„Ludzie myślą, że ból
zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie.”
Zayn
Minęły cztery dni od mojego przyjazdu do Bradford. Na
początku sądziłem, że to był zły pomysł, ale patrząc na to z obecnej
perspektywy to była najlepsza decyzja, jaką do tej pory podjąłem. Wreszcie
mogłem spędzić czas tak jak wcześniej – rozmawiając z mamą, oglądając durne
seriale z Natalie, czy chociażby grać na konsoli z Chrisem i Kaylą. Wszystko się układało i nawet mój ojciec był
szczęśliwy.
-Sory, młody muszę odebrać. – Oznajmiłem, gdy poczułem
wibracje na nodze. Podałem dżojstik Kaylii, a sam poszedłem do kuchni, gdzie
Annie przygotowywała obiad. Wciskając zieloną słuchawkę, usadowiłem się na
blacie i przycisnąłem komórkę do ucha. –Mów, Dani. – Poprosiłem.
-Gdzie, do cholery jesteś?! Martwię się o ciebie, dupku. –Wywróciłem
oczami.
-Nie ma potrzeby. – Wzruszyłem ramionami. –Ness nie mówiła,
że jestem w Bradford?
-Myślałam, że macie znowu ciche dni. – Zaśmiałem się pod
nosem.
-Danielle… –Westchnąłem zadowolony z siebie. –Jak mogę się
nie odzywać do dziewczyny, którą kocham? No pomyśl sama…
-Jesteś popieprzony. – Stwierdziła. –Kiedy wracasz?
-Za kilka dni, a co, nie radzisz sobie z moim chrześniakiem?
-Ha ha ha. – Powiedziała ironicznie. –Widzę, że poczucie
humoru ci wróciło.
-Tsa, kończę, Dani. – Nie czekając na jej odzew, rozłączyłem
się. –Co będzie na obiad?
-Makaron z warzywami.
-Czyli ta tradycja się nie zmieniła, huh? – Moja rodzicielka
pokiwała głową na boki. –Ja naprawdę nie chciałem jej skrzywdzić, mamo. Nie
chciałem jej zabić, wiem, że jesteście na mnie wściekli, ale…
-Zayn, czy kiedyś przestaniesz się obwiniać o śmierć Mii? – Zapytała
dość ostrym tonem, zaprzestając jakichkolwiek czynności i patrząc na mnie z
bólem w oczach. –Próbowałeś ją uratować…
-Powiedziała, że ucieknie, a ja ją zignorowałem… Mogłem ją
zabrać ze sobą, albo, chociaż nie wychodzić, ja…
-Synku… – Westchnęła Annie przytulając mnie do swojej
piersi. –Minęło tak dużo czasu, a ty nadal nie potrafisz pojąć, że to nie jest
twoja wina. Proszę, przestań, bo to cie wykończy.
-Przestanę, jak Max za to zapłaci. – Warknąłem w ramię mamy.
-Nawet nie wiesz, gdzie ten dzieciak się podziewa. – Złapała
za moje barki i odsunęła mnie na kawałek, aby móc spojrzeć mi w oczy.
-Jest w Londynie, studiuje prawo na University College
London, tak jak Ness. – Uniosłem barki ku górze, aby po chwili je opuścić.
-Kim jest Ness? – Z głupkowatym uśmiechem spuściłem głowę.
–Po twojej minie wnioskuję, że jest kimś ważnym w twoim życiu.
-Kocham ją, mamo, najbardziej na świecie, wiem, że to
porąbane, ale nie wyobrażam sobie dnia bez rozmowy z nią. Ness jest dla mnie
jak powietrze. Jest też moją przyjaciółką, która zawsze wie, co mi doradzić, to
ona przekonała mnie do przyjazdu i, cholera ta dziewczyna ma tak dobre serce,
że nawet po tym jak bardzo ją skrzywdziłem, nadal mnie kocha i martwi się o
mnie. Nigdy się tak nie czułem. Kiedy jestem z Ness, cały świat przestaje mieć
znaczenie, a czas jakby się zatrzymuje…
-Zakochałeś się, Misiu i cieszę się twoim szczęściem. –Kobieta
potarła moje policzki i szczerze się uśmiechnęła. –Opowiedz mi o niej. – Poprosiła,
a mnie sparaliżowało.
Nigdy nie rozmawiałem z mamą o dziewczynach, nie wiedziała
nawet o Ally. Prawdę poznała dopiero w dniu wypadku, ale to i tak nie trwało
długo, bo od razu zerwałem z Montgomery. Chciałem i potrzebowałem być sam.
