niedziela, 5 lipca 2015

VIII. Change My Life




„Z  miłością do niego jest jak z oddychaniem. Przyszłam na świat, urodziłam się, zaczerpnęłam powietrza przez nos i usta i nie potrafię inaczej oddychać.”


Ness

-Ciao – po drugiej stronie usłyszałam włoski akcent. –Ness, to ty?
-Tak, Fede, to ja – mruknęłam zasmucona. Było mi przykro, że nie utrzymywałam z nim tak długo kontaktu, a kiedy już się odważyłam zadzwonić to tylko po to, aby Ferro wyświadczył mi przysługę. Zayn miał rację, jestem taka jak Louis. Jestem egoistką.
-Bella, tak dawno nie rozmawialiśmy, opowiadaj, co u ciebie? – był taki szczęśliwy, a ja musiałam to zniszczyć.
Z Federico znaliśmy się od czasu przeprowadzki, ponieważ mieszkaliśmy po sąsiedzku. Ferro jest ode mnie starszy o rok. Chłopak jest wysokim szatynem o szarych oczach, który zawodowo bierze udział w wyścigach samochodowych, ponieważ startuje w reprezentacji Włoch. Kiedyś próbowaliśmy razem, ale było dziwnie. To znaczy… Tak, dogadywaliśmy się naprawdę świetnie i w ogóle, ale było to tylko na potrzeby zemsty na jego byłej dziewczynie, która przespała się z jego zarozumiałym kuzynem. Fede to cholernie wartościowy chłopak i podobnie jak Malik zasługuje na coś lepszego od życia.
-Federico – głos mi się załamał, ale próbowałam się ogarnąć. –Wszystko w najlepszym porządku, ale lepiej mów, co u ciebie? – przetarłam mokre od łez policzki.
-Wszystko gra? Masz dziwny głos.
-Jest okay, Fede – pociągnęłam nosem. –Mów jak tam twoja kariera i sprawy sercowe.
-To raczej nie jest rozmowa na telefon, Bella. Mam parę dni wolnego, więc może przyjadę i pogadamy, huh?
-Sprawiłbyś mi niesamowitą radość – wyznałam, delikatnie się uśmiechając. Ten chłopak zawsze wie jak poprawić mi humor i śmiało mogę go nazwać przyjacielem. Zaufałam mu i wiem, że żywi wobec mnie te same uczucia. Jest moim wsparciem i opoką, jest jak mój drugi brat.
-W takim razie wsiadam w samolot i jutro u ciebie będę, ciao Bella – odparł wesoły.
-Ciao – pożegnałam się, po czym podesłałam mu adres, a później zajęłam się przygotowaniem mieszkania. Musiałam posprzątać po tej wczorajszej kłótni z Louisem i miotania w niego przedmiotami.
Dopiero teraz zobaczyłam, czym rzucałam. Za drzwiami leżała potłuczona ramka ze zdjęciem, które przedstawiało mnie i Zayna. Znowu poczułam ból w klatce piersiowej. Słowa mojego byłego chłopaka były jak ostre noże, bolały cholernie mocno. Jesteś jak Louis! Dobraliście się idealnie! Te zdania huczały w mojej głowie…
Nie chcę być taka jak Tomlinson, jestem lepsza! Mam uczucia i posiadam zdolność empatii, i udowodnię to wszystkim. To mój życiowy cel i nie poddam się tak łatwo, ponieważ chcę, żeby Zayn, moja rodzina, a przede wszystkim Darcey byli ze mnie dumni.
Złapawszy laptopa usiadłam z nim na sofie w salonie i rozłożyłam nogi na szklanej ławie. Wstukałam hasło oraz odczekałam chwilkę, aż system się uruchomi. Wybrałam ikonkę Internetu, a w Google wstukałam dwa istotne słowa: Oferty pracy. Wyskoczyło sporo ogłoszeń, ale żadne mi nie odpowiadało. Dobre dwie godziny szukałam, aż wreszcie wybrałam kilka ofert, które mogłyby mnie zaciekawić, dlatego zabrałam się za pisanie CV oraz listu motywującego. Wydrukowałam kilka kopii i włożyłam do koszulki.
