„Słowa
mogły kłamać, ale zajrzała w jego oczy i wiedziała, że ją kocha.”
Ness
Może nie powinnam tego mówić, ale czułam się dobrze z tym co
powiedziałam Louisowi. Cieszyłam się, że go zraniłam, ponieważ pierwszy raz w
życiu odpłaciłam mu tym samym. Byłam z siebie dumna, że postąpiłam w ten sposób
– żadnych wyrzutów sumienia, żadnej przykrości, nic. NIC nie czułam, bo byłam
wolna.
Dziś po odprowadzeniu Darcey do przedszkola umówiłam się z
Marisą na zakupy, aby zaopatrzyć się w sukienki na bal. Adaś zaprosił ją, żeby
zapoznać ją z naszą matką, której ciągle nie ma w domu – spędza całe doby na
lodowisku. Oboje z bratem zaczynamy podejrzewać, że wstawiła tam sobie łóżko, a
stojący tam stragan z gorącymi napojami oraz przekąskami służy zaspokojeniu jej
potrzeb żywieniowych.
Biegałyśmy od jednego sklepu do drugiego. Kupowałyśmy masę
niepotrzebnych rzeczy, które w przyszłości będą pewnie miały jakieś
zastosowanie. Nic nie mogę poradzić na to, że gdy widzę czerwoną tekturę z
napisem przecena mam po prostu nieopanowaną chęć kupowania.
Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, iż jest we mnie coś z zakupoholiczki,
ale jestem z tego dumna – lubię siebie, mimo że czasem mam niezłe odchyły
dotyczące mojej osoby oraz załamania, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Dziś
pierwszy raz poczułam się naprawdę szczęśliwa, jak prawdziwa dziewczyna… Jestem
dziewczyną, ale życie dało mi nieźle popalić, a ja z uśmiechem, wypiętą klatką,
dumą oraz uniesioną głową kroczę dalej i drwię sobie z tych wszystkich zasadzek
jakie na mnie jeszcze czekają.
Z zakupów wróciłyśmy około drugiej popołudniu. Parker poszła
do siebie, a ja odebrałam Darcey, z którą poszłam do swojego mieszkania. Całą
drogę opowiadała mi co dziś robili oraz jak bardzo lubi bawić się z Gabe’ m
oraz Charlie, która jest jej nową koleżanką.
-Mamuś, a Charlie i Gabe mogą do mnie jutro przyjść?
-Pewnie, że tak, tylko nie wiem czy jutro nie będę musiała
iść na lodowisko. – Trzylatka zmarszczyła brwi i przyjęła minę myśliciela.
Wyglądała naprawdę uroczo, ale dlaczego mnie to dziwi, przecież to córka tego
buraka – dostała to w genach po tym egoiście i łamaczu serc!
-Adaś nas popilnuje. – Uśmiechnęła się triumfalnie.
-Mała, Adam ma dużo pracy, za miesiąc ma wystawę.
-Pomożemy mu. – Westchnęłam głęboko i pokiwałam głową z
niedowierzania na boki. To dziecko jest niemożliwe. Jest tak samo uparta jak
Louis.
Jezu, dlaczego oni nie potrafią przyjąć do wiadomości, że
ludzie mają własne sprawy, które są ich priorytetami w życiu, aby czuć się
lepiej oraz wieść szczęśliwy żywot. Oni nie widzą, że inni też mają własne
problemy. Że każdy musi mieć również chwilę wytchnienia, aby odpocząć oraz
zregenerować siły do dalszej walki z przeciwnościami losu oraz utrapieniami – w
moim wypadku jest to Tomlinson, który (na całe szczęście) nie nachodzi mnie i
pozwala przemyśleć sprawy, które cały czas chodzą mi po głowie.
Po piętnastu minutach byłyśmy już w domu, gdzie w kuchni
piłyśmy ciepłą herbatkę, która nieco nas rozgrzała, ponieważ na dworze było
naprawdę zimno jak na październik. Udało mi się wytłumaczyć Darcey, że nie
możemy cały czas polegać na Adamie, kiedy nie dajemy sobie rady. Niestety nadal
uczę się macierzyństwa, dlatego uległam córce i zadzwoniłam do brata kolejny
raz błagając o pomoc.