Musiałem wszystko przemyśleć i uporządkować.
-Jest blondynką o jasnobrązowych oczach. Jest niższa ode
mnie, ale to dobrze, bo lubię ją chować w ramionach.- Parsknąłem pod nosem.
–Jeździ od dzieciństwa figurowo na łyżwach i zdobyła mistrzostwo Włoch, a teraz
przygotowuje się do Mistrzostw Europy, bo reprezentuje nasz kraj. Studiuje
prawo, a ostatnio nawet znalazła pracę w jakiejś firmie kosmetycznej na pół
etatu. Nawet fakt, że ma córkę mi nie przeszkadza. – Wzruszyłem ramionami.
-Córkę? – Annie uniosła podejrzanie jedną brew, dlatego z
lekkim uśmiechem przytaknąłem.
-Darcey to urocze dziecko.
-Ile ma lat?
-Dwadzieścia. I uprzedzając twoje następne pytanie, zaszła w
ciążę w wieku szesnastu lat z moim kumplem, który ją zdradził, dlatego
wyjechała i dopiero po trzech latach wróciła do Londynu. – Wypaliłem niczym
regułkę.
-Zayn…
-Chryste… – Westchnąłem. –Jestem twoim synem, nie świadkiem,
którego przesłuchujesz. Jestem szczęśliwy, powinnaś się cieszyć. – Dodałem
oburzony.
-Chciałam powiedzieć, że chętnie ją poznam. – Brunetka uśmiechnęła
się lekko, a ja mentalnie się uderzyłem. Jezu, czy ja zawsze muszę tyle paplać?
–Przyjedź z nią kiedyś, dobrze?
-Okay. – Mruknąłem, po czym zeskoczyłem z blatu z zamiarem
pójścia do salonu, ale zatrzymał mnie jeszcze głos mojej rodzicielki.
-Obiad za dziesięć minut. – Pokiwałem pionowo głową, a
później wróciłem do Chrisa, który dostawał baty od swojej siostry.
Polubiłem ich, ale nie zamierzam w tym utwierdzać, zwłaszcza
Chrisa, który już i tak nie daje mi spokoju, a tym bardziej teraz, gdy ojciec
zgodził się, żeby jechał do mnie na weekend – sam nie wiem, co go naszło. Kayla
to zadziorna małolata, która potrafi przywalić, ale przypomina mi również Mię,
dlatego poinformowałem ją, że w razie jakiegokolwiek kłopotu ma dzwonić, bo
zawsze jej pomogę.
Równo o piątej wyłączyliśmy XBOX’ a i poszliśmy do kuchni,
gdzie po chwili dołączył do nas ojciec, Natalie i Mike. Każdy usiadł na swoim
miejscu, a mama nałożyła nam na talerze porcje.
-Zayn, mogę zabrać się z tobą do Londynu? – Zagadnęła Nat.
-Tsa, wyjeżdżamy jutro o siódmej rano. – Powiedziałem
nabijając jedną ze świderek na widelec.
-Dlaczego tak wcześnie? – Mruknął Chris.
-Bo o dziesiątej będziemy na miejscu, a ja zdążę na
śniadanie w Daisy. – Wzruszyłem
barkami. –Po za tym nie będzie korków.
-Nie możesz zjeść jak człowiek w domu? – Wywróciłem oczami.
-Nie, Kayla, nie mogę. Zawsze jem o dziesiątej naleśniki,
rano piję kawę i palę papierosa. – Na twarzy Annie pojawił się grymas. Prawda
jest taka, że moja mama jest przeciwna fajkom, bo twierdzi, że skończy się to
rakiem, w czym utwierdza ją mój ojciec, który z zawodu jest lekarzem.
-Zayn, gadałem wczoraj z Ness… - Zaczął Michael, ale jestem
przekonany, że robił to tylko po to, aby mnie wyprowadzić z równowagi.
-Fajnie, ja też. Mówiła, że… - Nagle przerwała mi piosenka
Chrisa Browna, dlatego wyjąłem komórkę z kieszeni dresów i wstałem od stołu
podchodząc do okna. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Nesselii, dlatego szybko
odebrałem, przyciskając aparat do ucha. –Cześć, Blondyneczko.
-Zayn? – Wychlipała. –Kiedy przyjedziesz?
-Ness, czemu, do cholery płaczesz?! Co się stało?! – Zawołałem
przestraszony. Przecież mogło się coś stać! Ten kutas mógł zrobić coś jej, albo
Darcey. Jasna cholera!
