niedziela, 13 grudnia 2015

XXVIII. My Dilemma



 ROZDZIAŁ Z DEDYKACJĄ DLA NOWEJ CZYTELNICZKI (ANONIMKA Z 12.12.2015 16.36) - serdecznie witam i dziękuję za miłe słowa, mam nadzieję, że ten rozdział również ci się spodoba; ORAZ DLA ANONIMKA, KTÓRY LUBI SCENY +18 ^^


„Gdy miałam 6 lat, nigdy w życiu bym się w Tobie nie zakochała. Nie zakochałabym się w facecie, który przeklina, pije, pali, nosi szerokie ubrania i ma wyjebane na ludzi i szkołę, ale nie mam sześciu lat i kocham Cię. Kocham zajebiście mocno.”


Marisa




Obudził mnie mój starszy brat, który właśnie wrócił z Kanady.
Chuck był starszy o dobre cztery lata. Miał krótko ścięte czarne włosy, które w sumie były podobne do moich. Charles był umięśnionym i wysokim facetem o niebieskich oczach, które zawsze radośnie migotały iskierkami.
Nie widziałam go od dwóch lat, kiedy to wyjechał, aby trenować hokej w Montreal Canadiens, z którymi podpisał kontrakt. Tęskniłam za nim i to cholernie mocno, bo tak naprawdę to Chuck, jako jedyny z mojej stukniętej rodzinki rozumiał mnie najbardziej. Nie był jak mama, która chciała, żebym została lekarzem, ani nie był ojcem, który oczekiwał, że jego córcia będzie prokuratorem – niedoczekanie, jak, do diabła miałabym być lekarzem skoro na widok krwi robi mi się nie dobrze? Jak miałabym być prokuratorem, skoro raz przyskrzynili mnie za zakłócanie ciszy nocnej? To takie niedorzeczne, że aż komicznie przezabawne, że kolejny raz w moim życiu zawodzę rodziców i rozczarowuję ich. Tyle, że oni nigdy nie zapytali mnie: „Marisa, co ciebie uszczęśliwi?”. Zawsze mówili: „Musisz”, a nigdy nie: „Czego oczekujesz od życia?”, „Jak sobie wyobrażasz swoją przyszłość?”.
-Co chcesz na śniadanie?
-Jajecznicę- powiedziała Darcey, którą również ten palant obudził. Błękitne oczęta przeniosły się na mnie, jakby oczekując potwierdzenia słów czterolatki.
-Słyszałeś –ziewnęłam, a on zniknął po chwili w kuchni.
Dom wypełnił się muzyką, która leciała z radia, bo Chuck zawsze gotuje przy podkładzie muzycznym – gdyby Harry go teraz zobaczył pewnie dostałby białej gorączki, bo był zdania, że powinno się skupiać na jednej rzeczy, a nie pięćdziesięciu. Trzeba poświęcić się gotowaniu, a nie podśpiewywaniu, bo to rozprasza – nigdy nie potrafiłam rozgryźć tego kolesia, ale to nieważne.
Po niecałych piętnastu minutach dwudziestopięciolatek wrócił do salonu, gdzie spałam dziś z Darcey z racji tego, że oglądałyśmy do późna horror o Laleczce Chucky; po czym ustawił na stoliku trzy talerze, na które wyłożył jajecznicę. We trójkę zaczęliśmy zjadać śniadanie oglądając bajki, kiedy rozległo się walenie do drzwi.
-Otworzę – poinformował brunet, a potem poszedł w stronę drzwi.
Nie miałam pojęcia, o czym gada z tym intruzem, ale będąc szczerą muszę przyznać, że wcale mnie to nie interesowało, bo byłam głodna. Pewnie znowu jakiś małolat sprzedawał garnki, czy tego typu rzeczy – dwa tygodnie temu spławiłam trzech takich kolesi. Zaintrygowałam się dopiero wówczas, kiedy usłyszałam: „Ty, skurwielu jeszcze, jeszcze jakieś aluzje o mojej siostrze?!”.
Z talerzem w ręce oraz kromką chleba w zębach ruszyłam w stronę wejścia. W progu stał nikt inny jak ten kretyn – mój popieprzony były. Cóż… gorszego rozpoczęcia dnia wymarzyć sobie nie mogłam, ale fakt, że Chuck obił Adamowi nos nieco poprawił mi humor.
-Po, co tutaj przylazłeś? –mruknęłam obojętnie, wyjmując z ust kanapkę, którą położyłam na talerzu.
-Po moją chrześnicę, więc z łaski swojej przyprowadź Darcey, bo nie mam ochoty na ciebie patrzeć – żachnął wściekły szatyn.