To było naprawdę żałosne z mojej strony. Nigdy nie czułam
się tak źle z tym co robiłam. Zawsze starałam się załatwić wszystko sama,
ponieważ nie chciałam okazywać swoich słabości. Prosiłam o pomoc Adasia
dopiero, gdy sytuacja była naprawdę ciężka, a mój tyłek był zaledwie kilka
milimetrów od skopania.
Donavan zawsze potrafił wymyśleć skuteczne wyjście z
problemu i to w dodatku bez szwanku oraz gigantycznych strat moralnych oraz
finansowych. Jego idee były genialne, ale czego można się spodziewać po
człowieku, który w ciągu dwudziestu dwóch lat osiągnął tyle na ile przeciętny
człowiek pracuje całe swoje życie? W przeciągu tych trzech lat spędzonych w
Mediolanie Adam dostał się na najlepszy uniwersytet, na którym wykładano sztukę
– zrezygnował po trzech miesiącach, ale to wcale nie oznaczało, że został z
niczym, że zniszczył niepowtarzalną szansę na swoją przyszłość; wręcz
przeciwnie udowodnił, że jest geniuszem – jego prace zostały wystawione w
jednym z tamtejszych muzeów sztuki nowoczesnej, a na to wydarzenie – oprócz
mojej rodziny – przyszły tłumy ludzi, a Adam stał się tamtejszym guru. Ludzie
zaczęli porównywać go do Michała Anioła, inni do Donatella, a jeszcze inni do
Rafaela Santi. Obrazą było do niego porównywanie do da Vinci – Adaś mimo sławy
jaką miał Leonardo, nie przepadał za nim, ponieważ twierdził, że ludzie wykreowali
go za geniusza – którym oczywiście był – mimo, że nie wszystkie fakty o tym
renesansowym geniuszu są potwierdzone.
-Mamusiu, jestem głodna. – Jej słowa potwierdził odgłos
burczenia brzucha. –Popatrz, nic nie zjadłam. – Wyjęła z torby pojemnik ze śniadaniem,
który był pełny.
-Dlaczego?
-Boo, nie byłam głodna. – Wzruszyła nieśmiało ramionami.
–Mamusiu, a kupisz mi pieska?
-Darcey, rozmawiałyśmy już o tym. – Westchnęłam wyczerpana
konferencją na temat czworonoga. Naprawdę, kocha psy i nie mogę znieść widoku
zaniedbania tych zwierząt, a gdybym mogła to zabrałabym wszystkie psiaki ze
schroniska do domu, jednakże w tym przypadku kłóciłabym się z własnymi
zasadami. Najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu na psa – musiałam opiekować
się dzieckiem, za niedługo zaczynam studia, przygotowuję się do mistrzostw, a
jakby tego było mało Zayn zamęcza mnie wiadomościami, abym dała szansę
Louisowi, ponieważ kiedyś w końcu nie wytrzyma i strzeli mu w twarz najbliższą
rzeczą, którą będzie miał pod ręką za jego wyszczerz, gdy tylko Danielle
wspomina o spotkaniu ze mną. –Chcesz, żeby ten piesek umarł?
-Nie, ale chcę go mieć. – Kopnęła nóżką w stół. Była
poirytowana, o czym świadczyła malusia żyłka na jej czole oraz zmarszczki w
kącikach oczu, ponadto zgrzytała zębami.
Darcey często miewała napady złości, ale nigdy nie
dochodziło do takich zdarzeń. Szatynka uderzyła dłońmi w blat, a następnie z
gracją zeskoczyła z krzesła. Odeszła na kilka kroków i spojrzała na mnie – z
jej niebieskich oczek biły pioruny, jednak nie miałam w planach bycia
pobłażliwą oraz kolejny raz dawać jej takiej samowolki – tym razem chciałam dać
jej surowo do zrozumienia, kto jest matką, a kto córką w naszym duecie.