-Louis jest w szpitalu. – Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza.
–Jego stan jest ciężki, a lekarze walczą o jego życie. – Dziewczyna dławiła się
łzami i ledwo, co mogłem zrozumieć sens jej słów. –J -ja nie wiem, co mam
zrobić. Błagam, możesz przyjechać? Ja wiem, że jesteś w domu i w ogóle, ale
potrzebuję cie, Malik.
-Będę za kilka godzin. – Powiedziałem, nim się rozłączyłem.
–Zbierajcie się, jedziemy dzisiaj. – Rozkazałem, a później pobiegłem po swoją
torbę do swojej sypialni. Szybko powrzucałem swoje ubrania, a następnie
zapiąłem suwak i zbiegłem na dół przeskakując co trzeci stopień.
-Kochanie, co się stało? – Zapytała przestraszona mama.
-Mój przyjaciel jest w szpitalu, a jego stan jest cholernie
ciężki, muszę jechać. – Pokiwałem głową na boki, którą oparłem o ścianę.
–Natalie, do cholery szybciej! – Ryknąłem, a na parterze zjawił się Santiago.
–Idź do auta. – Podałem mu kluczyki. –Nat, błagam pośpiesz się! – Wydarłem się
jeszcze głośniej, aż wreszcie moja siostra zwlokła się z dużą walizką. –Czy ty
zwariowałaś? – Zapytałem, przejmując jej bagaż i wychodząc niemalże biegiem.
Razem z Christianem upchnęliśmy wszystko w bagażniku, a
później wróciliśmy, żeby się pożegnać. Mama nie chciała mnie wypuścić, ponieważ
stwierdziła, że nie wie, kiedy znów mnie zobaczy, ale ostatecznie uwolniłem
się. Szybko przytuliłem jeszcze Petera, tak jak Nat i Chris, a następnie
poganiałem, aby jak najszybciej wsiedli to tego pierdolonego auta.
Kiedy zająłem swoje miejsce i uruchomiłem silnik, od razu
dodałem gazu rozpędzając się do stu kilometrów na godzinę, ale i tak
przyśpieszyłem – prułem przez drogę, wymijając innych uczestników i mając
całkowicie wyjebane na to, czy złapie mnie policja czy nie.
-Zayn, zwolnij! – Piszczała moja siostra, ale zignorowałem
ją. Ness mnie potrzebuje, nie mogę wlec się jak żółw! –Zabijesz nas!
-Zamknij się, Nat, nic nie rozumiesz. – Warknąłem,
zmieniając bieg, przy okazji włączyłem również radio, z którego rozbrzmiała
piosenka AC/DC.
-To mi wytłumacz!
-Cholera. – Westchnąłem, tocząc wewnętrzną walkę z samym
sobą. –Jeśli rodzice się dowiedzą, pożałujesz. – Wycedziłem przez zaciśnięte
zęby. –Ciebie się to też tyczy, młody.
-Jasne, spoko. – Oznajmił zadowolony z życia Santiago.
-Jeden gość grozi, że skrzywdzi Ness, wysyła mi jakieś
wiadomości… Na dodatek Max jest w Londynie.
-Ten Max? – Uniosła zszokowana brwi.
-Dokładnie ten. – Podkreśliłem, a z ust brunetki wydostało
się pełne obaw Och.
Natalie wiele razy po śmierci naszej siostry budziła się z
krzykiem, bo doskonale wiedziała, że to nie był wypadek – była w stu procentach
przekonana, tak jak ja i Mike, że to była czysta premedytacja, a Max był
winien. Ten skurwiel musiał ponieść konsekwencje i już moja w tym głowa, żeby
sprawiedliwość go dosięgnęła.
Zatrzymałem się pod szpitalem i szybko wybiegłem z wozu,
prosząc, żeby Chris go zamknął. Nie licząc się z niczym wbiegłem do budynku, po
czym zacząłem napastować kobietę na recepcji pytaniami, na które nie była w
stanie odpowiedzieć, gdyż wypowiadałem je zbyt szybko.
-Gdzie leży Louis Tomlinson? – Wysapałem, gdy trochę się
uspokoiłem.
Jechałem trzy godziny, a siedziałem jak na szpilkach, cały
czas w głowie mają treść SMSa, którego dostałem kilka dni temu: Pomęczy mnie jeszcze trochę. Jeszcze
inna wiadomość zawierała informację, że osoby, które są mi bliskie najbardziej na
tym ucierpią. Jestem, pierdolonym kłębkiem nerwów!
