niedziela, 14 grudnia 2014

12. Thinking Out Loud



Słowa mogły kłamać, ale zajrzała w jego oczy i wiedziała, że ją kocha.”   


Ness

Może nie powinnam tego mówić, ale czułam się dobrze z tym co powiedziałam Louisowi. Cieszyłam się, że go zraniłam, ponieważ pierwszy raz w życiu odpłaciłam mu tym samym. Byłam z siebie dumna, że postąpiłam w ten sposób – żadnych wyrzutów sumienia, żadnej przykrości, nic. NIC nie czułam, bo byłam wolna.
Dziś po odprowadzeniu Darcey do przedszkola umówiłam się z Marisą na zakupy, aby zaopatrzyć się w sukienki na bal. Adaś zaprosił ją, żeby zapoznać ją z naszą matką, której ciągle nie ma w domu – spędza całe doby na lodowisku. Oboje z bratem zaczynamy podejrzewać, że wstawiła tam sobie łóżko, a stojący tam stragan z gorącymi napojami oraz przekąskami służy zaspokojeniu jej potrzeb żywieniowych.
Biegałyśmy od jednego sklepu do drugiego. Kupowałyśmy masę niepotrzebnych rzeczy, które w przyszłości będą pewnie miały jakieś zastosowanie. Nic nie mogę poradzić na to, że gdy widzę czerwoną tekturę z napisem przecena mam po prostu nieopanowaną chęć kupowania.
Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, iż jest we mnie coś z zakupoholiczki, ale jestem z tego dumna – lubię siebie, mimo że czasem mam niezłe odchyły dotyczące mojej osoby oraz załamania, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Dziś pierwszy raz poczułam się naprawdę szczęśliwa, jak prawdziwa dziewczyna… Jestem dziewczyną, ale życie dało mi nieźle popalić, a ja z uśmiechem, wypiętą klatką, dumą oraz uniesioną głową kroczę dalej i drwię sobie z tych wszystkich zasadzek jakie na mnie jeszcze czekają.
Z zakupów wróciłyśmy około drugiej popołudniu. Parker poszła do siebie, a ja odebrałam Darcey, z którą poszłam do swojego mieszkania. Całą drogę opowiadała mi co dziś robili oraz jak bardzo lubi bawić się z Gabe’ m oraz Charlie, która jest jej nową koleżanką.
-Mamuś, a Charlie i Gabe mogą do mnie jutro przyjść?
-Pewnie, że tak, tylko nie wiem czy jutro nie będę musiała iść na lodowisko. – Trzylatka zmarszczyła brwi i przyjęła minę myśliciela. Wyglądała naprawdę uroczo, ale dlaczego mnie to dziwi, przecież to córka tego buraka – dostała to w genach po tym egoiście i łamaczu serc!
-Adaś nas popilnuje. – Uśmiechnęła się triumfalnie.
-Mała, Adam ma dużo pracy, za miesiąc ma wystawę.
-Pomożemy mu. – Westchnęłam głęboko i pokiwałam głową z niedowierzania na boki. To dziecko jest niemożliwe. Jest tak samo uparta jak Louis.
Jezu, dlaczego oni nie potrafią przyjąć do wiadomości, że ludzie mają własne sprawy, które są ich priorytetami w życiu, aby czuć się lepiej oraz wieść szczęśliwy żywot. Oni nie widzą, że inni też mają własne problemy. Że każdy musi mieć również chwilę wytchnienia, aby odpocząć oraz zregenerować siły do dalszej walki z przeciwnościami losu oraz utrapieniami – w moim wypadku jest to Tomlinson, który (na całe szczęście) nie nachodzi mnie i pozwala przemyśleć sprawy, które cały czas chodzą mi po głowie.
Po piętnastu minutach byłyśmy już w domu, gdzie w kuchni piłyśmy ciepłą herbatkę, która nieco nas rozgrzała, ponieważ na dworze było naprawdę zimno jak na październik. Udało mi się wytłumaczyć Darcey, że nie możemy cały czas polegać na Adamie, kiedy nie dajemy sobie rady. Niestety nadal uczę się macierzyństwa, dlatego uległam córce i zadzwoniłam do brata kolejny raz błagając o pomoc.
To było naprawdę żałosne z mojej strony. Nigdy nie czułam się tak źle z tym co robiłam. Zawsze starałam się załatwić wszystko sama, ponieważ nie chciałam okazywać swoich słabości. Prosiłam o pomoc Adasia dopiero, gdy sytuacja była naprawdę ciężka, a mój tyłek był zaledwie kilka milimetrów od skopania.