-Jesteś najgorszą mamą na świecie! – Wykrzyczała.
-Idź do swojego pokoju. – Mruknęłam starając się opanować
łzy. Jej słowa cholernie mnie zabolały. Może to głupie, ale nie chciałam jej
pokazywać, że mnie to w jakiś sposób dotknęło. Nie miała pojęcia jak trudne
jest moje życie, ponieważ była jeszcze małą niczego nieświadomą dziewczynką, która
nie miała pojęcia o znaczeniu wypowiedzianych słów. Jestem silną kobietą, ale…
Naprawdę staram się, żeby niczego jej nie brakowało, żeby miała takie życie jak
ja, ale… No cholera, przecież ten pies tutaj nie przeżyje! Powinna zrozumieć
chociaż tak błahą rzecz!
Szatynka nawet na krok się nie ruszyła, tylko dalej stała i
mi się dokładnie przyglądała. Wyglądała w chwili obecnej jak Lou, kiedy
zobaczył mnie z papierosem – był wówczas rozczarowany oraz wściekły, że jestem
na tyle głupia, żeby truć się tym cholerstwem.
-Idź do tego cholernego pokoju! – Nie wytrzymałam i
wybuchłam płaczem.
-Mamusiu…
-Darcey, chociaż raz zrób to, o co cię proszę i pójdź do
swojego pokoju. – Dziecko spuściło głowę, a następnie odwróciła się i
powędrowała do swojego pokoju.
Westchnęłam głęboko starając się uspokoić, jednak
przychodziło mi to z trudem. Nie wiem, dlaczego, nie wiem co w ten sposób Bóg
chce osiągnąć wystawiając mnie na takie próby, ale jestem pewna, że to nic nie
da – wątpię, żeby kłótnie z Tomlinsonem oraz własną córką miały na celu jakieś
wyższe dobro.
Wyjęłam z szafki paczkę makaronu do spaghetti oraz sos.
Zrobiłam wszystko według zaleceń Cecilii, do której zadzwoniłam, aby pomogła mi
w ugotowaniu obiadu. Podczas, gdy nitki się gotowały usiadłam wyczerpana na wysokim
krześle barowym przy wyspie kuchennej i zaczęłam obracać telefon w dłoni.
Miałam złe przeczucia co do dzisiejszego wyjścia, miałam wizję – jakkolwiek
głupio to brzmi – że dziś stanie się coś… Po prostu wahałam się czy czasem nie
zadzwonić do taty oraz przeprosić, że dziś nie przyjdę na bal, ponieważ dopadła
mnie straszna gorączka lub inna niegroźna choroba, która zapewne przeszła by mi
po dwóch dniach.
Właśnie miałam nakładać na talerze posiłek dla siebie oraz
tej małej złośnicy, ale mój telefon zadzwonił informując, że otrzymałam SMSa.
Szybko chwyciłam za urządzenie, które odblokowałam, a następnie kliknęłam
kopertę.
Od: Jeremy
Cześć, Piękna, co ty
na to, żeby dziś wyskoczyć do kina?
Bardzo chętnie poszłabym na jakiś ckliwy film, jednakże mam
rodzinne zobowiązania – nie mogę zawieść ojca, ponieważ on też nigdy nie
wystawiał mnie w moje wielkie dni. Bywał na każdym z moich występów, zawsze i
wszędzie mnie wspierał… Z drugiej strony zrobienie czegoś takiego oraz
skłamanie było całkiem kuszącą propozycją tylko, że znów pojawiał się kolejny
kłopot, a mianowicie z kim zostawiłabym Darcey? Nie jestem samotna, mam
dziecko, o które muszę dbać pomimo, że mówi mu tak okrutne słowa.
Do: Jeremy
Przepraszam, ale dziś
nie dam rady. Mam rodzinne wyjście.