-Jest pan kimś z rodziny? – Zapytała patrząc na mnie z
iskierkami w oczach.
-To mój brat. – Powiedziałem niemalże od razu. –Zaraz przyjdzie
tutaj mój młodszy brat i siostra, możesz ich pokierować?
-Tak, oczywiście. Pan Tomlinson jest operowany w sali numer
210, piętro trzecie. – Uśmiechnęła się przyjaźnie, a ja tylko przytaknąłem, bo
znowu ruszyłem biegiem w stronę windy, która jakoś nie chciała przyjeżdżać. Nie
miałem czasu, dlatego wybrałem schody. Przeskakiwałem co dwa lub trzy stopnie,
aż wreszcie dotarłem na trzeci poziom budynku. Biegnąc przez główny korytarz, w
oczy rzuciła mi się jasna kuleczka siedząca pod ścianą.
Ness opierała czoło o kolana, a jej blond włosy przypominały
lwią grzywę – były napuszone i sterczały na wszystkie strony. Dwudziestolatka
cicho płakała i obejmowała rękoma swoje nogi, które podciągnięte miała pod
klatkę piersiową.
Przysiadłem obok Donavan i nie licząc się z niczym,
zarzuciłem ramię na drobne ramiona Ness, tym samym przyciągając ją bliżej
swojej klatki piersiowej i zamykając w szczelnym uścisku. Teraz łzy mojej
Blondyneczki wsiąkały w moją koszulkę, a ja gładziłem jej włosy, błagając, aby
się uspokoiła.
-O- on… - Wypłakała. –Widziałam, jak… Jak go wieźli na salę…
-Proszę, nie płacz, Maleńka. – Wymruczałem, wtulając nos w
czubek głowy dziewczyny. –Jestem tutaj i…
-Ness, słyszałem, co się stało. – Podniosłem wzrok na
nieznaną mi osobę, ale kiedy tylko to zrobiłem miałem ochotę tak zwyczajnie
wstać i pobić tego kutasa. –Jak się czujesz? – Blondynka tak po prostu wstała i
przytuliła się do niego, a mnie ciśnienie skoczyło do maksimum.
-Jak ktoś mógł zrobić tak okropną rzecz? – Wyłkała.
-Nie mam bladego pojęcia, Blondyneczko.- Zaakcentował, posyłając mi chytry uśmieszek. Nie
czekając na nic, chwyciłem za łokieć mojej ukochanej i wyrwałem ją z ramion tego
socjopaty.
-Co robisz? – Zapytała zmęczona przecierając oczy pełne łez.
-To Zack.
-Wiem.
-Ten Zack, który mi grozi, ten, który robił ci te wszystkie
zdjęcia, ten sam, który nasłał na ciebie Aidena. – Z każdym wypowiedzianym
przeze mnie słowem sarnie oczy powiększały się, a wypełniała je wściekłość.
–Ten, który…
-Chciał skrzywdzić ciebie i Darcey. – Dokończyła, mimo iż
nie to miałem w planach powiedzieć. Nagle ni z stąd ni zowąd młoda kobieta
wyrwała mi się i rzuciła z pięściami na Williamsa, którego zaczęła okładać na
oślep, wyklinając od najgorszych. –Ty bydlaku! – Wrzeszczała i biła, a ten gnój
nic sobie z tego nie robił, tylko się śmiał.
-Ness, wystarczy. – Odciągnąłem Donavan, ale nie było to
wcale takie proste, ta dziewczyna ma dużo siły, mimo że nie wygląda. –To nic
nie da…
-Zayn, klucze. – Obok mnie zatrzymał się Chris i Natalie,
którzy przyglądali się wszystkiemu z zdezorientowaniem.
-Wypierdalaj stąd, Williams. – Wycedziłem przez zaciśnięte
zęby, korzystając z okazji uderzając go pięścią w lewe oko, co poskutkowało
jedynie tym, że Zacka odbiło do tyłu. –Zapamiętaj, że to nie jest koniec,
śmieciu, dorwę cie i pożałujesz…
-Nie, Malik, to ty pożałujesz. – Wtrącił. –Będziesz błagał,
żebym przestał, bo odbiorę ci wszystko tak jak ty mi.
-Nic ci nie zabrałem, skurwielu! – Zawołałem, słysząc ten
fałsz. Nie pozwolę, żeby taki chuj mnie oczerniał, tym bardziej, że jeśli
chodzi o tą sprawę jestem niewinny. Okay, przyznaję, mam cholernie dużo za
skórą, ale nic mu nie odebrałem.