Donavan zawsze potrafił wymyśleć skuteczne wyjście z problemu i to w dodatku bez szwanku oraz gigantycznych strat moralnych oraz finansowych. Jego idee były genialne, ale czego można się spodziewać po człowieku, który w ciągu dwudziestu dwóch lat osiągnął tyle na ile przeciętny człowiek pracuje całe swoje życie? W przeciągu tych trzech lat spędzonych w Mediolanie Adam dostał się na najlepszy uniwersytet, na którym wykładano sztukę – zrezygnował po trzech miesiącach, ale to wcale nie oznaczało, że został z niczym, że zniszczył niepowtarzalną szansę na swoją przyszłość; wręcz przeciwnie udowodnił, że jest geniuszem – jego prace zostały wystawione w jednym z tamtejszych muzeów sztuki nowoczesnej, a na to wydarzenie – oprócz mojej rodziny – przyszły tłumy ludzi, a Adam stał się tamtejszym guru. Ludzie zaczęli porównywać go do Michała Anioła, inni do Donatella, a jeszcze inni do Rafaela Santi. Obrazą było do niego porównywanie do da Vinci – Adaś mimo sławy jaką miał Leonardo, nie przepadał za nim, ponieważ twierdził, że ludzie wykreowali go za geniusza – którym oczywiście był – mimo, że nie wszystkie fakty o tym renesansowym geniuszu są potwierdzone.
-Mamusiu, jestem głodna. – Jej słowa potwierdził odgłos burczenia brzucha. –Popatrz, nic nie zjadłam. – Wyjęła z torby pojemnik ze śniadaniem, który był pełny.
-Dlaczego?
-Boo, nie byłam głodna. – Wzruszyła nieśmiało ramionami. –Mamusiu, a kupisz mi pieska?
-Darcey, rozmawiałyśmy już o tym. – Westchnęłam wyczerpana konferencją na temat czworonoga. Naprawdę, kocha psy i nie mogę znieść widoku zaniedbania tych zwierząt, a gdybym mogła to zabrałabym wszystkie psiaki ze schroniska do domu, jednakże w tym przypadku kłóciłabym się z własnymi zasadami. Najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu na psa – musiałam opiekować się dzieckiem, za niedługo zaczynam studia, przygotowuję się do mistrzostw, a jakby tego było mało Zayn zamęcza mnie wiadomościami, abym dała szansę Louisowi, ponieważ kiedyś w końcu nie wytrzyma i strzeli mu w twarz najbliższą rzeczą, którą będzie miał pod ręką za jego wyszczerz, gdy tylko Danielle wspomina o spotkaniu ze mną. –Chcesz, żeby ten piesek umarł?
-Nie, ale chcę go mieć. – Kopnęła nóżką w stół. Była poirytowana, o czym świadczyła malusia żyłka na jej czole oraz zmarszczki w kącikach oczu, ponadto zgrzytała zębami.
Darcey często miewała napady złości, ale nigdy nie dochodziło do takich zdarzeń. Szatynka uderzyła dłońmi w blat, a następnie z gracją zeskoczyła z krzesła. Odeszła na kilka kroków i spojrzała na mnie – z jej niebieskich oczek biły pioruny, jednak nie miałam w planach bycia pobłażliwą oraz kolejny raz dawać jej takiej samowolki – tym razem chciałam dać jej surowo do zrozumienia, kto jest matką, a kto córką w naszym duecie.
-Jesteś najgorszą mamą na świecie! – Wykrzyczała.
-Idź do swojego pokoju. – Mruknęłam starając się opanować łzy. Jej słowa cholernie mnie zabolały. Może to głupie, ale nie chciałam jej pokazywać, że mnie to w jakiś sposób dotknęło. Nie miała pojęcia jak trudne jest moje życie, ponieważ była jeszcze małą niczego nieświadomą dziewczynką, która nie miała pojęcia o znaczeniu wypowiedzianych słów. Jestem silną kobietą, ale… Naprawdę staram się, żeby niczego jej nie brakowało, żeby miała takie życie jak ja, ale… No cholera, przecież ten pies tutaj nie przeżyje! Powinna zrozumieć chociaż tak błahą rzecz!
Szatynka nawet na krok się nie ruszyła, tylko dalej stała i mi się dokładnie przyglądała. Wyglądała w chwili obecnej jak Lou, kiedy zobaczył mnie z papierosem – był wówczas rozczarowany oraz wściekły, że jestem na tyle głupia, żeby truć się tym cholerstwem.
