niedziela, 22 lutego 2015

22. Make a Move




Kobiety najbardziej przywiązują się do mężczyzn, którzy potrafią ich słuchać, okazywać im czułość i doprowadzać je do śmiechu.”

          
Zayn 

Obudziłem się z cholernym bólem po lewej stronie klatki piersiowej oraz prawej strony podbrzusza. Chciałem się podnieść, ale jakieś popierdolone kabelki mi to uniemożliwiały, dlatego złapałem za nie i wyrwałem. Z lekką trudnością usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po pomieszczeniu. 
Nie byłem w swojej sypialni. Tutaj ściany były białe… Wszystko było białe – zamknęli mnie w wariatkowie. Dotknąłem opuszkiem palca ledwie widoczny ślad na mojej piersi i cicho syknąłem.
-Kurwa. – Mruknąłem, a później złapałem się dłońmi za głowę. 
Przez tego chuja Jasona mało co tam nie zginąłem! Mógłbym go teraz najnormalniej w świecie zapierdolić. Mógłbym… 
Moje wewnętrzne rozmyślania na temat zemsty na Westonie przerwała moja pieprzona komórka, dlatego też wziąłem urządzenie i odczytałem kolejną wiadomość od nieznanego numeru.
Od: nieznane
Oj, Zayn Zayn Zayn jakiś ty biedny… Ale to dopiero początek tyle, że ja nie zadam ci bólu fizycznego, a psychiczny. Wiesz, że ta twoja Blondyneczka tutaj była? Heh jest taka śliczna, że mam z nią związane brudne myśli… Ja i ona w jakimś kiblu, albo w jednej klasie na uniwersytecie, na którym się uczy… Zajmę się nią obiecuję
Z
Szybko wstałem i podszedłem do fotela, w którym leżały moje rzeczy poskładane w idealną kostkę. Wciągnąłem na nogi spodnie, a przez głowę przełożyłem czarną koszulkę i zarzuciłem na ramiona kurtkę ignorując cały dokuczający mi ból. W pośpiechu ubrałem buty, nawet ich nie sznurując. Wybiegłem z sali, jednak po drodze zaczepiła mnie jakaś pielęgniarka mówiąc, że powinienem teraz leżeć i odpoczywać, ponieważ mój stan zdrowia nie jest najlepszy.
-Zostaw mnie.- Wycedziłem przez zaciśnięte zęby, a później odepchnąłem ją od siebie. –Gdzie jest gabinet lekarza, który mnie prowadzi?
-Naprawdę, powinieneś wrócić do łóżka.
-Nie będę się powtarzał, gdzie jest ten pierdolony gabinet?! – Wrzasnąłem poirytowany. 
Muszę iść do Ness, ponieważ mnie potrzebuje. Nie mogę pozwolić, żeby ten psychopata zrobił jej jakąkolwiek krzywdę i to w dodatku z mojego powodu, bo uroił sobie jakąś chęć zemsty.
-Jakiś problem, panie Malik? – Spojrzałem na niskiego doktorka, który na nosie miał grube okulary spode łba. 
Problem?! Żartuje sobie ze mnie w tej chwili?! Oczywiście, że mam problem! Jestem Zayn Malik – ja zawsze mam problem!  
-Chcę wyjść, a ta lalunia nie chce mnie wypuścić.- Warknąłem mordując przy okazji młodą pielęgniarkę wzrokiem. 
Speszona kobieta spuściła głowę, a na jej policzkach pojawiły się wypieki.
-Powinien pan odpoczywać, dopiero wczoraj zrobiliśmy panu operację, a rany są jeszcze świeże.
-Chcę wyjść teraz! Co mam, kurwa podpisać, żeby wyjść na własne życzenie?! – Wrzasnąłem sfrustrowany. 
Lekarz głęboko westchnął, a później wskazał mi ręką drogę do swojego gabinetu. Podał mi jedną kartkę, na której bez zastanowienie złożyłem podpis, a później biegiem ruszyłem do windy. W pośpiechu zacząłem przeszukiwać kieszenie - nawet nie wiem, czym mam jakieś pieniądze na taksówkę. 
Ucieszyłem się, kiedy znalazłem kilkanaście funtów oraz bransoletkę, kupioną w Moskwie dla Ness. Zadzwoniłem po taryfę, a kiedy wyszedłem z budynku szpitala – samochód już czekał. Niezwłocznie do niego wsiadłem i podałem kierowcy odpowiedni adres, gdzie aktualnie miała przebywać Ness – według jej codziennego kieratu powinna teraz odprowadzać Skrzata do przedszkola, dlatego tam też pojechałem.
Po niespełna dziesięciu minutach wepchnąłem taksówkarzowi dwieście funtów i wybiegłem z auta, krzycząc, aby zatrzymał resztę. Cholerny ból w klatce piersiowej oraz w okolicach brzucha nie ustawał nawet na moment, ale miałem to gdzieś, ponieważ mam ważniejsze priorytety w życiu, niż użalanie się nad sobą. Od wejścia do budynku przedszkola, do którego uczęszczała Darcey dzieliło mnie dosłownie kilka kroków, jednak nie wszedłem do środka, gdyż dobiegł mnie radony głos czterolatki – ona strasznie głośno mówi.
-A zabierzesz mnie na te lody?
-Księżniczko… - Westchnął… 
Adam?! A co on tutaj, do cholery robił?! To Ness zawsze zaprowadza swoją córkę, a tym czasem… 
-Mama powiedziała jasno, żadnych lodów. – Wywróciłem oczami na jego słowa. 
Od kiedy Adam Donavan jest taki surowy i to względem dzieci?! Co mu się do chuja stało?! Kiedyś był fajny, a teraz… Zrzędzi jak stary dziad.
-Aladyn! – Pisnęła głośno, a potem rzuciła się biegiem w moją stronę i przyległa do moich nóg. Ukucnąłem przed nią tylko po to, aby po chwili wziąć ją na ręce oraz wrócić z nią do pionu. –Puść mnie! – Warknęła, a jej drobna rączka uderzyła w moją prawą pierś. Dziewczynka zaczęła się szamotać, ale ja nie miałem zamiaru jej puszczać, jednak musiałem to zrobić, ponieważ z odsieczą przybiegł Donavan.  
-Skrzacie, co jest? – Kiwnąłem głową w kierunku małej osóbki, która teraz przypominała obrażoną Ness. Skrzyżowała ręce na piersi oraz przestępowała z nogi na nogę, a jej niebieskie oczy biły we mnie lodem. –Jesteś na mnie zła?
-Co ty tu robisz, Malik? – Warknął mój dawny partner w wyrywaniu dup, ale go zignorowałem.
-Darcey, powiedz co zrobiłem? – Znów przed nią kucnąłem i złapałem za jej malutką dłoń. –Gdzie jest Ness?
-Mamusia jest chora, ale nie chce cie widzieć. – Wydęła smutna dolną wargę. –Dlaczego kazałeś mamusi dać ci spokój? 
Jasna cholera! Zawsze muszę coś spieprzyć?! Ja po prostu chciałem, żeby była bezpieczna, nie chodziło mi o… By to szlag trafił.
-Posłuchaj Skrzacie. – Położyłem dłoń na jej barku, a jej wzrok momentalnie powędrował za moją ręką. –Nie mówiłem poważnie, przecież wiesz, że lubię twoją mamę, okay? Nigdy bym jej nie skrzywdził, a najbardziej zależy mi na waszym bezpieczeństwie, rozumiesz mnie? – Powoli pokiwała pionowo głową.
-Zayn, trzymaj się z dala od mojej siostry i Darcey, bo jeśli kiedykolwiek zobaczę cie w towarzystwie którejś z nich, pożegnasz się z jajami. – Wycedził przez zaciśnięte żeby, a później odepchnął mnie tym samym torując sobie przejście. Syknąłem z bólu, jednak nie zwlekałem ani chwili i ruszyłem biegiem w stronę mieszkania Blondyneczki.
Z trudem wbiegłem po schodach, a kiedy znalazłem się na odpowiednim piętrze zacząłem dzwonić oraz walić do jej drzwi. Niestety nikt mi nie otwierał, ba! Było cicho jak makiem zasiał. Coś się musiało stać, przecież Darcey mówiła, że Ness jest w domu. A co jeśli ten psychol coś jej zrobił?! Przecież pisał, że chce się z nią zabawić. Nagle sąsiednie wejście się otworzyło. Wywróciłem oczami na sam widok stojącej w progu tej starej wrednej baby – pani Charlotte.
-Zack, możesz przestać walić w te drzwi? Przez ciebie nie słyszę co mówi Alberto. – Rzuciła z wyrzutem. 
Kim jest Alberto?! Może to jest tej facet, z którym właśnie się pierzyła?
-Jestem Zayn. – Warknąłem. –Mniejsza o to… - Mruknąłem, ponieważ zdałem sobie sprawę, że to babsko może mi w tej chwili pomóc. –Ma pani może wsuwkę?
-Po co ci ona? – Uniosła pytająco jedną brew.
-Żeby spiąć włosy. – Wywróciłem oczami. 
To niewiarygodne, że ta babcia jest tak, cholernie wkurwiająca. Mam ochotę ją uprowadzić, a później wywieść najlepiej do Australii lub Ameryki… Właściwie wszystko jedno, byleby z dala od mieszkania Ness, bo te jej zaczepki są nie na miejscu.
