niedziela, 30 sierpnia 2015

XVI. Not Afraid




„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie.”


Zayn


Minęły cztery dni od mojego przyjazdu do Bradford. Na początku sądziłem, że to był zły pomysł, ale patrząc na to z obecnej perspektywy to była najlepsza decyzja, jaką do tej pory podjąłem. Wreszcie mogłem spędzić czas tak jak wcześniej – rozmawiając z mamą, oglądając durne seriale z Natalie, czy chociażby grać na konsoli z Chrisem i Kaylą. Wszystko się układało i nawet mój ojciec był szczęśliwy.
-Sory, młody muszę odebrać. – Oznajmiłem, gdy poczułem wibracje na nodze. Podałem dżojstik Kaylii, a sam poszedłem do kuchni, gdzie Annie przygotowywała obiad. Wciskając zieloną słuchawkę, usadowiłem się na blacie i przycisnąłem komórkę do ucha. –Mów, Dani. – Poprosiłem.
-Gdzie, do cholery jesteś?! Martwię się o ciebie, dupku. –Wywróciłem oczami.
-Nie ma potrzeby. – Wzruszyłem ramionami. –Ness nie mówiła, że jestem w Bradford?
-Myślałam, że macie znowu ciche dni. – Zaśmiałem się pod nosem.
-Danielle… –Westchnąłem zadowolony z siebie. –Jak mogę się nie odzywać do dziewczyny, którą kocham? No pomyśl sama…
-Jesteś popieprzony. – Stwierdziła. –Kiedy wracasz?
-Za kilka dni, a co, nie radzisz sobie z moim chrześniakiem?
-Ha ha ha. – Powiedziała ironicznie. –Widzę, że poczucie humoru ci wróciło.
-Tsa, kończę, Dani. – Nie czekając na jej odzew, rozłączyłem się. –Co będzie na obiad?
-Makaron z warzywami.
-Czyli ta tradycja się nie zmieniła, huh? – Moja rodzicielka pokiwała głową na boki. –Ja naprawdę nie chciałem jej skrzywdzić, mamo. Nie chciałem jej zabić, wiem, że jesteście na mnie wściekli, ale…
-Zayn, czy kiedyś przestaniesz się obwiniać o śmierć Mii? – Zapytała dość ostrym tonem, zaprzestając jakichkolwiek czynności i patrząc na mnie z bólem w oczach. –Próbowałeś ją uratować…
-Powiedziała, że ucieknie, a ja ją zignorowałem… Mogłem ją zabrać ze sobą, albo, chociaż nie wychodzić, ja…
-Synku… – Westchnęła Annie przytulając mnie do swojej piersi. –Minęło tak dużo czasu, a ty nadal nie potrafisz pojąć, że to nie jest twoja wina. Proszę, przestań, bo to cie wykończy.
-Przestanę, jak Max za to zapłaci. – Warknąłem w ramię mamy.
-Nawet nie wiesz, gdzie ten dzieciak się podziewa. – Złapała za moje barki i odsunęła mnie na kawałek, aby móc spojrzeć mi w oczy.
-Jest w Londynie, studiuje prawo na University College London, tak jak Ness. – Uniosłem barki ku górze, aby po chwili je opuścić.
-Kim jest Ness? – Z głupkowatym uśmiechem spuściłem głowę. –Po twojej minie wnioskuję, że jest kimś ważnym w twoim życiu.
-Kocham ją, mamo, najbardziej na świecie, wiem, że to porąbane, ale nie wyobrażam sobie dnia bez rozmowy z nią. Ness jest dla mnie jak powietrze. Jest też moją przyjaciółką, która zawsze wie, co mi doradzić, to ona przekonała mnie do przyjazdu i, cholera ta dziewczyna ma tak dobre serce, że nawet po tym jak bardzo ją skrzywdziłem, nadal mnie kocha i martwi się o mnie. Nigdy się tak nie czułem. Kiedy jestem z Ness, cały świat przestaje mieć znaczenie, a czas jakby się zatrzymuje…
-Zakochałeś się, Misiu i cieszę się twoim szczęściem. –Kobieta potarła moje policzki i szczerze się uśmiechnęła. –Opowiedz mi o niej. – Poprosiła, a mnie sparaliżowało.
Nigdy nie rozmawiałem z mamą o dziewczynach, nie wiedziała nawet o Ally. Prawdę poznała dopiero w dniu wypadku, ale to i tak nie trwało długo, bo od razu zerwałem z Montgomery. Chciałem i potrzebowałem być sam. Musiałem wszystko przemyśleć i uporządkować.
