niedziela, 28 grudnia 2014

14. Bulletproof




„W des­pe­rac­kim poszu­kiwa­niu blis­kości i czułości bar­dzo łat­wo wpaść w nieodpowiednie ramiona.”


 Ness

Po telefonie do Louisa, w którym powiedział mi kto jest sprawcą wypadku Liama wpadłam w szał. Przecież to niedorzeczne, żeby Jeremy mógł zrobić tak potworną rzecz! Stan to naprawdę miły facet, dlatego dzwoniłam do niego przez kolejne dwa dni chcąc się spotkać, żeby mógł mi to wytłumaczyć. Na moje nieszczęście nie odbierał, dlatego postanowiłam przystopować swoją ciekawość i rządzę poznania prawdy, aż do chwili gdy sam się ze mną skontaktuje w sprawie naszego wyjścia do kina.
-Mamusiu, poczytasz mi? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos córki, która stała ubrana w piżamkę, a w dłoni trzymała książkę.
-Tak, idź do pokoju zaraz przyjdę. Pozmywam tylko. – Szatynka przytaknęła, a później poszła do swojego pokoju.
Według planu zabrałam się za czyszczenie talerzy, które później wycierałam i wkładałam do szafek. Wysuszyłam ręce, a gdy miałam pójść do pokoju Darcey usłyszałam dzwonek do drzwi. Naciągnęłam za dużą koszulkę Adama, aby chociaż w małym zakryła mój tyłek i pozwoliła mi wyglądać przyzwoicie. Przekręciłam klucz w zamku i pociągnęłam za klamkę uchylając na kawałem brązowy prostokąt. W progu stała osoba, której nie spodziewałam się o tej porze.
-Cześć, Piękna. – Nachylił się, aby mnie pocałować w usta, jednak w porę przekręciłam głowę, a ten cmoknął mnie w policzek. –Co jest? – Zapytał ze zmarszczonymi brwiami, przepychając się w drzwiach oraz wchodząc do środka.
-To ty? – Zapytałam zamykając drzwi. Mężczyzna przyglądał mi się ze zmarszczonymi brwiami, w pół zatrzymując się ze zdjęciem kurtki.
-Co ja?
-To przez ciebie Liam jest w szpitalu czy nie?!- Powoli traciłam cierpliwość. –Mów do cholery! – Wybuchłam. Ta niepewność… Ona powoli zabijała każdą żywą komórkę w moim organizmie.
-Skąd ten pomysł? –Warknął, a po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Jeremy znalazł się niebezpiecznie blisko mnie. Jego zimne łapy przygwoździły mnie za szyję do brązowej powierzchni drzwi i zaciskały się odcinając mi dopływ powietrza. Teraz już wiedziałam, że moja ciekawość była moją najgorszą wadą, a ja powinnam trzymać język za zębami, bo właśnie w tej chwili odbijało mi się to czkawką. – Gadaj do kurwy, kto tak powiedział?!- Poluźnił na moment chwyt, a później przyłożył moją głową w ścianę, z którą ułamek sekundy temu stykały się moje plecy. Nie potrafiłam złapać tchu, a moje wszystkie kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. Strach przejął nade mną kontrolę, a ja zaczęłam panikować.
W dzieciństwie często miałam ataki paniki, jednak wyzbyłam się ich gdy ojciec nauczył mnie jak sobie radzić. Powinnam teraz myśleć o rzeczach, które dają mi radość, które są dla  mnie wszystkim, jednak nie byłam w stanie tego zrobić. Cholera, no! Bałam się, cholernie się bałam, że coś może zrobić nie tylko mi, ale również i Darcey.
-Od… L… Lu… Lou… Louisa. – Wysapałam, pociągając nosem.
-A więc tak chce się bawić?!- Parsknął kpiącym śmiechem. –Niech będzie, a ty Ness…
-Mamusiu.- Brunet odwrócił się przez co jego dłoń całkowicie puściła moje gardło. Złapałam się za pulsujące miejsce i zachłannie wdychałam powietrze, które chwilę temu mi odmawiano. W progu wejścia do salonu stała Darcey, która w dłoni ściskała misia. Szatynka była ubrana w swoją fioletową piżamkę, a jej włosy spadały jej do oczy. –Kto to? – Wskazała paluszkiem na rozwścieczonego Stana, który mordował ją wzrokiem. Nie zważając na nic podeszłam do córki, którą wzięłam na ręce i odeszłam na kawałek.
-Połóż się u mnie, obiecuję, że zaraz przyjdę. – Czterolatka przytaknęła i pobiegła do mojej sypialni, a ja wróciłam do tego psychopaty, względem którego tak bardzo się pomyliłam. Brunet stał nonszalancko oparty o ścianę z założonymi na piersi rękoma.
-Czyje to dziecko? – Warknął odpychając się od muru i stawiając kroki w moim kierunku.
-Moje. – Mruknęłam ze spuszczoną głową. Dlaczego w takich chwilach moja pewność siebie spada do minimum, a ja staję się tą biedną sierotką, która potrzebuje superbohatera do pomocy?! To takie żałosne.
-Heh, na to bym nie wpadł. – Zakpił. –Sama go sobie chyba nie zrobiłaś, co? – Zapytał retorycznie.
-Nie wiem. – Ten palant nie musi wiedzieć, kim jest ojciec Darcey, jest przecież niebezpiecznym idiotą, który jeszcze parę minut temu próbował mnie udusić za jakieś głupie pytanie dotyczące pobytu w szpitalu jednego z moich znajomych. Po za tym mógłby skrzywdzić moje dziecko, chcą dokonać zemsty na Tomlinsonie. Nie mogłam do tego dopuścić.
-Nie wiesz?! – Zdziwił się, a później zaśmiał.- Nie ładnie, Tomlinsonowi nie spodoba się fakt, że jego słodziutka Nessie się puściła. – Zaczął śmiać się jak psychol, który uciekł z jakiegoś zakładu zamkniętego. Który ma zaburzenia psychiczne, z którymi sobie nie radzi. Bez słowa podszedł do komody i zabrał jedną z ramek, której zaczął się dokładnie przyglądać. –Taka urocza dziewczynka, szkoda gdyby coś jej się stało, nie uważasz? – Odwrócił się w moją stronę, a we mnie włączył się instynkt mordercy. Jeśli kiedykolwiek jego obrzydliwa łapa tknie chociaż włosek z głowy Darcey, zabiję go bez żadnych skrupułów.
-Nie zbliżaj się do niej, bo…
-Bo co?! – Wykrzyczał mi w twarz. –Skoro tak się boisz… - Wyjął zza paska pistolet, który przyłożył mi do brody. Lufa była naprawdę zimna, ale nie tylko to sprawiało, że zaczęłam trząś się jak galaretka. Dlaczego zawsze trafiam na jakiś popapranych gości z problemami głowy, którzy są chorzy psychicznie?! –Będziesz tylko moja, zemszczę się na tym pieprzonym gnoju. – Powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
-To twój przyjaciel. – Mój głos drżał niczym struna gitary, którą ktoś szarpnął, aby wydała z siebie dźwięk. 
-Przyjaciel!? Nie bądź śmieszna! Nawet nie wiesz jak wkurwiało mnie, kiedy ten kutas posuwał moją laskę, a potem cały w skowronkach chodził sobie z tobą za rączkę. – Moja szczęka opadła delikatnie w dół. Pieprzył już ją wtedy? Podły kłamca i manipulant! Może zapomnieć, że kiedykolwiek dowie się, że ma ze mną dziecko! Nie potrzebuję frajera, który jest ze mną tylko z litości! Nie potrzebuję go, niech wypieprza z mojego życia, bo nie ma już w nim dla niego miejsca! –Zdziwiona?
-Wypierdalaj z mojego domu, Jeremy. Nie mam ochoty na wasze brudne gierki, ani twoje, ani tego skurwiela. – Pociągnęłam nosem i dopiero teraz zorientowałam się, że po moich policzkach ściekają potoki łez.
-Nie wiedziałaś o tym? – Prychnął. –W sumie czemu się dziwię, to genialny oszust.– W tym muszę się ze Stanem zgodzić – chociaż w jednym. –Jutro do niego pójdziemy i zabawimy się jego kosztem.
-Nigdzie nie idę. – Hardo wypięłam klatkę piersiową i trzymałam się swego zdania jak uparte czteroletnie dziecko. Nie zniżę się do ich poziomu oraz nie będę grała na uczuciach innych, ponieważ mam szacunek dla ludzi, dla siebie też. Nie jestem ich przekroju.
-Pójdziesz, chyba, że wolisz za kilka dni iść na pogrzeb swojej córeczki.
-To tylko dziecko, Jer. Nie bądź…
-Kim?! Sadystą, dzieciobójcą?! A może nie mam być Louisem?! Uwierz, to ja jestem tym gorszym w tym duecie, powinnaś się cieszyć, że trafiłaś na niego, a ja powinienem ci podziękować za to, że przez ciebie stracił jaja. Bądź gotowa jutro na dziesiątą. – Pochylił się w celu pocałowania mnie, ale zrobił to w to samo miejsce, gdzie musnął na początku, gdy do mnie przyszedł. –Słoneczko, powinnaś już spać. – Zmarszczyłam brwi, przecież nie jestem dzieckiem, dlaczego mówi do mnie jak do… Darcey! Błagam, tylko żeby nie wyszła z łóżka. Jeremy odsunął się ode mnie i podszedł do czterolatki, która uparcie mu się przyglądała.
-Kim jesteś?
-Jestem wujek Jeremy, a ty?
-Darcey. Dlaczego masz pistolet? –Założyła włoski za lewe ucho i przestąpiła z nogi na nogę.
-Darcey, idź spać, proszę. – Jęknęłam błagalnie.
-To zabawka. – Prychnął. –Nie zrobiłbym twojej mamie krzywdy.
-Tsa, jasne. – Prychnęłam, zwracając na siebie ich uwagę. –Wyjdziesz sam, czy mam wezwać gliny?
-Już idę, to do jutra, Skarbie. – Cmoknął mnie w policzek, a później wyszedł. Zakluczyłam za nim drzwi, a następnie złapałam za rączkę córki, z którą poszłam do sypialni. Obie wskoczyłyśmy pod pierzynę, a później zaczęłam czytać jej książkę o śpiącej królewnie, która również była moją ulubioną bajką na dobranoc. Skończywszy odłożyłam lekturę na stolik nocny, a pochwyciłam notatki, które ostatnio robiłam na zajęciach. Chciałam być przygotowana mimo, iż w moim życiu na razie nie jest kolorowo. Nie pozwolę, żeby którykolwiek z tej bandy zrujnował po raz któryś moje plany na przyszłość. Nie dziś. Nie jutro. Nie za tydzień, ani za miesiąc. Nie za rok. Nie w tym życiu. Tym razem im się to nie uda. Będę walczyć za wszystkich sił, a ten jełop Tomlinson pożałuje swoich kłamstw. Raz na zawsze pojmie, że z Nesselą Donavan się nie zadziera. 
 ______________________________________
Chryste Panie, ten rozdział miał być o wiele dłuższy, a jest mi wstyd, że jest taki durny. Treść była planowana, ale miała być bardziej rozbudowana. 
Następny będzie rozdziałem delux będzie zawierał perspektywę zarówno Ness jak i Louisa. 
To chyba tyle. 
Buźka, miśki ;**