-Powinieneś je ściąć. – Pokiwała głową z politowaniem na boki, a potem zniknęła w głębi swojego domu. Po chwili jednak wróciła i podała mi cienką spinkę. Nie zważając na jej obecność wygiąłem kawałek  metalu w linię prostą, a później wetknąłem ją do zamka i zacząłem kręcić do czasu, aż usłyszałem cichutkiego kliknięcia. Nacisnąłem klamkę, a później pchnąłem delikatnie brązowy prostokąt. Udało się.
-Dzięki.  
Oddałem kobiecie jej własność, a następnie wszedłem do mieszkania Donavan. Nie bawiłem się nawet w zdejmowanie butów, tylko szybko przeszedłem do salonu. Ogarnęła mnie nieopisana ulga, kiedy zobaczyłem śpiącą blondynkę na sofie owiniętą w czarny koc. Podszedłem od razu do kuchni, gdzie zaparzyłem dwa kubki herbaty, z którymi wróciłem do Ness.
Była naprawdę piękna – nawet jeśli jej nos był cały czerwony, a twarz rozpalona. Ness była wyjątkową kobietą, którą Louis cholernie skrzywdził i chyba miałem mu to za złe, ponieważ… Sam nie wiem dlaczego, ale zrobił źle, a ja miałem nieodpartą ochotę mu za to odpłacić – z drugiej strony to mój najlepszy przyjaciel, dlatego nie mogę podwalać się do jego dziewczyny.
Zrezygnowany potrząsnąłem głową, a później straciłem ochotę na odwiedziny oraz rozmowę z nią, dlatego pochyliłem się nad dziewiętnastolatką i musnąłem jej gorący policzek, po czym ruszyłem w kierunku drzwi. Już miałem zamykać za sobą brązowy prostokąt, kiedy usłyszałem najpiękniejsze wypowiedzenie mojego nazwiska na świecie.
-Malik. – Warknęła, dlatego wróciłem się i stanąłem przodem do niej. Uśmiech sam pojawił się na moich ustach, w chwili kiedy zobaczyłem złość oraz nieodpartą chęć mordu w jej oczach.
-Sss... – Syknąłem, kiedy jej prawa dłoń zwinięta w pięść przyłożyła w moją lewą pierś, w samo centrum rany, którą niedawno mi zszyli.
-Co ci jest?!- Zapytała szybko, podchodząc zdecydowanie zbyt blisko mnie.
-Nic. – Wzruszyłem ramionami, próbując wysilić się na uśmiech, ale za cholerę nie chciało mi to wyjść. Kurwa.
-Pokarz.  
Zaczęła zdejmować moją kurtkę, a kiedy rzuciła ją na podłogę zabrała się za koszulkę.
-Ness, z łaski swojej nie rozbieraj mnie, bo pani Charlotte zapewne koczuje pod drzwiami.
-Jesteś idiotą, Malik. – Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć Blondyneczka trzymała już w dłoniach mój t-shirt. –C-co ci się stało? –Przerażona dotknęła opuszkami palców rysę jaka została po operacji na moim torsie. –Jezu, Zayn. – Jęknęła zlęknięta. –Co oni ci tam zrobili? – Zadarła głowę w górę, a nasze oczy się ze sobą spotkały. 
Nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa, dlatego najzwyczajniej w świecie schowałem ją w swoich ramionach. Ness zawinęła swoje ramiona wokół mojego pasa i ani na moment nie puszczała.
-Martwiłam się.
-Niepotrzebnie, jestem dużym chłopcem.
-Ale nadal głupim! – Uniosła się. –Pakujesz się w kłopoty.
-Ness, taki już mój żywot, nie zmienisz tego. – Wzruszyłem ramionami, a ona wyrwała się z mojego uścisku.
-Chcesz się założyć? – Uśmiechnęła się zadziornie, a ja jedynie pokiwałem przecząco głową. –Malik, jaki ty masz problem? – Skrzyżowała ręce na piersi i przestępowała z nogi na nogę – a nie mówiłem, że Darcey ma to po niej?!
-W tej chwili? – Zapytałem dla upewnienia się, a ona przytaknęła. –Chcę cie pocałować, ale nie mogę, bo jesteś dziewczyną mojego kumpla.
-Nic mnie nie łączy z Louisem.
-Kiedyś łączyło, a on ma do ciebie sentyment i nie pozwala się nikomu do ciebie zbliżyć. 
Blondynka patrzyła na mnie zszokowana, dlatego postanowiłem przerwać tą dziwaczną atmosferę i schyliłem się po moją kurtkę, gdzie z kieszeni wewnętrznej wyjąłem srebrną bransoletkę, którą kupiłem jej w Rosji. Podałem dziewczynie ozdobę, a ona przyglądała mi się zdumiona. 
-Dziękuję Zayn, jesteś zajebistym kolesiem. – Zacząłem przedrzeźniać Ness, ponieważ wiedziałem, że w ten sposób ją rozśmieszę – nie pomyliłem się.
-Dziękuję, ale nie musiałeś. – Wzruszyła nieśmiało ramieniem. –Jest bardzo ładna, zapniesz? – Wysunęła lewą dłoń w moim kierunku, a później podała mi biżuterię, którą zapiąłem na jej nadgarstku. –Dziękuję, Zayn jesteś zajebistym kolesiem. – Parsknąłem śmiechem. Z ust Blondyneczki zabrzmiało to dość śmiesznie.
Ness nie wyglądała na dziewczynę, która przeklina, ale czasem jej się to zdarzało. Louis mówił mi kiedyś, że tego właśnie w niej nie lubi, ponieważ Donavan jest zbyt ładna oraz niewinna, żeby rzucać syfem na prawo i lewo. Czasem go nie rozumiałem, w końcu każdemu zdarzy się kiedyś użyć brzydkich słów, a Blondyneczka miała to tego pełne prawo. Jednak kiedy teraz usłyszałem jak mówi zajebisty coś mnie urzekło – ona to wypowiada z takim śmiesznym akcentem. Jest Brytyjką, ale momentami jej werbalizacja zalatywała włoskim, mimo wszystko to jest urocze. Ona jest urocza, kiedy klnie i używa brzydkich wyrazów.
-Co cie bawi, Malik? – Mruknęła, podejrzliwie mi się przyglądając.
-Ty, Blondyneczko. 
Nie mogłem się powstrzymać od założenia niesfornego kosmyka za jej ucho. Nie potrafiłem zabrać ręki z jej policzka, nie kontrolowałem swoich ruchów. Mój kciuk zjechał na jej wargę, którą zaczął masować. Jasnobrązowe oczy był skupione na moich, a najgorsze było to, że nie protestowała! Pozwalała mi na ten flirt! Powinna dać mi w pysk za podwalanie się! Za tak egoistyczne traktowanie jej – kazałem, żeby dała mi spokój, a teraz przychodzę do niej i najzwyczajniej w świecie mącę jej w głowie jak mój kumpel… Jestem idiotą.
-Pocałujesz mnie w końcu, czy dalej będziesz się bawił w podchody? – Tym właśnie pytaniem wyrwała mnie z tego dziwnego, ale również przyjemnego transu. Zabrałem rękę, która zawiała luźno wzdłuż mojego ciała.
-Nie mogę, Ness. – Mruknąłem ze spuszczoną głową.
-Przecież…
-Zrozum… Louis to mój przyjaciel, który cie kocha. Postaw się w mojej sytuacji. – Spuściła głowę, prawdopodobnie zrobiło jej się wstyd, dlatego złapałem jej dłoń, którą zacząłem delikatnie pocierać. Znowu podniosła na mnie wzrok i zagryzła dolną wargę. Boże, jest taka seksowna. –Między nami spoko?
-Między nami nigdy nie będzie spoko, Malik. – Uśmiechnęła się lekko, a później pociągnęła mnie w stronę salonu. –Posiedzisz ze mną?
-Tsa. – Zdjąłem buty bez użycia rąk, a później rozłożyłem się na sofie.
-Przesuń się. – Mruknęła.
-Powinnaś się mną opiekować, zważywszy na fakt, że zrobiłem dziś awanturę w szpitalu, żeby do ciebie przyjść.
-Myślałam, że cie wypuścili… - Mruknęła zdumiona. –Jesteś cholernym idiotą, Malik!- Wrzasnęła. –Jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem, który nie dba o własne zdrowie! –Wywróciłem oczami, a później złapałem za jej nadgarstek i przyciągnąłem do siebie, w ten sposób leżała teraz na mojej klatce piersiowej. –Jesteś takim lekkomyślnym gówniarzem. – Stwierdziła, kręcąc głową z dezaprobatą na boki.
-Martwiłem się, że ten psychol coś ci zrobił, Ness. – Znów założyłem blond pasmo za jej ucho.
-Boli cie? – Przejechała paznokciem po ranie, a ja odruchowo spojrzałem na owe miejsce. Tsa, nadal byłem bez koszulki…
-Kiedy ze mną rozmawiasz, to o tym nie myślę.
-To słodkie. – Zachichotała. –Wiesz… Muszę ci się do czegoś przyznać… - Mruknęła, a na jej policzki wpłynął rumieniec. –Powiedziałam Darcey, że nie chcesz nas już oglądać, ja naprawdę…
-Heej, Ness, wyluzuj. Rozmawiałem z nią i jest okay. – Blondynka cmoknęła mnie szybko w lewy policzek pozostawiając na nim mokry ślad. –Oglądamy coś?
-Możemy, ale musisz mi zrobić miejsce obok siebie.- Chciała się podnieść, jednak złapałem ją za odcinek lędźwiowy tym samym jej to uniemożliwiając. Spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami, na co wywróciłem oczami.
-Nie możesz tak leżeć?
-Dopiero co cie kroili na stole operacyjnym, a ja jestem ciężka.