-Jest blondynką o jasnobrązowych oczach. Jest niższa ode mnie, ale to dobrze, bo lubię ją chować w ramionach.- Parsknąłem pod nosem. –Jeździ od dzieciństwa figurowo na łyżwach i zdobyła mistrzostwo Włoch, a teraz przygotowuje się do Mistrzostw Europy, bo reprezentuje nasz kraj. Studiuje prawo, a ostatnio nawet znalazła pracę w jakiejś firmie kosmetycznej na pół etatu. Nawet fakt, że ma córkę mi nie przeszkadza. – Wzruszyłem ramionami.
-Córkę? – Annie uniosła podejrzanie jedną brew, dlatego z lekkim uśmiechem przytaknąłem.
-Darcey to urocze dziecko.
-Ile ma lat?
-Dwadzieścia. I uprzedzając twoje następne pytanie, zaszła w ciążę w wieku szesnastu lat z moim kumplem, który ją zdradził, dlatego wyjechała i dopiero po trzech latach wróciła do Londynu. – Wypaliłem niczym regułkę.
-Zayn…
-Chryste… – Westchnąłem. –Jestem twoim synem, nie świadkiem, którego przesłuchujesz. Jestem szczęśliwy, powinnaś się cieszyć. – Dodałem oburzony.
-Chciałam powiedzieć, że chętnie ją poznam. – Brunetka uśmiechnęła się lekko, a ja mentalnie się uderzyłem. Jezu, czy ja zawsze muszę tyle paplać? –Przyjedź z nią kiedyś, dobrze?
-Okay. – Mruknąłem, po czym zeskoczyłem z blatu z zamiarem pójścia do salonu, ale zatrzymał mnie jeszcze głos mojej rodzicielki.
-Obiad za dziesięć minut. – Pokiwałem pionowo głową, a później wróciłem do Chrisa, który dostawał baty od swojej siostry.
Polubiłem ich, ale nie zamierzam w tym utwierdzać, zwłaszcza Chrisa, który już i tak nie daje mi spokoju, a tym bardziej teraz, gdy ojciec zgodził się, żeby jechał do mnie na weekend – sam nie wiem, co go naszło. Kayla to zadziorna małolata, która potrafi przywalić, ale przypomina mi również Mię, dlatego poinformowałem ją, że w razie jakiegokolwiek kłopotu ma dzwonić, bo zawsze jej pomogę.
Równo o piątej wyłączyliśmy XBOX’ a i poszliśmy do kuchni, gdzie po chwili dołączył do nas ojciec, Natalie i Mike. Każdy usiadł na swoim miejscu, a mama nałożyła nam na talerze porcje.
-Zayn, mogę zabrać się z tobą do Londynu? – Zagadnęła Nat.
-Tsa, wyjeżdżamy jutro o siódmej rano. – Powiedziałem nabijając jedną ze świderek na widelec.
-Dlaczego tak wcześnie? – Mruknął Chris.
-Bo o dziesiątej będziemy na miejscu, a ja zdążę na śniadanie w Daisy. – Wzruszyłem barkami. –Po za tym nie będzie korków.
-Nie możesz zjeść jak człowiek w domu? – Wywróciłem oczami.
-Nie, Kayla, nie mogę. Zawsze jem o dziesiątej naleśniki, rano piję kawę i palę papierosa. – Na twarzy Annie pojawił się grymas. Prawda jest taka, że moja mama jest przeciwna fajkom, bo twierdzi, że skończy się to rakiem, w czym utwierdza ją mój ojciec, który z zawodu jest lekarzem.
-Zayn, gadałem wczoraj z Ness… - Zaczął Michael, ale jestem przekonany, że robił to tylko po to, aby mnie wyprowadzić z równowagi.
-Fajnie, ja też. Mówiła, że… - Nagle przerwała mi piosenka Chrisa Browna, dlatego wyjąłem komórkę z kieszeni dresów i wstałem od stołu podchodząc do okna. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Nesselii, dlatego szybko odebrałem, przyciskając aparat do ucha. –Cześć, Blondyneczko.
-Zayn? – Wychlipała. –Kiedy przyjedziesz?
-Ness, czemu, do cholery płaczesz?! Co się stało?! – Zawołałem przestraszony. Przecież mogło się coś stać! Ten kutas mógł zrobić coś jej, albo Darcey. Jasna cholera!
