migdalić z tym makaroniarzem.
Na samą myśl, że ten cały Italiano dotyka Ness mam ochotę coś rozkurwić. Jest tyle gości na świecie, a Donavan musi akurat spotykać się z największym lowelasem w całych pieprzonych Włoszech! Niech sobie znajdzie jakiegoś frajera, który jest księgowym. Faceta, który jest brzydki, garbaty i z zezem… Gościa, który będzie totalną porażką. Takiego, o którego nie będę kurewsko zazdrosny.
-Mam to gdzieś, to też mój dom – warknąłem, będąc wściekły na tego całego Fede, który kradł to, co moje.
-To nie oznacza, że masz sprowadzać dziwki, kiedy moja córka tutaj jest – wycedził przez zaciśnięte zęby. –Jak jej to wytłumaczysz, że zostawiłeś Nessie na rzecz dziwki? – kiwnął tym razem na mnie brodą.
-Uważaj na słowa, Tomlinson – wymruczała sennie Donie, a mnie włączył się odruch wymiotny. To było obrzydliwe. Ona była obrzydliwa. Ja byłem obrzydliwy. Brzydziłem się siebie wiedząc, że pieprzę się z dziewczyną, której nawet nie lubiłem, a potrzebowałem tylko, żeby zapomnieć.
-A skoro już mówimy o dziwkach, Jessica tutaj była i pytała o ciebie.
-Skończyłem z nią, mam ważniejsze sprawy na głowie niż napalona narkomanka – żachnął i poszedł do swojego pokoju. Znowu zostałem sam na sam z tą idiotką, która jest uzależniona od seksu.
Blondynka przekręciła się, dlatego musiałem podnieść komputer, żeby go nie zrzuciła. Usiadła okrakiem na moich kolanach i długim zimnym tipsem przejechała po mojej klatce piersiowej, wywołując nieprzyjemne dreszcze.
-Odłóż to – wskazała na laptopa, a kiedy nie wykonałem żadnego ruchu sama go zamknęła i położyła na stół. –Wiesz, na co mam ochotę? – zaczekaj, nie podpowiadaj.
Skoro przedwczoraj cie pieprzyłem, wczoraj również tak jak dzisiejszej nocy…, Na co możesz mieć ochotę dzisiaj? Czekaj, ja wiem…! Jesteś seksoholiczką, więc… Hm, może masz ochotę się poprzytulać i pooglądać romansidła jak Ness?
-Mam ochotę cie ujeżdżać – wymruczała jak stara kocica, a ja wywróciłem oczami. A jakże by inaczej, zawsze tego chce. Phi…
Pulchna ręka zacisnęła się na moim kroczu, na co jedynie westchnąłem zrezygnowany. Ostatnimi czasy miałem dość seksu. Chciałem obściskiwać się na sofie, oglądając głupi dramat lub komedię romantyczną! Oddałbym za to wszystko…
-Co jest? – zapytała zaniepokojona odsuwając się od mojej szyi, którą gwałciła swoimi ustami. W ramach odpowiedzi wzruszyłem jedynie ramionami.
Sam nie wiedziałem, co było ze mną nie tak. Przecież jestem Zayn Malik mam wszystko, czego zechcę, mogę mieć każdą laskę, której zapragnę…, Dlaczego, do cholery nie mogę prowadzić takiego życia jak sprzed związku z Donavan?! Czemu, do kurwy nędzy tak mi odpierdala?! To tylko dziewczyna, która bezskutecznie stara się mnie nawrócić, wmawiając, że jestem dobrą osobą, – co jest nonsensem, bo zabiłem własną siostrę.  
-Znowu ona? – warknęła, krzyżując ręce pod dużymi cyckami. Nawet fakt, że miała niezłe zderzaki mnie nie jarał, bo najzwyczajniej wolałem mniejsze. –Olej tą idiotkę i…
-Nie waż się tak o niej mówić, Donie – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, mocno łapiąc za jej nadgarstek tym samym zdejmując jej rękę z mojego krocza.
-Ale to prawda! – uniosła się. –Namąciła ci w głowie! Przez tą głupią sukę – moje mięśnie się napięły, a szczęka zacisnęła. –Zmieniłeś się, Zayn – pokiwała kadłubkiem na boki, chcąc dać mi do zrozumienia, że nadal nie potrafi w to uwierzyć. Cóż… Witam w klubie niedowiarków. Liczba członków: Dwa – ona i ja. –Nie poznaję cie. Malik, którego znałam nigdy by się tak nie zachowywał! Nie przejąłby się jakąś marną podróbką Taylor Swift…
-Skończ pieprzyć, Donie – odchyliłem głowę do tyłu, głośno wzdychając. Louis miał rację popadam w obłęd. Mam paranoję, we wszystkich widzę wrogów, którzy chcą skrzywdzić Ness.
-Sprawię, że zapomnisz – przytaknąłem, a ona zaczęła mnie całować…
~***~
W pieprzeniu Rodriguez przeszkodził mi dzwonek do drzwi, a będąc całkowicie przekonany, że Louis nie raczy ruszyć dupy, żeby otworzyć sam musiałem się zając powitaniem gości… Kimkolwiek byli.
Brutalnie wyszedłem z dziewczyny i naciągnąłem na biodra czarne dresy, po czym poszedłem w kierunku wejścia, aby uchylić brązowy prostokąt.
Jasne i nieprzyjemne promienie słońca raziły moje oczy, które były przyzwyczajone do ciemności, w której spędzałem ostatnio coraz więcej czasu. Nie chciało mi się nawet jechać do Daisy na cholerne naleśniki, bo zadowalałem się kawą i papierosami.
-Zgubiłeś coś? – warknąłem widząc tego kutasa w progu mojego domu. Miałem nieodpartą ochotę wpakowania mu pięści w twarz.
-Co? – zapytał zdziwiony.
-Och, wybacz – uśmiechnąłem się sztucznie. - Cosa vuoi? ­ - poprawiłem się z furią. Skoro nie rozumie po angielsku, trzeba mu to powiedzieć w jego, pieprzonym języku.
-Odpieprz się od Ness – uniosłem rozbawiony brwi ku górze. Ten kmiot, chce mi rozkazywać?! Za kogo on się, do kurwy uważa?! Jest nikim, żeby mówić mi, co mogę, a czego nie!
-Co jeśli tego nie zrobię? – zapytałem spokojnie, opierając się prawą dłonią o futrynę i patrząc na niego z kpiną. To niedorzeczne, żeby taka ciota stawiała warunki mnie.
-Cóż… Z racji, że Ness to moja ragazza – chuj prawda, ale okay, niech dalej żyje marzeniem, że Ness jest jego dziewczyną. Nie chcę go wybudzać stwierdzeniem, że Blondyneczka jest tylko i wyłącznie moja, dlatego zagryzając dolną wargę oraz marszcząc tym razem brwi, pokiwałem pionowo głową udając, że jego słowa chwyciły mnie za serce. – Pieprzę ją od przyjazdu i to moje nazwisko krzyczy w nocy… - z każdym jego słowem rodziła się we mnie jeszcze większa wściekłość, a najgorsze jest to, że gęba mu się nie zamykała! -… Więc zostaw mojego gattino – kotka?! Przecież Ness nawet nie lubi kotów!
Miałem dość tej włoskiej gadki przeplatanej angielskim, dlatego jednym płynnym ruchem złapałem za jego białą koszulkę i przyparłem do ściany, lekko unosząc ponad ziemię.
-Jeszcze jakieś uwagi? – warknąłem zły.
-Powiedziała, że jestem lepszy w łóżku – uśmiechnąłem się szeroko, a później spojrzałem na chwilę w bok, ale tylko po to, żeby zacisnąć prawą dłoń w pięść i przyłożyć mu w ten pełen dowcipu ryj. Ferro jedynie jęknął z bólu, łapiąc się za pulsujące oko.
-Ness… Mówiła coś jeszcze konkretnego? – spytałem, chowając dolną część ust pod zębami.
-Że jesteś cienki w wyścigach.
-Pierdol tak dalej, a podbiję ci drugie oko– parsknąłem kpiącym śmiechem. –Jestem najlepszy.
-W takim razie ścigaj się ze mną, jeśli wygrasz… Dostaniesz to, czego pragniesz – zmarszczyłem brwi. Czego pragnę?! Co ten gówniarz może wiedzieć o moich marzeniach?! –Jeśli przegrasz, co jest oczywiście bardziej prawdopodobne, nigdy nie zbliżysz się już do Ness.
-Stoi, dziś o dziesiątej wieczorem w Hackney, masz tam być – dalej trzymając kołnierzyk koszulki Federico szarpnąłem nim w stronę bramy, zrzucając ze schodów. –I ostrzegam, że to nie jest tak łatwy wyścig, w których zazwyczaj bierzesz udział – rzuciłem na odchodne, wchodząc do domu i trzaskając rozjuszony drzwiami. Co za kutas…
-Kto cie tak zezłościł, skarbie? – zapytała niewinnym głosem Donie.
-Nie nazywaj mnie tak – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Powinnaś już iść, muszę zająć się swoim samochodem.
-Ścigasz się dzisiaj? –przytaknąłem, a para kocich oczu zaiskrzyła. –Mogę jechać z to…?
-Nie – odpowiedziałem nim zdążyła dokończyć pytanie. –Zawsze jeżdżę sam – wzruszyłem barkami. –Idź już – wskazałem na drzwi.