-A Evie? – Prychnąłem kpiącym śmiechem.
-Mścisz się za to, że zerżnąłem twoją laskę sześć lat temu?!
– Nie wierzyłem, że ten gość tak długo potrafi chować urazę. Zresztą… Ta cała Evie
była przeciętna – wyglądała jak każda zwykła dziewczyna w Anglii, których on –
„król” wyścigów mógł mieć na pęczki, po za tym w łóżku też była kiepska.
-Zostawiła mnie dla ciebie. – Każda przy zdrowych zmysłach
wybrałaby mnie, niż gościa, który jest pierdolonym sadystą! –Zabiła nasze dziecko, bo myślała, że była kimś
więcej, niż tylko jednorazowym numerkiem! – Jednym płynnym ruchem przyparł mnie
do muru i zacisnął dłonie na moim gardle, na całe szczęście zdążyłem odepchnąć
od siebie Ness. –Mógłbym ci rozkurwić głowę, ale, po co skoro mogę odebrać ci
wszystko, co kochasz i dopiero później cie zabić? – Tsa, już to widzę, jak ten
kutas coś mi zabiera. Prędzej zdechnę, niż pozwolę mu zbliżyć się do mojej
rodziny i przyjaciół.
-Teraz ty posłuchaj. – Wycedziłem, znowu przejmując
inicjatywę i przyduszając go do sąsiedniego muru. –Zbliż się chociażby na krok
do kogoś, kogo kocham, a w szczególności do Ness lub Darcey, a nie zawaham się
rozpierdolić ci głowy. Napadłem na pierdolony konwój w Rosji, żeby jej… – Wskazałem
na Donavan. –Nic się nie stało. Możesz być pewien, że nie zawaham się, jeśli
czegoś spróbujesz. – Tym razem zamiast go dusić, znowu użyłem siły i
przyłożyłem kilka razy w twarz Williamsa, która powoli zaczęła pokrywać się
krwią. –Odpierdol się, póki jeszcze daję ci taką możliwość, bo później może być
już za późno.
-Zayn, zostaw go. – Poczułem jak ktoś łapie mnie za barki i
odciąga od bruneta, który zachwiał się na nogach. –Nie jest wart…
-Zamknij się, Nat! – Wrzasnąłem, wyrywając się, ale kiedy
się odwróciłem tego chuja już nie było. Moja furia jeszcze bardziej się
nasiliła, ale wszystko uleciało ze mnie jak za sprawą dotknięcia magicznej
różdżki, kiedy zobaczyłem przerażoną blondynkę. –Ness, ja… - Nie zdążyłem nawet
skończyć, a Donavan mocno wtuliła się we mnie. Desperacko trzymałem ją w
ramionach, a brodę opierałem o jej głowę, mrużąc przy tym oczy. –Gdzie Darcey?
-Z Adamem i Marisą. – Pociągnęła noskiem. –Dziękuję, że mnie
nie zostawiłeś.
-Ness, nigdy tego nie zrobię, zawsze będę przy tobie, masz
moje słowo. – Wzmocniłem uścisk.
Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale to nie miało znaczenia,
nie dla mnie. Miałem w rękach cały mój świat i niczego więcej nie
potrzebowałem.
-Natalie, to ty? – Usłyszałem głos Matta, który przyszedł
razem z Liamem, Danielle i Lucasem. –Kto to? – Wskazał na młodego, który
wyglądał na zdezorientowanego.
-Chris, mój brat. – Oznajmiłem, a dziewczyna w moich
ramionach odsunęła się na kawałek.
-Myślałam, że masz jednego brata.
-To mój brat przyrodni. – Wzruszyłem ramionami. –Rodzice
adoptowali go i Kaylę sześć lat temu, po moim wyjeździe, a to moja siostra
Natalie. – Wskazałem na brunetkę miażdżoną właśnie przez Andersona.
-Miło was poznać. – Kolejny raz pociągnęła noskiem, a
później przywitała się przytulasem z Nat i Santiago. –Przepraszam za to
zamieszanie, ale nie wiedziałam, co robić. – Westchnęła. –Naprawdę nie chciałam
was ściągać z Leeds, Dani. – Z Leeds? Nie wierzę, że byli u babci Liama. –I
ciebie Matty. – Jęknęła żałośnie.