piątek, 26 grudnia 2014

Rock God, czyli nowy blog o Ashtonie z 5SOS + blog o Harrym

Dwoje ludzi, których łączy coś więcej niż przyjaźń, lecz mniej niż miłość. Dwa małolaty, które dopiero poznają piękno życia oraz jego gorzki smak rozczarowań. Znają się od bardzo dawna i zawsze robią wszystko razem mimo, że czasem to lekkie przegięcie – bo kto przy zdrowych zmysłach poszedł by z przyjaciółką do kosmetyczki lub z przyjacielem na mecz znienawidzonej drużyny?
Ona jest prześliczną cheerleaderką, którą każdy w szkole uwielbia. Jest nie tylko piękna, czy zabawna – jest bystra oraz nie boi się podjąć ryzyka. Uwielbia spędzać czas z facetem, przez którego łóżko przewinęło się jakieś tysiąc panienek. Zrobiłaby dla niego wszystko, a nawet i więcej, żeby tylko się do niej uśmiechnął, albo przytulił – to było rzeczą, którą wręcz wielbiła, a gdy tylko ją całował była wniebowzięta. 
On – kapitan szkolnej drużyny footballowiej, pan popularny i podrywacz – jeszcze żadnej sobie nie odpuścił. Jak każdy miał swój słaby punkt, o którym nikt jeszcze nie wiedział – nawet on sam. Był w stanie zrobić dla niej wszystko, nawet zostawić modelkę, która miała na niego ochotę – odmówił jej, ponieważ jego o rok młodsza przyjaciółka miała zły dzień i potrzebowała, aby ktoś z nią usiadł przy kubku kakao oraz najzwyczajniej w świecie przytulił mówiąc, że się ułoży.
Razem byli naprawdę mocnym duetem, który mógł wystąpić przeciwko światu. Zawsze i na zawsze. Oboje gotowi poświęcić swoje szczęście, aby uszczęśliwić to drugie. Od najmłodszych lat trzymają się razem i chociaż do ich dwuosobowej armii dołączyło kilka osób, to nadal są sobie wierni.
Oczywiście, jak w każdej relacji zdarzają się kłótnie, a potem ciche dni… U nich przebiegało to w zupełnie innej formie – on biegał za nią jak piesek, a ona chodziła smutna i z nikim nie rozmawiała, nic nie jadła i nie chodziła do szkoły – odcinała się od świata. Wszystko znów nabierało kolorów, gdy o północy przychodził pod jej balkon, na który później zwinnie się wspinał i wchodził do środka przez specjalnie uchylone drzwi, kładł się obok i nawijał sobie jej włosy na palec oraz wyznawał jak bardzo przeprasza, bo kolejny raz schrzanił. Nie wiedział jednak, że ona wcale nie śpi tylko uważnie go słucha…
Jak po każdej zimie znów nastaje wiosna, tak było i z nimi – po każdej kłótni znów cali rozpromienieni chodzili objęci do szkoły, na imprezy czy chociażby do kina z przyjaciółmi.
Wszystko było naprawdę jak w bajce, ale jak to w bajkach bywa zawsze następuje zwrot akcji, który zmienia wszystko na… GORSZE.
Zakład, który miał być tylko zabawą, a z którego wynikła wielka afera. Dwoje nie świadomych nastolatków, który zbyt łatwo im uwierzyli. Pchnięci przez chęć niesienia pomocy. Chcieli dobrze, a wpakowali się w sam środek piekła, które właśnie zaczęło zamarzać, a wszyscy mieszkańcy uciekając tylko ich taranowali i popychali w głębszą otchłań, z której ucieczka graniczyła z cudem.
Dwie niczego nieświadome osoby oraz oni – król i królowa piekła, zwanego Liceum.  
 