-Idź do tego cholernego pokoju! – Nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem.
-Mamusiu…
-Darcey, chociaż raz zrób to, o co cię proszę i pójdź do swojego pokoju. – Dziecko spuściło głowę, a następnie odwróciła się i powędrowała do swojego pokoju.
Westchnęłam głęboko starając się uspokoić, jednak przychodziło mi to z trudem. Nie wiem, dlaczego, nie wiem co w ten sposób Bóg chce osiągnąć wystawiając mnie na takie próby, ale jestem pewna, że to nic nie da – wątpię, żeby kłótnie z Tomlinsonem oraz własną córką miały na celu jakieś wyższe dobro.
Wyjęłam z szafki paczkę makaronu do spaghetti oraz sos. Zrobiłam wszystko według zaleceń Cecilii, do której zadzwoniłam, aby pomogła mi w ugotowaniu obiadu. Podczas, gdy nitki się gotowały usiadłam wyczerpana na wysokim krześle barowym przy wyspie kuchennej i zaczęłam obracać telefon w dłoni. Miałam złe przeczucia co do dzisiejszego wyjścia, miałam wizję – jakkolwiek głupio to brzmi – że dziś stanie się coś… Po prostu wahałam się czy czasem nie zadzwonić do taty oraz przeprosić, że dziś nie przyjdę na bal, ponieważ dopadła mnie straszna gorączka lub inna niegroźna choroba, która zapewne przeszła by mi po dwóch dniach.
Właśnie miałam nakładać na talerze posiłek dla siebie oraz tej małej złośnicy, ale mój telefon zadzwonił informując, że otrzymałam SMSa. Szybko chwyciłam za urządzenie, które odblokowałam, a następnie kliknęłam kopertę.
Od: Jeremy
Cześć, Piękna, co ty na to, żeby dziś wyskoczyć do kina?
Bardzo chętnie poszłabym na jakiś ckliwy film, jednakże mam rodzinne zobowiązania – nie mogę zawieść ojca, ponieważ on też nigdy nie wystawiał mnie w moje wielkie dni. Bywał na każdym z moich występów, zawsze i wszędzie mnie wspierał… Z drugiej strony zrobienie czegoś takiego oraz skłamanie było całkiem kuszącą propozycją tylko, że znów pojawiał się kolejny kłopot, a mianowicie z kim zostawiłabym Darcey? Nie jestem samotna, mam dziecko, o które muszę dbać pomimo, że mówi mu tak okrutne słowa.
Do: Jeremy
Przepraszam, ale dziś nie dam rady. Mam rodzinne wyjście.
Od: Jeremy
Okay, zgadamy się innym razem, Ślicznotko x
Nawet tak urocze słówko nie poprawiło mi samopoczucia. Zabrałam w dłoń porcelanowe naczynie, na którym było spaghetti i ruszyłam w stronę pokoju trzylatki. Będą już u celu pewnie nacisnęłam klamkę oraz pchnęłam drzwi wchodząc do środka. Wzrok szatynki powędrował na mnie, bez jakiegokolwiek słowa położyłam talerz na stoliku, przy którym właśnie rysowała.
-Mamusiu, jesteś na mnie zła?
-Zjedz, a później przynieść talerz i włóż go do zmywarki. – Przetarłam wierzchem dłoni oczy i zwyczajnie wyszłam. W kuchni zjadłam swoją porcję, a brudną porcelanę włożyłam do zmywarki.
Na zegarze ściennym widniała godzina piętnasta, a z racji tego, że uroczystość miała zacząć się równo o godzinie osiemnastej postanowiłam zacząć się już przygotowywać. Pomaszerowałam do łazienki, gdzie wzięłam długi i relaksujący prysznic, po którym owinęłam się szczelnie ręcznikiem. Wysuszyłam włosy, które spięłam ułożyłam w lekkie fale, a następnie podpięłam wsuwkami; umyłam zęby i zrobiłam sobie makijaż.  W sypialni ubrałam bieliznę, cieliste rajstopy oraz sukienkę, którą dziś zakupiłam – kreacja była turkusowa, obcisła i koronkowa, która sięgała mi niewiele ponad kolana. Narzuciłam na ramiona cieniutki sweterek, a gdy byłam już gotowa znów poczłapałam do Darcey.
Dziewczynka standardowo siedziała przy biurku i kończyła swój obrazek. Nie zwracając na nią uwagi podeszłam do jej szafy, z której wyjęłam białą sukienkę oraz bolerko pod kolor.
-Darcey, ubieraj się, zaraz przyjedzie Adaś.