-Muszę się ubrać – wywróciła zażenowana oczami. –Jak wygrasz masz mi wynagrodzić to, co zrobiłeś przed chwilą – warknęła i wbiegła po schodach.
W co ja się wpakowałem? Czemu tak bardzo muszę komplikować sobie życie? A wszystko przez to, że nie dopilnowałem Mii. Gdybym wtedy zabrał ją ze sobą na imprezę u Chelsea… Nadal by żyła, a ja nie musiałbym się użerać z seksoholiczką i socjopatą, którzy – o ironio – oboje chcą mnie wykończyć… Donie fizycznie, a ten gnój psychicznie. Dobrali się czy jak?!
Nagle mnie olśniło. Szybko wbiegłem po schodach do sypialni Louisa, który drzemał.
-Tommo – zagaiłem, szturchając go, ale mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. –Tomlinson! – wrzasnąłem poirytowany.
-Co? – mruknął zmęczonym głosem. –Już czternasta? Muszę jechać po… -zatrzymałem go łapiąc dłońmi za jego barki.
-Odbiorę Darcey i zabiorę na naleśniki, a ty… Rób, co robisz – wyszedłem z pokoju przyjaciela i wszedłem do swojego, aby się ubrać i doprowadzić do stanu przyjęcia. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się w czarne spodnie oraz bluzę z kapturem pod kolor. Włosy starannie ułożyłem w sposób, aby wyglądały jakbym się wcale nie napracował.
Przeskakiwałem, co dwa stopnie, aż wreszcie znowu znalazłem się w salonie. Ku mojemu niezadowoleniu Rodriguez nadal tutaj była.
-Wychodzisz? – zapytała lekko oburzona marszcząc brwi.
-Na to wygląda. Idź już – warknąłem, wsuwając stopy do adidasów. Miałem już wychodzić, kiedy poczułem uścisk w okolicy przedramienia. Zazgrzytałem zębami, a później się odwróciłem zabijając wzrokiem blondynkę.
-Dokąd? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. –Jesteś mój i nie zapominaj o tym, Zayn – uniosłem brwi. Czy ona na pewno jest trzeźwa? Albo jest na jakimś haju? Bądź, co bądź, bredzi.
-Okay – zacząłem powoli. –Wyjaśnijmy sobie coś, Donie – skinęła głową, dlatego konturowałem swoją mowę, która na celu miała przemówić jej do rozsądku. –Nigdy nie będę twój – już miała otworzyć usta, żeby zaprzeczyć, ale nie pozwoliłem jej dojść do głosu, bo mówiłem dalej. –To, co nas łączy to seks, ponieważ oboje jesteśmy samotni i potrzebujemy rozrywki, dlatego nie będę ci się tłumaczył gdzie wychodzę, zrozumiałaś?
-Nie mo…
-Skończyłem! – zawołałem pełen rozgoryczenia. –Widzimy się po wyścigu – westchnąłem po dłuższej chwili. Kiedy już się nieco uspokoiłem.
-Jesteś żałosny, Zayn – och, żadna nowość! Wiem o tym, jak również o fakcie, że jestem idiotą, dzieciuchem, bezmyślnym kretynem, który kocha ryzyko i o innych wyzwiskach kierowanych pod moim adresem. –Ty ją nadal kochasz – zacisnąłem zęby.
-Wcale, że nie.
-Czyżby? – uniosła lewą brew ku górze. –Więc, dlaczego uderzyłeś tego przystojniaczka, kiedy powiedział, że pieprzył twoją byłą, huh? – Rodriguez skrzyżowała ręce na piersi, po czym przestąpiła z nogi na nogę.
-Powiedział, że jestem cienki w wyścigach, geniuszu – prychnąłem z kpiną, ale w duchu modliłem się, żeby to łyknęła i przestała zadawać cholernie głupie pytania, które mają na celu wyciągnięcie ze mnie jakichś pikantnych informacji. 
Może to właśnie ta wywłoka była tą szantażystką? Chciała, żebym przyznał, że nadal czuję coś do Ness, a później bezczelnie to wykorzysta przeciwko mnie.
-Och – westchnęła zakłopotana. –W takim razie należało mu się- wysiliła się na coś, co prawdopodobnie miało być przeuroczym chichotem, ale wyszło jakby się dusiła.
-To do wieczora – powiedziałem na odchodne i tyle mnie widziała. Miejmy nadzieję, że jak wrócę to jej tutaj nie będzie, bo inaczej zrobi się nieprzyjemnie.
Z prędkością światła wsiadłem do tego żałosnego Bugatti – muszę w końcu przysiąść do mojego SSC Aero, jeszcze tyle pracy mnie czekało przy tym samochodzie, ale starałem się…
Cholernie starałem się przezwyciężyć swoje lenistwo, jednak prawda była taka, że nic poza bezmyślnym leżeniem w łóżku nie byłem w stanie wykonać dobrze. Byłem wrakiem i widział to każdy z moich bliskich tylko po prostu o tym nie mówił, ponieważ bali się mojego wybuchu. Nie dziwiłem im się. Sam czasem bałem się samego siebie, kiedy miałem napad szału.
Pamiętam te dni po śmierci Mii, kiedy traciłem nad sobą panowanie i demolowałem swój pokój, albo salon, albo garaż… Mama martwiła się o mnie i za namowami ojca, który też się niepokoił wysłali mnie na terapię, ale to nic nie pomogło. Zresztą niby jak miały mi pomóc rozmowy z jakimś chujem, który nawet nie znał mnie, a co tu dopiero mówić o mojej siostrze?! Zadawał tylko te głupie pytania typu: Jak się dziś czujesz, Zayn? Nadal boli cie to, co się stało? Dobrze sypiasz? Odpowiadałem mu zdawkowo: Źle. Tak. Nie. On mi nie pomagał, robiły to dopiero wyścigi i bójki, dzięki którym mogłem rozładować swoją frustrację. Najbardziej wkurwiające było to, że kiedy chciałem rozpierdolić Max’ owi ryj, to ten kutas uciekł do cholernego Manchesteru – miałem ochotę władować pięść w jego mordę, kiedy obmacywał Ness w klubie i… Na pewno to zrobię, gdy spotkam przy najbliższej okazji. Michael się martwił, Natalie też, ale to oni najbardziej mnie wkurwiali. Pokazywali jak bardzo cierpieli po stracie Mii, ale to była moja siostra, do kurwy moja bliźniaczka. Nie wiedzieli jak się czułem! Ta dziewczyna była ze mną od samego początku i fakt, może kłóciliśmy się przy każdej możliwej okazji o błahe powody, ale kochałem ją całym sercem i byłem gotowy zrobić wszystko, aby zapewnić bezpieczeństwo tej małej zbuntowanej dziewczynce, która była traktowana jak porcelanowa laleczka, bo była najmłodsza w domu. Ona robiła to samo dla mnie – może nie tak często jak w moim przypadku, jednak troszczyła się o mnie. Wiedziała, że nie radzę sobie z przeklętą psychologią… Sam jestem chory psychicznie…
Mijając kolejnych uczestników ruchu drogowego, którzy wlekli się jak żółwie, wreszcie zaparkowałem pod budynkiem przedszkola. Wysiadłem i wolnym, pewnym siebie krokiem ruszyłem w kierunku szklanych drzwi, w których przepuściłem Chloe i Rene. Zabawna sprawa, ale obie były na mnie napalone, mimo iż jedna miała męża, a druga była w seperacji. Przeczesałem włosy, a później podszedłem do klasy, w której uczyła się Darcey. Oparty o futrynę przyglądałem się jak czterolatka bawi się z jakimś nowym dzieciakiem w dłuższych włosach.
-Alladyn! – pisnęła uradowana, po czym rzuciła się biegiem w moją stronę. Schyliłem się, aby złapać ją w ramiona i następnie okręcić wokół własnej osi, wsłuchując się w chichot Ness… Darcey. W chichot Darcey. –Mam nowego kolegę – oznajmiła, gdy postawiłem ją z powrotem na ziemi. –Chodź, poznasz go – czterolatka złapała za mój nadgarstek i prowadziła do chłopca w czerni, który bawił się samochodzikiem. –Jake to jest Zayn, mój przyjaciel – brązowooki dzieciak z błyskiem arogancji wpatrywał się we mnie, aż wreszcie podał mi rękę. Młody ma siłę, jak na czterolatka. –A to Jake – uśmiechnęła się do mnie szatynka, z podekscytowania mocniej ściskając moją rękę. –Myślisz, że tatuś go polubi?
-Może lepiej będzie jak nie będziesz wspominała o Jake’ u przy Louisie – zaśmiałem się pod nosem.
-Cześć, Zayn – mruknął przechodzący obok Gabe, który był jakiś taki przybity. W sumie to podzielałem jego nastrój, też straciłem niezłą laskę… Tyle, że ja sam do tego doprowadziłem, a jemu pomógł Tomlinson, który nagadał Skrzatowi, że widział jak Gabe bawił się z jakąś inną dziewczynką na placu zabaw. Ten człowiek nie ma wstydu manipulując nawet własnym dzieckiem, jak tak można?!
-Siemasz, młody – przybiłem z nim żółwika. –Będzie dobrze – klepnąłem go po przyjacielsku w ramię, na co pokręcił przecząco głową. Niech to szlag…
Przykucnąłem przed czterolatkiem, który utkwił we mnie swoje smutne niebieskie oczy.
-Pogadam z nią, okay? – pokiwał przecząco kadłubkiem, na co zmarszczyłem brwi.