-Louis jest w szpitalu. – Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza. –Jego stan jest ciężki, a lekarze walczą o jego życie. – Dziewczyna dławiła się łzami i ledwo, co mogłem zrozumieć sens jej słów. –J -ja nie wiem, co mam zrobić. Błagam, możesz przyjechać? Ja wiem, że jesteś w domu i w ogóle, ale potrzebuję cie, Malik.
-Będę za kilka godzin. – Powiedziałem, nim się rozłączyłem. –Zbierajcie się, jedziemy dzisiaj. – Rozkazałem, a później pobiegłem po swoją torbę do swojej sypialni. Szybko powrzucałem swoje ubrania, a następnie zapiąłem suwak i zbiegłem na dół przeskakując co trzeci stopień.
-Kochanie, co się stało? – Zapytała przestraszona mama.
-Mój przyjaciel jest w szpitalu, a jego stan jest cholernie ciężki, muszę jechać. – Pokiwałem głową na boki, którą oparłem o ścianę. –Natalie, do cholery szybciej! – Ryknąłem, a na parterze zjawił się Santiago. –Idź do auta. – Podałem mu kluczyki. –Nat, błagam pośpiesz się! – Wydarłem się jeszcze głośniej, aż wreszcie moja siostra zwlokła się z dużą walizką. –Czy ty zwariowałaś? – Zapytałem, przejmując jej bagaż i wychodząc niemalże biegiem.
Razem z Christianem upchnęliśmy wszystko w bagażniku, a później wróciliśmy, żeby się pożegnać. Mama nie chciała mnie wypuścić, ponieważ stwierdziła, że nie wie, kiedy znów mnie zobaczy, ale ostatecznie uwolniłem się. Szybko przytuliłem jeszcze Petera, tak jak Nat i Chris, a następnie poganiałem, aby jak najszybciej wsiedli to tego pierdolonego auta.
Kiedy zająłem swoje miejsce i uruchomiłem silnik, od razu dodałem gazu rozpędzając się do stu kilometrów na godzinę, ale i tak przyśpieszyłem – prułem przez drogę, wymijając innych uczestników i mając całkowicie wyjebane na to, czy złapie mnie policja czy nie.
-Zayn, zwolnij! – Piszczała moja siostra, ale zignorowałem ją. Ness mnie potrzebuje, nie mogę wlec się jak żółw! –Zabijesz nas!
-Zamknij się, Nat, nic nie rozumiesz. – Warknąłem, zmieniając bieg, przy okazji włączyłem również radio, z którego rozbrzmiała piosenka AC/DC.
-To mi wytłumacz!
-Cholera. – Westchnąłem, tocząc wewnętrzną walkę z samym sobą. –Jeśli rodzice się dowiedzą, pożałujesz. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby. –Ciebie się to też tyczy, młody.
-Jasne, spoko. – Oznajmił zadowolony z życia Santiago.
-Jeden gość grozi, że skrzywdzi Ness, wysyła mi jakieś wiadomości… Na dodatek Max jest w Londynie.
-Ten Max? – Uniosła zszokowana brwi.
-Dokładnie ten. – Podkreśliłem, a z ust brunetki wydostało się pełne obaw Och.
Natalie wiele razy po śmierci naszej siostry budziła się z krzykiem, bo doskonale wiedziała, że to nie był wypadek – była w stu procentach przekonana, tak jak ja i Mike, że to była czysta premedytacja, a Max był winien. Ten skurwiel musiał ponieść konsekwencje i już moja w tym głowa, żeby sprawiedliwość go dosięgnęła.
Zatrzymałem się pod szpitalem i szybko wybiegłem z wozu, prosząc, żeby Chris go zamknął. Nie licząc się z niczym wbiegłem do budynku, po czym zacząłem napastować kobietę na recepcji pytaniami, na które nie była w stanie odpowiedzieć, gdyż wypowiadałem je zbyt szybko.
-Gdzie leży Louis Tomlinson? – Wysapałem, gdy trochę się uspokoiłem.
Jechałem trzy godziny, a siedziałem jak na szpilkach, cały czas w głowie mają treść SMSa, którego dostałem kilka dni temu: Pomęczy mnie jeszcze trochę. Jeszcze inna wiadomość zawierała informację, że osoby, które są mi bliskie najbardziej na tym ucierpią. Jestem, pierdolonym kłębkiem nerwów! 
-Jest pan kimś z rodziny? – Zapytała patrząc na mnie z iskierkami w oczach.
-To mój brat. – Powiedziałem niemalże od razu. –Zaraz przyjdzie tutaj mój młodszy brat i siostra, możesz ich pokierować?