-Jesteś głupia, a nie ciężka, Ness. – Prychnąłem. –Kładź się i nie marudź, ale najpierw daj pilota. – Blondyneczka fuknęła oburzona, jednak wykonała moją prośbę. Nim znowu położyła się na mnie złapała jeszcze za koc i nakryła nas. Zacząłem szukać jakiegoś interesującego programu, ale niczego nie znalazłem.
-Zostaw to, kocham ten film! – Zaprotestowała, kiedy na ekranie pojawił się Adam Sandler.
-Co to za szajs? – Niezbyt widziało mi się patrzenie na jakiś gówniany seans.
-Zaraz cie uderzę, Malik. – Warknęła, na co uniosłem brwi. –Pięćdziesiąt pierwszych randek to cudowny film, a Henry tak bardzo stara się o Lucy. – Rozmarzyła się, rysując kółeczka paznokciem na prawej stronie mojego torsu.
-Następnym razem przyniosę do ciebie XBOXA i jakieś filmy akcji.
-Zamknij się. – Zbyła mnie. 
Ona jest po prostu niemożliwa. Jak to możliwe, że w tak – na pozór – niewinnej istotce jest taki zadziorny charakter oraz stanowczość? 
Zrezygnowany, założyłem prawą rękę za głowę, natomiast lewą obejmowałem dziewczynę lekko czochrając jej włosy. Nasze klatki piersiowe powoli unosiły się i opadały w dół – jakby były synchronizowane.
Jezu, co ja najlepszego robię?! Przecież nie mogę leżeć z Ness, kiedy mój przyjaciel chce ją odzyskać. Ale… Ona też pragnęła mnie całować, ba! Nawet sama o to prosiła! To wszystko jest mega popierdolone.
Nagle poczułem wibracje w okolicach prawego uda, dlatego ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącej dziewiętnastolatki wyjąłem komórkę i odczytałem kolejną wiadomość od tajemniczego Z.
Od: nieznane
A więc teraz będziesz jej pilnować 24/7, żebym nie mógł się z nią pobawić?! Cóż za szlachetność, Zayn! Jestem pełen podziwu zwłaszcza, że kiedy cie operowali ona tuliła twojego przyjaciela… Ale wiesz, co? Kiedy przekabacałeś tą małą… Darcey, byłem pod wrażeniem twojej gry aktorskiej… No chyba, że wcale nie grałeś i z twardego koksa stałeś się zwykłą cipą
Z
Cóż… Kimkolwiek był miał rację. Będę pilnował Ness cały czas, niezależnie od tego czy wróci do Louisa, czy nie. Mój Skrzat też będzie bezpieczny, za wszelką cenę. Jedyną rzeczą, w której się mylił był fakt, że nie jestem cipą tylko skurwielem, który go zakurwi, gdy tylko dowie się kim jest. Nie dam sobie grozić, a tym bardziej nie pozwolę, żeby ten idiota wciągał to swojej psychologicznej gierki niewinne osoby.
Skupiłem swoją całą uwagę na tym ckliwym romansidle i – aż głupio mi się przyznać – ale to całkiem… Całkiem fajny film. Gość naprawdę zadał sobie sporo trudu co dzień uwodząc na nowo tą samą laskę. Więc, okay, przyznaję rację Blondyneczce i mówię otwarcie – sam przed sobą – że to całkiem niezłe kino, ale i tak zaopatrzę ją w konsolę oraz jakieś video z pościgami lub walkami. Skoro mam z nią spędzać więcej czasu nie mogę się nudzić, a dobierać się do niej też nie mogę, dlatego muszę mieć zajęcie. Nawet jeśli miałbym cały dzień grać i tępo gapić się w ekran… Nie będę oglądał komedii romantycznych, bo ich nie lubię. Wolę akcję, albo horrory, wszystko tylko nie te mdłe romanse.
Nie wierzę w miłość, to takie… Tandetne. W każdym z tych filmów bohaterzy poznają się przez przypadek, jest miłość od pierwszego wejrzenia, potem jakiś mały kryzys, a na końcu żyją długo i szczęśliwie, ale prawdziwe życie to nie jakiś popierdolony film! Tutaj trzeba walczyć o swoje, bo nikt ci nie pomoże – każdy jest kowalem swojego losu. Musisz pracować, żeby włożyć coś do garnka tym samym nie umrzeć z głodu. Po za tym w tych wszystkich amerykańskich filmach nie korzystają z toalet – brak potrzeb fizjologicznych w realu by nie przeszedł.
-Mamusiu! – Obudził mnie krzyk Darcey.
-Ness, miałaś zamykać drzwi jak śpisz. – Miałem ochotę uderzyć głową w ścianę. Przecież to takie oczywiste, że Adam miał tutaj przyjść ze Skrzatem. –Kurwa, Malik co tu robisz?!- Wydarł się, a dziewiętnastolatka drzemiąca na mojej klacie niespokojnie drgnęła i się przebudziła.
-Adaś, dlaczego krzyczysz? – Wymruczała zaspanym głosem. 
Mógłbym go słuchać za każdym razem, kiedy się budzi.
-Kpisz sobie ze mnie, czy jak?! Miałaś się z nim nie zadawać, a ty co robisz?! Pieprzysz go, kiedy twoje dziecko jest w szkole!
-Wynoś się Adam. – Warknęła wkurwiona. –Wyjdź z mojego mieszkania! Nie mam ochoty słuchać twoich morali dotyczących mnie oraz Zayna! Tak dla przypomnienia, sam w Mediolanie co noc miałeś inną panienkę. – Uśmiechnęła się z satysfakcją.
-Nie zmieniaj tematu, Ness! – Adam był naprawdę wkurzony, a ja nie chciałem, żeby kłócili się przeze mnie, dlatego kulturalnie wstałem i poszedłem po swoją koszulkę, którą ubrałem.
-Pójdę już, Blondyneczko. – Pochyliłem się, żeby ucałować jej czoło, a później to samo zrobiłem z Darcey. Wsunąłem na stopy buty i pochwyciwszy kurtkę, wyszedłem z mieszkania Donavan.
To było… Miłe doświadczenie leżeć z Ness i pilnować, żeby jej sen był spokojny. W sumie mógłbym to robić cały czas, jeśli tylko by mi na to pozwoliła.
Na piechotę, zmagając się z cholernym bólem, wróciłem do domu. Droga zajęła mi dobrą godzinę, a moje myśli cały czas zaprzątała ta pyskata dziewiętnastolatka. Przekroczyłem próg wielkiej willi i rozebrałem się ze zbędnych ciuchów. Od razu udałem się do salonu, gdzie siedzieli wszyscy łącznie z Westonem.
-Zayn, miło cie widzieć zdrowego. Naprawdę nie wiem jak mogło do tego dojść. – Pierdolenie! Na pewno wiedział, że ci Rosjanie będą chcieli wystrzelać mnie jak kaczki. –Tutaj macie pieniądze, ale najpierw pendrive. – Pokazał dłonią, że mam mu oddać pamięć, jednak na razie nie miałem tego w planach. Ten typek coś kombinuje.
-Jezu, Zayn! – Do mojego ciała przyległa ta mała idiotka Stacy, szybko ją jednak odepchnąłem, ponieważ jej gest sprawiał mi ból. –Co się stało, nie lubisz mnie już?
-Jestem po operacji kretynko i tak, nie lubię cie. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
-Malik, moje dokumenty. – Warknął. 
Musiałem coś wymyśleć, najpierw sam chciałem dokładnie przeanalizować całe te chaotyczne plany. Nerwowo zacząłem przeszukiwać kieszenie.
-Stary, pewnie wypadł mi w szpitalu. – Mruknąłem zawiedziony. –Wrócę tam jutro i poszukam, okay?
-Niech będzie. –Westchnął wytrącony z równowagi. –Lubię cie, Malik, dlatego nie spierz tego. – Przytaknąłem, a później skierowałem się do swojej sypialni, skąd zabrałem czyste dresy i poszedłem do łazienki, aby wziąć prysznic. Kiedy już się odświeżyłem i ubrałem – położyłem się do łóżka, niezwłocznie musiałem odpocząć, bo ten dzień dostarczył mi bardzo dużo mocnych wrażeń oraz trudnych decyzji, które muszę podjąć między innymi względem Ness. 
_______________________________________
Dobra! Już rozdział dwudziesty drugi, wow! Tak szybko to idzie... Teraz będzie trochę bardzo dużo #Nayn moments, ale tylko przez kilka rozdziałów będzie słodko, skomplikowanie i gorąco ^^ - nie, no żarcik? -A może jednak?? Kto wie co głupia ja wymyślę... 
Mam pewien pomysł, co powiecie na spoiler następnego rozdziału?? Tak, wiecie... Żeby was bardziej zaintrygować i wprowadzić w niecierpliwość, tak tak zła ja! Hahahahahaha...
Dziękuję za 15 komentarz jesteście kochani, że znajdujecie chwilkę, żeby skomentować, bo to naprawdę mnie motywuje...
Dziękuję za dwie nominacje do L.A. jednakże nie będę jej robić, ponieważ... Cóż nie mam na to zwyczajnie czasu ;) 
Na dziś to tyle, piszcie co myślicie o takich spoilerach i czy wgl. je chcecie tutaj macie zapowiedź rozdziału 23, który pojawi się już za tydzień:
 Tsa, mistrz painta to ja!! Hahahaha...
Miłej niedzieli, buźka miśki ;**
 