Jak już zmieniać swoje życie to z kopyta. Pierwszą czynnością, od jakiej powinnam zacząć jest prysznic, dlatego zabrałam ciuchy, z którymi poszłam do łazienki, aby się wykąpać. Po umyciu się, włożyłam bieliznę. Na nogi wciągnęłam rajstopy, a przez głowę wciągnęłam beżową sukienkę w czarne kropeczki, na ramiona zarzucając gruby ciemnobrązowy kardigan. Rozczesałam włosy, które upięłam w luźny kok, a na twarz nałożyłam odrobinę fluidu, aby ukryć oznaki niewyspania oraz kaca. Pomalowałam rzęsy tuszem, a usta błyszczykiem. Psiknęłam się perfumami i byłam już gotowa do wyjścia.  Zabrałam jeszcze torebkę oraz ubrania dla Darcey, a później włożyłam buty i wyszłam z mieszkania.
Po drodze minęłam się z panią Charlotte i zrobiło mi się kolejny raz wstyd. Źle ją potraktowałam krzycząc, żeby się ode mnie odczepiła i nie wtykała nosa w nieswoje sprawy, – mimo iż miałam trochę racji. Ze spuszczoną głową przeszłam obok nawet nie mówiąc Dzień dobry jak zawsze miałam w zwyczaju.
Kierowałam się w stronę stacji metra, w które wsiadłam i pojechałam w kierunku dzielnicy, zamieszkiwanej między innymi przez moich byłych.
Co mi, do diabła strzeliło, aby pakować się w związki z dwoma przyjaciółmi?! To było z góry skazane na porażkę, ale głupia Ness musiała przecież najpierw się sparzyć, żeby zobaczyć, iż dotykanie ognia jest niebezpieczne i sprawia ból.
Wysiadłam równo po ośmiu minutach jazdy w zatłoczonym środku komunikacji miejskiej. Nienawidzę metra!
Wolnym krokiem dotarłam do domu Tomlinsona. Nie bawiłam się w żadne pukanie, bo – będąc szczerą muszę przyznać, że nikt tego nie robił i nie miało to znaczenia czy była to jakaś dziwka czy Jason, albo Jeremy.
W środku panowała podejrzana cisza, a przerywały ją dźwięki dochodzące z telewizji. Zsunęłam ze stóp botki, ponieważ tak miałam w zwyczaju – po za tym wolałam chodzić na bosaka – i weszłam w głąb willi. W salonie siedział Matt, Zayn i Chris, którzy grali na XBOX’ ie w wyścigi, a siedzący w fotelu Louis krytykował ich. Odchrząknęłam głośno zwracając uwagę wszystkich, mimo iż w planach miałam tylko przyciągnięcie spojrzenia Tomlinsona.
-Gdzie Darcey? – uniósł brwi i przyglądał mi się z kpiną. –Zaprowadziłeś ją, chociaż do przedszkola?
-Niby jak, skoro nie dałaś mi dla niej ubrań? – burknął pod nosem, całkowicie mnie olewając.
-Och, przepraszam! – uniosłam się. –Wybacz, że w chwili, kiedy wyprowadziłeś naszą córkę z domu, nie pobiegłam za tobą krzycząc, żebyś zabrał jej ciuchy!
-Z łaski swojej, Nessie nie unoś się w moim domu – prychnęłam kpiącym śmiechem.
-Nie mam ochoty na kłótnie z tobą, Louis – odwróciłam się na pięcie i wbiegłam po schodach do sypialni tego kretyna. Na wielkim łóżku spała moja myszka, dlatego przysiadłam obok.
Była prześliczna. Wyglądała tak niewinnie i krucho w pościeli oraz dużych puchatych poduszkach, jak mały aniołek. Delikatnie przejechałam po zaróżowionym policzku czterolatki, która niespokojnie drgnęła.
-Czas wstawać – szepnęłam do jej ucha lekko się uśmiechając. Kochałam patrzeć jak Darcey śpi.
-Ale chcę spać, mamusiu – wymruczała z nadal zamkniętymi oczami.