-Tak, oczywiście. Pan Tomlinson jest operowany w sali numer 210, piętro trzecie. – Uśmiechnęła się przyjaźnie, a ja tylko przytaknąłem, bo znowu ruszyłem biegiem w stronę windy, która jakoś nie chciała przyjeżdżać. Nie miałem czasu, dlatego wybrałem schody. Przeskakiwałem co dwa lub trzy stopnie, aż wreszcie dotarłem na trzeci poziom budynku. Biegnąc przez główny korytarz, w oczy rzuciła mi się jasna kuleczka siedząca pod ścianą.
Ness opierała czoło o kolana, a jej blond włosy przypominały lwią grzywę – były napuszone i sterczały na wszystkie strony. Dwudziestolatka cicho płakała i obejmowała rękoma swoje nogi, które podciągnięte miała pod klatkę piersiową.
Przysiadłem obok Donavan i nie licząc się z niczym, zarzuciłem ramię na drobne ramiona Ness, tym samym przyciągając ją bliżej swojej klatki piersiowej i zamykając w szczelnym uścisku. Teraz łzy mojej Blondyneczki wsiąkały w moją koszulkę, a ja gładziłem jej włosy, błagając, aby się uspokoiła.
-O- on… - Wypłakała. –Widziałam, jak… Jak go wieźli na salę…
-Proszę, nie płacz, Maleńka. – Wymruczałem, wtulając nos w czubek głowy dziewczyny. –Jestem tutaj i…
-Ness, słyszałem, co się stało. – Podniosłem wzrok na nieznaną mi osobę, ale kiedy tylko to zrobiłem miałem ochotę tak zwyczajnie wstać i pobić tego kutasa. –Jak się czujesz? – Blondynka tak po prostu wstała i przytuliła się do niego, a mnie ciśnienie skoczyło do maksimum.
-Jak ktoś mógł zrobić tak okropną rzecz? – Wyłkała.
-Nie mam bladego pojęcia, Blondyneczko.- Zaakcentował, posyłając mi chytry uśmieszek. Nie czekając na nic, chwyciłem za łokieć mojej ukochanej i wyrwałem ją z ramion tego socjopaty.
-Co robisz? – Zapytała zmęczona przecierając oczy pełne łez.
-To Zack.
-Wiem.
-Ten Zack, który mi grozi, ten, który robił ci te wszystkie zdjęcia, ten sam, który nasłał na ciebie Aidena. – Z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem sarnie oczy powiększały się, a wypełniała je wściekłość. –Ten, który…
-Chciał skrzywdzić ciebie i Darcey. – Dokończyła, mimo iż nie to miałem w planach powiedzieć. Nagle ni z stąd ni zowąd młoda kobieta wyrwała mi się i rzuciła z pięściami na Williamsa, którego zaczęła okładać na oślep, wyklinając od najgorszych. –Ty bydlaku! – Wrzeszczała i biła, a ten gnój nic sobie z tego nie robił, tylko się śmiał.
-Ness, wystarczy. – Odciągnąłem Donavan, ale nie było to wcale takie proste, ta dziewczyna ma dużo siły, mimo że nie wygląda. –To nic nie da…
-Zayn, klucze. – Obok mnie zatrzymał się Chris i Natalie, którzy przyglądali się wszystkiemu z zdezorientowaniem.
-Wypierdalaj stąd, Williams. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby, korzystając z okazji uderzając go pięścią w lewe oko, co poskutkowało jedynie tym, że Zacka odbiło do tyłu. –Zapamiętaj, że to nie jest koniec, śmieciu, dorwę cie i pożałujesz…
-Nie, Malik, to ty pożałujesz. – Wtrącił. –Będziesz błagał, żebym przestał, bo odbiorę ci wszystko tak jak ty mi.
-Nic ci nie zabrałem, skurwielu! – Zawołałem, słysząc ten fałsz. Nie pozwolę, żeby taki chuj mnie oczerniał, tym bardziej, że jeśli chodzi o tą sprawę jestem niewinny. Okay, przyznaję, mam cholernie dużo za skórą, ale nic mu nie odebrałem.
-A Evie? – Prychnąłem kpiącym śmiechem.
-Mścisz się za to, że zerżnąłem twoją laskę sześć lat temu?! – Nie wierzyłem, że ten gość tak długo potrafi chować urazę. Zresztą… Ta cała Evie była przeciętna – wyglądała jak każda zwykła dziewczyna w Anglii, których on – „król” wyścigów mógł mieć na pęczki, po za tym w łóżku też była kiepska.