-Pomożesz mi? – Przytknęłam, a ona z uśmiechem podeszła do mnie i chciała przytulić, ale nie pozwoliłam jej na to. Wiem, że nie powinnam się tak zachowywać, a zwłasza wobec własnej córki, ale miałam dość rozczarowań oraz wytykania mi błędów, a Darcey tym razem przeholowała.
Ubrałam ją, a potem spięłam jej grzywkę spinkami, aby nie wpadła jej do oczu.
-Ness, gdzie jesteś?! – Po mieszkaniu rozniósł się głos mojego doradcy życiowego, psychologa oraz najwspanialszego brata na tym całym zasranym świecie.
-Już idziemy! – Odkrzyknęłam, a potem wskazałam trzylatce, aby poszła do swojego wujka. Szybko zgarnęłam jej kredki powrotem do kubeczka, a blok zamknęłam i odłożyłam na bok. Poszłam w stronę przedpokoju, gdzie Donavan ubierał już swoją chrześnicę w ciepły płaszczyk. –Cześć. – Mruknęłam i ucałowałam jego policzek, po czym sama zaczęłam nakładać wierzchnie okrycie oraz odpowiednie buty.
Szatyn po zapięciu Darcey w foteliku zajął miejsce kierowy, a obok niego siedziała już Marisa. W radiu leciały jakieś smętne piosenki, które jeszcze bardziej sprawiały, że mój humor z paskudnego zmieniał się na cholerne zły. Byłam zdołowana, a o moją głowę ciągle odbijały się jej słowa: Najgorsza matka na świecie! Czy miała rację? Może faktycznie byłam złą osobą, w końcu nie chciałam powiedzieć jej o ojcu, który starał się wszystko naprawić, jednak skutecznie go od siebie odpychałam.
Po dwudziestu minutach cholernej paplaniny tej dwójki gołąbeczków miałam dość – żałowałam, że zgodziłam się wsiąść do jego samochodu zamiast po prostu pojechać z rodzicami. Czy to naprawdę zabrzmiało jak ton zołzy? Byłam zazdrosna o to, że mój kochany braciszek wreszcie się ustatkował i prawdziwie zakochał w dziewczynie, którą naprawdę lubię? Zabrzmiałam jakbym zazdrościła im szczęścia… W sumie zazdrościłam, ponieważ sama chciałam mieć kogoś, kto by mnie przytulał jakbym była smutna, całował i podnosił na duchu, gdybym traciła wiarę w samą siebie – co ostatnio coraz częściej się zdarza.
Zatrzymaliśmy się przed pałacem, w którym od zawsze odbywał się ten bal charytatywny. Budynek był zachowany w stylu renesansowym zarówno na zewnątrz jak i we wnętrz. Weszliśmy do środka, gdzie odnaleźliśmy rodziców oraz usiedliśmy przy nich.
-Mamo, chciałbym ci przedstawić moją dziewczynę Marisę. Mariso, poznaj proszę to moja mama Valerie.– Brunetka uścisnęła dłoń mojej rodzicielki mówiąc, że miło ją wreszcie poznać, ponieważ Adaś dużo jej o niej opowiadał. Oczywiście każdy wiedział, iż było to kłamstwo, ponieważ Adam rzadko kiedy dzieli się informacjami o swojej stukniętej rodzince – zaborcza matka, ojciec, który jest człowiekiem sukcesu oraz siostra nieudacznica, której jakiś dupek zrobił dziecko. Szurnięta rodzinka, która na pozór wydaje się być szczęśliwa…
-Słyszałam, że jest pani byłą łyżwiarką figurową…
-Dziecko, mówi mi po imieniu, bo czuję się stara. – Mimo, że matka próbowała być miła jej ton był bardziej oskarżycielski. –Tak, to prawda. – Uśmiechnęła się z dumą. –Jestem wicemistrzynią kraju z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku, aktualnie trenuję Ness, aby poszła w moje ślady. – Wywróciłam oczami.
Ta kobieta jest niewiarygodna! To się naprawdę robi nudne… Ta ciągła paplanina, że mam pójść w jej ślady! Wykończy mnie ta cholerna presja! Strasznie pcha mnie w kierunku coraz to bardziej wytrwałych treningów od czasu, gdy cztery dni przed mistrzostwami skręciła kostkę podczas wygłupów z Louisem. Mimo, że wtedy była naprawdę wściekła oraz krzyczała na mnie przez bite trzy tygodnie i wytykała jak bardo nieodpowiedzialnie się zachowałam, ja byłam szczęśliwa, ponieważ Tomlinson cały czas mnie odwiedzał i poświęcał mi każdą wolną chwilę.