niedziela, 15 lutego 2015

21. Starry Eyed




W wieku pięciu lat myślałam, że chłopacy są po to by opiekować się dziewczyną, chodzić z nią za rękę, przytulać ją i nie dać jej zrobić krzywdy! Myliłam się … Cholernie się myliłam. Chłopacy potrafią tylko ranić. Są, za chwilę ich nie ma, a najlepsze jest to, że nie dają o sobie zapomnieć …”

Ness

Jak ten kretyn mógł się rozłączyć?! W takim momencie… Cholerny Louis Tomlinson i jego pieprzone uprzedzenia. Zayn to mój przyjaciel… Tak sądzę, bo ostatnio sprawy się trochę pokomplikowały – cały czas wymyśla nowe problemy. Na przykład wczoraj jak z nim rozmawiałam, powiedział, że mam dać mu spokój, bo tylko mącę mu w życiu – przemilczałam oczywiście fakt, kto jako pierwszy zaczął się narzucać komu! Cholerny, niezdecydowany bachor! On i Louis są oboje po jednych pieniądzach – zabawią się tylko, pokażą, że możesz im zaufać, a jak wszystko będzie wydawało się być jak z bajki powiedzą zwykłe: Spierdalaj. To takie typowe…
Poprosiłam dziś Adasia, aby zajął się Darcey podczas gdy ja będę wspierała Danielle w szpitalu. Pewnym siebie krokiem ruszyłam do sali, w której leżał Liam i zaszłam mulatkę od tyłu, po czym cmoknęłam głośno w policzek.
-Ness, cześć. – Mruknęła. Nadal było z nią źle, bała się o Payne’ a i nieodstępowana jego łóżka nawet na krok – wyjątkiem były wizyty w toalecie, ponieważ z potrzebami fizjologicznymi nie dało się wygrać.
-Proszę. – Podałam jej kubek z espresso, a ona podziękowała mi lekkim uśmiechem. Usiadłam obok niej i głośno westchnęłam. –Dani?
-Tak?
-Wiesz… Trochę głupio mi o to pytać, ale po prostu muszę… Wiem, że masz teraz większe zmartwienia na głowie, ale…
-Ness, do rzeczy. – Zaśmiała się cichutko. –Zawsze tak paplasz, gdy ktoś ci wpadł w oko… O mamusiu, zakochałaś się! – Pisnęła uradowana, a później schowała mnie w swoich chudych ramionach. –Nessiu, nawet nie wiesz jak się cieszę…
-Danielle... – Mruknęłam zażenowana. –W nikim się nie zakochałam, okay? Moje pytanie tyczy się twojego głupiego kuzyna. – Wzruszyłam ramionami, kiedy wreszcie mnie puściła i przyglądała się zdziwiona.
-Którego?
-Malika.
-Że kogo?!- Wrzasnęła oburzona. –Ness, z całym szacunkiem, ale wiesz jaki jest Zayn. Nie angażuj się z nim w żadne relacje, bardzo cie proszę, okay? – Złapała za moje barki, po czym spojrzała prosto w moje oczy.
-Coś się stało, Dani. – Olson zmarszczyła brwi. –On ma kłopoty, czuję to. – Zdenerwowana wstałam i zaczęłam chodzić w te i we w te, przeczesując włosy dłonią, które skutecznie wypadały zza ucha.
Próbowałam. Naprawdę próbowałam nie myśleć o tym dupku, ale nie potrafię go sobie wybić z głowy. Martwię się o tego cholernego Aladyna, tak samo mocno jak o moją Darcey. Czuję się za niego odpowiedzialna, jakbym była jego… Nieważne. Przez niego nie spałam od dwóch dni, a on mówi, że mam się od niego odwalić – tak po prostu to powiedział. Jest gorszy od Louisa, ale… Klnę się na własne życie, że jest w nim dobro i wszystkie jego działania są wywołane przymusem… 
No pewnie! Dlaczego od razu na to nie wpadłam?! Na pewno Louis go do tego popchnął. Zapewne postawił mu ultimatum i kazał wybierać między mną, a najlepszym przyjacielem. To taki samolub…
-Wiem, że coś się stało. – Złapałam się za głowę i znowu usiadłam.
-Ness, o czym ty mówisz?
-O tym, że Louis namącił mu w głowie! To taki egoista... – Pokręciłam zrezygnowana głową. –A Zayn mi ostatnio sporo pomógł.
-To wcale nie oznacza, że się zmienił, Ness. – Westchnęła poirytowana. –Wiem, że to mój kuzyn, ale nie chcę, żeby cie skrzywdził, przecież wiesz…
-Dani... – Nasz wzrok powędrował na ciemnego blondyna, który… Otworzył oczy i złapał za dłoń swojej dziewczyny. –Danielle, ja…
-Csi, Liam, nic nie mów. – Pogłaskała go po głowie, a potem ucałowała wierzch jego dłoni. Z oczy brunetki zaczęły spływać łzy radości. –Nawet nie wiesz jak się o ciebie bałam. – Wychlipała, a później przyległa do niego ciałem, rozklejając się na dobre. –Tak bardzo cie kocham, Li.
-Też cie… Kocham, Słoneczko. – Zaczął gładzić ręką jej ciemne włosy.
-Pójdę po lekarza. – Wskazałam na drzwi, ponieważ nie chciałam im przeszkadzać. 
Właściwie to nie chciałam patrzeć na ich szczęście, podczas gdy ja sama czułam nieogarnięty smutek, złość oraz zawód na moim przyjacielu. 
Opuściłam pokój, po czym pomaszerowałam w kierunku gabinetu lekarza, który prowadził „chorobę” Liama. Zapukałam, a następnie pchnęłam biały prostokąt i weszłam do środka. Moim oczom ukazał się ten sam mężczyzna, któremu kilka dni temu Zayn groził. 
-Dzień dobry. – Wysiliłam się na lekki uśmiech, którego nie odwzajemnił.
-Och, to ty. – Mruknął z niechęcią na mój widok. –Twój chłopak też tu jest? – Skrzyżował dłonie na klatce piersiowej i spojrzał na mnie z wrogością.
-To nie mój chłopak. – Syknęłam pod nosem. 
Jeszcze tego brakowało, żeby jakiś cholerny doktorek prawił mi morale. Jasna cholera, zaraz popadnę w obłęd! 
-Liam właśnie się wybudził. – Blondyn szybko wybiegł ze swojego biura, a ja kulturalnie wyszłam za nim, niestety zamiast pójść do sali Payne’ a wpadłam na twardą klatkę największego dupka na świecie!
-Co tu robisz? – Warknął w moim kierunku.
-Nie twój pierdolony interes. – Warknęłam i chciałam go wyminąć, ale uniemożliwił mi to zaciskając mocno palce na moich ramionach. –To mnie boli.
-I ma boleć, masz czuć to co ja.
-O czym ty…
-Boli mnie serce, kiedy cały czas widzę cie z innym facetem. Nie możesz być z Malikiem. 
Czy on był poważny?! Przecież nie byłam w związku z Zaynem! Louis i te jego urojenia… Co za dziwak.
-Przyjaźnię się z nim, idioto. –Jego uścisk złagodniał, a po chwili całkowicie mnie puścił. –Gdzie on jest, muszę z nim porozmawiać. – Potarłam rękoma miejsca, gdzie moment wcześniej mnie szczypał. Szatyn wyglądał jakby przez kilka sekund walczył sam ze sobą, aż w końcu uderzył pięścią w ścianę. Stało się coś złego – zawsze się tak zachowywał, gdy się o coś obwiniał. –Mów, Louis!
-Oni go operują, Nessie.
Właśnie tymi trzema słowami sprawił, że mój puls niebezpiecznie przyśpieszył. Zaczęłam kiwać przecząco głową, to nie prawda, Louis robi to specjalnie, żeby mnie zranić... Ale po co miałby to robić?  
-Przepraszam, mogłem go nie brać na tą akcję, ale… Kurwa mać! Wiesz jakie ultimatum postawił mi Weston?!  
Nie wiem, czym się teraz kierowałam, ale przytuliłam go. Był zaskoczony moim gestem, ale szybko jego dłonie zacisnęły się na moim płaszczu. 
-Nie mogłem pozwolić, żeby cie skrzywdził, rozumiesz?
-Louis, ja naprawdę to doceniam, ale to co było między nami już nie wróci.– Mruknęłam w jego ramię. 
Nie chciałam pakować się znów do jego niebezpiecznego świata, nie teraz kiedy miałam dziecko, któremu musiałam zapewnić bezpieczeństwo, a życie z Tomlinsonem to ciągłe ryzyko – każdy chciał go zabić, albo groził mu śmiercią osób, które były dla niego ważne.
-Nessie, daj mi szansę. – Przycisnął moją głowę do swojej piersi i ucałował włosy.
-Zrozum, że nie mogę… Nie chcę czuć strachu, bo w każdej chwili ktoś może mnie zabić. Ja… Przepraszam. – Odepchnęłam go od siebie, a później wbiegłam do windy szybko wciskając przycisk zero. Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłam przez zamknięciem drzwi były te smutne niebieskie oczy wpatrzone we mnie.
Wybiegłam z budynku szpitala, a po mojej twarzy zaczęły spływać potoki gorzkich łez. 
Już sama nie wiedziałam, co jest przyczyną mojego płaczu, ale ostatnio dzieje się zbyt dużo… Moje życie nabrało tak szybkiego tępa, że nie radzę sobie na zakrętach… O ile w ogóle potrafię je pokonać. Zbyt wiele uczuć oraz emocji kłębi się w mojej głowie, a ja nie potrafię ich zignorować – jestem zbyt uczuciowa. Myślałam, że jak wrócę po trzech latach do mojego rodzinnego miasta wszystko będzie już dobrze, ale cholernie się myliłam. A chciałam tylko być szczęśliwa, czy to aż tak wiele? Czy to źle, że po tych wszystkich krzywdach, udrękach i zawodach jakie przeszłam, pragnęłam za dużo? Przecież należy mi się to, tak jak każdemu! Chcę być tak szczęśliwa jak Dani i Liam, jak Adam oraz Marisa… Moje życie jest tak żałośnie śmieszne, że sama nie wiem kiedy całkowicie się załamię i zakończę to wszystko.
Całą moją wewnętrzną refleksję przerwał telefon, dlatego wyjęłam komórkę z kieszeni płaszcza i spojrzałam na wyświetlacz. Na ekranie widniało zdjęcie Aidena… Jasna cholera, miałam się z nim spotkać, obiecałam! Niepewnie wcisnęłam zieloną słuchawkę, a później przyłożyłam aparat do ucha.
-H- halo? – Pisnęłam, czego sama się przeraziłam. Szybko odchrząknęłam uznając, że po tej czynności będę brzmiała jak dojrzała kobieta, a nie rozkrzyczana trzynastolatka. –Cześć, Aiden. – Poprawiłam się.
-Siemasz, Ness.  Masz może dziś czas?
-Aiden ja… - Wzięłam szybki wdech. –Nie chcę ci dziś psuć humoru, ponieważ wracam właśnie ze szpitala…
-Coś ci się stało, czy jak? – Zapytał równie szybko, na co wywróciłam oczami. 
To się powoli robiło irytujące! Nie mam pięciu lat, żeby zarówno Aiden, Louis oraz Zayn martwili się o mnie. Dam sobie radę sama, zawsze dawałam i nie potrzebuję bohatera, który będzie mnie chronił przed niebezpieczeństwem. Nie potrzebowałam też rycerza na białym koniu, który uratuje mnie z wieży… Chciałam kogoś, kto mimo moich humorków oraz protestów przyjdzie, przyciśnie do ściany i pocałuje mówiąc, że kocha. Chcę kolesia, który będzie normalny.
-Nie, Aiden, mój kolega właśnie się wybudził ze śpiączki. – Wzruszyłam ramionami, mimo że to nie był prawdziwy powód mojego obecnego stanu psychicznego. Cholerny Zayn!
-To chyba dobrze, nie?
-Tak, to wspaniałe. – Przyznałam mu rację, ale nadal nie miałam ochoty się z nim dziś spotkać.
-Dziś w Daisy za półgodziny i nie przyjmuję odmowy, Mała. – Wywróciłam oczami, gdy usłyszałam dźwięk zakończonego połączenia. 