-Zostawiła mnie dla ciebie. – Każda przy zdrowych zmysłach wybrałaby mnie, niż gościa, który jest pierdolonym sadystą! –Zabiła nasze dziecko, bo myślała, że była kimś więcej, niż tylko jednorazowym numerkiem! – Jednym płynnym ruchem przyparł mnie do muru i zacisnął dłonie na moim gardle, na całe szczęście zdążyłem odepchnąć od siebie Ness. –Mógłbym ci rozkurwić głowę, ale, po co skoro mogę odebrać ci wszystko, co kochasz i dopiero później cie zabić? – Tsa, już to widzę, jak ten kutas coś mi zabiera. Prędzej zdechnę, niż pozwolę mu zbliżyć się do mojej rodziny i przyjaciół.
-Teraz ty posłuchaj. – Wycedziłem, znowu przejmując inicjatywę i przyduszając go do sąsiedniego muru. –Zbliż się chociażby na krok do kogoś, kogo kocham, a w szczególności do Ness lub Darcey, a nie zawaham się rozpierdolić ci głowy. Napadłem na pierdolony konwój w Rosji, żeby jej… – Wskazałem na Donavan. –Nic się nie stało. Możesz być pewien, że nie zawaham się, jeśli czegoś spróbujesz. – Tym razem zamiast go dusić, znowu użyłem siły i przyłożyłem kilka razy w twarz Williamsa, która powoli zaczęła pokrywać się krwią. –Odpierdol się, póki jeszcze daję ci taką możliwość, bo później może być już za późno.
-Zayn, zostaw go. – Poczułem jak ktoś łapie mnie za barki i odciąga od bruneta, który zachwiał się na nogach. –Nie jest wart…
-Zamknij się, Nat! – Wrzasnąłem, wyrywając się, ale kiedy się odwróciłem tego chuja już nie było. Moja furia jeszcze bardziej się nasiliła, ale wszystko uleciało ze mnie jak za sprawą dotknięcia magicznej różdżki, kiedy zobaczyłem przerażoną blondynkę. –Ness, ja… - Nie zdążyłem nawet skończyć, a Donavan mocno wtuliła się we mnie. Desperacko trzymałem ją w ramionach, a brodę opierałem o jej głowę, mrużąc przy tym oczy. –Gdzie Darcey?
-Z Adamem i Marisą. – Pociągnęła noskiem. –Dziękuję, że mnie nie zostawiłeś.
-Ness, nigdy tego nie zrobię, zawsze będę przy tobie, masz moje słowo. – Wzmocniłem uścisk.
Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale to nie miało znaczenia, nie dla mnie. Miałem w rękach cały mój świat i niczego więcej nie potrzebowałem.
-Natalie, to ty? – Usłyszałem głos Matta, który przyszedł razem z Liamem, Danielle i Lucasem. –Kto to? – Wskazał na młodego, który wyglądał na zdezorientowanego.
-Chris, mój brat. – Oznajmiłem, a dziewczyna w moich ramionach odsunęła się na kawałek.
-Myślałam, że masz jednego brata.
-To mój brat przyrodni. – Wzruszyłem ramionami. –Rodzice adoptowali go i Kaylę sześć lat temu, po moim wyjeździe, a to moja siostra Natalie. – Wskazałem na brunetkę miażdżoną właśnie przez Andersona.
-Miło was poznać. – Kolejny raz pociągnęła noskiem, a później przywitała się przytulasem z Nat i Santiago. –Przepraszam za to zamieszanie, ale nie wiedziałam, co robić. – Westchnęła. –Naprawdę nie chciałam was ściągać z Leeds, Dani. – Z Leeds? Nie wierzę, że byli u babci Liama. –I ciebie Matty. – Jęknęła żałośnie.
Nie mogłem znieść jej w takim stanie. Czułem się jak ścierwo. Chciałem, żeby humor Ness się nieco poprawił, – mimo iż było to w tej chwili niemożliwe. Bolało mnie serce, bo ona cierpiała. Jestem świadom, że Tommo zawsze będzie dla Donavan kimś ważnym i wcale mi to nie przeszkadza, ponieważ wiem jak bardzo ją skrzywdził. Mają razem dziecko, ale po za Darcey oraz wspomnieniami nic ich nie łączy i nie połączy, bo Nessela zbyt dużo wycierpiała. Podziwiam ją, bo po tym jak życie wystawiało ją na tak cholernie ciężkie próby, ona zawsze się podnosiła silniejsza. Jestem pełen podziwu, że sama wychowała dziecko w wieku szesnastu lat – ja bym się przeraził, nie wyobrażam sobie zostania ojcem w tak młodym wieku. Ness to silna i niezależna kobieta, która za każdym razem udowadnia mi jak wytrwała jest i niezłomna.