-D, woli bawić się z Jake’ m, bo wygląda jak ty – co? Przeniosłem oczy na tego nowego dzieciaka. Może faktycznie trochę mnie przypominał, ale ja nie mam takich krótkich nóg i jestem umięśniony w przeciwności do tego cherlawego kurdupla, który ubrał się dziś jak ja.
-Nie poddawaj się na starcie, młody – westchnąłem. –Powalcz trochę – po tych złotych radach wstałem i razem z czterolatką oraz jej nowym przyjacielem poszedłem do szatni, gdzie ubrali buty oraz kurtki.
-Na razie, mała – wskazał na nią strzałką uformowaną z kciuka i palca wskazującego, a Darcey kolejny raz zaśmiała się cichutko pod nosem.
-Nie mów tak do niej, gówniarzu – warknąłem, bo smark zaczął mnie wkurwiać. Ile on ma lat, żeby wyrywać laski na takie teksy?! Przecież te smarkacze mają dopiero po cztery lata!
Okay, rozumiem, że świat gna do przodu jak szalony, ale przy takiej prędkości te dzieciaki już w wieku dwunastu lat będą się pieprzyć, a rok później rodzić dzieci! Coś nie za bardzo czuję, żeby Lou cieszył się na wieść, że zostanie dziadkiem po skończeniu trzydziestu jeden lat.
-Odwal się, staruchu – uniosłem brwi. Nie jestem stary!
-Słuchaj, gnojku, bo powtarzać nie mam zamiaru – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, przykucając przed nim i mierząc palcem w jego chudą klatkę piersiową, którą jednym ciosem mógłbym złamać, jeśli tylko bym chciał. Na jego szczęście nie biję kobiet i małych szczeniaków. –Nie używaj takich tekstów, jeśli chcesz mieć nadal taką ładną buźkę, jarzysz? – zaśmiał się pod nosem.
-Chochlik miał rację, jesteś zabawny – pacnął mnie w nos, a później z plecakiem w ręku pobiegł do swojego ojca. Chochlik?!
-Czemu wybrałaś takiego… - zastanowiłem się chwilę nad odpowiednim doborem słów, ponieważ nie zamierzałem przeklinać przy Darcey. –Małego altromondo?
-Altro…, Co?!
-Lowelasa – poprawiłem, ale szatynka dalej patrzyła na mnie z niewiedzą. –Chryste – westchnąłem. Jak mam jej to wytłumaczyć? –Podrywacza – tym razem na ustach szatynki pojawił się przeuroczy, nieśmiały uśmiech, przez co spuściła głowę na swoje trampki.
-Bo wygląda jak ty – uniosłem brwi szczerze zdziwiony jej odpowiedzią. Też byłem taki wkurwiający jak ten cały Jake? Przecież to niemożliwe! –A ty uszczęśliwiasz mamusię – niech to diabli. Nie wierzę w to…
-Chodź, pojedziemy coś zjeść – zgrabnie wymijając temat, wziąłem dziecko na ręce i wyszedłem z przedszkola.
Usadziłem Darcey na przednim siedzeniu i zapiąłem pasem, ponieważ zapomniałem przełożyć pieprzony fotelik z samochodu Lou. Zaraz po włączeniu radia, z którego kolejny już tego dnia raz leciała ta sama piosenka Nickelback – to lekka kpina z mojej osoby – uruchomiłem silnik i zmierzałem w stronę Daisy. 
_________________________
Szczerze, to nawet lubię ten rozdział. Może nie jest to jeden z najlepszych rozdziałów, ale jak już wcześniej wspominałam: Uwielbiam pisać z perspektywy Zayna. 
Dziękuję wam za komentarze, głosy w ankiecie oraz wejścia - to wiele dla mnie znaczy, że ktoś w ogóle czyta te wypociny...
Na dzisiaj to tylke, miłej niedzieli oraz reszty wakacji ;**

niedziela, 19 lipca 2015

X. Shut Up and Love Me




„Jest jednym z mężczyzn, przez których płakałam najczęściej i zarazem jedynym, do którego nie mam o to żalu.”


Ness

Obudził mnie śpiew. Osoby, które znajdowały się w mojej sypialni śpiewały głośno Happy Birthday…, Więc to dzisiaj… Dziś kończę dwadzieścia lat.
Sama nie wiem czy powinnam się cieszyć, czy może płakać. Mam dwadzieścia lat, jestem o rok starsza. Jeden rok bliżej starości. Kolejny rok, w którym nic nie osiągnęłam, a wręcz przeciwnie dużo straciłam, – ale do tego już się dawno przyzwyczaiłam. Zawsze niszczę to, na czym zależy mi najbardziej, tak jak zniszczyłam swoją rodzinę, związek z Zaynem czy swoją szansę na zdobycie mistrzostwa kraju w łyżwiarstwie. Jestem dwudziestoletnią kupą chodzącego nieszczęścia i spustoszenia, a najgorsze, że za rok będę tą samą katastrofą tylko, że o głupi rok starszą…
-Happy Birthday dear Ness, Happy Birthday to you! – niechętnie otworzyłam oczy, ale doznałam chyba największego szoku w moim dotychczasowym życiu. Byli tutaj wszyscy – mama, tata, Adam, Federico, Marisa, Darcey, Danielle, Liam, Matt, Louis, ale brakowało Zayna. W sumie… Nie powinno to być zdziwieniem, ponieważ dał mi wczoraj jasno do zrozumienia, co jest między nami, ale to nadal bolało.
-Wstawaj, wiedźmo – zaśmiał się mój brat, a później razem z Darcey i Mattem zaczęli skakać po materacu, przez co moje ciało również zaczęło się unosić.
-Wstaję, ale przestań – zachichotałam pod nosem, chcąc im pokazać, że jednak dzisiejszego dnia wszystko jest w porządku, mimo iż nie było.
Zaprzestali wygłupów i usiedli na brzegu łóżka.
-Mamy prezenty! – zawołała moja córka, ściskając mi szyję i mocno tuląc. –Kocham cie, mamusiu – cmoknęła mój policzek.
-Ja ciebie też, myszko – poczochrałam lekko jej włoski, które wczoraj nieco wyrównaliśmy. –Tato, mamo… - zaczęłam wstając. –Ja chciałam…
-Nic się nie stało, kochanie – od razu znalazłam się w ramionach George’ a, który ucałował czubek mojej głowy. –Cieszę się, że cie mam – zacisnęłam piąstki na jego drogim garniturze, tuląc jeszcze bardziej policzek do prawej strony klatki piersiowej. Po chwili do naszego przytulasa dołączyła mama, która też cmoknęła mój policzek i pogładziła włosy; Adam i reszta moich gości. To najcudowniejszy prezent na świecie.
-Tak bardzo was kocham – i właśnie wtedy bariera puściła. Znowu płakałam – po dziesięciu godzinach snu wróciłam do tego, co robiłam przed zaśnięciem, ale tym razem nie były to łzy smutku, żałości czy bezsilności… Te były ze szczęścia, wzruszenia, radości i wszystkich tych pozytywnych uczuć. –Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że was mam… Przepraszam za to, co powiedziałam…
-Nessiu – zaczął ojciec, który był w tej chwili najbliżej mnie.
-Nie, ja chcę was przeprosić… - pociągnęłam nosem. –Zachowywałam się jak skończona suka, a wszystko przez to, że życie wymknęło mi się kolejny raz spod kontroli… Obwiniałam wszystkich oprócz siebie… Bardzo was wszystkich przepraszam i mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczycie…
-Nie kiedyś tylko teraz, idiotko – mruknął Adam, zapewne wywracając oczami. –Gdybyśmy ci nie wybaczyli to by nas tutaj nie było… Po za tym kupiłem ci skarpetki w Olafa – no jasne, mam dwadzieścia lat, a on zamiast kupić mi chociażby głupią koszulkę woli podarować skarpetki z bohaterem bajki dla dzieci! W sumie… Lepsze to niż nic, ale zawsze daje mi skarpetki i nieważne czy to święta, moje urodziny czy walentynki. Mam całą szufladę skarpet w dziecinne wzorki. –I… Zapisałem cie na kurs gotowania – odsunęłam się od taty i spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami. Przecież dobrze wie, że potrafię zrobić naleśniki, a to w zupełności wystarcza, bo Darcey je uwielbia. Po co mi więcej? –Nie patrz tak – Donavan zagroził mi palcem. –Jesteś dorosła, masz dziecko, a nie potrafisz gotować! – rzucił oskarżycielsko, na co otworzyłam usta ze zdziwienia. –To podstawowa czynność, którą każda kobieta powinna umieć, dlatego ty i Marisa będziecie się uczyć – dodał, krzyżując ramiona na torsie.
-Zapisałeś mnie też?! – oburzyła się Parker, na co mój braciszek przytaknął. –Tobie całkiem odbiło, Adam!
-Mam dość gotowania dla waszej dwójki, a chciałbym, chociaż raz zjeść coś, co zrobiłyście same, a nie zamówionego w jakimś barze – obie z brunetką prychnęłyśmy i wywróciłyśmy oczami. –Będzie fajnie, a jeśli się czegoś nauczycie kupię wam fartuszki – uśmiechnął się szeroko, rozkładając ramiona.
-Jesteś najgłupszym bratem na świecie, ale naprawdę mocno cie kocham – przyległam do niego ciałem.