-Tak, bo w końcu zdobyłam wicemistrzostwo tylko dwa razy i to we Włoszech. – Prychnęłam odsuwając krzesło z hukiem oraz wstając.
-Nessiu, dokąd idziesz? – Tata był chyba jednym normalnym człowiekiem, który nigdy mnie nie oceniał. Kochałam go za to, ponieważ nigdy ode mnie nie wymagał czego, na co nie miałam ochoty oraz nie krytykował moich wyborów jak na przykład ten, kiedy związałam się z Lou.
-Nie będę wysłuchiwała tej samej paplaniny, której wysłuchuję na lodowisku. – Mruknęłam.
Pewnym siebie krokiem ruszyłam na wielki taras na piętrze. Widok z tego miejsca był niezwykły i ciągnął się na ogród, który w tym miesiącu przypominał stary zniszczony park z fontanną – dla mnie to było jednak magiczne. Oparłam łokcie na balustradzie i głośno westchnęłam.
Słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem, a lodowate powietrze uderzało w moją twarz oraz okryte cienkim materiałem ramiona mimo to nie chciałam wracać. Wolałam marznąć, niż wracać do osób, które tworzyły moją rodzinę. Dziś wybierałam samotność.
Nagle poczułam jak ktoś okrywa czymś moje barki. Nie odwróciłam się, żeby nie psuć tak spokojnej chwili, która teraz panowała. Czyjeś dłonie objęły mnie w pasie i przyciągnęły do klatki piersiowej mężczyzny. Wiedziałam kim był, wiedziałam co było motywem jego działania, nie wiedziałam tylko jednej rzeczy, a mianowicie dlaczego najzwyczajniej w świecie nie odpuści? Westchnęłam, gdy Louis oparł brodę o mój obojczyk. Staliśmy w ciszy, a on szczelniej mnie przytulał. W normalnych okolicznościach odwróciłabym się i go spoliczkowała, ale teraz potrzebowałam, żeby ktoś mnie pocieszył w tak prostej formie jak przytulenie.
-Powinnaś się ubrać, pizga jak cholera. – Powiedział całując czubek mojej głowy. –Będziesz chora. – Zachowywał się teraz niczym mój tata, który tak samo jak on przejmował się moim stanem fizycznym oraz psychicznym.
-Może to jest właściwe wyście? Powinnam zachorować, żeby ludzie chociaż w najmniejszym stopniu zaczęli mnie szanować.
-Pieprzenie. – Prychnął. –Ja cię szanuję i zawsze będę, bo cię kocham. – Moje serce momentalnie przyśpieszyło, a on prawdopodobnie to poczuł, ponieważ jego ramiona – ku mojemu zdziwieniu było to jeszcze możliwe – zacisnęły się mocniej.
-Też cię kocham, Lou.
-Co? –Zdziwił się, a następnie odwrócił mnie do siebie przodem. Wyglądał naprawdę przystojnie. Miał na sobie czarne spodnie z garnituru, koszulę oraz wąski krawat, który również był czarny i pasował do włoskich butów. Włosy Louisa były ułożone w artystycznym nieładzie. –Czy ty właśnie powiedziałaś, że mnie kochasz? – Pokiwałam pionowo głową. Byłam w stu procentach pewna swoich słów.
Rzadko mu to mówiłam, kiedy byliśmy razem i jestem tego świadoma. Wszystko sprowadzało się jednak to mojego dzieciństwa – dzieci szybko się uczą oraz podłapują zwyczaje dorosłych. Przesiąkłam zachowanie matki, która mówiła, że mnie kocha tylko wtedy, gdy wygrałam jakieś zawody – co zdarzało się od święta, ponieważ będąc mała nigdy nie potrafiłam wykonać perfekcyjnie żadnej figury i zawsze lądowałam na tyłku. Pierwszy raz powiedziała mi te dwa magiczne słowa, kiedy miałam trzynaście lat i dostałam się na poziom krajowy, który oczywiście przegrałam, ponieważ zajęłam trzecie miejsce. Wiedziałam, że go krzywdzę, ponieważ on mówił mi to przynajmniej raz dziennie.
-Na pewno dobrze się czujesz, Nessie?
-Lou, kocham cię, ale nie mogę… Nie potrafię znów ci zaufać. – Nie spodziewałam się tego co zrobił kilka sekund później. Zmienił się, nie wykłócał się, że zachowuję się jak gówniara, która nie potrafi się zdecydować – znów schował mnie w swoich umięśnionych ramionach.