Czy już zawsze ludzie będą mnie zmuszać do robienia rzeczy, na które nie mam chęci? To takie wkurzające!
Nie chciałam jednak ranić Aidena, ponieważ bardzo go lubiłam – dlatego też przełamałam się i poszłam do wyznaczonej kawiarni. Po przekroczeniu progu lokalu od razu odnalazłam szatyna, który siedział przy stoliku zaraz pod ścianą. Niechętnie podeszłam do niego i zasiadłam naprzeciwko. Piwne tęczówki zeskanowały mnie, a tańczyły w nich radosne iskierki. Chłopak miał na sobie skórzaną kurtkę, ale wyglądał w niej przeciętnie – wolałam oglądać w takowej Malika… Czy ja to naprawdę powiedziałam?!
-Cieszę się, że mnie nie wystawiłaś. – Posłał mi szczery uśmiech, który był równocześnie zadziorny.
-Aiden, wbrew pozorom, nie jestem taką świnią. – Wzruszyłam ramionami, a później poprosiłam kelnera o cappuccino, które otrzymałam po jakiś trzech minutach. Złapałam za ucho kubka, po czym przystawiłam je do ust, dmuchnęłam kilka razy, aby nie poparzyć języka, aż w końcu upiłam troszkę.
Mój towarzysz starał się podciągnąć naszą rozmowę – mimo, iż to on cały czas mówił, a ja udawałam, że go słucham, ponieważ myślami byłam zupełnie gdzie indziej.  
Oni go operują… - słowa Tomlinsona obijały mi się o czaszkę, powodując tym samym okropny ból głowy.
-Ness, wszystko w porządku? – Dotknął mojej dłoni, a ja spojrzałam na nasze kończyny, jednak szybko przeniosłam swój wzrok na niego. Oczekiwał ode mnie odpowiedzi, ale ja za cholerę nie wiedziałam w jaki sposób ubrać w słowa cały ten chaos kłębiący się w moim umyśle, dlatego jedyną rzeczą, na którą byłam w stanie wykonać było zaprzeczenie kiwając głową na boki. –Możesz mi powiedzieć o wszystkim…
-Właśnie, że nie mogę, Aiden. Naprawdę cie lubię, ale nie mogę obarczać cie swoimi problemami, nie zasługujesz na to, żebym niszczyła ci życie wciągając tym samym do świata, w którym przez przypadek się znalazłam. – Powiedziałam na jednym tchu, starając się nie uronić ani jednej łezki.
-Masz kłopoty? To przez tego typka, który był ostatnio na lodowisku, tak?! – Podniósł głos, na co przestraszona podskoczyłam. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ten mężczyzna był wściekły – zawsze stwarzał pozory bezproblemowego gościa, który wiedzie pełne luzu życie. –Klnę się na Boga, że jeśli cie skrzywdził to…
-Aiden! – Syknęłam, chcąc w ten sposób, aby się zamknął, ponieważ inni klienci zaczęli podejrzanie nam się przyglądać. Jeszcze tego brakowało, żeby obcy ludzie widzieli we mnie wariatkę! –Zayn nic nie zrobił, po prostu… Martwię się o niego, wiesz?
-Dlaczego, Ness? Czemu martwisz się o faceta, który cie rani? 
Zarówno on jak i ja sama nie potrafiłam uwierzyć we własną głupotę. Jak mogłam odchodzić od zmysłów przez kolesia, który kazał mi się odwalić?! Mam coś nie po kolei w głowie, tracę rozum!
-Bo właśnie jest operowany i walczy o życie. – Mruknęłam pod nosem.
-Och, wybacz… Nie miałem pojęcia, gdybyś mi powiedziała wcześniej…
-Aiden, jak już mówiłam, lubię cie, ale nie chcę mieszać ci w życiu. Pójdę już.  
Wyłożyłam na blat banknot, a później niemalże wybiegłam z kawiarni. Szybko udałam się do najbliższe apteki, gdzie zaopatrzyłam się w tabletki, które miały mi pomóc zasnąć oraz ukoić moje zszarpane nerwy i dopiero później wróciłam do domu.
Na zegarku była dopiero siedemnasta, dlatego zrobiłam sobie herbaty i zażyłam środki, po czym położyłam się na sofie w salonie oraz włączyłam telewizję. Właśnie leciał Magic Mike, a ja powoli zaczęłam podniecać się popisami tych striptizerów. Nawet nie wiem, kiedy moje powieki się zamknęły, a ja pogrążyłam się we śnie.
-Mamusiu?!
-Ness, jesteś?! – Krzyczeli na przemian Darcey i Adam. 
Nie, dlaczego oni mi to robią? Nadal z zamkniętymi oczami odliczyłam do dziesięciu, mając w sobie cień nadziei, że sobie pójdą.
Pragnęłam samotności, snu – jego przede wszystkim. Chciałam znów zasnąć i odczuć tą ulgę jaką była ucieczka z tego posranego świata, który znów chce skopać mi tyłek. Chociaż właściwie… Najbardziej denerwował mnie fakt, że Zayn sobie tak ze mną pogrywał – to główny powód mojego podłego nastroju oraz niechęci do jakichkolwiek czynności życiowych. I on śmie się nazywać moim przyjacielem... Sama go tak nazwałaś, Malik nigdy nie mówił, że jest twoim przyjacielem! – krzyczała moja podświadomość. Zaraz, a wtedy na lodowisku jak prawie doszło do kłótni z moją mamą?! Powiedział, że jest moim przyjacielem! Ściemniał, idiotko!
-Mamusiu! – Poczułam ból w okolicach żeber, na które wskoczyła moja córka. –Wstawaj!
-Już, Darcey. – Mruknęłam, a później niechętnie uniosłam powieki. 
Przed moimi oczami była uśmiechnięta buzia czteroletniej dziewczynki, której niebieskie tęczówki wpatrzone były we mnie. Jasno brązowe włosy zasłaniały jej uszy oraz wpadały jej do oczu, dlatego co chwilę nerwowo je poprawiała.
-Nessiu, wszystko gra? – Tuż obok mnie przysiadł mój brat i dotknął mojego czoła. –Jesteś rozpalona, gdzie masz termometr?
-Adaś, bez przesady, nie jestem chora. – Usiadłam normalnie, sadzając sobie dziecko na kolanach w ten sposób, że jej plecy opierały się o moją klatkę piersiową.
-Nie wierzę, zaprowadzę jutro moją Księżniczkę do przedszkola. – Pacnął Skrzata w nosek, dlatego głośno się zaśmiała. –A później zabiorę ją na lody…
-Jest zima, Adam. – Przypomniałam.
-Sztywniara. – Fuknął z grymasem. –W takim razie gofry…
-Wolę naleśniki, Adaś. – mruknęła Darcey, co dało mi cholerną satysfakcję. 
Wreszcie stosunki między mną, a czterolatką zaczęły znów być perfekcyjne. 
-I zapiekankę Aladyna! – Klasnęła radosna w swoje małe rączki. –Mamusiu, kiedy przyjdzie Aladyn? – Przekręciła głowę, aby na mnie spojrzeć, a ja skorzystałam z okazji i cmoknęłam ją w nosek, który zabawne zmarszczyła.
-Kim jest ten cały Aladyn? – Zapytał zmieszany Donavan. –Ness? – Uniósł brwi.
-To postać z tej bajki, pamiętasz oglądaliśmy ją jako dzieci. – Wymyśliłam na poczekaniu. 
Przecież jeśli mój brat dowiedział się, że ostatnie dni Darcey i ja spędziłyśmy z Malikiem chyba by mnie zamordował.
Nie chodzi mi tutaj o to, że Adam i Zayn się nie lubili, bo kiedyś byli przyjaciółmi i często razem chodzili wyrywać panienki, kiedy ja byłam w związku z Tomlinsonem, ale o fakt, iż mógłby mnie skrzywdzić co – O ironio! – już zrobił. Nie chciałam zwierzać się szatynowi z tego szczegółu z mojego życia, ponieważ wiem jakby zareagował. Poszedłby do Malika i kazałby mu się ode mnie odwalić, ale mulat zrobiłby mu zapewne na złość.
-Nie kręć. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. 
Westchnęłam głęboko, a później zaczęłam bawić się włosami mojej córeczki, która – o dziwo – siedziała spokojnie oraz nie rzucała się, że ktoś tyka się jej włosków.
-Adaś, a pójdziemy juro na plac zabaw?
-Jasne, Księżniczko. – Jego wargi wygięły się w lekki uśmiech, jednak nadal przeszywał mnie spojrzeniem, chcąc poznać tajemnicę, której mu przecież nie zdradzę.
-A zrobisz mi coś do jedzenia?
-Tak. – Podniósł się, a później poszedł do kuchni.
-Dlaczego Adaś nie wie o Aladynie? –Zapytała, gładząc dłonią jeden z moich blond kosmyków. –Nie lubi go?
-Darcey… To nieco skomplikowana relacja.
-Jak to?
-Adaś myśli, że Zayn nas skrzywdzi, dlatego jeśli chcesz żeby Aladyn dalej nas odwiedzał…
-Adaś nie może wiedzieć? – Mimowolnie przytaknęłam. –A kiedy przyjdzie? – Wzruszyłam ramionami mimo, iż znałam odpowiedź na to pytanie. 
Malik tutaj nie przyjdzie, ponieważ nie wpuszczę go do domu – kazał mi się odwalić? W takim razie wice wersa! Niech się nie zbliża. 
-Zadzwonisz do niego?
-On zgubił telefon. – Słowa wypadły z moich ust zanim jeszcze zdążyłam o nich pomyśleć. 
Jestem głupia – uczę ją, że nie powinno się kłamać, a sama co robię? Łżę jak pies! –To znaczy… Rozmawiałam z nim wczoraj i powiedział, żebym zostawiła go w spokoju.
-Już nas nie lubi?!
-Najwyraźniej nie.- Wzruszyłam ramionami, a Darcey posmutniała. Jej dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć, co było przepowiednią nieuniknionego płaczu czterolatki. –Ale heej, Skarbie, nie ma się co smucić. – Potarłam jej usteczka kciukiem. –Znajdziesz nowego kolegę.
-Ale ja go lubię, a ty lubisz Aladyna? 
Czy lubię Zayna? Sama nie wiem… Myślałam, że tak, ale po tych jego chamskich odzywkach przez telefon oraz zmiennych nastrojach już sama nie wiem jakim uczuciem go darzę… Lubię, czy może nie cierpię i mam dość? To takie… Popieprzone! Nie, to nie jest popieprzone, to Malik taki jest! On ma tak nasrane w głowie i teraz próbuje to samo zrobić ze mną! Chce, żebym była tak samo postrzelona jak on! 
-Mamusiu. – Szarpnęła za moje ramię, tym samym wybudzając mnie z zamyślenia. –Lubisz go?
-Nie wiem, Darcey, nie wiem. 
I znowu te cholerne łzy zaczęły zbierać się w moich powiekach.
-Nie płacz, mamusiu. – Szatynka mocno mnie przytuliła, chcąc w ten sposób mnie pocieszyć.- Znajdę nam nowego Aladyna, który będzie nas kochał, dobrze? 
Jak to możliwe, żeby czteroletnie dziecko było tak mądre? Tak maleńka istotka potrafi najlepiej na świecie pocieszać i dodawać mi otuchy oraz nadziei na lepsze jutro. 
__________________________________
Mam rozumieć, że rozdział z perspektywy Lou wam się nie podobał, okay. 
Cóż... Mam nadzieję, że ten o wiele bardziej wam się spodoba i postaracie się o nieco więcej komentarzy, bo pod dwudziestką było ich zaledwie 9, a pod dziewiętnastką 17, z tego wnioskuję, że wolicie perspektywę Malika, dlatego następny rozdział będzie należał właśnie do niego. 
Proszę, komentujcie, ponieważ nie mam bladego pojęcia czy robię coś źle, a jeśli tak to chyba nie ma sensu pisać dalej (mimo, iż mam już większość zaplanowanych rozdziałów oraz kilka zakończeń).
To chyba tyle, pamiętajcie, że na was liczę. Miłej niedzieli...
Buźka, miśki ;**   