-A ty najbardziej popieprzoną siostrą, ale życie bez ciebie jest nudne – łzy znowu zaczęły spływać po moich policzkach. Mam niewyobrażalne szczęście, że mam tak wspaniałych przyjaciół i rodzinę. Jestem cholerną farciarą.
-Tort! – pisnęła moja córeczka, którą Louis trzymał na rękach. –Chcę jeść tort! – klasnęła w dłonie.
-Dobra, zjesz tort, a później zaprowadzę cie do przedszkola – szatyn cmoknął ją głośno w policzek, a czterolatka głośno się zaśmiała. –Chodź, Nessie – kiwnął głową, dlatego wszyscy ruszyliśmy za nim.
W salonie na stoliku stał duży tort czekoladowy, na którym paliło się dwadzieścia świeczek, oraz ustawione zostały talerzyki i łyżeczki.
-Pomyśl życzenie, Ness – powiedziała Dani, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. Zapewne wiedziała, co wczoraj zaszło między mną i jej kuzynem… W końcu naprawdę głośno wrzeszczeliśmy… Ja krzyczałam i histeryzowałam, bo Zayn ma inną.
Nachyliłam się nad ciastem przytrzymując włosy. Chcę być szczęśliwa – wypowiedziałam w myślach, a później nabrałam powietrza w płuca i ze wszystkich sił zdmuchnęłam świeczki.
Mama pokroiła wypiek i nałożyła każdemu na talerz. Usiedliśmy na sofie oraz fotelach i zaczęliśmy pałaszować.
Kiedy patrzę teraz na nich wszystkich… Na Louisa z siedzącą mu na kolanach Darcey… Szczęśliwych rodziców… Zakochanych Danielle i Liama oraz Adama i Marisę… Matta, który ma czarną plamkę z kremu ma policzku… Beztroskiego Fede… Chciałabym móc zamknąć tę chwilę w jakiejś sekretnej skrzynce, żeby nikt mi jej nigdy nie zabrał, a gdy będzie mi źle, albo smutno – żebym mogła ją otworzyć i znowu się w niej znaleźć.
Całą sielankę przerwał telefon mojego taty, a później Adama. Obaj odeszli od stołu, aby na stronie porozmawiać, a gdy wrócili powiedzieli, że muszą wracać do pracy. W ten właśnie sposób moja magiczna chwila dobiegła końca. Mama miała zajęcia na lodowisku, Matt miał jechać do Newcastle po jakieś części, aby Zayn mógł mu podrasować samochód, Marisa również musiała wracać do pracy, a Dani i Liam mieli wizytę u lekarza. Wyszli, a zostało nas tylko czterech.
-Nessie, ubierz Darcey, odprowadzę ją do przedszkola, później muszę lecieć – przytaknęłam, a później złapałam za dłoń czterolatki, którą zaprowadziłam do łazienki i szybko umyłam.
Zawiniętą w mięciutki ręcznik oraz z suszarką i szczotką w dłoniach, zaniosłam do jej pokoju. Posadziłam Darcey na łóżku, a sama wyjęłam z szafy ciuchy, w które ubrałam dziewczynkę. Następnie zajęłam się suszeniem jasnobrązowych włosów, co zajęło kilka minut.   
-Gotowa – cmoknęłam lekko zaróżowiony policzek.
-Czemu Zayn nie przyszedł? – wzruszyłam jedynie ramionami. –Jest na mnie zły?
-Oczywiście, że nie – szybko zaprzeczyłam. To niedorzeczne! – Jest zły na mnie, Darcey – potarłam kciukiem policzek szatynki. –Chodź, zrobię ci kanapki – wystawiłam w jej kierunku dłoń, którą ujęła i razem wyszłyśmy do Fede oraz Louisa, który właśnie kończył robić drugie śniadanie dla naszej córki.
-Gotowa? – w ramach odpowiedzi czterolatka jedynie pokiwała pionowo głową. –W takim razie daj mamie buziaka i lecimy – mimo niechęci uśmiech sam pojawił się na moich ustach. Przykucnęłam przy córce, która mnie uściskała i cmoknęła.
-Uważaj na siebie – poprosiłam, kiedy razem z Tomlinsonem szła w stronę drzwi. Głośno wzdychając wstałam, biorąc kubek herbaty od Ferro.
-Fajny początek dnia?
-Najlepszy – szturchnęłam go lekko biodrem, na co objął mnie ramieniem i przyciągnął całując w skroń.
-Nadal chcesz to zrobić?
-Tak, Fede – opowiedziałam pewna swojego.
-Ty go naprawdę kochasz – stwierdził pełen podziwu. –Mimo, że potraktował cie jak merda – wzruszyłam barkami. Nic na to nie poradzę. -Mi ucciderei per una ragazza.
-A co z twoją Francescą?- zaśmiał się kpiąco.
-Po co mi dziewczyna, która zabrania robić tego co kocham?
-Och, Federico – jęknęłam z współczuciem. Odłożyłam kubek i mocno go przytuliłam. –Jeszcze znajdziesz taką osobę, która pokocha wszystkie twoje dziwactwa, nawet to, że się ślinisz podczas snu – zmroził mnie spojrzeniem, a ja kolejny raz zachichotałam. –Nie bądź na mnie zły, przecież dzieci też się ślinią – czy to źle, że złoszczenie mojego przyjaciela sprawiało mi niewyobrażalną radość?
-Smettila, Ness – warknął.
-Chcę przez to powiedzieć, że…
-Smettila! – zawołał i zaczął mnie łaskotać. Teraz to ja krzyczałam roześmiana, aby przestał.
-Stop, Federico! Stop! – piszczałam niczym mała dziewczynka.
Dopiero po dłuższej chwili Włoch zaprzestał tortur i poczochrał mi włosy.
-Idź się ubrać, a później pojedziemy – przytaknęłam, ale nim wyszłam z kuchni podziękowałam mu.
Zabrałam z sypialni bieliznę i ciuchy, z którymi poszłam do łazienki, aby wziąć szybki prysznic i zmyć z siebie wczorajszy dzień. Jaśminowy żel pod prysznic ukoił moje nerwy, które wczoraj były naprawdę zszarpane. Włosy umyłam jabłkowym szamponem, a następnie spłukałam całą pianę ze swojego ciała. Owinięta ręcznikiem zaczęłam suszyć swoje blond włosy, które ostatecznie rozczesałam i delikatnie zakręciłam lokówką. Po zrobieniu sobie lekkiego makijażu, ubrałam błękitną bieliznę. Na nogi wciągnęłam obcisłe czarne rurki, a przez głowę włożyłam równie przylegającą czarną koszulkę z krótkim rękawkiem.
Kiedy wyszłam z łazienki, Federico skakał po kanałach w telewizorze.
-Idziemy? – zapytałam, a mężczyzna poderwał się i za mną poszedł do przedpokoju, gdzie ubraliśmy kurtki oraz buty.
Szybko zbiegliśmy schodami i wsiedliśmy do samochodu. Nie rozmawialiśmy, a ciszę zagłuszało radio, w którym podawali wiadomości, z których po piętnastu minutach zrezygnowano na rzecz muzyki. Leciała akurat piosenka Zedda, w której śpiewa Selena Gomez, a ja zaczęłam się wsłuchiwać dokładniej w jej słowa.
I’m slippin down a chain reaction
And here I go here I go here I go go
And once again I’m yours in fractions
It takes me down pulls me down pulls me down low
To głupie, ale czułam się w ten sam sposób. Miłość do Zayna sprawiała, że byłam w rozsypce, sięgałam dna… To nieodwzajemnione uczucie ciągnęło mnie w dół. Wreszcie wiedziałam, co czuła Sharon w chwili, gdy potraktował ją jak śmiecia. Ona też go kochała – uwiódł ją i sprawił, że nie mogła myśleć o niczym innym. Zayn był centrum jej wszechświata, a gdy powiedział, że odchodzi… Jej świat się zawalił. Sądziłam, że jest żałosna… A teraz to samo mogłam powiedzieć o sobie. Malik chyba nawet sam do końca nie był świadomy tego, co z nami robił… Tak sądzę.
Zayn był niczym mały chłopiec, który widział w sobie wszelkie zło, ale tak naprawdę był tylko chłopcem, który cholernie lubił się przytulać. Zrobił i nadal robi wiele dobrych rzeczy, których nawet zdobywca pokojowej nagrody nobla nie byłby w stanie zrobić. Może laureaci wykonywali czyny godne podziwu dla dobra ogółu i braterstwa między narodami, ale czy byliby w stanie zaryzykować własne życie dla przyjaciół? Czy odważyliby się złamać prawo, aby uratować jedno marne życie? Czy weszliby do cholernej bazy wojskowej w Rosji, aby gangster nie zabił jednego człowieka, po którym świat wcale by nie płakał? Nie. Tylko Zayn potrafił się zdobyć na tak głupie i niebezpieczne wyzwania. Tylko on potrafi postawić wszystko na szali, aby zapewnić bezpieczeństwo tym, których kocha… Lub osobą, które niczym nie zawiniły, a są przez niego narażone na niebezpieczeństwo. Zayn jest bohaterem. Jest niczym Superman, tylko bez tych wszystkich mocy. Jego super mocą jest dobre serce.
Chevrolet zatrzymał się po trzydziestu minutach przed ogromnym budynkiem, który był jedną z siedzib Federacji Wyścigów. Bez słowa wysiedliśmy z samochodu i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę wejścia.