Od: Jeremy
Okay, zgadamy się
innym razem, Ślicznotko x
Nawet tak urocze słówko nie poprawiło mi samopoczucia. Zabrałam
w dłoń porcelanowe naczynie, na którym było spaghetti i ruszyłam w stronę
pokoju trzylatki. Będą już u celu pewnie nacisnęłam klamkę oraz pchnęłam drzwi
wchodząc do środka. Wzrok szatynki powędrował na mnie, bez jakiegokolwiek słowa
położyłam talerz na stoliku, przy którym właśnie rysowała.
-Mamusiu, jesteś na mnie zła?
-Zjedz, a później przynieść talerz i włóż go do zmywarki. – Przetarłam wierzchem dłoni oczy i zwyczajnie wyszłam. W kuchni zjadłam swoją
porcję, a brudną porcelanę włożyłam do zmywarki.
Na zegarze ściennym widniała godzina piętnasta, a z racji
tego, że uroczystość miała zacząć się równo o godzinie osiemnastej postanowiłam
zacząć się już przygotowywać. Pomaszerowałam do łazienki, gdzie wzięłam długi i
relaksujący prysznic, po którym owinęłam się szczelnie ręcznikiem. Wysuszyłam
włosy, które spięłam ułożyłam w lekkie fale, a następnie podpięłam wsuwkami;
umyłam zęby i zrobiłam sobie makijaż. W
sypialni ubrałam bieliznę, cieliste rajstopy oraz sukienkę, którą dziś
zakupiłam – kreacja była turkusowa, obcisła i koronkowa, która sięgała mi
niewiele ponad kolana. Narzuciłam na ramiona cieniutki sweterek, a gdy byłam
już gotowa znów poczłapałam do Darcey.
Dziewczynka standardowo siedziała przy biurku i kończyła
swój obrazek. Nie zwracając na nią uwagi podeszłam do jej szafy, z której
wyjęłam białą sukienkę oraz bolerko pod kolor.
-Darcey, ubieraj się, zaraz przyjedzie Adaś.
-Pomożesz mi? – Przytknęłam, a ona z uśmiechem podeszła do
mnie i chciała przytulić, ale nie pozwoliłam jej na to. Wiem, że nie powinnam
się tak zachowywać, a zwłasza wobec własnej córki, ale miałam dość rozczarowań
oraz wytykania mi błędów, a Darcey tym razem przeholowała.
Ubrałam ją, a potem spięłam jej grzywkę spinkami, aby nie
wpadła jej do oczu.
-Ness, gdzie jesteś?! – Po mieszkaniu rozniósł się głos
mojego doradcy życiowego, psychologa oraz najwspanialszego brata na tym całym
zasranym świecie.
-Już idziemy! – Odkrzyknęłam, a potem wskazałam trzylatce,
aby poszła do swojego wujka. Szybko zgarnęłam jej kredki powrotem do kubeczka,
a blok zamknęłam i odłożyłam na bok. Poszłam w stronę przedpokoju, gdzie
Donavan ubierał już swoją chrześnicę w ciepły płaszczyk. –Cześć. – Mruknęłam i
ucałowałam jego policzek, po czym sama zaczęłam nakładać wierzchnie okrycie
oraz odpowiednie buty.
Szatyn po zapięciu Darcey w foteliku zajął miejsce kierowy,
a obok niego siedziała już Marisa. W radiu leciały jakieś smętne piosenki,
które jeszcze bardziej sprawiały, że mój humor z paskudnego zmieniał się na
cholerne zły. Byłam zdołowana, a o moją głowę ciągle odbijały się jej słowa: Najgorsza matka na świecie! Czy miała rację? Może faktycznie
byłam złą osobą, w końcu nie chciałam powiedzieć jej o ojcu, który starał się
wszystko naprawić, jednak skutecznie go od siebie odpychałam.