niedziela, 8 lutego 2015

20. Centuries



Rozdział z dedykacją dla Kicia - skarbie przeczytałam komentarz, dlatego postanowiłam zrobić ci niespodziankę! Proszę bardzo ;**

„W tych czasach cwaniactwo i spryt, to podstawa etyki.” 

 

Louis

 

Według planu Malika, ja razem z Mattem oraz tym chujem Jeremy’ m mieliśmy odwrócić uwagę konwoju, który miał właśnie przewozić broń do głównego budynku, podczas gdy on będzie zgrywał jakieś dane – nie wiem, nie interesuje mnie to, mam na to wyjebane. Mam to tylko zdobyć dla Westona, żeby zostawił Nessie w spokoju.
Zgodnie z opcją A – Zayn miał w zanadrzu jeszcze trzy inne, jeśli coś poszłoby nie po jego myśli – musieliśmy zwyczajnie napaść na kilka opancerzonych wozów wojskowych. Tsa, banalne… Podłączyłem głośnik, który miał za zadanie utrzymać mnie w stałym kontakcie z przyjacielem w razie jakiegokolwiek błędu, a później sprawdziłem czy wszystko działa jak należy.
-Malik, słyszysz mnie?
-Tsa, ale zwracaj się do mnie moją ksywką szpiegowską. – Wywróciłem oczami. Nie ogarniam tego kolesia, jest taki głupi…
-Nie jesteś agentem NCIS, tylko pierdoloną dziwką od brudnej roboty jak ja. Jesteśmy dziwkami Westona. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Nienawidziłem jak ktoś mi rozkazywał, a teraz ten skurwiel miał mnie w garści i mógł mną sterować jak pierdoloną marionetką, której wykrzywia nogi oraz ręce na wszystkie możliwe strony. Znalazł mój słaby punkt i bezczelnie będzie wykorzystywał przeciwko mnie do końca mojego usranego życia!
-Zrozumiałem Boo Bear, odbiór. –Zacisnąłem zęby jak i również dłonie na kierownicy. On nie odpuści, a ja kolejny raz z rzędu mam dawać sobą pomiatać, ale z tym wyjątkiem, że teraz mistrzem jest Malik.
-Zaczynaj Przystojniaczku, bez odbioru. – Mój wkurwiony ton nawet na chwilę się nie zmienił. Przekręciłem klucz w stacyjce tym samym uruchomiając silnik oraz wprawiając moje porsche w ruch. Powoli wyjechałem z zajazdu na jakimś zadupiu, a później włączyłem słuchawkę, która z kolei łączyła mnie z Andersonem i Stanem. –Matt, jesteś?
-Tak, Boo. Padalcu, a ty?
-Kurwa to tylko skok na konwój, a nie zabawa w Facetów w Czerni, nie mów do mnie Padalec, Rocky. – Tsa, oto my czwórka wspaniałych: Boo Bear, Przystojniaczek, Padalec i Rocky Balboa, niczym The Beatles… Tylko, że oni śpiewali, a my… My jesteśmy dziwkami Jasona od czarnej roboty. Kurwa, gardzę tym chujem!
-Zrozumiałem, Padalcu. – Mimo wszystko… Całego tego syfu, gówna w jakim teraz znowu byliśmy, uśmiechnąłem się, ponieważ słuchanie wkurwionego Jeremy’ go było czymś pięknym, ale było niczym w porównaniu z tym widokiem.
-Przygotujcie się macie dosłownie dziesięć sekund. – Ostrzegł Malik.
-Zapakować, czy zabierze pan bez reklamówki? – W tle dało się słyszeć kobiecy głos.
-Przystojniaczku, co ty odpierdalasz?! – Wrzasnął Anderson. Każdy z nas miał Malika na głośniku, to on był tym gościem od zadań specjalnych, które wymagały „ponadprzeciętnego” umysłu. Był najważniejszy i – czy mu się to podobało, czy nie – musieliśmy go chronić.
Zayn od momentu naszego poznania, a później przez siedem lat naszej przyjaźni był cholernym gnojem względem osób, które wykazywały względem niego jakieś uczucia zamartwiania się. Nie wiem, dlaczego tak było, ale wolał być sam – jak sam twierdził niezobowiązujący seks z przypadkową laską jest o wiele lepszy, niż trwanie w monotonnym związku, który prędzej czy później i tak trafi szlag. Ostatnim razem, kiedy jego starszy brat – Michael starał się mu pomóc, ponieważ zadarł z jakimś skurwielem – Zayn na ogół nie mówi o swoich kłopotach – Malik wyjechał na miesiąc, a kiedy wrócił wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie wiem jak on to robił, ale zawsze potrafił znaleźć wyjście z sytuacji oraz udzielić pomocy w potrzebie, byle tylko nikt nie czuł się za niego odpowiedzialny.
-Nic Rocky, wezmę do kieszeni.
-Dobrze, należy się pięć rubli. – Odpowiedziała przemiłym głosem jego rozmówczyni.
-Co ty kurwa zakupy robisz?! – Oburzył się Stan. –To nie pora, żebyś sobie prezerwatywy kupował.
-Stul mordę, Padalcu. – Warknął. –Teraz Boo! Już są. – Zayn zaczął biec, o czym świadczył jego nieco przyśpieszony oddech oraz głośno stawiane kroki.  Miał rację, naprzeciwko nas jechało dziesięć opancerzonych samochodów.
-No to jazda, panowie.- Mruknąłem pod nosem, a później dodałem więcej gazu tym samym jadąc wprost pod koła dupnej ciężarówki rosyjskiej.
-Boże, błogosław. –Jęknął Anderson.
-To Ural-375D? – Kurwa, czy on jest normalny?! W takim momencie pyta mnie o rodzaj tego samochodu?! Jedno jest pewne, jeśli to przeżyję Malik będzie miał ciepło jak dzieci w Mozambiku.
-Jeden chuj, Przystojniaczku. – Wrzasnął Padalec. –Bierz go z lewej Boo,  ja z prawej. – Spierdalaj. Jeszcze ten… Już nawet nie wiem jak mam go nazwać. Wiedziałem już od początku mojego związku z Nessie, że mnie za to nienawidzi – okay, poznał ją pierwszy, ale ona wolała mnie – tylko nigdy nie przypuszczałbym, że gość, który był moim przyjacielem mógłby zrobić takie świństwo i szantażować niczemu winną Donavan.
-Właśnie niee. – Stęknął Malik. –Słuchaj Jer, od lewej strony kierowy jest stalowa drabinka, wejdź po niej do środka i zatorój drogę reszcie. Potem bierz broń, podaj ją do Rocky’ go i spierdalajcie na lotnisko, okay?
-Dobra, panie mądry, a jak, do kurwy mam później uciec z tego całego Urala coś tam? – Fuknął oburzony, dlatego nie mogłem się powstrzymać od przewrócenia oczami. Jeremy zachowuje się jak baba.
-Jezu, wszystko mam za was robić? Pomyśl… Louis pojedzie obok. Kiedy odwrócisz wóz w poprzek inni w niego wpierdolą, tak? Rozumiesz czy mam może wolniej, wiesz nie jesteś zbyt mądry, a ja jestem mistrzem dedukcji wiem wszystko, niczym Sherlock Holmes.
-Ogarniam. – Wycedził przez zaciśnięte zęby Stan. –Możesz dalej.
-Wyskoczysz drugą stroną i wpadniesz prosto na dach porsche Lou, okay?
-Tsa. – Mruknąłem niezadowolony. Miałem ratować dupę temu chujowi, który krzywdzi oraz manipuluje moją dziewczyną, aby się na mnie zemścić, niedoczekanie. Wypierdolę go na najbliższym zakręcie.
-Boo, bez przekrętów, jasne? Powiedziałem, że zajmę się sprawą, dlatego nie kombinuj, okay?
-Mhm, jesteś już w środku?
-… - Powiedział coś po rosyjsku, podczas gdy ja pełen podziwu zastanawiałem się skąd ten pajac zna ten język. Nie chodził na żadne kursy, a w szkole tego nie miał, bo sam mówił… Zresztą, mało kiedy w niej bywał. –Jestem. – Mruknął, a później usłyszałem tylko dźwięk przekręcanego zamku. -… - Znów zaczął rozmawiać z jakimś gościem w tym dziwnym języku.
-Co on pierdoli?! – Wrzeszczał Jeremy, który w tej właśnie chwili wchodził do ciężarówki, po drodze eliminując jakiegoś faceta. Z drugiego oraz trzeciego wozu zaczęto do niego strzelać, co cholernie mi się podobało – mogliby go zabić, tym samym rozwiązując wszystkie moje dotychczasowe problemy z nim związane, ale… Kurwa, to mój kumpel. Może jest cholernym skurwielem, szantażuje moją dziewczynę i cały czas kręci przeciwko mnie tyle, że znam go od dzieciaka i zawsze mnie wspierał oraz wyciągał z kłopotów. Był zawsze i jako jedyny rozmawiał ze mną w domu dziecka, a kiedy przyjęto nas do innych rodzin zastępczych – uciekliśmy… Kurwa, psia mać!
-Rocky, masz nas złapać. – Powiedziałem pewne, a później otworzyłem okno i podjechałem bliżej drugiego wozu. Jakimś cudem udało mi się zablokować pedał gazu butem, po czym ostrożnie wstałem oraz dalej trzymając prawą nogą na kierownicy wyskoczyłem i złapałem się metalowej drabinki. Wspiąłem się po niej na dach, gdzie jakiś Rosjanin strzelał do Stana, a potem zacisnąłem dłoń w pięść i przywaliłem mu w ryj. Mężczyzna zachwiał się lekko w tył, dlatego powtórzyłem gest jeszcze dwa razy, jednak tym razem mi oddał tyle, że mocniej. Poprawiłem kominiarkę, którą chciał mi zszarpać razem ze skórą twarzy, a on wykorzystał moment i powalił mnie – leżałem plecami na dachu furgonetki, a ten psychol mnie dusił oraz nadal próbował pozbawić mnie maski. Z trudem podwinąłem kolana do klatki piersiowej i z całych sił odkopałem go od siebie. Facet spadł z dachu i odleciał gdzieś w tył. –Teraz, Padalcu!
-Się rozumie, Boo. – Uformował z palców znak OKAY, a później wpełznął przez otwarte okno do środka wozu. Po chwili ciężarówka odwróciła się w poprzek. Jer wyskoczył, a furgonetka, na której stałem zderzyła się z tą przed momentem prowadzoną przez Stana. Lekko się zachwiałem, jednak zdołałem przedostać się na dach, po czym odwróciłem się, aby zobaczyć dalszy ciąg zdarzeń. Kolejne samochody wjeżdżały w ten pierwszy tym samym stając w ogniu. Niezła zadyma…
-Skacz, kretynie!- Z transu wyrwał mnie głos Matta. Szybko oprzytomniałem, a później zbadałem wzrokiem całą scenerię przede mną. Czerwone Ferrari Andersona było odwrócone tyłem i znajdowało się dobre pięć metrów przede mną. Następna ciężarówka uderzyła w samochód odwracając go znów do początkowego stanu. –Rusz dupę, Boo i skacz! – Przytaknąłem, mimo że tego nie zauważył, a potem rozpędziłem się. Będąc na masce, wybiłem się i skoczyłem. Lot nie był zbyt długi, ale serce mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Wylądowałem na dachu, a Stan otworzył drzwi dzięki czemu miałem jakieś szanse, aby się utrzymać. –Wsiadaj! –Powoli starałem się wślizgnąć do auta, jednak przy prędkości około 390 kilometrów na godzinę było to cholernie trudne. Byłem zaledwie kilka sekund od finiszu, jednak ten idiota wjechał w pierdoloną dziurę i spadłem. Moje nogi wylądowały na asfalcie, ale na całe szczęście zdążyłem chwycić za ramę auta.