-Przestań pieprzyć, Ness. – Odezwał się Payne. –Louis jest dla nas jak brat, to chyba logiczne, że nie olalibyśmy tej sprawy.
-Boję się o niego. – Kolejna fala łez zaczęła spływać po policzkach mojej kobiety, którą znowu objąłem, całując w czoło.
Z sali operacyjnej wyszedł lekarz cały umazany w krwi. Ostatnim razem, kiedy widziałem tego gościa na stole leżał Payne. Doktor zmierzył mnie podejrzanym wzrokiem, a później cofnął się o kilka kroków do tyłu.
-Co z nim? – Przełknęła głośno ślinę Ness.
-Na razie udało nam się zatamować krwotok, ale pan Tomlinson stracił dużo krwi…
-Mamy tą samą grupę. – Wypalił Matt. –Dani też może oddać. – Mulatka przytaknęła.
-Dobrze, proszę za mną. – Już miał iść, ale złapałem go za bark. –Jeśli uda mu się przetrwać tą noc, wszystko wróci do normy, ale nie mogę wam tego obiecać.
-Mogę do niego iść? – Ucałowałem skroń Nesselii, która znowu płakała. Chciałem dodać jej otuchy. Chciałem, żeby wiedziała, że ją wspieram.
-Na razie to nie możliwe, ponieważ Louis jest nadal pod narkozą. Proszę się wstrzymać jeszcze godzinę. – Przytaknąłem i zabrałem swoją dłoń z ręki lekarza, który razem z moimi kuzynami poszedł w nieznanym mi kierunku.
-Błagam, nie idź. – Jęknęła żałośnie Ness, łapiąc za moje przed ramię, gdy odsunąłem się na kawałek.
-Nie mam zamiaru, Blondyneczko, chciałem tylko usiąść. – Wskazałem na plastikowe krzesełko, na których siedzieli również Nat, Chris i Liam z Luke’ m. –Powinnaś pojechać po Darcey. – Wypaliłem nagle, a Donavan zmarszczyła brwi. –Na wszelki wypadek. – Wzruszyłem ramionami. –Nie chcę być pesymistą, ale słyszałaś, co powiedział lekarz…
-Nie chcę, żeby Darcey widziała go w takim stanie…
-Ona musi tutaj być, to jej ojciec i ma do tego prawo. – W jasnobrązowych oczach zaczęły znowu zbierać się łezki. –Heej, nie płacz, okay? – Ująłem twarz dwudziestolatki w dłonie i kciukami wytarłem mokre policzki. –Jestem tutaj. – Szepnąłem, chowając blondynkę w swoich ramionach.
-I właśnie, dlatego jestem ci wdzięczna. – Powiedziała w mój tors. –Pojedziesz po nią?
-Tsa, ale miej oko na młodego. – Wskazałem dyskretnie na szesnastolatka, który całą swoją uwagę poświęcał telefonowi.
-Dobrze. – Przytaknęła, a ja zanim wyszedłem ucałowałem policzek Donavan.
Wsiadłem za kierownicę, po czym odpaliłem silnik i obrałem kierunek na… Właściwie to sam nie wiedziałem, dokąd mam jechać, dlatego wybrałem numer do Adama. Mój przyjaciel dość długo nie odbierał, a gdy wreszcie podniósł słuchawkę usłyszałem damski głos.
-Halo?
-Marisa, gdzie jesteście? – Rzuciłem szybko.
-W domu Adama. – Wywróciłem oczami. Czemu Parker musi udzielać takich głupich odpowiedzi?!
Minął miesiąc, skąd, do cholery mam wiedzieć czy ten pacan nie kupił sobie własnego mieszkania, a może nadal pomieszkuje u starych?!
-U państwa Donavan?
-Tsa. – Prychnęła. –A niby gdzie indziej? – Pokiwałem głową na boki i się rozłączyłem.
Pod willą rodziców Ness byłem po niecałych piętnastu minutach. Bez zastanowienia i pukania, wszedłem do środka. Nie zdejmując butów przeszedłem do salonu, skąd dochodził głośny śmiech należący do mojego Skrzata.
W pokoju dziennym siedziała cała rodzina Donavan oraz Marisa, która łaskotała czterolatkę. Wzrok wszystkich zatrzymał się na mnie, ale nie wzruszyło mnie to jakoś szczególnie. Czy Ness w ogóle poinformowała ich o tym, w jakim stanie jest Louis? Czy mieli, chociaż odrobinę pojęcia, co się stało Tomlinsonowi i w jakim szoku jest Nessela?