 
 
:Po śmierci Anny, Harry postanawia wyjechać z Londynu, aby zapomnieć oraz zacząć nowe życie. Jest rozgoryczony takim obrotem spraw związanych z odejściem ukochanej oraz listem jaki mu po sobie zostawiła. Chłopak udaje się do Miami, gdzie poznaje pewną siebie, błyskotliwą, gadatliwą oraz śliczną Lauren, która już na samym początku zaczyna działać mu na nerwy. Czy z ich ciągłych potyczek słownych wyniknie coś więcej? Czy powiedzenie „Od nienawiści do miłości cienka granica” sprawdzi się również w tym przypadku? A może wydarzy się coś, czego nikt by się nie spodziewał i cała konstrukcja znów legnie w gruzach? Uliczne walki, narkotyki, konflikty z prawem i nie tylko… I najważniejsze pytanie:Czy znowu miłość go zniszczy, a może tym razem ją?  
 

 
 
Nowy rozdział już w niedzielę!!


niedziela, 21 grudnia 2014

13. All The Small Things



„Czasami jedna osoba sprawia, że świat staje się lepszy.


Louis


Minął dokładnie tydzień od mojego ostatniego spotkania z Nessie. Dokładnie siedem dni od jej wyznania, które tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę o nią walczyć do końca. Te doby nie były jednak tak spokojne jak mogło by się wydawać, ponieważ jeden z moich najlepszych przyjaciół leżał w szpitalu i walczył o życie, ponieważ jakiś skurwiel grzebał przy jego samochodzie. Tego dnia, gdy ja szedłem z Danielle na bal charytatywny – Liam razem z Malikiem i Mattem pojechali na tor, żeby ścigać się z Jeremy’ m, niestety skończyło się nieco inaczej niż sobie wyobrażali.
Payne leżał podłączony do tysięcy kabelków pogrążony w śpiączce i z setką obrażeń oraz stłuczeń. Dani nawet na moment nie odstępowała od niego, a my… My szukaliśmy tego chuja, żeby odwdzięczyć się pięknym za na dobre.
Nie podaruję Stanowi tego, co zrobił Liamowi, bo równie dobrze mógł odwalić taki numer Zaynowi, Mattowi, Dani czy chociażby Nessie. W sabotażach oraz brudnych gierkach, które stosował względem mnie mogłem być całkowicie obojętny, bo nie rusza mnie takie coś jak wybite szyby, czy chociażby groźby –ale kiedy ten samobójca porywał się ze swoimi zabawami na moich bliskich byłem gotowy rozpierdolić mu głowę. Nigdy nie pozwolę, żeby którekolwiek z nich ucierpiało z mojej winy, prędzej zginę niż do tego dopuszczę.
Stałem nad Olson i delikatnie masowałem jej ramiona, chcąc dodać jej chociaż trochę otuchy w tym trudnym dla niej okresie. Monitory, do których podpięty był jej chłopak pokazywały równą pracę serca, a lekarz powiedział, że jego stan uległ lekkiej poprawie, a jego życie nie jest już aż tak zagrożone. Całą ciszę jaka panowała w białym pokoju przerwał dzwonek mojego telefonu. Wyjąłem urządzenie z kieszeni, po czym spojrzałem na wyświetlacz. Mój puls przyśpieszył, gdy zobaczyłem kim jest osoba, która chce ze mną rozmawiać.
-Zaraz przyjdę. – Oznajmiłem Danielle, która jedynie kiwnęła głową. Olson zachowywała się teraz jakby ktoś wypompował z niej życie, jakby ktoś odebrał jej całe szczęście i uśmiech, który zawsze miała na twarzy, ale co się dziwić jej ukochany jest w tak chujowej sytuacji, a jedyne co my możemy zrobić to czekać.
Wyszedłem z sali i niemalże od razu wcisnąłem zielony przycisk przykładając komórkę do ucha.
-Co jest, Nessie?
-Chciałam zapytać, czy z Liamem wszystko w porządku? – W tle dało się wyłapać dziecięce krzyki i piski, a mnie nasuwało się na język jedno pytanie, które za wszelką cenę musiałem zadać.
-Jego stan jest już lepszy, ale nadal jest w śpiączce, tak właściwie to gdzie jesteś?
-Darcey ma urodziny, jak się trzyma Danielle?
-Och, no tak twoja chrześnica… Dani od wypadku nie zmrużyła oka, jest wykończona.
-Masz jakieś podejrzenia, kto to zrobił? – Czy ona znów zaczyna się interesować moim życiem? Kolejny raz chce wchodzić do mojego świata, z którego wyjście graniczy z cudem? Znowu pakuje się w to samo gówno, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie to nie cieszy. Będę ją chronił, jak zawsze, bo jest dla mnie wszystkim.
-Liam ścigał się ze Stanem i…
-Z Jeremy’ m?!
-Tsa, coś się stało? Zrobił ci coś?!
-Nie, ale to na pewno nie był on…
-Co ty bredzisz?! Wiesz do czego jest zdolny! Widziałaś jaki numer odwalił Mattowi, czemu go bronisz?!
-Ja wcale nie… Ta rozmowa nie ma sensu, muszę…
-Zaczekaj, jest coś o czym mi nie mówisz! Chcę wiedzieć!
-Przestań po mnie krzyczeć, dupku! Nie będziesz mi rozkazywał, niczego nie będę ci mówiła!
-Przestań zachowywać się jak gówniara, to może nie będę musiał!
-Cholerny palant!
-Rozpuszczona smarkula!
-Pieprz się, Louis!
-Tylko z tobą.
-Idź do tej zdziry. – Co za… Aaaaaa! Powoli popadam w obłęd z tą wariatką! Niczego nie da jej się wyjaśnić, zawsze wie wszystko lepiej i ma rację, nawet jeśli racji nie ma! Co za gówniara!
Właśnie w takich chwilach naprawdę nie lubiłem oglądać Donavan, ponieważ była bezwzględną suką, która wywlekała na wierzch rzeczy sprzed kilku lat uznając, że to najlepszy argument. Zawsze musiała mieć ostatnie zdanie w każdej sprzeczce i tym najbardziej mnie wkurwiała. Była zaborcza jak jej matka, jedyne o czym marzę to, żeby nasze dzieci nie były takie… Podłe i bezlitosne.
Wróciłem do mojej przyjaciółki, która zalana łzami trzymała dłoń Liama. Naprawdę było mi ich szkoda, to ja powinienem tam leżeć, a nie Payne. On powinien zajmować się Dani oraz ich dzieckiem. Kurwa…
-Powiedziałaś mu? – Mulatka przyjrzała mi się ze zmarszczonymi brwiami. –Że jesteś w ciąży.
-Co ty pieprzysz, Lou? – Wywróciłem oczami, przecież nie jestem ślepy, a ona ostatnio dużo przytyła.
-Szczerze, Dani, nie obraź się, ale nabrałaś trochę masy.
-Dupek. Wiesz, każda laska chce to usłyszeć. – Jej głos wprost ociekał sarkazmem. –Kto ci, do cholery powiedział, ten palant Zayn?
-Może. – Mruknąłem.
-Skończony pojeb. – Wycedziła przez zaciśnięte zęby.
-Dani, bądźmy szczerzy, ale twój kuzyn nie potrafi trzymać języka za zębami. – Danielle ma z nim kontakt od małego, powinna się w końcu nauczyć, że powierzanie jakichkolwiek tajemnic Malikowi jest jak oczekiwanie na śnieg w środku lata – całkowicie niemożliwe, bo ten idiota wszystko wypapla, dlatego ja zwierzam się Liamowi, Dani lub Mattowi. –Muszę lecieć, idę szukać tego skurwiela. – Pocałowałem ją w czubek głowy, a później wyszedłem z pokoju, a następnie z budynku.