-Obiecuję ci, że zawsze będę na ciebie czekał, nawet jeśli ma to potrwać kilka lat.
-To bez sensu. – Westchnęłam. –Zacznij żyć swoim życiem, a nie marnymi obietnicami. Zasługujesz na szczęście. – Uderzyłam lekko piąstką w jego tors.
-Chcesz mojego szczęścia?
-Tak.
-W takim razie zatańcz ze mną, jak trzy lata temu. – Niepewnie przytaknęłam, a on z lekkim uśmiechem zaprowadził mnie na środek balkonu. Wyjął komórkę, z której włączył moją ulubioną piosenkę. Owinął rękoma moje biodra, a ja swoje palce oplotłam wokół jego szyi. Powoli zaczął poruszać nami w rytm muzyki. Szybko odnaleźliśmy wspólne tępo, a taniec przychodził nam z dziecinną łatwością. –Jesteś taka śliczna. – Poczułam, że oblewam się purpurą na policzkach, dlatego szybko spuściłam głowę, aby Louis tego nie zauważył. –Kocham, gdy się rumienisz. – Zaśmiał się pod nosem i uniósł moją brodę, kolejny raz utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
-Nienawidzę, gdy mnie zawstydzasz. – Mruknęłam i wtuliłam się w niego. –Jesteś cholernym dupkiem.
-Ale to właśnie dlatego mnie kochasz. – Miał rację. Uwielbiałam jego wybuchowy charakter względem innych, a zgłasza facetów, który chociażby na mnie spojrzeli. Potrafił być potulny niczym mała owieczka względem mnie – tylko mnie. Odnosił się z szacunkiem do Danielle, którą kochał jak siostrę i szanował, ponieważ zawsze służyła mu dobrą radą oraz pomocą.
Muzyka przestała lecieć, ponieważ ktoś uporczywie próbował skontaktować się z Tomlinsonem. Szatyn wreszcie nie wytrzymał i odebrał połączenie.
-Co się znowu stało?… Cholera, zaraz przyjdę… Daj mi jeszcze minutkę i cię zawiozę, okay?… Mhm, wiem ja siebie też. – Rozłączył się, a potem ze smutkiem na mnie spojrzał. –Przepraszam, ale Liam miał wypadek, muszę zawieść Dani do szpitala. – Pochylił się i delikatnie musnął mój policzek. –Widzimy się kiedyś?
-Pewnie. – Potarł mój policzek, a chwilę później ruszył w stronę wyjścia. –Lou!
-Tak? – przystanął w pół kroku i lekko się przekręcił.
-Dziękuję. – Z lekkim uśmiechem przytaknął, a następnie wyszedł przez drzwi. Po kilku minutach usłyszałam silnik odjeżdżającego z piskiem opon samochodu.
Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach i cierpieniach z jego powodu nadal potrafiłam spojrzeć mu w oczy i powiedzieć to co przez cały ten czas do niego czułam. Kochałam go i zawszę będę, ponieważ był, jest moją pierwszą prawdziwą miłością – takich rzeczy się nie zapomina. Zawsze pamięta się te pierwsze rzeczy – pierwszy pocałunek, pierwsze zauroczenie, pierwszy papieros, pierwsze kocham cię, pierwszy zawód serca przez ukochaną osobę. Ja również pamiętam takie szczegóły i będę do końca.
Sama nie wiem jak teraz to wszystko będzie wyglądało. Jak dalej potoczy się moje życie, ponieważ doszłam wreszcie do porozumienia z Louisem, z czego się cieszę. Wybaczyłam mu krzywdy, które mi wyrządził, jednak nie jestem jeszcze gotowa, żeby kolejny raz mu zaufać. Życie jest cholernie nie pewne i zmienia się jak w kalejdoskopie, ale teraz… Wiem, że będzie dobrze.  
_____________________________________
Dwunastka -jest. Mam nadzieję, że wam sie chociaż trochę spodoba, bo moich oczekiwać nie spełnia. Jest taki nijaki, a Ness znowu popada w te swoje paranoje jaka to jest beznadziejna - myślę, że to ma też związek z moim samopoczuciem, ponieważ chodzę niczym zombie = mało śpię i zrządzę. 
Chciałam podziękować osobą, które skomentowały ostatni rozdział - nie powiem trochę sie zawiodłam, ponieważ wcześniej było znacznie więcej komentarzy... 
To chyba wszystko - pamiętajcie o KONKURSIE ERRORU!! 
Buźka miśki ;**