-Aladyn!  – Zawołała uradowana szatynka, rzucając się do moich nóg. Szybko przykucnąłem, biorąc dziewczynkę na ręce i wstając z nią. –Gdzie byłeś?
-W domu. – Mruknąłem od niechcenia. –Pojedziesz ze mną do Louisa, okay?
-Ale mamusia mówiła, żebym została z Adasiem. – Poinformowała mnie lekko zdezorientowana.
-Rozmawiałem z nią i kazała mi po ciebie przyjechać. Twojemu tacie bardzo zależy, żebyś teraz do niego przyjechała. – Wyznałem zgodnie z prawdą.
Darcey powinna wiedzieć, że Tommo jest w szpitalu, niezależnie od swojego wieku. Może miała tylko cztery lata, może nie rozumiała jeszcze niektórych rzeczy, może to ja zbyt panikowałem i bałem się najgorszego, ale ona musiała tam być.
-Miałam do niego iść za dwa dni. – Pokazała na palcach.
-Darcey, zrób to dla mnie. – Jęknąłem zdesperowany.
-Malik, wszystko jest w porządku? – Zapytał mój przyjaciel, wstając i podchodząc do mnie. Dłoń Adama złapała za mój bark, a jedynym gestem, na jaki byłem się w tym momencie zdobyć było pokiwanie głową na boki. –Co mu się stało? – W głosie szatyna pojawiła się nutka zdenerwowania. Cholera jasna! –Jadę z tobą. – Poinformował mnie, a później wsunął nogi w butach, depcząc ich tyły.
-Ja też. – Wtrąciła Parker, również ubierając buty – nieco bardziej profesjonalnie. Podała mi obuwie dziecka, które nadal trzymałem na rękach, a później bez słowa wyszedłem z domu.
Usadowiłem czterolatkę na fotelu pasażera, po czym zapiąłem jej pas bezpieczeństwa i wsiadłem na swoje miejsce. Adam z Marisą jechali drugim autem, ale musiałbym skłamać, jeśli powiedziałbym, że zależy mi teraz na ich obecności. Uruchomiłem silnik, a chwilę później włączyłem się do ruchu, wymijając innych uczestników oraz zostawiając w tyle Donavana.
Będąc już pod budynkiem szpitala, znowu zabrałem Darcey na ręce, po czym zamknąłem samochód, kierując się do środka. Wsiadłem do windy, która o dziwo była na parterze i wcisnąłem odpowiedni przycisk.
-Zayn?
-Mhm? – Mruknąłem, przenosząc swój wzrok na dziecko.
-Jesteś zły na moją mamusię? – Szatynka patrzyła na mnie tymi wielkimi niebieskimi oczami, w których błyszczały jakimiś nieznanymi mi iskierkami.
-Nie. – Skrzywiłem się z oburzenia. –Skąd ten pomysł? – W ramach odpowiedzi wzruszyła jedynie barkami, a ja wyszedłem z maszyny i ruszyłem korytarzem w stronę Ness.
-Nie przychodziłeś do nas.
-Kocham twoją mamę najbardziej na świecie, Mała.
-A mnie? – Szatynka wydęła dolną wargę, która niebezpiecznie zadrżała. Mhm, nie ze mną ta marne próby manipulacji, znam jej ojca od sześciu lat i nigdy ten tik na mnie nie działał.
-Kocham. – Wyznałem, podchodząc do blondynki i ustawiając jej córeczkę na podłodze. Darcey od razu podbiegła do Danielle, która kołysała Luke’ a, próbując prawdopodobnie usypać. –Jak się czujesz? – Zapytałem, unosząc Donavan i usadzając na swoich kolanach.
-Jak mam się czuć? Mój przyjaciel walczy o życie, bo jakiś socjopata ma do ciebie żal, bo zerżnąłeś jego przygłupią dziewczynę, po za tym… - Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. –Spotkałam się z nim kilka razy i wydawał się być naprawdę miły. – Moje mięśnie się napięły na samą myśl, że ten kutas Williams ją w jakikolwiek sposób dotykał. –Czuję do siebie obrzydzenie, Zayn.
-Hush. – Szepnąłem, całując skroń dwudziestolatki. –Zobaczysz, że wszystko wróci do normy, a jeśli chodzi o tego chuja… - Prychnąłem pod nosem. –Pożałuje, że się urodził, masz moje słowo. – Nagle chude palce zacisnęły się na mojej koszulce.