Wnętrze było urządzone bardzo nowocześnie. Zaraz po przekroczeniu progu w oczy rzucała się recepcja, ale kiedy postawiło się kilka kroków naprzód większą uwagę przyciągały samochody marki Ferrari, Chevrolet i Mercedes.
Włoch złapał mnie w pasie i zaprowadził do eleganckiego kontuaru, za którym stała wysoka blondynka ubrana w czarną ołówkową spódnicę, białą koszulę, której dwa guziczki były odpięte oraz czarne lakierowane szpilki. Włosy były spięte w nienagannego koka, a twarz była ozdobiona subtelnym makijażem. Kobieta mogła mieć jakieś dwadzieścia pięć lat. Była naprawdę ładna.
-W czym mogę pomóc? – nawet głos miała melodyjny. Ona była czystą perfekcją, jak Zayn.
-Federico Ferro, jestem umówiony z Danielem – oznajmił tym swoim biznesowym tonem.
-Zaraz sprawdzę – uśmiechnęła się lekko, a później wstukała coś w klawiaturę komputera. Po chwili spojrzała na nas spod wachlarza czarnych rzęs i kolejny raz posłała prześliczny uśmiech. –Piętro numer dwadzieścia dwa, pokój siódmy – Fede skinął jedynie głową i znów prowadził mnie w nieznanym kierunku. Byłam… Oszołomiona tym wszystkim.
Weszliśmy do windy, w której leciała cholernie wkurzająca muzyczka. Drzwi się zamknęły zaraz po tym jak mój przyjaciel wcisnął odpowiedni przycisk.
-Ładna była, prawda? – zapytałam, a dwudziestolatek uniósł zdziwiony lewą brew.
-Questo è un test? – pokiwałam przecząco głową. –Jest zbyt perfekcyjna, jak dla mnie – wyrzucił barkami w powietrze. –Sorriso- kąciki moich ust powędrowały ku górze, spełniając tym samym prośbę dwudziestolatka.
Drzwi windy rozsunęły się, a my wysiedliśmy. Hol był zupełnie pusty… No prawie, po za kolejnym blatem, za którym stała tym razem brunetka, równie idealna, co jej poprzedniczka.
-Pan Smith już na was czeka – uśmiechnęła się szeroko ukazując dwa dołeczki. –Och – westchnęła, gdy przechodziliśmy obok, tym samym nas zatrzymując. –Czy mógłbyś dać mi autograf? Mój brat jest twoim wielkim fanem.
-Si, certo – odpowiedział Ferro z równie wielkim uśmiechem. Około dwudziestoletnia kobieta podała mu karteczkę oraz długopis, na którym nabazgrał swoją parafkę z dedykacją dla Scotta, a później ruszyliśmy dalej korytarzem. –Era una Bella – zaśmiałam się pod nosem.
Federico nacisnął pozłacaną klamkę i pchnął duże mahoniowe drzwi, przepuszczając mnie przodem.
Gabinet był naprawdę ogromny i urządzony nowocześnie. Duże okna rzucały wiele światła do pomieszczenia, które utrzymane było w kolorze szarym. W centrum stało spore biurko, na którym był laptop od Apple, kubeczek z firmowymi długopisami, dwie mini reprodukcje samochodzików, ramka z jakimś zdjęciem oraz dwa segregatory. Za meblem siedział około czterdziestopięcioletni mężczyzna w garniturze, który był skupiony na swojej pracy. Przed biurkiem ustawiono dużą skórzaną sofę w kolorze czarnym, a po obu jej stronach dwa fotele. Po lewej stronie cała ściana była wyłożona niebieskimi segregatorami, natomiast prawa strona biura poświęcona była różnym fotografią.  
-Buongiorno- rzucił Fede, wyrywając z transu Daniela, który poniósł na nas swój wzrok. Po chwili wstał i podszedł do nas, witając poprzez uścisk dłoni.
-Proszę, usiądźcie – wskazał na kanapę, a kiedy już na niej zasiedliśmy, sam spoczął na fotelu. –Więc – potarł dłonie niczym biznesmen, któremu mieliśmy zaproponować jedną z najlepszych inwestycji…, Ale tak właśnie było, bo mieliśmy taką inwestycję. –Co to za sprawa? – uśmiechnął się szeroko.
-Na ostatnich wyścigach wasz kraj przegrał – wzruszył od niechcenia ramionami dwudziestolatek, na co przeniosłam na niego przerażony wzrok. Jeśli tak ma zamiar go przekonać, to już powinien odpuścić.
-Do czego zmierzasz, chłopcze? – syknął urażony Smith. Właśnie Fede, do czego, do cholery zmierzasz?!
-Do niczego, Brytyjczycy są słabi w wyścigach – zaśmiał się kpiąco.
-Fede – warknęłam, ale nic sobie z tego nie robił i kontynuował swoją zabawę, która na celu miała wyśmianie naszej Anglii. Niech go diabli!
-Z racji tego, że jestem grande, postanowiłem ci pomóc – rozłożył na oparciu swoje ramiona i założył nogę na nogę.
-Zamierzasz…
-Non, Dio non Vogla! – poderwał się niczym poparzony. Poprawił swój bordowy sweter, dalej nerwowo chodząc po pokoju i mrucząc coś po włosku, czego nie byłam w stanie dosłyszeć. –Chciałem dać ci namiary na świetnego kierowcę – powiedział wreszcie na moment przystając. –Chłopak jest całkiem niezły, ale jest jeden haczyk – Daniel zmarszczył brwi i posłał mi krótkie spojrzenie.
-O, co chodzi?
-To mistrz nielegalnych wyścigów…
-On jest naprawdę świetnym kierowcą, proszę pana – wtrąciłam się w zdanie przyjaciela. –Ma niewyobrażalny talent i bardzo kocha wyścigi. Pragnie robić to zawodowo… Pokarzemy go panu – dodałam wreszcie, ale odpowiedziała mi cisza. Smith podszedł do ściany ze zdjęciami, które zaczął uważnie skanować.  -Fede – szepnęłam, tak żeby tylko Ferro usłyszał. -Fare qualcosa – poprosiłam po włosku, aby Daniel nie zrozumiał.
Zayn musiał dostać tą szansę. To było jego marzenie i zamierzałam je spełnić, ponieważ tylko to mogłam zrobić, żeby mu podziękować za wszystko, co zrobił dla mnie oraz Darcey. Chciałam mu się odwdzięczyć i byłam gotowa zrobić wszystko, aby spełnić, chociaż to jedno z marzeń Malika.
-Jak mogę cie przekonać, Daniel? – prezes odwrócił się do nas przodem i patrzył przez chwilę tępym wzrokiem, aż wreszcie otworzył usta i zaczął mówić:
-Jeśli pokona mistrza Włoch, podpiszę z nim umowę.
-Questo è impossibile, Ness – powiedział przez lekko kpiący śmiech, patrząc mi prosto w oczy. -Sono il migliore –tsa, najlepszy i cholernie skromny.
-Zayn cie pokona – stwierdziłam pewnie. –Mogę się nawet o to z tobą założyć.
-Buono – powiedział bez zająknięcia. –Założę się o tysiąc funtów – wystawił w moją stronę dłoń, którą od razu uścisnęłam. Tej jedynej rzeczy byłam pewna w stu procentach. Wiedziałam, jakie możliwości miał Malik i nawet z zamkniętymi oczami pokona Fede, musi mieć jedynie… Zachętę. –Dziś przyjdziesz na nasz wyścig – rzucił lekko zezłoszczony w stronę Smitha. –Ness, podaj mu adres – syknął w moim kierunku.
Federico nigdy nie lubił, gdy ktoś nie doceniał jego umiejętności, a w tej sytuacji podważyłam jego trzy letnią karierę, na którą składało się podwójne mistrzostwo Włoch oraz drugie w Europie podczas jednego z najważniejszych wyścigów. To prawda był naprawdę wielki, bo osiągnął to jeszcze przed skończeniem dwudziestych pierwszych urodzin, ale… Zayn Malik był on niego lepszy, bo osiągnął sukces już w wieku szesnastu lat. Trzy lata w porównaniu z sześcioma jest niczym.
Po podaniu namiarów Smithowi wyszliśmy z gabinetu oraz budynku, po czym wsiedliśmy do samochodu. Ferro uruchomił silnik i zmierzał w stronę mojego mieszkania.
-Ale ty wiesz, że on ze mną nie wygra, tak? – zapytał, patrząc na mnie z uniesionymi brwiami. –Nie dostanie umowy…
-Zdenerwuj go.
-Co? – teraz zmarszczył brwi.
-Po prostu wkurz go jak innych swoich rywali. Spraw, żeby cie znienawidził i zaproponuj wyścig.
-Wtedy przegra – wzruszył ramionami.
-U niego to działa nieco inaczej, Fede – zagryzłam wargę.
-Niech będzie… 
________________________________
Standardowo jaram się piosenką w tle, bo Demi... 
Jejciu, tak bardzo uwielbiam Ness, mimo wszystko nadal potrafi otworzyć serce na Zayna i wiele dla niego zrobić... 
Dobra, dość zachwytu..., Albo jeszcze nie...
Naprawdę mile mnie zaskoczyliście ilością komentarzy. Kiedy to zobaczyłam byłam naprawdę szczęśliwa, a uśmiech sam cisnął mi się na usta. Także bardzo wam dziękuję za wsparcie. 