-Kurwa, zwolnij, Matt! – Darłem się, co było spowodowanie nie tylko moim zdenerwowaniem z takiego obrotu sprawy, ale przede wszystkim tym, że moje piszczele właśnie były w cholernie brutalny sposób obdzierane ze skóry!
-Podciągnij się trochę.- Według polecenia Jera zrobiłem to, o co mnie poprosił, a później wciągnął mnie do środka. Siedząc już bezpiecznie w fotelu, zamknąłem te pierdolone drzwi.
-Było gorąco.– Odetchnął z ulgą Anderson.
-Nawet, kurwa nie wiesz jak bardzo. – Mruknąłem. Moje spodnie były podarte, a z rozwalonych nóg, które sprawiały uczucie palących się, spływała krew.
Cholernie szczypało, ale przecież nie będę robił z siebie ofiary przed nimi. Jestem ich szefem, a boss nie może sobie pozwalać na chwile słabości. Straciłbym autorytet w ich oczach, a co najgorsze straciłbym szacunek do siebie. 
Całą – dopiero co – spokojną atmosferę przerwał strzał. Nerwowo zaczęliśmy się oglądać się za siebie w lusterkach wstecznych, ale wszystko było w porządku…
-Kurwa. – Wydobyło się ciche mruknięcie z głośników.
-Zayn! –Krzyknął Anderson. –Stary, wszystko gra?!
-Tsa, kurwa. – Jęknął. –Jest… Dobrze – Wydusił z siebie.
-стой!* - Wydarł się w obcym języku, jakiś gość. -задержать его**! – Cholera jasna! Dlaczego ludzie nie mogą mówić tylko jednym językiem?! Byłoby o wiele łatwiej ich zrozumieć!
-Malik! – Wrzasnął Rocky z przerażeniem.
-Matt, nie jestem… Kurwa – Mówił z trudem. –Ałła… Nie jestem… Gówniarzem… Ja pierdolę… Dam sobie radę… Jedźcie na to popierdolone lotnisko… Ssss… Lou, powiedz Jay’ owi, że dostanie dane za kilka dni jak wrócę… Powiedz jeszcze… - Urwał, a później jego oddech przyśpieszył, jakby przed czymś uciekał.
-Nie ma mowy, Przystojniaczku, Matt jedź po niego. – Anderson przytaknął, wciskając gaz do dechy. W mgnieniu okaz pokonywał wszystkie przeszkody, jakie napotkał na drodze. Po zaledwie dziesięciu minutach znalazł się przed bazą, w której obecnie przebywał nasz brat. –Jedźcie na lotnisko, zaraz was dogonimy z Malikiem. – Wysiałem z wozu, a później biegiem ruszyłem w stronę wejścia. Z trudem pokonywałem trasę w celu znalezienia Zayna, ale wszystko było bezskuteczne, a Rosjanie biegli za mną krzycząc prawdopodobnie, że mam się zatrzymać, jednak zlałem ich i mknąłem nieznanymi mi korytarzami naprzód. –Zayn, odezwij się! Gdzie do kurwy jesteś?! – Za wszelką cenę próbowałem się z nim skontaktować. Musiał mi pomóc, sam nie przyswoiłem planów budynku, jak Malik! –Kurwa, Przystojniaczku odezwij się!
-Stary… Co… Co ty… Miałeś jechać na lotnisko… Ssss.
-Ale nie pojechałem, kurwa mać gdzie jesteś?!
-Zaraz będę obok drugiego magazynu broni palnej… Kurwa… - Jęknął. –Wypierdalaj stąd i jedź do swojej panienki, Tommo.
-Nie zostawię brata.
-Oni mnie gonią, idioto! Pójdziemy siedzieć, dlatego spierdalaj! – Wrzasnął, a jego krzyk był wywołany jakimś bólem.
-Zamknij ryj. – Warknąłem, a późnej zderzyłem się z kimś. –Jak chodzisz, skur… ! –Wstałem, po czym otrzepałem swoje spodnie, a właściwie to tego co z nich zostało. Spojrzałem rozgniewany na osobę, która mnie potrąciła, a moje źrenice rozszerzyły się do maksimum. Przede mną leżał mój najlepszy przyjaciel, a zarówno z jego piersi jak i nogi ciekła krew. –Co ci się kurwa stało? – zapytałem zdumiony.
-Nic. – Syknął. –Wypierdalaj stąd, a ich zatrzymam.
-Jak?! Ledwo na nogach stoisz, jebany idioto! – Wrzasnąłem przerażony. 
Pierwszy raz w swoim życiu miałem do czynienia z taką sytuacją, gdzie mój przyjaciel krwawił oraz był tak cholernie słaby.
-Idź. Stąd.- Wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Możesz pomarzyć. – Ustawiłem go do pionu, a potem zarzuciłem jego ramię na swoje barki, po czym wciągnąłem go do tego przeklętego magazynu. Pchnąłem go w głąb pomieszczenia, a sam zająłem się zablokowaniem drzwi, do których zaczęli dobijać się strażnicy.
-Co ty… Ałła! – Wrzasnął, a potem skulił się w kłębek dociskając rany, z których nie przestawała lecieć czerwona ciecz. –Masz! – Rzucił w moim kierunku kluczyki swojego Bugatti.- Masz i wypierdalaj! – Dobra, powoli miałem dość tej jego gadki od rzeczy. Przykucnąłem przed nim, po czym spoliczkowałem. –Okay, teraz skąd wydupiaj! – Wrzeszczał z bólu.
-Wbij sobie to do tego posranego łba, że cie tutaj nie zostawię! – Krzyknąłem poirytowany. –A teraz mów jak się stąd wydostać?
-Ech. – Westchnął zrezygnowany. –Tam... – Wskazał na ścianę przystawioną regałem z różnymi pistoletami. –Powinna być klapa klimatyczna, wiesz… Taki niby tunel. – Wzruszył z trudem ramionami. Poderwałem się, po czym ignorując przeszywające mnie cierpienie podbiegłem do półki, której mimo wszystko nie potrafiłem przesunąć. Nagle szafka drgnęła, a później przesunęła się w bok. –Zacznij chodzić na siłkę, cieciu.- Na ustach mulata wymalowało się coś na kształt chytrego uśmieszku. –Jest.- Wskazał na metalową kratkę, którą wyrwałem ze ściany.
-Prowadź, Przystojniaczku. –Dwudziestojednolatek przytaknął, a potem wpełznął do tunelu. Szedłem za nim, aby się czasem nie zgubić w tych pierdolonych łączeniach. Oboje jęczeliśmy z bólu – on miał kilka kul w swoi ciele, a mnie mało co nie urwało nóg.
-Zaraz powinien być… Kurwa mać! – Wrzasnął na tyle głośno, że jego głos odbijał się echem w mojej głowie. –Lou, uwa…
-Ja pierdolę! – Ryknąłem, gdy runąłem w dół. Na całe szczęście mój upadek nie był wcale taki bolesny, jak przypuszczałem, ale to pewnie zasługa Malika, na którym wylądowałem. Szybko wstałem z poturbowanego przyjaciela, a później znowu oparłem go na swoim ciele. –Gdzie zaparkowałeś?
-Ja… - Zakaszlnął, a później zaczął pluć krwią.
-Co ci jest?!
-Nic… To tylko… - Kolejna dawka czerwonej farby opuściła jego usta. –Idź tam, na parkingu… - Mówił z trudem, ale dalej próbował udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie było, a ja nie byłem ślepy. Był ranny, a jego stan był poważny, tylko ten idiota nie przyzna się do tego, że źle się czuje, będzie udawał macho.
Razem z bratem na ramionach kulałem do miejsca, gdzie zostawił samochód. Szukałem go dobre dziesięć minut, ale wreszcie się udało. Wpakowałem Zayna na miejsce pasażera, a sam usiadłem za kółkiem. Odpaliłem silnik, a potem wyjechałem z podziemia zostawiając ślady opon na podłożu. Malik zaczął grzebać w schowku, aż w końcu wyjął ze schowka jakąś strzykawkę.
-Co to kurwa jest? – Kiwnąłem głową w kierunku zastrzyku.
-Znieczulenie, jedź na lotnisko. – Zażądał.
-Popierdoliło ci się w głowie, Zayn… Jadę do szpitala.
-Na samolot. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. –Przeżyję ten lot, nie jestem ciotą. – Znowu wypluł krew, a potem wbił sobie igłę w żyłę i wstrzyknął jakąś substancję. Jego komórka zaczęła dzwonić, dlatego wyjął ją. –Kurwa mać, nie wierzę w to. – Mruknął i przyłożył urządzenie do ucha. –Co jest Blondyneczko? –Jęknął z bezsilności. –Nie, nic się nie stało… Przecież mówię!… Przepraszam, ale strasznie mnie wkurzasz z tą nadopiekuńczością, jestem od ciebie starszy… Nic mi, do kurwy nie jest! Słuchaj, co do ciebie mówię! – Odłożył aparat z powrotem do kieszeni kurtki, po czym głośno westchnął. –Czemu jesteście tacy uparci?
-My? – Zdziwiłem się. Jacy my?!
-Tak, ty i… - Zayn osunął się na fotelu i stracił przytomność. Zacząłem nim potrząsać, ale nie reagował. 
Postanowiłem jednak mu zaufać, tym samym nie jechać do szpitala tylko na lotnisko. Szybko wjechałem na pokład samolotu, po czym wysiadłem i poszedłem porozmawiać z Andersonem… Właściwie to miałem taki zamiar, ale przerwał go telefon od… Nessie. Szybko wcisnąłem zielony przyciski i docisnąłem aparat do lewego ucha.
-Cześć Nessie, stało się coś? – Przeczesałem dłonią włosy. Byłem zdziwiony, że sama wyszła z inicjatywą oraz nie ma mi za złe tej akcji w szpitalu.
-Tak, Louis, coś się stało. – Odpowiedziała z przejęciem. –Coś się stało Zaynowi, on… Dziwnie się zachowywał, gdy z nim rozmawiałam jakieś piętnaście minut temu. Wiesz co mu jest?
-On… Czekaj, jak to do niego dzwoniłaś?!
-Normalnie, Louis. – Mruknęła zażenowana. –Coś mu się stało, tak? Błagam powiedz mi, bo odchodzę od zmysłów.
-Co was łączy?! – Wrzasnąłem. Emocje wzięły nade mną górę, nie musiała mi mówić, że martwi się bardziej o Malika, niż mnie! –Mów do kurwy! – Przyłożyłem dłonią w ścianę samolotu.
-To nie jest twoja sprawa! Daj mi Zayna.
-Nie może podejść, jest zajęty kimś innym.
-Nie wierzę ci, po za tym… Zresztą, dlaczego ja ci się tłumaczę, nie jesteśmy już razem! Co się stało Malikowi?
-Nie twój, pierdolony interes! – Zakończyłem połączenie, po czym cisnąłem komórką w stronę zamkniętej klapy tym samym pozwalając, aby urządzenie roztrzaskało się na kawałeczki.
Nie daruję jej tego, że wybrała jego – mojego brata. Powinna mieć chociaż trochę szacunku i zastąpić mnie kolesiem, którego nie znam. Gościem, który nie jest moim przyjacielem. Teraz jedną rzeczą, którą chcę zrobić to zniszczyć ich oboje.