15 komentarzy:

  1. amazing *.* Cały czas czekam na reakcję Lou jak się dowie, że jest tatusiem. :)) Czekam na następny i życzę weny <3

    Natt ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Do samego rozdziału to fajny, ładnie i płynnie napisany ;)xx
    Cieszę się, że nadal piszesz ten blog, kłamałabym, jakbym niepowiedziała, że to jeden z moich ulubionych blogów.
    Pisz dalej, wene miej i żyj spokojnie ;))
    Kisses xxx

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział ! Jestem ciekawa co dalej będzie, robi się coraz ciekawiej :)
    Do następnego - @zosia_official ^.^

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział :* Nie mogę się doczekać kiedy Louis się dowie, że to on jest ojcem Darcey <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham ,kocham i kocham. Chcę już nn.Loola:D♥♥♡

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały <3 przerwalas w najciekawszym momencie avhdghsthd <333@niall_quad

    OdpowiedzUsuń
  7. kocham tego bloga. nie mogę się doczekać następnego rozdziału. <3:-D

    OdpowiedzUsuń
  8. z niecierpliwością czekałam na ten rozdział! omg czy ty zawsze musisz tak się znęcać i kończyć w takich momentach? *.*

    OdpowiedzUsuń
  9. Tego sie nie da opisac. ♡♡ Cudo ♡ Czekam na kolejny ♡ Pozdrawiam @Maliczeg ♡

    OdpowiedzUsuń
  10. aaaa genialny :D !!
    cudoo <3
    szybciutko następny xd♥♥♥
    xoxo
    @luv_my_hig

    OdpowiedzUsuń
  11. Magiczne :* tak bardzo kocham te opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  12. Cudo
    Ten taniec i gdy powiedziała,że go kocha aaaa
    Darcey mam nadzieję.że niedługo Lou dowie się że jest jej ojcem
    Czekam na nexcik:***
    Mela

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie daje mi spkoju Darcey ma 3 lata a zachowuje się jak 9 latka XD gada jak duże dziecko, sama się ubiera te rajtuzy i skarpetki, piszesz że świetnie rysuje co też w tym wieku jest jakieś magiczne XD wiem że to fanfiction ale 3 latki się tak nie zachowują przecież niektóre jeszcze w pampersach chodzą :p to tyle co do tego ... rozdział świetny w końcu Lou i Nessie razem ^.^

    OdpowiedzUsuń
  14. Lou i Nessie <3 <3 <3
    Nie wiem jak to możliwe, ale Darcey mnie przeraża ona ma dopiero 3 latka.... :):)

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Motywacja