Nie mogłem znieść jej w takim stanie. Czułem się jak
ścierwo. Chciałem, żeby humor Ness się nieco poprawił, – mimo iż było to w tej
chwili niemożliwe. Bolało mnie serce, bo ona cierpiała. Jestem świadom, że
Tommo zawsze będzie dla Donavan kimś ważnym i wcale mi to nie przeszkadza,
ponieważ wiem jak bardzo ją skrzywdził. Mają razem dziecko, ale po za Darcey
oraz wspomnieniami nic ich nie łączy i nie połączy, bo Nessela zbyt dużo
wycierpiała. Podziwiam ją, bo po tym jak życie wystawiało ją na tak cholernie
ciężkie próby, ona zawsze się podnosiła silniejsza. Jestem pełen podziwu, że sama
wychowała dziecko w wieku szesnastu lat – ja bym się przeraził, nie wyobrażam
sobie zostania ojcem w tak młodym wieku. Ness to silna i niezależna kobieta,
która za każdym razem udowadnia mi jak wytrwała jest i niezłomna.
-Przestań pieprzyć, Ness. – Odezwał się Payne. –Louis jest
dla nas jak brat, to chyba logiczne, że nie olalibyśmy tej sprawy.
-Boję się o niego. – Kolejna fala łez zaczęła spływać po
policzkach mojej kobiety, którą znowu objąłem, całując w czoło.
Z sali operacyjnej wyszedł lekarz cały umazany w krwi.
Ostatnim razem, kiedy widziałem tego gościa na stole leżał Payne. Doktor
zmierzył mnie podejrzanym wzrokiem, a później cofnął się o kilka kroków do tyłu.
-Co z nim? – Przełknęła głośno ślinę Ness.
-Na razie udało nam się zatamować krwotok, ale pan Tomlinson
stracił dużo krwi…
-Mamy tą samą grupę. – Wypalił Matt. –Dani też może oddać. –
Mulatka przytaknęła.
-Dobrze, proszę za mną. – Już miał iść, ale złapałem go za
bark. –Jeśli uda mu się przetrwać tą noc, wszystko wróci do normy, ale nie mogę
wam tego obiecać.
-Mogę do niego iść? – Ucałowałem skroń Nesselii, która znowu
płakała. Chciałem dodać jej otuchy. Chciałem, żeby wiedziała, że ją wspieram.
-Na razie to nie możliwe, ponieważ Louis jest nadal pod
narkozą. Proszę się wstrzymać jeszcze godzinę. – Przytaknąłem i zabrałem swoją
dłoń z ręki lekarza, który razem z moimi kuzynami poszedł w nieznanym mi
kierunku.
-Błagam, nie idź. – Jęknęła żałośnie Ness, łapiąc za moje
przed ramię, gdy odsunąłem się na kawałek.
-Nie mam zamiaru, Blondyneczko, chciałem tylko usiąść. – Wskazałem
na plastikowe krzesełko, na których siedzieli również Nat, Chris i Liam z Luke’
m. –Powinnaś pojechać po Darcey. – Wypaliłem nagle, a Donavan zmarszczyła brwi.
–Na wszelki wypadek. – Wzruszyłem ramionami. –Nie chcę być pesymistą, ale słyszałaś,
co powiedział lekarz…
-Nie chcę, żeby Darcey widziała go w takim stanie…
-Ona musi tutaj być, to jej ojciec i ma do tego prawo. – W
jasnobrązowych oczach zaczęły znowu zbierać się łezki. –Heej, nie płacz, okay?
– Ująłem twarz dwudziestolatki w dłonie i kciukami wytarłem mokre policzki.
–Jestem tutaj. – Szepnąłem, chowając blondynkę w swoich ramionach.
-I właśnie, dlatego jestem ci wdzięczna. – Powiedziała w mój
tors. –Pojedziesz po nią?
-Tsa, ale miej oko na młodego. – Wskazałem dyskretnie na
szesnastolatka, który całą swoją uwagę poświęcał telefonowi.
-Dobrze. – Przytaknęła, a ja zanim wyszedłem ucałowałem
policzek Donavan.
Wsiadłem za kierownicę, po czym odpaliłem silnik i obrałem
kierunek na… Właściwie to sam nie wiedziałem, dokąd mam jechać, dlatego
wybrałem numer do Adama. Mój przyjaciel dość długo nie odbierał, a gdy wreszcie
podniósł słuchawkę usłyszałem damski głos.
-Halo?
-Marisa, gdzie jesteście? – Rzuciłem szybko.
-W domu Adama. – Wywróciłem oczami. Czemu Parker musi
udzielać takich głupich odpowiedzi?!
Minął miesiąc, skąd, do cholery mam wiedzieć czy ten pacan
nie kupił sobie własnego mieszkania, a może nadal pomieszkuje u starych?!