Korzystając z okazji, chcę was zaprosić na bloga o 5sos, który niedawno powstał, żeby was przekonać jeszcze bardziej powiem, że Zayn gra tam jedną z kluczowych postaci. 
Buźka, miśki ;** 

niedziela, 12 lipca 2015

IX. Take Me To A Higher Plane


Gdybym miała przyporządkować do czegoś miłość, postawiłabym ją w kręgu najbardziej niewyjaśnionych zagadek wszechświata.”


Ness

Rano obudził mnie budzik, który wskazywał godzinę… Ósmą czterdzieści! Cholera, zaspałam! W pośpiechu poderwałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki łapiąc po drodze pierwsze lepsze ciuchy z mojej szafy, które na siebie włożyłam.
W łazience przemyłam twarz, a następnie myjąc zęby czesałam włosy. Zrezygnowałam z makijażu, ponieważ wyglądałam na naprawdę wypoczętą, ale to prawdopodobnie, dlatego, że zasnęłam ze świadomością, iż dziś przylatuje mój przyjaciel.
Wbiegając do pokoju Darcey, potrząsnęłam nią każąc się obudzić, a w między czasie naszykowałam jej ubrania.
-Darcey, błagam wstań, bo obie się spóźnimy! – szatynka przetarła oczka, po czym ziewnęła podpierając się na łokciu.
-Ale jestem taaaka śpiąca.
-Dziś przyjeżdża Fede, musisz wstać, proszę cie – jęknęłam przystępując nerwowo z nogi na nogę.
-Nasz Fede? – uniosła zabawnie lewą brew, ale nie miałam czasu nawet się zaśmiać. Czas nam uciekał!
-Tak, ubierz się sama, a ja zrobię ci śniadanie, okay?
-Okay – szybko cmoknęłam ją w policzek, a później niczym pocisk pobiegłam go kuchni mało co nie wybijając sobie zębów przez leżącego na progu Dingo.
Nalałam psu wody i wsypałam do drugiej miski karmy, a później zaczęłam robić kanapki. Pełen talerz postawiłam na stole, przy okazji grzejąc herbatę z wczorajszego dnia.
-Darcey! – zawołałam, tym razem biegnąc do salonu, aby wydrukować esej. Szybciej! –Darcey, pośpiesz się!
-No idę, idę! – wrzasnęła poirytowana. Weszła do salonu w ręce trzymając nożyczki oraz szczotkę pełną jasno brązowych włosów.
-Chryste Panie, coś ty zrobiła?! – wykrzyczałam spanikowana. –To twoje włosy?! – przytaknęła. –Czy ty zwariowałaś?! Skąd wzięłaś nożyczki?!
-No chciałam się poczesać, ale się zaplątały – wydęła dolną wargę. –No i użyłam nożyczek do papieru – zakryłam usta dłonią. –Nie złość się na mnie, obiecuję, że nie będę płakała u pana fryzjera.
-Dobra – westchnęłam. –Przynajmniej nie obcięłaś sobie ucha. Idź zjeść kanapki, a ja poczekam aż się to wydrukuje – przytaknęła i poczłapała do jadalni.
Boże Przenajświętszy, gdy Louis się o tym dowie… Chyba mnie zabije. Moje dziecko obcięło sobie włosy nożyczkami do papieru!
Włożyłam wszystkie kartki do torebki, a później razem z Darcey ubrałyśmy buty i kurtki, po czym wybiegłyśmy z domu.
Szybko zmierzaliśmy w stronę przedszkola, do którego weszłyśmy spóźnione dziesięć minut, ale Alison wcale się niezdenerwowana – powiedziała zwykłe: Nic się nie stało i machnęła lekceważąco dłonią, za co byłam jej cholernie wdzięczna.
Biegiem ruszyłam w stronę uniwersytetu, po drodze cała zasapana wchodząc do Daisy. Na całe szczęście Marisa była dziś w pracy i obsłużyła mnie bez kolejki. Szybko się odwróciłam, ale dzisiejszy pech mnie nie opuszczał, ponieważ wpadłam na czyjąś twardą klatkę piersiową, na którą również rozlałam kawę. Cholera!
-Przepr… - zaczęłam spoglądając nieco w górę, ale szybko tego pożałowałam. Każdy tylko nie on. Poczułam suchość w gardle i nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
-Kurwa – mruknął zdenerwowany, łapiąc za białą koszulkę, na której była brązowa plama.- Patrz jak… - zaniemówił. –Ness – powiedział jakby z… Ulgą.
-Nie chciałam, Zayn – przełknęłam głośno ślinę, dokładnie lustrując swoje buty.
Nie potrafię z nim rozmawiać, bo nadal go kocham. Chcę z nim być, ale… Nie można nikogo zmusić do miłości. Nie mam prawa wywierać na nim takiej presji i kazać mu mnie kochać.
-Muszę iść, a bluzkę ci wypiorę, tylko mi ją podrzuć – chciałam go wyminąć, ale Malik ścisnął delikatnie za moje barki, uniemożliwiając mi to. Nasze oczy się spotkały, a mnie serce zaczęło bić szybciej. Dlaczego tak bardzo na niego reaguję? Czemu uczucia do jego osoby nie mogą się tak po prostu wypalić? Dlaczego, do diabła muszę, aż tak bardzo komplikować sobie życie?
-Zawiozę cie – on mi to jeszcze bardziej utrudnia.
-Nie rób sobie kłopotu, poradzę sobie – chciałam jak najszybciej stąd wyjść. Same przebywanie z Zaynem było dla mnie trudne i sprawiało, że uginały się pode mną kolana. Dlaczego ten facet nie może być niski, albo mieć krzywego nosa lub zeza? Dlaczego musi być perfekcyjny w każdym calu?
-Wątpię, żebyś zdążyła dość na uniwerek w pięć minut zważywszy na fakt, że znajduje się jakieś piętnaście minut stąd – niech się wypcha z tą swoją wiedzą! –Parker, zrób nam dwie kawy na wynos – brunetka jak na komendę wzięła się do pracy, a ja stałam potulnie jak biały baranek, nadal trzymana przez Zayna. –Dzięki – uśmiechnął się smutno, kiedy odebrał dwa papierowe kubki i mi je podał. –Jutro zapłacę – poinformował ją i wyprowadził z lokalu.
Przed lokalem stało to jego super szybkie auto, jakim było Bugatti. Nawet samochód miał boski. Jemu przecież nic do szczęścia nie brakuje. Ma wszystko, czego zapragnie – urodę, charakter, niezłą brykę i możliwość wyrwania każdej laski! Dlaczego miałby się przejmować kimś takim jak ja? To zrozumiałe, że się nade mną lituje.
-Wsiadaj – otworzył przede mną drzwi jak na dżentelmena przystało i czekał na moją reakcję.
-Zayn ja…
-Wsiadaj, Blondyneczko – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, dlatego grzecznie wykonałam jego komendę. Po zatrzaśnięciu drzwi, obszedł samochód i zajął miejsce kierowcy, uruchomiając silnik i odjeżdżając z piskiem opon. Jak zwykle jechał naprawdę szybko, a w między czasie włączył radio, z którego wydobyło się wycie jakiejś rockowej kapeli.
Atmosfera była naprawdę napięta i czułam się mocno niekomfortowo. Jasny gwint!
-Więc przyjeżdża twój przyjaciel?
-Tak – mruknęłam cicho, czując nagły napad gorąca. Do czego on zmierza?
-To… Fajnie – oznajmił bez przekonania. Coś było nie tak. –Jesteśmy – poinformował parkując pod college’ m, ale nie wysiadłam. Ba! Ani drgnęłam. Nie chciałam wyjść z tego przeklętego samochodu.
-Zayn…
-Ness, błagam cie – westchnął odchylając głowę do tyłu o zagłówek. –Nic nie mów, nie chcę wiedzieć.
-Ale…
-Wysiadaj – warknął, dlatego smutna i wystraszona opuściłam jego pojazd, a kiedy zatrzasnęłam drzwi szybko odjechał.
-Dzięki za podwózkę – westchnęłam, machając do pustej już ulicy. Chciałam tylko podziękować, o co ten skomplikowany pacan jest taki wściekły?
Wzdychając, wbiegłam do budynku. I tak spóźniłam się na zajęcia, dlatego zostałam po wykładzie i oddałam McKibben’ owi swój esej, który przez chwilę lustrował, a później pozwolił mi pójść na następną lekcję.
Szczerze nie lubiłam Richarda. Może był świetnym nauczycielem, ale jego zaangażowanie w życie rodzinne pozostawiało sporo do życzenia. Powinien trochę odpuścić, wziąć jakiś urlop – tak myślę. Sharon pewnie ucieszyłaby się, gdyby ojciec spędził z nią trochę czasu, bo relacje z Louisem, Zaynem i resztą tej zgrai niekoniecznie wyjdą jej na dobre… No chyba, że ta dziewczyna właśnie tego chce. Chce skończyć jak ja. Samotna, zraniona, niepotrafiąca znaleźć swojego miejsca oraz nieświadoma tego, co powinna zrobić ze swoim żywotem. Sharon wydaje się być naprawę przemiłą dziewczyną, dlatego szkoda mi jej jeszcze bardziej.
Dopiero o szesnastej wróciłam do domu, ponieważ musiałam wypożyczyć jeszcze kilka książek, aby odrobić pracę domową, której miałam od groma. Obładowana podręcznikami, kroczyłam po schodach, aż wreszcie stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania. Starałam się otworzyć wejście, jednak niezbyt dobrze mi to wychodziło.