Po dwudziestu minutach cholernej paplaniny tej dwójki
gołąbeczków miałam dość – żałowałam, że zgodziłam się wsiąść do jego samochodu
zamiast po prostu pojechać z rodzicami. Czy to naprawdę zabrzmiało jak ton
zołzy? Byłam zazdrosna o to, że mój kochany braciszek wreszcie się ustatkował i
prawdziwie zakochał w dziewczynie, którą naprawdę lubię? Zabrzmiałam jakbym
zazdrościła im szczęścia… W sumie zazdrościłam, ponieważ sama chciałam mieć
kogoś, kto by mnie przytulał jakbym była smutna, całował i podnosił na duchu,
gdybym traciła wiarę w samą siebie – co ostatnio coraz częściej się zdarza.
Zatrzymaliśmy się przed pałacem, w którym od zawsze odbywał się
ten bal charytatywny. Budynek był zachowany w stylu renesansowym zarówno na zewnątrz
jak i we wnętrz. Weszliśmy do środka, gdzie odnaleźliśmy rodziców oraz
usiedliśmy przy nich.
-Mamo, chciałbym ci przedstawić moją dziewczynę Marisę.
Mariso, poznaj proszę to moja mama Valerie.– Brunetka uścisnęła dłoń mojej
rodzicielki mówiąc, że miło ją wreszcie poznać, ponieważ Adaś dużo jej o niej
opowiadał. Oczywiście każdy wiedział, iż było to kłamstwo, ponieważ Adam rzadko
kiedy dzieli się informacjami o swojej stukniętej rodzince – zaborcza matka,
ojciec, który jest człowiekiem sukcesu oraz siostra nieudacznica, której jakiś
dupek zrobił dziecko. Szurnięta rodzinka, która na pozór wydaje się być
szczęśliwa…
-Słyszałam, że jest pani byłą łyżwiarką figurową…
-Dziecko, mówi mi po imieniu, bo czuję się stara. – Mimo, że
matka próbowała być miła jej ton był bardziej oskarżycielski. –Tak, to prawda. – Uśmiechnęła się z dumą. –Jestem wicemistrzynią kraju z tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego roku, aktualnie trenuję Ness, aby poszła w moje ślady. – Wywróciłam oczami.
Ta kobieta jest niewiarygodna! To się naprawdę robi nudne…
Ta ciągła paplanina, że mam pójść w jej ślady! Wykończy mnie ta cholerna
presja! Strasznie pcha mnie w kierunku coraz to bardziej wytrwałych treningów
od czasu, gdy cztery dni przed mistrzostwami skręciła kostkę podczas wygłupów z
Louisem. Mimo, że wtedy była naprawdę wściekła oraz krzyczała na mnie przez
bite trzy tygodnie i wytykała jak bardo nieodpowiedzialnie się zachowałam, ja
byłam szczęśliwa, ponieważ Tomlinson cały czas mnie odwiedzał i poświęcał mi
każdą wolną chwilę.
-Tak, bo w końcu zdobyłam wicemistrzostwo tylko dwa razy i
to we Włoszech. – Prychnęłam odsuwając krzesło z hukiem oraz wstając.
-Nessiu, dokąd idziesz? – Tata był chyba jednym normalnym
człowiekiem, który nigdy mnie nie oceniał. Kochałam go za to, ponieważ nigdy
ode mnie nie wymagał czego, na co nie miałam ochoty oraz nie krytykował moich
wyborów jak na przykład ten, kiedy związałam się z Lou.
-Nie będę wysłuchiwała tej samej paplaniny, której
wysłuchuję na lodowisku. – Mruknęłam.
Pewnym siebie krokiem ruszyłam na wielki
taras na piętrze. Widok z tego miejsca był niezwykły i ciągnął się na ogród,
który w tym miesiącu przypominał stary zniszczony park z fontanną – dla mnie to
było jednak magiczne. Oparłam łokcie na balustradzie i głośno westchnęłam.
Słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem, a lodowate
powietrze uderzało w moją twarz oraz okryte cienkim materiałem ramiona mimo to
nie chciałam wracać. Wolałam marznąć, niż wracać do osób, które tworzyły moją
rodzinę. Dziś wybierałam samotność.