-Cóż, trudno – wzruszyłam ramionami. –Miałam dla ciebie ważną wiadomość, ale skoro jesteś tak baaardzo zmęczona pójdę sobie, a ty spędzisz calutki dzień z Louisem – westchnęłam z udawanym zawiedzeniem, ponieważ znałam ją i wiem jak będzie wyglądała jej reakcja. Ledwo zdążyłam podnieść się z materaca, a poczułam uścisk na nadgarstku.
-Poczekaj, ja chcę wiedzieć – niezwykle rozbudzona zagryzła dolną wargę, powodując tym samym mój chichot. Chryste, znowu jestem śmieszką! O nie, znowu jestem tą radosną dziewczyną! Cholernie mnie to cieszy.
-Najpierw się umyjesz, bo wątpię, żeby ojciec cie wczoraj wykąpał, zapraszam – wskazałam surowo na drzwi łazienki, do których obie weszłyśmy. Nie śpieszyłam się z myciem córki, dlatego byłam wyrozumiała i szczęśliwa, kiedy bawiła się w dużej wannie. Po dziesięciu minutach wytarłam szatynkę i ubrałam. –Pójdę po suszarkę do Dani, poczekaj chwileczkę – przytaknęła, a ja wyszłam z łazienki wcześniej cmokając dziewczynkę w policzek.
Zatrzymałam się przed jasnobrązowymi drzwiami, w które uderzyłam kilka razy dłonią. Szanowałam prywatność Olson oraz jej chłopaka, ponieważ jako jedyni szanowali moją. Zresztą nie chcę przez przypadek wkroczyć do ich sypialni podczas popołudniowych igraszek.
-Pojechali na badania – usłyszałam za sobą, dlatego przytaknęłam rzucając krótkie spojrzenie na Malika.
Nacisnęłam klamkę, ale od razu zwinęłam suszarkę z ich łazienki i wróciłam do córki, cały czas czując na plecach spojrzenie Zayna, który szedł za mną. Ignorowałam go, gdy siedziałam na ubikacji z Darcey między nogami, której suszyłam włosy, a później rozczesywałam. On też się do mnie nie odzywał, tylko się przyglądał.
-Zayn, a przyjdziesz dziś do nas? – spojrzał na mnie, jakby szukał pozwolenia, ale ani drgnęłam. Skoro chciał do nas wpaść… Skoro moja córka tego chciała… Ja nie zamierzałam się wtrącać i zabraniać im kontaktu, ponieważ czterolatka bardzo go lubiła i przywiązała się do Malika. –Mamusiu, powiedz mu – jęknęła przekręcając głowę oraz patrząc na mnie błagalnym wzrokiem i wydętą wargą.
-Jeśli Zayn ma czas i chęci to może cie odwiedzić, ja nie mam z tym problemu – pacnęłam ją w nosek, który zmarszczyła wywołując – kolejny raz – mój chichot. –No już zmykaj na dół i powiedz tacie, że jesteś głodna.
-Ale ja nie chcę jeść – rzuciła oburzona, krzyżując ręce na klatce piersiowej oraz tupiąc nogą.
-Darcey, nie drażnij mnie – powiedziałam ostrzegawczo. –Jeśli nie zjesz, to nie zdradzę ci tajemnicy.
-To nie jest fair! – znowu przyłożyła z impetem stopą w kafelki. –Ty nic nie jesz, a mi karzesz!
-Stracę zaraz cierpliwość – mruknęłam zaciskając mocno powieki. –Za dwa dni Carly ma urodziny, jeśli będziesz regularnie jeść może zgodzę się, żebyś została u niej na noc.
-Naprawdę?! – pisnęła ucieszona, na co przytaknęłam. –Kocham cie, mamusiu! – rzuciła się mi się do nóg, które zaczęła tulić. Zaśmiałam się pod nosem, mówiąc, że ma uciekać i kazać Louisowi zrobić sobie śniadanie.
Czterolatka wybiegła, a ja powoli wyszłam za nią po drodze odnosząc własność Danielle. Nim jednak zdążyłam opuścić pokój Zayn zatorował mi wyjście.
-Gadałem z Lou –uniosłam brwi. Po co mi o tym mówi? Nie musi mi się spowiadać z takich szczegółów. Nie potrzebuję dokładnych informacji na temat ich życia, którymi się wymieniają. Nie jestem, aż tak wścibską osobą. –Powiedział, że nie wie nic o żadnym sądzie i wymyśliłaś to sobie.