-Nie chcę, żebyś znowu siedział w pudle. – Wyznała.
-Tym razem, nie będę się rzucał, kiedy mnie wybronisz. – Na idealnych usteczkach Nesselii pojawił się cień uśmiechu, z czego wywnioskowałem, że udało mi się, chociaż odrobinę ją rozbawić oraz poprawić humor, w czym utwierdziła mnie trzepnięciem w klatkę piersiową.
-Pani Tomlinson, pani mąż właśnie wybudził się z narkozy. – Poinformował nas lekarz, który podejrzanie zaczął nam się przyglądać. –Jest osłabiony, ale może go pani zobaczyć.
-Och, dobrze. – Ożywiona blondynka poderwała się z moich kolan, po czym łapiąc za mój nadgarstek pociągnęła za sobą.
Sala, w której leżał mój brat była utrzymana w kolorze białym. Obok łóżka stała jakaś aparatura, która pokazywała, w jakim stanie jest organizm Louisa. Tommo wyglądał naprawdę żałośnie – był poobijany. Lewą rękę oraz prawą nogę miał w gipsie, a okolice żeber zostały owinięte bandażem. Chryste, Zack jest naprawdę psychiczny, ale dam mu nauczkę. Chciał zabić mojego♥  przyjaciela w ramach zemsty? Cóż… To był najgłupszy pomysł, na jaki mógł wpaść, bo jestem teraz w stanie go zabić.
-Lou… – Wydusiła z siebie Ness. Po twarzy dziewczyny znowu zaczęły spływać strumienie łez, gdy przysiadła na krzesełku i dotknęła zdrowej ręki szatyna. –Błagam, powiedz coś. – Jęknęła żałośnie, dlatego w ramach dodania jej otuchy zacząłem pocierać ramiona Donavan.
-Nessie… – Wykrztusił, ale nawet to jedno słowo sprawiło mu ból, a kreski na monitorze przyśpieszyły. To chyba nie wróży za dobrze… Nie chcę być pierdolonym pesymistą, ale… Dużo razy byłem gościem w szpitalach oraz światkiem takich sytuacji. –Darcey… Ja muszę…
-Już po nią idę. – Oznajmiła wybiegając z pokoju.
-Zapierdolę tego skurwiela. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby, a na twarzy dwudziestodwulatka pojawiło się coś na miarę chytrego uśmieszku.
-Pilnuj ich. – Pokiwałem głową na boki. –Jesteś… Wisisz mi przysługę… Stary…
-Będziesz sam ich pilnował, gdy stąd wyjdziesz. – Wtrąciłem. Niech nie pieprzy, jakby to miało być nasze pożegnanie! Miał być zawsze, a nie tylko na pierdolone sześć lat!
-Bądź z Nessie. – Wywróciłem oczami. To chyba oczywiste, że jej nie zostawię, zwłaszcza teraz, gdy wiem, kim jest ten kutas. –Bądź dla… Darcey, ojcem.
-Nie pierdol, takich głupot! – Uniosłem się przerażony. Czy on się w ogóle słyszy, czy może ta cała narkoza nie przestała jeszcze działać?! –Będziesz żył, słyszysz? – Warknąłem, a w odpowiedzi dostałem cichy śmiech przeplatany z kaszlem…
__________________________________________
Hihi, Eminem ♥ 
Rozdział mi się osobiście podoba, więc... Nie ma opcji, żeby w waszym przypadku było inaczej - żartuję!! xdd 
Dziękuję wam niezmiernie za komentarze i mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za końcówkę. 
Miłej niedzieli ;**  

6 komentarzy:

  1. Chyba mój ulubiony rozdział <3 Dużo się dzieje ^^ Coś czuje, że zemsta będzie słodka i krwawa xD Olls :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zawsze świetny :D Tylko niech Louis nie umiera !!! ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. jejciu... :( biedny Lou...

    OdpowiedzUsuń
  4. O mój boże! Cudownie piszesz. Takie zazdrooo xdd Mam nadzieję, że Lou przeżyje. Biedny :/ Malik na pewno rozjebie łep Zackowi. I bardzo dobrze! Należy się mu. Super ;)) i znowu czekam na nn ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny zajebisty rozdział. Lou musi to przeżyć! Dla Ness i Darcey, Nie wiem co zrobi Zayn ale na miejscu Zacka bym się spakowała i uciekla jak najdalej. I znów czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  6. On nie może umrzeć :'c next xD

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Motywacja