Nagle poczułam jak ktoś okrywa czymś moje barki. Nie
odwróciłam się, żeby nie psuć tak spokojnej chwili, która teraz panowała.
Czyjeś dłonie objęły mnie w pasie i przyciągnęły do klatki piersiowej
mężczyzny. Wiedziałam kim był, wiedziałam co było motywem jego działania, nie
wiedziałam tylko jednej rzeczy, a mianowicie dlaczego najzwyczajniej w świecie
nie odpuści? Westchnęłam, gdy Louis oparł brodę o mój obojczyk. Staliśmy w
ciszy, a on szczelniej mnie przytulał. W normalnych okolicznościach
odwróciłabym się i go spoliczkowała, ale teraz potrzebowałam, żeby ktoś mnie
pocieszył w tak prostej formie jak przytulenie.
-Powinnaś się ubrać, pizga jak cholera. – Powiedział całując
czubek mojej głowy. –Będziesz chora. – Zachowywał się teraz niczym mój tata,
który tak samo jak on przejmował się moim stanem fizycznym oraz psychicznym.
-Może to jest właściwe wyście? Powinnam zachorować, żeby
ludzie chociaż w najmniejszym stopniu zaczęli mnie szanować.
-Pieprzenie. – Prychnął. –Ja cię szanuję i zawsze będę, bo
cię kocham. – Moje serce momentalnie przyśpieszyło, a on prawdopodobnie to
poczuł, ponieważ jego ramiona – ku mojemu zdziwieniu było to jeszcze możliwe –
zacisnęły się mocniej.
-Też cię kocham, Lou.
-Co? –Zdziwił się, a następnie odwrócił mnie do siebie
przodem. Wyglądał naprawdę przystojnie. Miał na sobie czarne spodnie z
garnituru, koszulę oraz wąski krawat, który również był czarny i pasował do
włoskich butów. Włosy Louisa były ułożone w artystycznym nieładzie. –Czy ty
właśnie powiedziałaś, że mnie kochasz? – Pokiwałam pionowo głową. Byłam w stu
procentach pewna swoich słów.
Rzadko mu to mówiłam, kiedy byliśmy razem i jestem tego świadoma.
Wszystko sprowadzało się jednak to mojego dzieciństwa – dzieci szybko się uczą
oraz podłapują zwyczaje dorosłych. Przesiąkłam zachowanie matki, która mówiła,
że mnie kocha tylko wtedy, gdy wygrałam jakieś zawody – co zdarzało się od
święta, ponieważ będąc mała nigdy nie potrafiłam wykonać perfekcyjnie żadnej
figury i zawsze lądowałam na tyłku. Pierwszy raz powiedziała mi te dwa magiczne
słowa, kiedy miałam trzynaście lat i dostałam się na poziom krajowy, który
oczywiście przegrałam, ponieważ zajęłam trzecie miejsce. Wiedziałam, że go
krzywdzę, ponieważ on mówił mi to przynajmniej raz dziennie.
-Na pewno dobrze się czujesz, Nessie?
-Lou, kocham cię, ale nie mogę… Nie potrafię znów ci zaufać. – Nie spodziewałam się tego co zrobił kilka sekund później. Zmienił się, nie
wykłócał się, że zachowuję się jak gówniara, która nie potrafi się zdecydować –
znów schował mnie w swoich umięśnionych ramionach.
-Obiecuję ci, że zawsze będę na ciebie czekał, nawet jeśli
ma to potrwać kilka lat.
-To bez sensu. – Westchnęłam. –Zacznij żyć swoim życiem, a
nie marnymi obietnicami. Zasługujesz na szczęście. – Uderzyłam lekko piąstką w
jego tors.
-Chcesz mojego szczęścia?
-Tak.