-Cholera jasna! – wrzasnęłam, gdy stos lektur spadł z hukiem na ziemię. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, dlatego zacisnęłam mocno powieki. Błagam, niech tylko pani Charlotte trzyma język za zębami! Jednak – o dziwo – nie usłyszałam tonu mojej sąsiadki.
-Ciao, Bella quello che è successo?! – zawołał przerażony Federico, rzucając mi się z pomocą.
Ferro wyglądał nieco inaczej – lepiej. Minęło jakieś pół roku, a dwudziestolatek stał się bardziej umięśniony, a jego rysy twarzy bardziej wyraźne. Ubrany był w czarne spodnie, czerwony t-shirt z dekoltem w serek, na ramiona włożył czarną bluzę na zamek oraz szarą kurtkę, a na stopy wsunął markowe adidasy. Włosy Fede wyglądały jak po naprawdę ostrym seksie, ale dodawało mu to jedynie uroku.
-Daj mi to – zabrał moje książki, a ja w między czasie otworzyłam zamek w drzwiach i wpuściłam go przodem. Mężczyzna sprawnie zsunął z nóg buty, po czym zaniósł podręczniki do salonu. Wrócił od razu do mnie i mocno przytulił. –Ciao, Bella – cmoknął mój policzek, a ja odwzajemniłam uścisk.
-Przyjechałeś z lotniska samochodem?
-Si, przecież wiesz jak nie lubię taksówek – odpowiedział lekko oburzony.
-Fede, skoczmy do sklepu, bo nie mam nic w lodówce – jęknęłam ze spuszczoną głową. Było mi wstyd – zapraszam do siebie gościa, a nie mam, czym go nakarmić. To brak kultury i… Cholera, nie tak wygląda gościnność!
-Bene,andiamo – szarpnął mnie za nadgarstek, wkładając stopy do butów i wyciągając mnie z domu, którego drzwi zatrzasnął.
Przed blokiem stał biały Chevrolet Camaro Z/28. Woah, ten to dopiero wie jak zrobić wrażenie.
- Signore prime , Bella– powiedział otwierając przede mną drzwi oraz kłaniając się w pół. Zachichotałam pod nosem na jego błazenady, które naprawdę poprawiły mi humor. Federico był naprawdę świetnym przyjacielem.
Zajęłam fotel pasażera, a Ferro kierowcy, po czym odpalił silnik i odjechał kulturalnie z parkingu. W tle grał ulubiony zespół Fede, jakim był oczywiście Nickelback, którym mnie zaraził.
Pamiętam jak którejś nocy włączył na cały regulator Rockstar budząc całą dzielnicę. Ludzie zaczęli się burzyć, a on siedział na dachu popijając piwo, ponieważ jak sam to określił: Ho vinto il campionato italiano, io posso tutto. Fakt, tego wieczora wygrał puchar i został oficjalnym mistrzem Włoch w wyścigach samochodowych, dlatego też postanowił świętować, ale jego ojciec wyjechał na ważne spotkanie, to też mój przyjaciel bawił się z całą okolicą.
-Ness, opowiadaj – zachęcił, lekko mnie szturchając, dlatego nieco poleciałam na prawą stronę. –Jak życie, szkoła, Darcey? Masz faceta?… - zadawał pytania jak najęty, ale taki już był – zawsze dużo gadał tylko, że za to go kochałam. Zawsze tą swoją paplaniną potrafił odciągnąć moje myśli od spraw, które mnie martwiły.
-Co chcesz wiedzieć?
-Zacznij dell'amore – wywróciłam oczami. Niech go diabli wezmą!
-Jestem samotna – przekręcił głowę i przyjrzał mi się uważnie z uniesioną brwią. –Fede, patrz na drogę – warknęłam. Nie mam zamiaru trafić na ostry dyżur lub stół operacyjny, bo mojemu nad pobudzonemu bratu zachciało się jechać na ślepaka. Rozumiem, że to wyzwala tą całą adrenalinę i poczucie wolności, ale ja jestem matką i mam, po co żyć!
-Kim on jest, e cosa fai? – kolejny raz wywróciłam gałkami ocznymi. On jest po prostu niesamowicie wścibski. –Przecież wiesz, że możesz mi ufać.
-Okay – westchnęłam zrezygnowana. –Zayn jest przyjacielem Louisa…
-La tua Louis?! – zapytał wielce zdziwiony, jakby mnie nie znał i nie wiedział, że komplikowanie sobie życia jest moim hobby. 
-Tak, nie przerywaj, jeśli chcesz wiedzieć – z powagą pokiwał głową na znak zrozumienia i przykładając palec do ust, pokazując mi w ten sposób, że nie będzie się jak na razie wtrącał. –Przyszedł do mnie, żeby się dowiedzieć o Darcey, ale potem odwiedzał nas regularnie…- spuściłam wzrok na swoje kolana, które w tej chwili były naprawdę interesujące. –Zakochałam się w nim i… Jestem pewna, że on we mnie też. Opiekował się nami, pomagał i zawsze był obok, aż przez te cholerne przekręty, które na celu miały zapewnienie nam bezpieczeństwa trafił do aresztu. Zerwał ze mną – pociągnęłam nosem, ponieważ znowu zbierało mi się na łzy. –Powiedział, że… Chciał się tylko zabawić, a ja sobie za dużo wyobrażałam i… - po moich rozgrzanych policzkach zaczęły spływać łzy.
-Non piangere, Ness – prawą dłonią złapał za mój policzek i otarł cieniutką dróżkę zapoczątkowaną przez jedną z łez.
-Porównał m- mnie… Do Louisa… Powiedział, że jesteśmy egoistami… Najgorsze jest to, że nadal go kocham, Fede.
-On nie jest wart twojego płaczu, Bella, rozumiesz? – powoli pokiwałam pionowo głową.
Szatyn zaparkował pod Tesco, a gdy wysiedliśmy zamknął samochód. Zabraliśmy wózek, do którego Federico mnie włożył, a sam rozpędził się, opierając na rączce. Jechaliśmy naprawdę szybko, dopóki nie zatrzymał nas ochroniarz i nie zwrócił uwagi, że takie zabawy są niebezpieczne, a nam może się coś stać.
-Scusate – oznajmił Fede z tą swoją miną niewiniątka, a pan ochroniarz spojrzał na mnie lekko nieswój. No tak, przecież nie zna włoskiego.
-Przepraszamy – przetłumaczyłam, a później wyszłam z koszyka i pociągnęłam przyjaciela w stronę alejki z napojami.
Włożyliśmy do wózka zgrzewkę wody niegazowanej, cztery butelki coca coli, trzy kartony soku pomarańczowego oraz cztery jabłkowe, a później przeszliśmy na warzywa i owoce. Do siatek spakowałam kilka jabłek, marchewek, pietruszkę, ziemniaki i inne jarzyny. Dla Darcey zabrałam borówki i truskawki. Idąc przez kolejne półki w wózku lądowały kolejne produkty, których nie miałam w domu.
Całe zakupy zajęły nam jakieś dwie godziny. Nie jest to jednak wynikiem naszego niezdecydowania, a dużych kolejek w markecie.
-Pojedziemy po Darcey?
-Si, dove?
-Do Louisa – przytaknął.
Po piętnastu minutach i za sprawą moich instrukcji dojechał pod wielką willę, w której mieszkali obaj moi byli oraz moi przyjaciele. Nie wysiadłam jednak z Chevroleta.
- Cos'è?
- Vieni con me – pokręcił głową na boki z leciutkim uśmieszkiem na ustach.
-Okay, andiamo –oznajmił radosny, wyskakując z samochodu, który obszedł i pomógł mnie wysiąść. Wystawił w moim kierunku dużą dłoń, którą niemalże od razu uścisnęłam. - Andrà bene, Ness – mam taką nadzieję, że będzie dobrze.
Przytaknęłam, a następnie na równi ruszyliśmy do drzwi. Bez pukania weszliśmy do środka, gdzie zaraz zdjęliśmy buty.
Z salonu dobiegał śpiew Louisa i kogoś jeszcze, ponadto ktoś grał na gitarze elektrycznej. Chłopak i jego towarzysz śpiewali I gotta feeling z repertuaru The Black Eyed Peas. Nie panując nad własnymi nogami, pognałam do pokoju dziennego, jednak w porę zatrzymałam się w progu opierając o futrynę.
Na moich ustach momentalnie pojawił się delikatny uśmiech, kiedy zobaczyłam zachwyconą czterolatkę, która z podziwem, radością oraz zahipnotyzowana wpatrywała się z swojego ojca oraz Zayna. Moje serce zabiło szybciej.
Czy ten człowiek kiedykolwiek przestanie mnie zadziwiać? Po za tym, że jest cholernie inteligentny, przystojny, wysportowany, jest mistrzem nielegalnych wyścigów, walk oraz jest genialnym kucharzem, potrafi jeszcze grać na gitarze i śpiewać?! To prawdziwy ideał!
-Fede! – pisnęła szatynka, zrywając się z sofy i rzucając w ramiona Federico, który obkręcił ją wokół swojej osi i cmoknął głośno w policzek.
-Ciao, sole.
-Ciao, come stai? –zapytała po włosku ku uciesze Ferro.
Od kiedy moja córeczka nauczyła się mówić, mój przyjaciel rozmawia z nią po włosku. Czasami sama nie wiem, o czym sobie gawędą, ale nie przeszkadza mi to. Cieszę się, że Darcey się rozwija.