-Wierzysz mu?
-Nie wiem już, w co mam wierzyć, Ness – no, a jakżeby inaczej… Wybierając między przyjacielem, a dziewczyną, z którą się zabawił, to logiczne, że wybierze jego. Chciałam go wyminąć, wyjść z resztką godności i uniesioną głową, ale nie przepuścił mnie tylko ścisnął delikatnie moje barki i spojrzał głęboko w oczy.
Był w niekomfortowej sytuacji i widać było, że cholernie go to przeraża. Zazwyczaj ma przecież wszystko pod kontrolą. Wymyśla te swoje plany działania A, B, C… A teraz był po prostu zagubionym chłopcem, który nie wie jak ma sobie poradzić z tą niewiedzą. Pragnęłam mu pomóc, ale byłam świadoma tego, że może odmówić. Nie chciałam kolejny raz doświadczyć uczucia odrzucenia i tej okropnej sytuacji, gdy płaczę, a on lituje się nade mną. Nie potrzebuję litość, ani zrozumienia. Dam sobie radę i samodzielnie wyjdę na prostą.
-Wiem, że Tomlinson nie jest święty, ale…
-Ja też mam swoje za skórą – wtrąciłam, zagryzając dolną wargę oraz kiwiąc pionowo głową.
-Nie chciałem tego powiedzieć, ja tylko…
-Daj spokój – machnęłam lekceważąco dłonią z uśmiechem na ustach, który był wymuszony. –Rozumiem, też nie jestem święta, Zayn i jestem tego świadoma, a teraz wybacz, ale muszę iść do Darcey – wysiliłam się na delikatny oraz przepraszający uśmiech, wymijając go i powoli schodząc po stopniach na dół.
W kuchni Louis miotał się jak diabeł tasmański rodem z Zwariowanych Melodii, podczas gdy jego córka zadowolona z siebie machała nogami i pośpieszała go.
-Jestem głodna! – wołała, śmiejąc się pod nosem i widząc jego niezorganizowanie. –Tatusiu, burczy mi w brzuszku!
-Cholera – zabluźnił, gdy wylał mleko. –Trochę cierpliwości, księżniczko! – dodał siląc się specjalnie dla niej na uśmiech.
To był przecudowny widok oglądać jego porażkę, ale z racji tego, że podjęłam decyzję, iż staję się dojrzalsza, mądrzejsza, bardziej odpowiedzialna od niego – postanowiłam mu pomóc.
-Pokaż to – stanęłam obok szatyna, który zdziwiony na mnie spojrzał kątem oka.
Był w szoku. Był zagubiony w tej sytuacji. Krzyczał, pokazywał jak bardzo się mną brzydzi, bo – bądźmy szczerzy – zachowywałam się jak suka przez ostatnie miesiące, karcił mnie odbierając mi dziecko spod opieki, a teraz… Znalazł w zupełnie nowych okolicznościach, w dodatku pośród ciasta na naleśniki, których podjął nieudolną próbę przygotowania. Nie chcę być złośliwa, bo naprawdę imponuje mi w takich warunkach. Nigdy nie szykował naleśników, ponieważ nie przepada za nimi, a teraz próbuje je zrobić swojemu dziecku – to naprawdę godny podziwu czyn i jestem z niego dumna…, Ale nadal sądzę, że jest dupkiem.
Złapałam za ścierkę, którą wytarłam blat, a później poprawiłam masę, cały czas czując na sobie palący wzrok Zayna oraz pełne osłupienia spojrzenie Tomlinsona. Próbowałam je zlekceważyć i skupiłam się na smażeniu placków, a później podaniu je mojej córeczce. Louis zarówno jak jego przyjaciel usiedli po obu stronach Darcey, ale tylko szatyn z obrzydzeniem przyglądał się jak czterolatka pałaszuje, ponieważ Malik badał moją postać. Czułam się niekomfortowo.
-Może jednak spróbujesz, Lou? – zapytałam.
Miałam w planach włożenie patelni oraz miski do zmywarki, ale okazała się być pełna już czystych naczyń, dlatego z dobroci serca postanowiłam ją opróżnić i włożyć je do odpowiednich szafek.