Wsiadłem do mojego ukochanego auta, którym pojechałem do domu, gdzie Malik dzwonił do ludzi z toru, aby dowiedzieć się kto dokładnie stoi za wypadkiem Liama. Droga zajęła mi dokładnie piętnaście minut, a kiedy przekroczyłem próg doznałem szoku.
-Co do cholery tutaj robisz?! – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Naprawdę nie miałem czasu na jego głupie zlecenia, przez które mogę trafić do paki. Mam w dupie sam fakt, że to były gliniarz, który teraz robił lewe interesy i mógł za mnie poświadczyć, że jestem niewinny – chcę w końcu zacząć żyć normalnie, bez żadnych lewych interesów – chcę się ścigać i brać udział w walkach ulicznych, ale już nie kręci mnie zabawa w czyjąś dziwkę na każde skinienie, nie jestem jak Shirley dla Malika czy też Andersona. Mam swoją godność.
-Mam do ciebie biznes, chodzi…
-Nie mam czasu, mam swoje problemy. – Mruknąłem siadając obok mulata, który zawzięcie coś sprawdzał na laptopie. –Masz coś?
-Nie, nikt nie widział, nikt nie słyszał.
-Kurwa. – Zakryłem twarz dłońmi, a po dłuższej chwili przeczesałem nimi włosy. –Zapierdolę tego chuja. – Pokręciłem głową z bezsilności na boki. To powoli zaczęło mnie przerastać.
Od kilku lat może życie wygląda dokładnie tak samo – cały czas pakuję się w kłopoty, ale to jest normalne w moim przypadku, najgorsze jest to że moja rodzina – z czystym sumieniem mogę nazwać Malika, Dani, Liama i Matta rodzinę – cierpi przeze mnie.
-Słuchaj, szczeniaku, nie mam czasu na twoje humorki. – Popatrzyłem na Jasona z kpiną. Czy on wie na co się porywa grożąc mi? Jest po prostu naiwny, jeśli myśli, że jego marne szantaże jakoś wpłyną na moją decyzję. –Albo zrobisz to o co proszę i przyjmiesz pieniądze, albo twojej księżniczce stanie się krzywda.
-Tylko ją tknij, to rozpierdolę ci łeb. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Byłem wściekły, a on tylko podsycił mój gniew do tego stopnia, że w mgnieniu oka znalazłem się przy nim i łapiąc za koszulkę uniosłem kilka milimetrów ponad ziemię. –Jeśli tylko spojrzysz na Nessie, wsadzę cie do pierdla. Mamy wszystkie twoje przelewy zapisane.
-Posłuchaj, dzieciaku twoje marne słowa po mnie spływają, masz ukraść dla mnie broń.
-Odpieprz się, Weston, pójdziesz siedzieć.
-Pociągnę cie za sobą na samo dno.
-Mam na to wyjebane, jeśli zrobisz krzywdę Nessie zgotuję ci piekło.
-W takim razie zgódź się, zanim ją zabiję. – Kurwa, i o tym właśnie mówię, nie ważne co bym zrobił zawsze ktoś ucierpi. Tym razem jednak stawką jest mój skarb, dlatego muszę się mu podporządkować i spełnić każdą z jego zachcianek.
-Pogadamy jutro, zadzwonię po Stana, żeby… Nieważne i tak muszę mu wpierdolić.
-Co znowu zrobił?
-Ty się już kurwa nie udzielaj, tylko wypierdalaj z mojego domu! – Wypchnąłem go za drzwi, a następnie wyjąłem komórkę, aby zadzwonić do tej sieroty Moona. Cholerny blondasek odebrał dopiero po czwartym sygnale.
-Co jest Tommo?
-Czemu, do kurwy nie odbierasz od razu?!
-Musiałem zgrabić liście. – Nie mówiłem, że to frajer? Jego wymówki są tak dziecinne, że po prostu zastanawiam się dlaczego tak uparcie chciał do nas dołączyć skoro ma jeszcze mleko pod nosem? Ostatni raz godzę się, żeby jakiś osiemnastolatek wstąpił w nasze szeregi, już nigdy więcej nie będę taki głupi.
-Mhm, gdzie twój guru?
-Co? – Ja pierdolę, normalnie jak z dzieckiem. Założę się, że chrześnica Nessie ma więcej rozumu w głowie od Christiana. Boże błogosław, żeby jego dzieci -o ile w ogóle będzie jakieś miał- były mądrzejsze od niego.
-Kurwa Stan, gdzie jest Stan.
-Ze swoją laską, mówił, że jutro ją do ciebie przyprowadzi.
-Dobra, nie ważne. – Rozłączyłem się, a później za wszelką cenę próbowałem skontaktować się z tą ciotą Jeremy’ m, ale na daremno. Straciłem tylko czas i pieniądze na kącie, ponieważ ta cholerna sekretarka cały czas się włączała.
Nie wytrzymam, oni wszyscy chcą mnie wykończyć psychicznie – Nessie, Stan, Weston i Chris. Ta z pozoru niewinna Blondyneczka cały czas się mną bawi, a ja jak skończony nieudacznik jej na to pozwalam, bo bądźmy szczerzy uwielbiam z nią przebywać, a gdy już się kłócimy to wiem, że jej naprawdę na mnie zależy, że naprawdę mnie kocha.
Jeremy… Cóż ten gość od zawsze działał mi na nerwy, ale dopiero teraz zrozumiałem, że nasza znajomość była toksyczna już od samego początku. W chwili gdy go poznałem miałem przeczucie, że ściągnie na mnie kłopoty i wcale się nie pomyliłem, bo mam teraz na głowie tego chuja Jasona.
On z kolei… Nie w sumie to nie on, tylko te jego brudne gierki oraz manipulacje sprawiają, że mam ochotę krzyczeć i niszczyć wszystko na swojej drodze. Ten frajer najbardziej działa mi na nerwy i mam nieodpartą chęć skrzywdzenia go.
Natomiast Christian… To dziecko specjalnej troski, które trzeba zawsze pilnować oraz doglądać, ponieważ nie wiadomo co takiego strzeli mu do głowy. Każdy pomysł, który zrodzi się w jego mózgu wielkości orzeszka jest bliski erupcji.
-Idę się położyć, Malik. – Nie czekałem już nawet na jakikolwiek odzew ze strony przyjaciela, ponieważ ten dzień był naprawdę wyczerpujący oraz pełen wrażeń, ale tych negatywnych.
Zdjąłem koszulkę, a następne położyłem się do łóżka przykrywając kołdrą aż po uszy. Ta cholerna pizgawica mnie wykończy… Nie pamiętam kiedy ostatni raz położyłem się spać o ósmej, chyba miało to miejsce jak miałem trzynaście lat. Nie wiem nawet kiedy zmorzył mnie sen…  
__________________________________________
Ten rozdział jest chyba najgorszy jaki do tej pory napisałam, ale te całe zamieszanie świąteczne... Eh, nie lubię świąt, a zwłaszcza tych bez śniegu (boziu, niech spadnie śnieg!!). Nie czuję tej magii, co oczywiście przelewa się na moje samopoczucie oraz ten rozdział, który jest beznadziejny. 
SPRAWA DARCEY
Wiem, że niektórym nie podoba sie to, że kreuję ją na starszą, ale cóż spróbuję wam to wytłumaczyć po mojemu: No więc, rodzice zawsze twierdzą, że ich dzieci robią coś perfekcyjnie, tak? Dlatego też Ness twierdzi, że Darcey rysuje naprawdę pięknie... Żeby trochę uwiarygodnić jej zachowanie dodałam jej jeden roczek.
Next:
Ness wie już że Jeremy jest zły oraz co zrobił Liamowi, jak teraz potoczy sie ich sprawa?? Cóż... Powiem tylko tyle, że następny rozdział będzie lepszy niż ten (będę sie starać). 
Korzystając z okazji chcę złożyć wam życzenia świąteczne, także ten... Wesołych ;p
Buźka, miśki ;**