-Co? – zdziwił się Tomlinson, ale nie otrzymał odpowiedzi, ponieważ Federico razem z naszym dzieckiem już opowiadali sobie, co robili w języku, który prawdopodobnie po za nimi rozumiałam tylko ja. –O czym on gada z Darcey? –warknął. –Nessie – ponaglił tym samym tonem.
-Pyta jak w przedszkolu – machnęłam ręką. –Dziękuję, że się nią zająłeś – powiedziałam pocierając ramiona. Oblała mnie fala gorąca i nawet wiem, czym była spowodowana. Wściekły wzrok Malika badał każdy cal mojego ciała, skupiając się na głowie jakby chciał wywrzeć na mnie jakąś myśl telepatycznie.
-Spoko – wzruszył ramionami. –To też moja córka, nie? – przytaknęłam. –Chcę być obecny w jej życiu – spuścił głowę, dlatego odważyłam się go przytulić.
-Jesteś świetnym ojcem, Lou i jestem ci za to wdzięczna tak jak Darcey – powiedziałam bardzo cichutko w jego pierś i właśnie w tej chwili poczułam jak odwzajemnia uścisk.
-Dzięki – szepnął, całując mnie w czubek głowy.
- Per tornare a casa , la mamma! – zawołała szatynka, na co pokiwałam głową z niedowierzania. Jestem z niej tak dumna…
-Idźcie do samochodu, zaraz do was przyjdę – Fede zabrał czterolatkę na ręce, a później wykonał moje polecenie.
-Idę spać – poinformował Tomlinson, a później szybko się ewakuował zostawiając mnie sam na sam z Malikiem, który nadal zabijał mnie spojrzeniem.
-Zayn, ja…
-Nie mów do mnie, Ness – warknął. –Nie chcę słuchać, bo…
-Chciałam…
-Zamknij się! – złapał się rozhisteryzowany za włosy, ciągnąc mocno za końcówki.
-Dziękuję – mruknęłam, a dwudziestodwulatek zmarszczył brwi. Uspokoił się i wreszcie przestał wcinać mi się w zdanie. Mogłam bez obaw powiedzieć to, co chciałam nie bojąc się, że mi przerwie. To chyba najbardziej mnie cieszyło. –Rano chciałam ci podziękować za podwózkę, ale nie pozwoliłeś mi dojść do słowa – powiedziałam, przechodząc obok niego, gdy nagle poczułam uścisk mulata na swoim nadgarstku. Kilka sekund później zostałam nieco brutalnie pchnięta na ścianę i przygnieciona twardą klatką piersiową wyższego ode mnie mężczyzny, który w oczach miał dzikość. Schylił się nieco, muskając swoim nosem mój oraz patrząc mi głęboko w oczy. Jejku… Przełknęłam głośno ślinę.
-Boisz się mnie? – zapytał zagadkowym tonem.
-Nie zrobisz mi krzywdy.
-Skąd ta pewność, huh? – próbował mnie nastraszyć? Jeśli taki miał plan to mu się to nie uda.
-Kobieca intuicja – zaśmiał się, ale nie był to kpiący śmiech, na jaki się silił. To był śmiech mojego Malika – beztroskiego chłopaka, który niczego sobie nie robi z otaczającego go świata, z problemów, które są wokół. Takiego Zayna kochałam najbardziej.
Uniosłam powoli dłoń, aby dotknąć jego twarzy, na której widniał kilkudniowy zarost. Chciałam przejechać opuszkami palców po jego policzku, ale przeszkodził mi. Jego instynkt się włączył i przygwoździł mój nadgarstek tuż nad głową.
-Nie dotykaj mnie – wycedził przez zaciśnięte zęby. –Obiecaj, że zaczniesz jeść – Zayn zaczął nawijać sobie pasmo moich włosów na palec wskazujący, którym od czasu do czasu tykał moje lico. Jego dotyk palił moją skórę.
-Czemu tak ci zależy? – zmarszczyłam brwi. –Jestem dla ciebie nikim –pociągnęłam nosem, czując jak łzy zaczynają mi się zbierać pod powiekami. –Byłam jedną z wielu…
-To nie jest prawda – szepnął, prawdopodobnie sam do siebie, ale usłyszałam.
-Przestań pieprzyć, dobra? – westchnęłam, zwilżając językiem suche wargi. –Byłam twoją dziwką…
-Nie prawda – warknął, napierając na mnie swoimi biodrami, jakby chciał zmniejszyć odległość między naszymi ciałami do cholernego minimum. Krew w moich żyłach zaczęła krążyć szybciej. To żałosne, ale jedyną rzeczą, której w tym momencie pragnęłam był on. –Nigdy tak nie mów, słyszysz?! – zawołał, na co się wzdrygnęłam. –Nie jesteś dziwką i nigdy nie będziesz.
-Sam tak powiedziałeś, Zayn – zacisnął mocno powieki, jakbym zadała mu niewyobrażalnie silny cios, tyle, że powtórzyłam jedynie jego słowa. Niczego nie zmyśliłam, tylko przypomniałam jego wypowiedź sprzed kilku miesięcy. –Zabawiłeś się – wzruszyłam ramionami. Zagryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać. –Zastosowałeś Zasadę czterech Zet…
-Nie płacz – ujął moją twarz w dłonie, po czym kciukami otarł spływające po policzkach kropelki słonej wody. –Wyzywaj mnie, krzycz… Rób wszystko, po za płakaniem, bo tego nie zniosę.
-Pocałuj mnie – pokiwał przecząco głową i oparł się czołem o zimną ścianę kilka centymetrów nad moim obojczykiem, tym samym miażdżąc mnie swoim ciałem. Głośno zaczerpnęłam powietrza w chwili, gdy to zrobił, ponieważ w pierwszym momencie się wystraszyłam. –Zayn – ponagliłam, ale mulat jedynie napiął gwałtownie mięśnie. Postanowiłam skorzystać z okazji i objęłam go ramionami w pasie. Spiął się jeszcze bardziej.
-Ness…
-Proszę, zrób to – jęknęłam żałośnie, wtulając lewy policzek w jego pierś.
-Nie mogę.
-Możesz, Zayn – zapewniłam. –Błagam…
-Nie chcę. Zrozum, że między nami koniec – mężczyzna rozerwał mój uścisk, tym samym odpychając się od ściany. Spojrzał na mnie czarnymi jak dwa węgielki oczami, ale znowu kłamał. Chciał tego… Nie, on tego pragnął ze wszystkich sił, jednak zapierał się. Dlaczego to robił? Czemu, do diabła krzywdził nas oboje?! To nie fair! Skoro chciał mojego szczęścia, nie powinien mnie krzywdzić! –Mam kogoś innego – co…? –Spotykam się z kimś innym, kimś…, Kogo naprawdę kocham i nie chcę, żebyś mi to spieprzyła – zaczęłam kręcić głową na boki, nie chcąc dopuścić w ten sposób do siebie tej myśli. Nie może mi tego zrobić! Nie może! –Powinnaś już iść.
-Nie rób mi tego – błagałam. –Proszę, powiedz, że to żarty! – wybuchłam płaczem. –No powiedz, że to pieprzony żart! – wrzasnęłam, a mój głos odbijał się niczym echo. –Mów, Zayn! – uderzyłam go w klatkę piersiową, ale Malik jedynie stał sparaliżowany i przyglądał mi się dokładnie. –Powiedz, że…!
-Uspokój się- dwudziestodwulatek złapał za mój bark. –Zapomnij o tym, co było między nami…
-Jak, do cholery mam to zrobić, skoro cały czas na siebie wpadamy?!
-Wymyślisz coś, jesteś mądrą dziewczyną – uśmiechnął się smutno. Zamknęłam oczy, a kiedy stałam tak niczym idiotka poczułam mokry ślad na czole. –Idź już, Blondyneczko – wskazał na drzwi.
Ze spuszczoną głową, niczym zbity psiak, którego właściciel wyrzucił z domu na zbity pysk, wyszłam z wielkiego domu. Naciągniętymi na dłonie rękawami starałam się zatamować płacz, ale to nic nie dawało, a wręcz przeciwnie potęgowało łzy.
-Bella! – w mgnieniu oka znalazłam się w ramionach Federico – nie były tak silne jak Malika, ale musiały mi wystarczyć. - Non piangere, Ness ti prego – mruknął, całując moje włosy. –Nie jest wart… Obiecuję, że pożałuje – pokiwałam głową na boki. – Perché?
-Bo go kocham…   
__________________________
Jest już następny rozdział - uff. Nie to, że pisało mi się go ciężko, czy coś z tych rzeczy, ale po prostu nie wiem czy ktoś w ogóle to jeszcze czyta.. To znaczy, wiem, że głosujecie w ankiecie, ale ostatni rozdział skomentowały tylko 4 osoby, na 60 obserwujących i 47 osób, które czyta. Nie chodzi o to, że jestem niewdzięczna, czy coś - bo nikt wam czytać nie każe, robicie to z własnej woli, nie pod przymusem, ale skąd mam wiedzieć czy podoba wam się to co piszę, skoro tylko kilka osób komentuje? 
Z tego miejsca, chcę serdecznie podziękować: 
Taka Jedna, @Little_Sinner13, Crazy Mofo i anonimkowi z 5 lipca z godz. 22.45 - jestem wam naprawdę bardzo wdzięczna. 
Miłej niedzieli ;**