-Hm? – mruknął zbity z tropu.
-Mówię o naleśnikach – na twarzy niebieskookiego pojawił się grymas odrazy.
-Nie lubię ich – skrzywił się jeszcze bardziej, na co zmarszczyłam brwi. Dlaczego?
-Czemu? Przecież są pyszne – mruknęła Darcey.
-Bo nie – wyrzucił barki w powietrze, jakby to była najbardziej oczywista rzecz i każdy powinien ją zaakceptować.
-Skosztuj – szatynka podsunęła mu rulon wypełniony nutellą pod nos, ale szybko się odsunął.
-Nie chcę, księżniczko – to urocze, że nazywa ją księżniczką.
-A kochasz mnie? – och, teraz dopiero dowie się, na co stać jego córcię. To twój charakter, Louis. Nigdy się jej nie wyprzesz!
-Co to za głupie pytania, Darcey? – fuknął lekko podenerwowany. –Przecież wiesz, że bardzo mocno cie kocham – wytarł jej kciukiem policzek ubrudzony w czekoladowym musie, a następnie go oblizał.
-To ugryź – przerażony spojrzał najpierw na nią, później na Zayna, który jedynie się chytrze uśmiechnął, a na końcu na mnie szukając pomocy, ale uważnie mu się przyglądałam.
-Zjem, jeśli zjesz szpinak – no, a jakżeby inaczej! Spotkali się. Szantażysta z szantażystą.
-Nie kochasz mnie – stwierdziła, pociągając nosem. Jeśli teraz się złamie i uwierzy, że moja córka tamuje łzy, jest jeszcze większym idiotą, za jakiego go miałam do tej pory! To dziecko istnego manipulanta, z którym teraz właśnie sobie pogrywa.
-Nie płacz – jęknął z bezsilności. –Najpierw mnie skopałaś w nocy, a teraz jeszcze będziesz beczeć – Darcey wydęła usta w grymasie, a jej dolna warga zaczęła niebezpiecznie drgać. Z ust czterolatki zaczęło uchodzić głośne i żałosne: Prrroooszę! A malutka rączka z pozwijanym naleśnikiem falowała w powietrzu. Robi się coraz ciekawiej. –No już - mruknął nadąsany. –Skosztuję, daj – wyrwał rulonik z jej rączki i ugryzł dość sporego kęsa. Żuł i żuł, aż wreszcie z wielką trudnością przełknął. –Zadowolona?
-Tak! – pisnęła radośnie. –Ty naprawdę mnie kochasz! – rzuciła mu się na szyję i mocno tuliła, wywołując tym samym delikatny uśmiech na moich ustach.
-Oszukałaś mnie – mruknął spod zmarszczonych brwi, udając rozjuszenie.
-Troszeczkę – zmarszczyła nosek, pokazując ilość za pomocą kciuka i palca wskazującego. –I co dobre? – zapytała z nadzieją w głosie, ale Louis wzruszył jednak ramieniem z niesmakiem.
-Wolę gofry.
-Nie znasz się – zbyła go gestem ręki, a później radośnie podskakując pobiegła do salonu. Tomlinson ruszył za nią, nawet na mnie nie spojrzawszy, ale jestem pewna, że bał się tego, iż mogę zacząć się śmiać.
Głośno wzdychając zabrałam brudny talerz, a ten z górą naleśników, który moje dziecko upaprało musem orzechowym podsunęłam pod nos Malika. Dwudziestodwulatek uniósł podejrzanie jedną brew.
-Zjedz – poprosiłam, ale mulat jedynie pokiwał przecząco głową.
-Czemu nie jesz? – wywróciłam oczami. To było tak pewne jak fakt, że za kilka dni mam urodziny. Byłam pewna, iż mi to wypomni i będzie prawił morale. –Ness, to już przestało mnie bawić.
-Odpuść, błagam – pokiwałam przecząco głową. –Nie mam ochoty na…
-Moje kazania –dokończył, a w ramach zgodności z nim pokiwałam pionowo głową. –Dlatego pokłóciłaś się z Adamem i George’ m – zmarszczyłam brwi. –Zacznij jeść.