niedziela, 14 grudnia 2014

12. Thinking Out Loud



Słowa mogły kłamać, ale zajrzała w jego oczy i wiedziała, że ją kocha.”   


Ness

Może nie powinnam tego mówić, ale czułam się dobrze z tym co powiedziałam Louisowi. Cieszyłam się, że go zraniłam, ponieważ pierwszy raz w życiu odpłaciłam mu tym samym. Byłam z siebie dumna, że postąpiłam w ten sposób – żadnych wyrzutów sumienia, żadnej przykrości, nic. NIC nie czułam, bo byłam wolna.
Dziś po odprowadzeniu Darcey do przedszkola umówiłam się z Marisą na zakupy, aby zaopatrzyć się w sukienki na bal. Adaś zaprosił ją, żeby zapoznać ją z naszą matką, której ciągle nie ma w domu – spędza całe doby na lodowisku. Oboje z bratem zaczynamy podejrzewać, że wstawiła tam sobie łóżko, a stojący tam stragan z gorącymi napojami oraz przekąskami służy zaspokojeniu jej potrzeb żywieniowych.
Biegałyśmy od jednego sklepu do drugiego. Kupowałyśmy masę niepotrzebnych rzeczy, które w przyszłości będą pewnie miały jakieś zastosowanie. Nic nie mogę poradzić na to, że gdy widzę czerwoną tekturę z napisem przecena mam po prostu nieopanowaną chęć kupowania.
Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, iż jest we mnie coś z zakupoholiczki, ale jestem z tego dumna – lubię siebie, mimo że czasem mam niezłe odchyły dotyczące mojej osoby oraz załamania, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Dziś pierwszy raz poczułam się naprawdę szczęśliwa, jak prawdziwa dziewczyna… Jestem dziewczyną, ale życie dało mi nieźle popalić, a ja z uśmiechem, wypiętą klatką, dumą oraz uniesioną głową kroczę dalej i drwię sobie z tych wszystkich zasadzek jakie na mnie jeszcze czekają.
Z zakupów wróciłyśmy około drugiej popołudniu. Parker poszła do siebie, a ja odebrałam Darcey, z którą poszłam do swojego mieszkania. Całą drogę opowiadała mi co dziś robili oraz jak bardzo lubi bawić się z Gabe’ m oraz Charlie, która jest jej nową koleżanką.
-Mamuś, a Charlie i Gabe mogą do mnie jutro przyjść?
-Pewnie, że tak, tylko nie wiem czy jutro nie będę musiała iść na lodowisko. – Trzylatka zmarszczyła brwi i przyjęła minę myśliciela. Wyglądała naprawdę uroczo, ale dlaczego mnie to dziwi, przecież to córka tego buraka – dostała to w genach po tym egoiście i łamaczu serc!
-Adaś nas popilnuje. – Uśmiechnęła się triumfalnie.
-Mała, Adam ma dużo pracy, za miesiąc ma wystawę.
-Pomożemy mu. – Westchnęłam głęboko i pokiwałam głową z niedowierzania na boki. To dziecko jest niemożliwe. Jest tak samo uparta jak Louis.
Jezu, dlaczego oni nie potrafią przyjąć do wiadomości, że ludzie mają własne sprawy, które są ich priorytetami w życiu, aby czuć się lepiej oraz wieść szczęśliwy żywot. Oni nie widzą, że inni też mają własne problemy. Że każdy musi mieć również chwilę wytchnienia, aby odpocząć oraz zregenerować siły do dalszej walki z przeciwnościami losu oraz utrapieniami – w moim wypadku jest to Tomlinson, który (na całe szczęście) nie nachodzi mnie i pozwala przemyśleć sprawy, które cały czas chodzą mi po głowie.
Po piętnastu minutach byłyśmy już w domu, gdzie w kuchni piłyśmy ciepłą herbatkę, która nieco nas rozgrzała, ponieważ na dworze było naprawdę zimno jak na październik. Udało mi się wytłumaczyć Darcey, że nie możemy cały czas polegać na Adamie, kiedy nie dajemy sobie rady. Niestety nadal uczę się macierzyństwa, dlatego uległam córce i zadzwoniłam do brata kolejny raz błagając o pomoc.
To było naprawdę żałosne z mojej strony. Nigdy nie czułam się tak źle z tym co robiłam. Zawsze starałam się załatwić wszystko sama, ponieważ nie chciałam okazywać swoich słabości. Prosiłam o pomoc Adasia dopiero, gdy sytuacja była naprawdę ciężka, a mój tyłek był zaledwie kilka milimetrów od skopania.
Donavan zawsze potrafił wymyśleć skuteczne wyjście z problemu i to w dodatku bez szwanku oraz gigantycznych strat moralnych oraz finansowych. Jego idee były genialne, ale czego można się spodziewać po człowieku, który w ciągu dwudziestu dwóch lat osiągnął tyle na ile przeciętny człowiek pracuje całe swoje życie? W przeciągu tych trzech lat spędzonych w Mediolanie Adam dostał się na najlepszy uniwersytet, na którym wykładano sztukę – zrezygnował po trzech miesiącach, ale to wcale nie oznaczało, że został z niczym, że zniszczył niepowtarzalną szansę na swoją przyszłość; wręcz przeciwnie udowodnił, że jest geniuszem – jego prace zostały wystawione w jednym z tamtejszych muzeów sztuki nowoczesnej, a na to wydarzenie – oprócz mojej rodziny – przyszły tłumy ludzi, a Adam stał się tamtejszym guru. Ludzie zaczęli porównywać go do Michała Anioła, inni do Donatella, a jeszcze inni do Rafaela Santi. Obrazą było do niego porównywanie do da Vinci – Adaś mimo sławy jaką miał Leonardo, nie przepadał za nim, ponieważ twierdził, że ludzie wykreowali go za geniusza – którym oczywiście był – mimo, że nie wszystkie fakty o tym renesansowym geniuszu są potwierdzone.
-Mamusiu, jestem głodna. – Jej słowa potwierdził odgłos burczenia brzucha. –Popatrz, nic nie zjadłam. – Wyjęła z torby pojemnik ze śniadaniem, który był pełny.
-Dlaczego?
-Boo, nie byłam głodna. – Wzruszyła nieśmiało ramionami. –Mamusiu, a kupisz mi pieska?