-U państwa Donavan?
-Tsa. – Prychnęła. –A niby gdzie indziej? – Pokiwałem głową
na boki i się rozłączyłem.
Pod willą rodziców Ness byłem po niecałych piętnastu
minutach. Bez zastanowienia i pukania, wszedłem do środka. Nie zdejmując butów
przeszedłem do salonu, skąd dochodził głośny śmiech należący do mojego Skrzata.
W pokoju dziennym siedziała cała rodzina Donavan oraz
Marisa, która łaskotała czterolatkę. Wzrok wszystkich zatrzymał się na mnie,
ale nie wzruszyło mnie to jakoś szczególnie. Czy Ness w ogóle poinformowała ich
o tym, w jakim stanie jest Louis? Czy mieli, chociaż odrobinę pojęcia, co się
stało Tomlinsonowi i w jakim szoku jest Nessela?
-Aladyn! – Zawołała
uradowana szatynka, rzucając się do moich nóg. Szybko przykucnąłem, biorąc
dziewczynkę na ręce i wstając z nią. –Gdzie byłeś?
-W domu. – Mruknąłem od niechcenia. –Pojedziesz ze mną do
Louisa, okay?
-Ale mamusia mówiła, żebym została z Adasiem. – Poinformowała
mnie lekko zdezorientowana.
-Rozmawiałem z nią i kazała mi po ciebie przyjechać. Twojemu
tacie bardzo zależy, żebyś teraz do niego przyjechała. – Wyznałem zgodnie z
prawdą.
Darcey powinna wiedzieć, że Tommo jest w szpitalu,
niezależnie od swojego wieku. Może miała tylko cztery lata, może nie rozumiała
jeszcze niektórych rzeczy, może to ja zbyt panikowałem i bałem się najgorszego,
ale ona musiała tam być.
-Miałam do niego iść za dwa dni. – Pokazała na palcach.
-Darcey, zrób to dla mnie. – Jęknąłem zdesperowany.
-Malik, wszystko jest w porządku? – Zapytał mój przyjaciel,
wstając i podchodząc do mnie. Dłoń Adama złapała za mój bark, a jedynym gestem,
na jaki byłem się w tym momencie zdobyć było pokiwanie głową na boki. –Co mu
się stało? – W głosie szatyna pojawiła się nutka zdenerwowania. Cholera jasna!
–Jadę z tobą. – Poinformował mnie, a później wsunął nogi w butach, depcząc ich
tyły.
-Ja też. – Wtrąciła Parker, również ubierając buty – nieco
bardziej profesjonalnie. Podała mi obuwie dziecka, które nadal trzymałem na
rękach, a później bez słowa wyszedłem z domu.
Usadowiłem czterolatkę na fotelu pasażera, po czym zapiąłem
jej pas bezpieczeństwa i wsiadłem na swoje miejsce. Adam z Marisą jechali
drugim autem, ale musiałbym skłamać, jeśli powiedziałbym, że zależy mi teraz na
ich obecności. Uruchomiłem silnik, a chwilę później włączyłem się do ruchu,
wymijając innych uczestników oraz zostawiając w tyle Donavana.
Będąc już pod budynkiem szpitala, znowu zabrałem Darcey na
ręce, po czym zamknąłem samochód, kierując się do środka. Wsiadłem do windy,
która o dziwo była na parterze i wcisnąłem odpowiedni przycisk.
-Zayn?
-Mhm? – Mruknąłem, przenosząc swój wzrok na dziecko.
-Jesteś zły na moją mamusię? – Szatynka patrzyła na mnie
tymi wielkimi niebieskimi oczami, w których błyszczały jakimiś nieznanymi mi
iskierkami.
-Nie. – Skrzywiłem się z oburzenia. –Skąd ten pomysł? – W
ramach odpowiedzi wzruszyła jedynie barkami, a ja wyszedłem z maszyny i
ruszyłem korytarzem w stronę Ness.
-Nie przychodziłeś do nas.
-Kocham twoją mamę najbardziej na świecie, Mała.
-A mnie? – Szatynka wydęła dolną wargę, która niebezpiecznie
zadrżała. Mhm, nie ze mną ta marne próby manipulacji, znam jej ojca od sześciu
lat i nigdy ten tik na mnie nie działał.
-Kocham. – Wyznałem, podchodząc do blondynki i ustawiając
jej córeczkę na podłodze. Darcey od razu podbiegła do Danielle, która kołysała
Luke’ a, próbując prawdopodobnie usypać. –Jak się czujesz? – Zapytałem, unosząc
Donavan i usadzając na swoich kolanach.