* стой!- (ros.STÓJ!)
** задержать его  - (ros. ZATRZYMAĆ GO!)
________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział z perspektywy Louisa chociaż trochę wam się podoba. Chciałam wam w ten sposób pokazać jak bardzo braterska więź łączy Zayna i Lou - chyba mi się udało, jak sądzicie?? 
Mimo wszystko nadal jest dużo Malika - wiem, wiem, nie musicie przypominać. Są jego uprzedzenia względem osób, które się o niego martwią oraz jego wstręt do proszenia o pomoc. Miejmy nadzieję, że w dalszych rozdziałach mu to przejdzie i otwarcie będzie mówił kiedy sobie nie radzi. 
Rozdział jest chyba długi, co? Wydaje mi się, że tak. Nawet nie wiecie jak bardzo starałam się go przeciągnąć, bo następny rozdział... Huh, daleko do niego z perspektywy Louisa. Kolejny należy do naszej Blondyneczki xdd - kurczę, uwielbiam gdy Zayn ją tak nazywa (taki Bad Boy i jego laleczka ♥) 
Bardzo dziękuję za wasze komentarze, które niesamowicie mnie motywują!!  Mam nadzieję, że nie zabraknie ich również pod tym rozdziałem...
To raczej wszystko na dziś, dlatego życzę wam miłej niedzieli oraz udanych ferii (które ja jeszcze mam!! ;3)
Buźka, miśki ;**