-Darcey, rozmawiałyśmy już o tym. – Westchnęłam wyczerpana konferencją na temat czworonoga. Naprawdę, kocha psy i nie mogę znieść widoku zaniedbania tych zwierząt, a gdybym mogła to zabrałabym wszystkie psiaki ze schroniska do domu, jednakże w tym przypadku kłóciłabym się z własnymi zasadami. Najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu na psa – musiałam opiekować się dzieckiem, za niedługo zaczynam studia, przygotowuję się do mistrzostw, a jakby tego było mało Zayn zamęcza mnie wiadomościami, abym dała szansę Louisowi, ponieważ kiedyś w końcu nie wytrzyma i strzeli mu w twarz najbliższą rzeczą, którą będzie miał pod ręką za jego wyszczerz, gdy tylko Danielle wspomina o spotkaniu ze mną. –Chcesz, żeby ten piesek umarł?
-Nie, ale chcę go mieć. – Kopnęła nóżką w stół. Była poirytowana, o czym świadczyła malusia żyłka na jej czole oraz zmarszczki w kącikach oczu, ponadto zgrzytała zębami.
Darcey często miewała napady złości, ale nigdy nie dochodziło do takich zdarzeń. Szatynka uderzyła dłońmi w blat, a następnie z gracją zeskoczyła z krzesła. Odeszła na kilka kroków i spojrzała na mnie – z jej niebieskich oczek biły pioruny, jednak nie miałam w planach bycia pobłażliwą oraz kolejny raz dawać jej takiej samowolki – tym razem chciałam dać jej surowo do zrozumienia, kto jest matką, a kto córką w naszym duecie.
-Jesteś najgorszą mamą na świecie! – Wykrzyczała.
-Idź do swojego pokoju. – Mruknęłam starając się opanować łzy. Jej słowa cholernie mnie zabolały. Może to głupie, ale nie chciałam jej pokazywać, że mnie to w jakiś sposób dotknęło. Nie miała pojęcia jak trudne jest moje życie, ponieważ była jeszcze małą niczego nieświadomą dziewczynką, która nie miała pojęcia o znaczeniu wypowiedzianych słów. Jestem silną kobietą, ale… Naprawdę staram się, żeby niczego jej nie brakowało, żeby miała takie życie jak ja, ale… No cholera, przecież ten pies tutaj nie przeżyje! Powinna zrozumieć chociaż tak błahą rzecz!
Szatynka nawet na krok się nie ruszyła, tylko dalej stała i mi się dokładnie przyglądała. Wyglądała w chwili obecnej jak Lou, kiedy zobaczył mnie z papierosem – był wówczas rozczarowany oraz wściekły, że jestem na tyle głupia, żeby truć się tym cholerstwem.
-Idź do tego cholernego pokoju! – Nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem.
-Mamusiu…
-Darcey, chociaż raz zrób to, o co cię proszę i pójdź do swojego pokoju. – Dziecko spuściło głowę, a następnie odwróciła się i powędrowała do swojego pokoju.
Westchnęłam głęboko starając się uspokoić, jednak przychodziło mi to z trudem. Nie wiem, dlaczego, nie wiem co w ten sposób Bóg chce osiągnąć wystawiając mnie na takie próby, ale jestem pewna, że to nic nie da – wątpię, żeby kłótnie z Tomlinsonem oraz własną córką miały na celu jakieś wyższe dobro.
Wyjęłam z szafki paczkę makaronu do spaghetti oraz sos. Zrobiłam wszystko według zaleceń Cecilii, do której zadzwoniłam, aby pomogła mi w ugotowaniu obiadu. Podczas, gdy nitki się gotowały usiadłam wyczerpana na wysokim krześle barowym przy wyspie kuchennej i zaczęłam obracać telefon w dłoni. Miałam złe przeczucia co do dzisiejszego wyjścia, miałam wizję – jakkolwiek głupio to brzmi – że dziś stanie się coś… Po prostu wahałam się czy czasem nie zadzwonić do taty oraz przeprosić, że dziś nie przyjdę na bal, ponieważ dopadła mnie straszna gorączka lub inna niegroźna choroba, która zapewne przeszła by mi po dwóch dniach.
Właśnie miałam nakładać na talerze posiłek dla siebie oraz tej małej złośnicy, ale mój telefon zadzwonił informując, że otrzymałam SMSa. Szybko chwyciłam za urządzenie, które odblokowałam, a następnie kliknęłam kopertę.
Od: Jeremy
Cześć, Piękna, co ty na to, żeby dziś wyskoczyć do kina?
Bardzo chętnie poszłabym na jakiś ckliwy film, jednakże mam rodzinne zobowiązania – nie mogę zawieść ojca, ponieważ on też nigdy nie wystawiał mnie w moje wielkie dni. Bywał na każdym z moich występów, zawsze i wszędzie mnie wspierał… Z drugiej strony zrobienie czegoś takiego oraz skłamanie było całkiem kuszącą propozycją tylko, że znów pojawiał się kolejny kłopot, a mianowicie z kim zostawiłabym Darcey? Nie jestem samotna, mam dziecko, o które muszę dbać pomimo, że mówi mu tak okrutne słowa.
Do: Jeremy
Przepraszam, ale dziś nie dam rady. Mam rodzinne wyjście.
Od: Jeremy
Okay, zgadamy się innym razem, Ślicznotko x
Nawet tak urocze słówko nie poprawiło mi samopoczucia. Zabrałam w dłoń porcelanowe naczynie, na którym było spaghetti i ruszyłam w stronę pokoju trzylatki. Będą już u celu pewnie nacisnęłam klamkę oraz pchnęłam drzwi wchodząc do środka. Wzrok szatynki powędrował na mnie, bez jakiegokolwiek słowa położyłam talerz na stoliku, przy którym właśnie rysowała.
-Mamusiu, jesteś na mnie zła?
-Zjedz, a później przynieść talerz i włóż go do zmywarki. – Przetarłam wierzchem dłoni oczy i zwyczajnie wyszłam. W kuchni zjadłam swoją porcję, a brudną porcelanę włożyłam do zmywarki.
Na zegarze ściennym widniała godzina piętnasta, a z racji tego, że uroczystość miała zacząć się równo o godzinie osiemnastej postanowiłam zacząć się już przygotowywać. Pomaszerowałam do łazienki, gdzie wzięłam długi i relaksujący prysznic, po którym owinęłam się szczelnie ręcznikiem. Wysuszyłam włosy, które spięłam ułożyłam w lekkie fale, a następnie podpięłam wsuwkami; umyłam zęby i zrobiłam sobie makijaż.  W sypialni ubrałam bieliznę, cieliste rajstopy oraz sukienkę, którą dziś zakupiłam – kreacja była turkusowa, obcisła i koronkowa, która sięgała mi niewiele ponad kolana. Narzuciłam na ramiona cieniutki sweterek, a gdy byłam już gotowa znów poczłapałam do Darcey.
Dziewczynka standardowo siedziała przy biurku i kończyła swój obrazek. Nie zwracając na nią uwagi podeszłam do jej szafy, z której wyjęłam białą sukienkę oraz bolerko pod kolor.
-Darcey, ubieraj się, zaraz przyjedzie Adaś.