-Jak mam się czuć? Mój przyjaciel walczy o życie, bo jakiś
socjopata ma do ciebie żal, bo zerżnąłeś jego przygłupią dziewczynę, po za tym…
- Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. –Spotkałam się z nim kilka razy i wydawał
się być naprawdę miły. – Moje mięśnie się napięły na samą myśl, że ten kutas
Williams ją w jakikolwiek sposób dotykał. –Czuję do siebie obrzydzenie, Zayn.
-Hush. – Szepnąłem, całując skroń dwudziestolatki.
–Zobaczysz, że wszystko wróci do normy, a jeśli chodzi o tego chuja… - Prychnąłem
pod nosem. –Pożałuje, że się urodził, masz moje słowo. – Nagle chude palce
zacisnęły się na mojej koszulce.
-Nie chcę, żebyś znowu siedział w pudle. – Wyznała.
-Tym razem, nie będę się rzucał, kiedy mnie wybronisz. – Na
idealnych usteczkach Nesselii pojawił się cień uśmiechu, z czego
wywnioskowałem, że udało mi się, chociaż odrobinę ją rozbawić oraz poprawić
humor, w czym utwierdziła mnie trzepnięciem w klatkę piersiową.
-Pani Tomlinson, pani mąż właśnie wybudził się z narkozy. – Poinformował
nas lekarz, który podejrzanie zaczął nam się przyglądać. –Jest osłabiony, ale
może go pani zobaczyć.
-Och, dobrze. – Ożywiona blondynka poderwała się z moich
kolan, po czym łapiąc za mój nadgarstek pociągnęła za sobą.
Sala, w której leżał mój brat była utrzymana w kolorze
białym. Obok łóżka stała jakaś aparatura, która pokazywała, w jakim stanie jest
organizm Louisa. Tommo wyglądał naprawdę żałośnie – był poobijany. Lewą rękę
oraz prawą nogę miał w gipsie, a okolice żeber zostały owinięte bandażem.
Chryste, Zack jest naprawdę psychiczny, ale dam mu nauczkę. Chciał zabić mojego♥
przyjaciela w ramach zemsty? Cóż… To był najgłupszy pomysł, na jaki mógł wpaść,
bo jestem teraz w stanie go zabić.
-Lou… – Wydusiła z siebie Ness. Po twarzy dziewczyny znowu
zaczęły spływać strumienie łez, gdy przysiadła na krzesełku i dotknęła zdrowej
ręki szatyna. –Błagam, powiedz coś. – Jęknęła żałośnie, dlatego w ramach
dodania jej otuchy zacząłem pocierać ramiona Donavan.
-Nessie… – Wykrztusił, ale nawet to jedno słowo sprawiło mu
ból, a kreski na monitorze przyśpieszyły. To chyba nie wróży za dobrze… Nie
chcę być pierdolonym pesymistą, ale… Dużo razy byłem gościem w szpitalach oraz
światkiem takich sytuacji. –Darcey… Ja muszę…
-Już po nią idę. – Oznajmiła wybiegając z pokoju.
-Zapierdolę tego skurwiela. – Wycedziłem przez zaciśnięte
zęby, a na twarzy dwudziestodwulatka pojawiło się coś na miarę chytrego
uśmieszku.
-Pilnuj ich. – Pokiwałem głową na boki. –Jesteś… Wisisz mi
przysługę… Stary…
-Będziesz sam ich pilnował, gdy stąd wyjdziesz. – Wtrąciłem.
Niech nie pieprzy, jakby to miało być nasze pożegnanie! Miał być zawsze, a nie
tylko na pierdolone sześć lat!
-Bądź z Nessie. – Wywróciłem oczami. To chyba oczywiste, że
jej nie zostawię, zwłaszcza teraz, gdy wiem, kim jest ten kutas. –Bądź dla…
Darcey, ojcem.
-Nie pierdol, takich głupot! – Uniosłem się przerażony. Czy
on się w ogóle słyszy, czy może ta cała narkoza nie przestała jeszcze działać?!
–Będziesz żył, słyszysz? – Warknąłem, a w odpowiedzi dostałem cichy śmiech
przeplatany z kaszlem…
__________________________________________
Hihi, Eminem ♥
Rozdział mi się osobiście podoba, więc... Nie ma opcji, żeby w waszym przypadku było inaczej - żartuję!! xdd
Dziękuję wam niezmiernie za komentarze i mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za końcówkę.
Miłej niedzieli ;**