-Jem – warknęłam, ponieważ temat jakiegokolwiek jedzenia budził we mnie obecnie wstręt. Nie byłam w stanie przełknąć niczego. Nie teraz, gdy tak paskudnie potraktowałam moją rodzinę. Na początku – przyznaję – chodziło o to, że ze mną zerwał, ale teraz…, Dlaczego zraziłam do siebie najbliższe mi w życiu osoby, które tak cholernie mocno mnie wspierają?! 
-Więc, czemu Darcey twierdzi inaczej, huh? – wyprostował się krzyżując ręce na torsie. Bo to dziecko, które nie wie samo, o czym mówi! –Odpowiedz mi, bo sam wepchnę ci ten naleśnik do gardła – wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Zayn, po co ty to robisz, huh? – kiwnęłam na niego brodą, przyjmując podobną pozę do jego z tym wyjątkiem, że ja stałam oparta tyłkiem o blat, a on siedział na krześle.
-Ale, co? – zmarszczył brwi.
-Tak bardzo się mną przejmujesz. Powiedziałeś, że masz mnie dość i jestem najbardziej skomplikowaną osobą, jaką dane ci było poznać.
-Mówiłem, że ktoś mi grozi – wzruszył ramionami. –To, że nie chcę już z tobą być –on nie chce już ze mną być…, Dlaczego mi to mówi? Po co rani mnie jeszcze bardziej? Sprawia mu to niewyobrażalną radość, że rozszarpuje moje serce na strzępy? – Nie oznacza, że pozwolę cie skrzywdzić przez moją przeszłość.
-Tak – parsknęłam śmiechem. Och, czyżby powrót suki? –Bo przecież ten socjopata zamknie mnie gdzieś bez jedzenia – rzuciłam z sarkazmem przy okazji wywracając oczami, bo nie mogłam się powstrzymać. –Nie chcesz być ze mną? Poradzę sobie, ale z łaski swojej daruj sobie teksty, jak to bardzo martwi cie fakt, że nie jem, bo wysyłasz mi sprzeczne sygnały.
-Zacznij jeść to nie będę – warknął.
-Och, pieprz się – mruknęłam z grymasem. Tego jest zbyt wiele.
Odbiłam się od krawędzi lady i poszłam do salonu. Humor poprawił mi się odrobinę, gdy zobaczyłam jak Darcey siedzi na klatce piersiowej Louisa i razem grają na konsoli.
-Louis? – poderwał się i niewzruszony spojrzał na mnie. –Byłaby możliwość, żebyś jutro zajął się Darcey po przedszkolu i Dingo?
-Myślałem, że mam tylko trzy dni w tygodniu, a po wczorajszej akcji… - wzruszył ramionami. –No… Sama wiesz. Co się zmieniło?
-Mam kilka spraw związanych ze studiami, chcę nadrobić zaległości, po za tym przyjeżdża znajomy.
-Znajomy? – uniósł zszokowany brwi.
-Przyjaciel z Mediolanu, to jak będzie? – zapytałam z nadzieją, w myślach powtarzając niczym mantrę dwa słowa, które w tej chwili chciałam usłyszeć: „Zgódź się, zgódź się, zgódź się…”.
­-Okay… 
_______________________________________
Ummm... Sama nie wiem, co mam tutaj napisać, ale z racji tego, że zawsze to robię - proszę bardzo, dziś bez wyjątków... 
W ZAKŁADCE BOHATEROWIE JEST JUŻ POSTAĆ FEDERICO!!
Dziękuję wam za komentarze, bo niesamowicie mnie motywują ♥ 
Miłej niedzieli, miśki ;** 

4 komentarze:

  1. Dziwny ten Lou, jak można nie lubić naleśników xD
    A Zayn faktycznie wysyła sprzeczne sygnały nawet ja to czuję a co dopiero Ness.
    Darcey i Lou najlepsi <3
    Buźka! xx
    @Little_Sinner13

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha nie dziwię się Lou. Też nie lubię naleśników. Fuuuj! Coś mi się wydaje, że nie był zadowolony, że do Ness przyjeżdża przyjaciel. Rozdział cuuuudowny. Kocham ;**

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Motywacja