-Pomożesz mi? – Przytknęłam, a ona z uśmiechem podeszła do mnie i chciała przytulić, ale nie pozwoliłam jej na to. Wiem, że nie powinnam się tak zachowywać, a zwłasza wobec własnej córki, ale miałam dość rozczarowań oraz wytykania mi błędów, a Darcey tym razem przeholowała.
Ubrałam ją, a potem spięłam jej grzywkę spinkami, aby nie wpadła jej do oczu.
-Ness, gdzie jesteś?! – Po mieszkaniu rozniósł się głos mojego doradcy życiowego, psychologa oraz najwspanialszego brata na tym całym zasranym świecie.
-Już idziemy! – Odkrzyknęłam, a potem wskazałam trzylatce, aby poszła do swojego wujka. Szybko zgarnęłam jej kredki powrotem do kubeczka, a blok zamknęłam i odłożyłam na bok. Poszłam w stronę przedpokoju, gdzie Donavan ubierał już swoją chrześnicę w ciepły płaszczyk. –Cześć. – Mruknęłam i ucałowałam jego policzek, po czym sama zaczęłam nakładać wierzchnie okrycie oraz odpowiednie buty.
Szatyn po zapięciu Darcey w foteliku zajął miejsce kierowy, a obok niego siedziała już Marisa. W radiu leciały jakieś smętne piosenki, które jeszcze bardziej sprawiały, że mój humor z paskudnego zmieniał się na cholerne zły. Byłam zdołowana, a o moją głowę ciągle odbijały się jej słowa: Najgorsza matka na świecie! Czy miała rację? Może faktycznie byłam złą osobą, w końcu nie chciałam powiedzieć jej o ojcu, który starał się wszystko naprawić, jednak skutecznie go od siebie odpychałam.
Po dwudziestu minutach cholernej paplaniny tej dwójki gołąbeczków miałam dość – żałowałam, że zgodziłam się wsiąść do jego samochodu zamiast po prostu pojechać z rodzicami. Czy to naprawdę zabrzmiało jak ton zołzy? Byłam zazdrosna o to, że mój kochany braciszek wreszcie się ustatkował i prawdziwie zakochał w dziewczynie, którą naprawdę lubię? Zabrzmiałam jakbym zazdrościła im szczęścia… W sumie zazdrościłam, ponieważ sama chciałam mieć kogoś, kto by mnie przytulał jakbym była smutna, całował i podnosił na duchu, gdybym traciła wiarę w samą siebie – co ostatnio coraz częściej się zdarza.
Zatrzymaliśmy się przed pałacem, w którym od zawsze odbywał się ten bal charytatywny. Budynek był zachowany w stylu renesansowym zarówno na zewnątrz jak i we wnętrz. Weszliśmy do środka, gdzie odnaleźliśmy rodziców oraz usiedliśmy przy nich.
-Mamo, chciałbym ci przedstawić moją dziewczynę Marisę. Mariso, poznaj proszę to moja mama Valerie.– Brunetka uścisnęła dłoń mojej rodzicielki mówiąc, że miło ją wreszcie poznać, ponieważ Adaś dużo jej o niej opowiadał. Oczywiście każdy wiedział, iż było to kłamstwo, ponieważ Adam rzadko kiedy dzieli się informacjami o swojej stukniętej rodzince – zaborcza matka, ojciec, który jest człowiekiem sukcesu oraz siostra nieudacznica, której jakiś dupek zrobił dziecko. Szurnięta rodzinka, która na pozór wydaje się być szczęśliwa…
-Słyszałam, że jest pani byłą łyżwiarką figurową…
-Dziecko, mówi mi po imieniu, bo czuję się stara. – Mimo, że matka próbowała być miła jej ton był bardziej oskarżycielski. –Tak, to prawda. – Uśmiechnęła się z dumą. –Jestem wicemistrzynią kraju z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku, aktualnie trenuję Ness, aby poszła w moje ślady. – Wywróciłam oczami.
Ta kobieta jest niewiarygodna! To się naprawdę robi nudne… Ta ciągła paplanina, że mam pójść w jej ślady! Wykończy mnie ta cholerna presja! Strasznie pcha mnie w kierunku coraz to bardziej wytrwałych treningów od czasu, gdy cztery dni przed mistrzostwami skręciła kostkę podczas wygłupów z Louisem. Mimo, że wtedy była naprawdę wściekła oraz krzyczała na mnie przez bite trzy tygodnie i wytykała jak bardo nieodpowiedzialnie się zachowałam, ja byłam szczęśliwa, ponieważ Tomlinson cały czas mnie odwiedzał i poświęcał mi każdą wolną chwilę.
-Tak, bo w końcu zdobyłam wicemistrzostwo tylko dwa razy i to we Włoszech. – Prychnęłam odsuwając krzesło z hukiem oraz wstając.
-Nessiu, dokąd idziesz? – Tata był chyba jednym normalnym człowiekiem, który nigdy mnie nie oceniał. Kochałam go za to, ponieważ nigdy ode mnie nie wymagał czego, na co nie miałam ochoty oraz nie krytykował moich wyborów jak na przykład ten, kiedy związałam się z Lou.
-Nie będę wysłuchiwała tej samej paplaniny, której wysłuchuję na lodowisku. – Mruknęłam.
Pewnym siebie krokiem ruszyłam na wielki taras na piętrze. Widok z tego miejsca był niezwykły i ciągnął się na ogród, który w tym miesiącu przypominał stary zniszczony park z fontanną – dla mnie to było jednak magiczne. Oparłam łokcie na balustradzie i głośno westchnęłam.
Słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem, a lodowate powietrze uderzało w moją twarz oraz okryte cienkim materiałem ramiona mimo to nie chciałam wracać. Wolałam marznąć, niż wracać do osób, które tworzyły moją rodzinę. Dziś wybierałam samotność.
Nagle poczułam jak ktoś okrywa czymś moje barki. Nie odwróciłam się, żeby nie psuć tak spokojnej chwili, która teraz panowała. Czyjeś dłonie objęły mnie w pasie i przyciągnęły do klatki piersiowej mężczyzny. Wiedziałam kim był, wiedziałam co było motywem jego działania, nie wiedziałam tylko jednej rzeczy, a mianowicie dlaczego najzwyczajniej w świecie nie odpuści? Westchnęłam, gdy Louis oparł brodę o mój obojczyk. Staliśmy w ciszy, a on szczelniej mnie przytulał. W normalnych okolicznościach odwróciłabym się i go spoliczkowała, ale teraz potrzebowałam, żeby ktoś mnie pocieszył w tak prostej formie jak przytulenie.