-W takim razie zatańcz ze mną, jak trzy lata temu. – Niepewnie przytaknęłam, a on z lekkim uśmiechem zaprowadził mnie na środek
balkonu. Wyjął komórkę, z której włączył moją ulubioną piosenkę. Owinął rękoma
moje biodra, a ja swoje palce oplotłam wokół jego szyi. Powoli zaczął poruszać
nami w rytm muzyki. Szybko odnaleźliśmy wspólne tępo, a taniec przychodził nam
z dziecinną łatwością. –Jesteś taka śliczna. – Poczułam, że oblewam się purpurą
na policzkach, dlatego szybko spuściłam głowę, aby Louis tego nie zauważył. –Kocham,
gdy się rumienisz. – Zaśmiał się pod nosem i uniósł moją brodę, kolejny raz
utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
-Nienawidzę, gdy mnie zawstydzasz. – Mruknęłam i wtuliłam się
w niego. –Jesteś cholernym dupkiem.
-Ale to właśnie dlatego mnie kochasz. – Miał rację.
Uwielbiałam jego wybuchowy charakter względem innych, a zgłasza facetów, który
chociażby na mnie spojrzeli. Potrafił być potulny niczym mała owieczka względem
mnie – tylko mnie. Odnosił się z szacunkiem do Danielle, którą kochał jak
siostrę i szanował, ponieważ zawsze służyła mu dobrą radą oraz pomocą.
Muzyka przestała lecieć, ponieważ ktoś uporczywie próbował
skontaktować się z Tomlinsonem. Szatyn wreszcie nie wytrzymał i odebrał
połączenie.
-Co się znowu stało?… Cholera, zaraz przyjdę… Daj mi jeszcze
minutkę i cię zawiozę, okay?… Mhm, wiem ja siebie też. – Rozłączył się, a potem
ze smutkiem na mnie spojrzał. –Przepraszam, ale Liam miał wypadek, muszę
zawieść Dani do szpitala. – Pochylił się i delikatnie musnął mój policzek. –Widzimy
się kiedyś?
-Pewnie. – Potarł mój policzek, a chwilę później ruszył w
stronę wyjścia. –Lou!
-Tak? – przystanął w pół kroku i lekko się przekręcił.
-Dziękuję. – Z lekkim uśmiechem przytaknął, a następnie
wyszedł przez drzwi. Po kilku minutach usłyszałam silnik odjeżdżającego z
piskiem opon samochodu.
Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach i cierpieniach z jego
powodu nadal potrafiłam spojrzeć mu w oczy i powiedzieć to co przez cały ten
czas do niego czułam. Kochałam go i zawszę będę, ponieważ był, jest moją
pierwszą prawdziwą miłością – takich rzeczy się nie zapomina. Zawsze pamięta się
te pierwsze rzeczy – pierwszy pocałunek, pierwsze zauroczenie, pierwszy
papieros, pierwsze kocham cię,
pierwszy zawód serca przez ukochaną osobę. Ja również pamiętam takie szczegóły
i będę do końca.
Sama nie wiem jak teraz to wszystko będzie wyglądało. Jak
dalej potoczy się moje życie, ponieważ doszłam wreszcie do porozumienia z
Louisem, z czego się cieszę. Wybaczyłam mu krzywdy, które mi wyrządził, jednak
nie jestem jeszcze gotowa, żeby kolejny raz mu zaufać. Życie jest cholernie nie
pewne i zmienia się jak w kalejdoskopie, ale teraz… Wiem, że będzie dobrze.
_____________________________________
Dwunastka -jest. Mam nadzieję, że wam sie chociaż trochę spodoba, bo moich oczekiwać nie spełnia. Jest taki nijaki, a Ness znowu popada w te swoje paranoje jaka to jest beznadziejna - myślę, że to ma też związek z moim samopoczuciem, ponieważ chodzę niczym zombie = mało śpię i zrządzę.
Chciałam podziękować osobą, które skomentowały ostatni rozdział - nie powiem trochę sie zawiodłam, ponieważ wcześniej było znacznie więcej komentarzy...
To chyba wszystko - pamiętajcie o KONKURSIE ERRORU!!
Buźka miśki ;**