-Powinnaś się ubrać, pizga jak cholera. – Powiedział całując czubek mojej głowy. –Będziesz chora. – Zachowywał się teraz niczym mój tata, który tak samo jak on przejmował się moim stanem fizycznym oraz psychicznym.
-Może to jest właściwe wyście? Powinnam zachorować, żeby ludzie chociaż w najmniejszym stopniu zaczęli mnie szanować.
-Pieprzenie. – Prychnął. –Ja cię szanuję i zawsze będę, bo cię kocham. – Moje serce momentalnie przyśpieszyło, a on prawdopodobnie to poczuł, ponieważ jego ramiona – ku mojemu zdziwieniu było to jeszcze możliwe – zacisnęły się mocniej.
-Też cię kocham, Lou.
-Co? –Zdziwił się, a następnie odwrócił mnie do siebie przodem. Wyglądał naprawdę przystojnie. Miał na sobie czarne spodnie z garnituru, koszulę oraz wąski krawat, który również był czarny i pasował do włoskich butów. Włosy Louisa były ułożone w artystycznym nieładzie. –Czy ty właśnie powiedziałaś, że mnie kochasz? – Pokiwałam pionowo głową. Byłam w stu procentach pewna swoich słów.
Rzadko mu to mówiłam, kiedy byliśmy razem i jestem tego świadoma. Wszystko sprowadzało się jednak to mojego dzieciństwa – dzieci szybko się uczą oraz podłapują zwyczaje dorosłych. Przesiąkłam zachowanie matki, która mówiła, że mnie kocha tylko wtedy, gdy wygrałam jakieś zawody – co zdarzało się od święta, ponieważ będąc mała nigdy nie potrafiłam wykonać perfekcyjnie żadnej figury i zawsze lądowałam na tyłku. Pierwszy raz powiedziała mi te dwa magiczne słowa, kiedy miałam trzynaście lat i dostałam się na poziom krajowy, który oczywiście przegrałam, ponieważ zajęłam trzecie miejsce. Wiedziałam, że go krzywdzę, ponieważ on mówił mi to przynajmniej raz dziennie.
-Na pewno dobrze się czujesz, Nessie?
-Lou, kocham cię, ale nie mogę… Nie potrafię znów ci zaufać. – Nie spodziewałam się tego co zrobił kilka sekund później. Zmienił się, nie wykłócał się, że zachowuję się jak gówniara, która nie potrafi się zdecydować – znów schował mnie w swoich umięśnionych ramionach.
-Obiecuję ci, że zawsze będę na ciebie czekał, nawet jeśli ma to potrwać kilka lat.
-To bez sensu. – Westchnęłam. –Zacznij żyć swoim życiem, a nie marnymi obietnicami. Zasługujesz na szczęście. – Uderzyłam lekko piąstką w jego tors.
-Chcesz mojego szczęścia?
-Tak.
-W takim razie zatańcz ze mną, jak trzy lata temu. – Niepewnie przytaknęłam, a on z lekkim uśmiechem zaprowadził mnie na środek balkonu. Wyjął komórkę, z której włączył moją ulubioną piosenkę. Owinął rękoma moje biodra, a ja swoje palce oplotłam wokół jego szyi. Powoli zaczął poruszać nami w rytm muzyki. Szybko odnaleźliśmy wspólne tępo, a taniec przychodził nam z dziecinną łatwością. –Jesteś taka śliczna. – Poczułam, że oblewam się purpurą na policzkach, dlatego szybko spuściłam głowę, aby Louis tego nie zauważył. –Kocham, gdy się rumienisz. – Zaśmiał się pod nosem i uniósł moją brodę, kolejny raz utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
-Nienawidzę, gdy mnie zawstydzasz. – Mruknęłam i wtuliłam się w niego. –Jesteś cholernym dupkiem.
-Ale to właśnie dlatego mnie kochasz. – Miał rację. Uwielbiałam jego wybuchowy charakter względem innych, a zgłasza facetów, który chociażby na mnie spojrzeli. Potrafił być potulny niczym mała owieczka względem mnie – tylko mnie. Odnosił się z szacunkiem do Danielle, którą kochał jak siostrę i szanował, ponieważ zawsze służyła mu dobrą radą oraz pomocą.
Muzyka przestała lecieć, ponieważ ktoś uporczywie próbował skontaktować się z Tomlinsonem. Szatyn wreszcie nie wytrzymał i odebrał połączenie.
-Co się znowu stało?… Cholera, zaraz przyjdę… Daj mi jeszcze minutkę i cię zawiozę, okay?… Mhm, wiem ja siebie też. – Rozłączył się, a potem ze smutkiem na mnie spojrzał. –Przepraszam, ale Liam miał wypadek, muszę zawieść Dani do szpitala. – Pochylił się i delikatnie musnął mój policzek. –Widzimy się kiedyś?
-Pewnie. – Potarł mój policzek, a chwilę później ruszył w stronę wyjścia. –Lou!
-Tak? – przystanął w pół kroku i lekko się przekręcił.
-Dziękuję. – Z lekkim uśmiechem przytaknął, a następnie wyszedł przez drzwi. Po kilku minutach usłyszałam silnik odjeżdżającego z piskiem opon samochodu.
Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach i cierpieniach z jego powodu nadal potrafiłam spojrzeć mu w oczy i powiedzieć to co przez cały ten czas do niego czułam. Kochałam go i zawszę będę, ponieważ był, jest moją pierwszą prawdziwą miłością – takich rzeczy się nie zapomina. Zawsze pamięta się te pierwsze rzeczy – pierwszy pocałunek, pierwsze zauroczenie, pierwszy papieros, pierwsze kocham cię, pierwszy zawód serca przez ukochaną osobę. Ja również pamiętam takie szczegóły i będę do końca.
Sama nie wiem jak teraz to wszystko będzie wyglądało. Jak dalej potoczy się moje życie, ponieważ doszłam wreszcie do porozumienia z Louisem, z czego się cieszę. Wybaczyłam mu krzywdy, które mi wyrządził, jednak nie jestem jeszcze gotowa, żeby kolejny raz mu zaufać. Życie jest cholernie nie pewne i zmienia się jak w kalejdoskopie, ale teraz… Wiem, że będzie dobrze.  
_____________________________________
Dwunastka -jest. Mam nadzieję, że wam sie chociaż trochę spodoba, bo moich oczekiwać nie spełnia. Jest taki nijaki, a Ness znowu popada w te swoje paranoje jaka to jest beznadziejna - myślę, że to ma też związek z moim samopoczuciem, ponieważ chodzę niczym zombie = mało śpię i zrządzę. 
Chciałam podziękować osobą, które skomentowały ostatni rozdział - nie powiem trochę sie zawiodłam, ponieważ wcześniej było znacznie więcej komentarzy... 
To chyba wszystko - pamiętajcie o KONKURSIE ERRORU!! 
Buźka miśki ;**