-I vice versa –wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Boże, co za niedorozwinięty idiota! Jak mogłam pakować się w związek z takim czubem?! Ohyda. –A co do Darcey, Ness kazała mi się nią opiekować, więc… -wzruszyłam ramionami, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie pozwolę mu zabrać tej małej rozkosznej dziewczynki, którą cholernie mocno kocham i mogłabym rozpieszczać cały czas.
-Mam to w dupie, Marisa –wkurwiony wyminął mnie i bezczelnie wszedł do mojego domu. –Darcey! –zawołał, a ona przeniosła na Adama swój wzrok by po chwili ruszyć biegiem w jego stronę wołając: „Adaś!”. –Ubieraj się, zabieram cię do domu.
-Ale mamusia kazała słuchać Marisy – stwierdziła z wydętą wargą szatynka, wprawiając mnie z dumę. Donavan zlustrował mnie znienawidzonym spojrzeniem, a potem z uśmiechem zwrócił się do swojej siostrzenicy.
-Twoja mamusia oszalała, ale to żadna nowość –wyznał dwudziestotrzylatek. –Zabiorę cię na lody, a potem do wesołego miasteczka.
-Jej! –pisnęła uradowana. –Czy Marisa pójdzie z nami?
-Nie –odpowiedział od razu, a potem pomógł Darcey zamienić piżamę na jeansowe szorty, koszulkę w wąskie czarno białe paseczki, jasnobrązową narzutkę oraz botki. –Okay, możemy iść – zarządził, ale młoda zaprała się nogami. –Co jest?
-Nie umyłam zębów i nie poczesałeś mnie – tupnęła oburzona nogą o posadzkę. –Marisa zrobisz mi koka? –zapytała, dlatego przytaknęłam. Czterolatka pobiegła od razu do łazienki, ale nie wróciła od razu, przez co byłam zmuszona oglądać parszywą gębę pana Nie będę z kimś, kto zawsze robi mi na przekór.
Bądźmy szczerzy, ja nigdy nie będę podporządkowywać się facetowi – nie będę laską, która w desperacji, aby koleś jej nie zostawił będzie wchodziła mu do dupy i zgadzała się z nim we wszystkim. Nie będę, do diabła udawała kogoś, kim nie jestem! Prawa jest taka, że Adam ma poważny problem sam ze sobą, bo oczekuje od lasek, że zawsze będą robiły to, czego zapragnie, jak cholerne niewolnice. Był przekonany, że będę taka, jakie – z opowieści Ness – były jego poprzednie dziewczyny, ale ja nie jestem tępą idiotką, która nadstawiła mu tyłka, bo powiedział mi kilka miłych słów – polubiłam go i to był naprawę jeden z lepszych związków, w jakich byłam, ale nie pozwolę, żeby facet mnie ustawiał. Jestem Marisa Parker, cholerna indywidualistka, która zawsze stawia na swoim i potrzebuję kolesia, który będzie w stanie poskromić mój trudny charakter, a nie tępej pizdy, która poddaje się zaraz po tym jak powiedziałam, że nie będę chodziła na jakieś nudne wystawy do muzeów - gdyby to jeszcze były jego wystawy w tej nieszczęsnej galerii, której całkowicie się poświęcił, to oczywiście, że bym poszła bez żadnych „ale” tyle, że nie jara mnie oglądanie malunków gości, którzy już dawno wykitowali, a ich bazgroły są dumą narodową. Nie rozumiem sztuki i wątpię, żeby to się kiedykolwiek zmieniło, mimo że dla Adama starałam się i nawet czytałam o tym całym Leonardo oraz o jego dziełach, ale… on tego nie doceniał, więc olałam sprawę, bo skoro on oczekiwał, że ja będę robiła wszystko, na co ma ochotę, ja chciałam tego samego. Zamiast chodzić na te pieprzone wystawy, mogliśmy równie dobrze pójść na kolację do Burger Kinga, ale ten pedant woli sushi czy też kawior – to niech zjada sobie te nienarodzone rybki, ale ja nie będę aż tak podła. To tak, jakbym zjadła surową rybkę z mojego akwarium – chyba bym się porzygała.  
Darcey wróciła ze szczotką oraz gumką, które mi podała, a potem usiadła na oparciu sofy. Najdelikatniej jak tylko potrafiłam rozczesałam jej mięciutkie włoski, które następnie szybko spięłam w niechlujnego koka, tak jak prosiła.
-Proszę bardzo, maluchu –cmoknęłam ją w policzek.
-Przyjdziesz dziś do Adasia? Pooglądamy razem bajki.
-Mam dużo pracy –skłamałam. –Innym razem, dobra? –szatynka ze zmarszczonymi brwiami przytaknęła, a potem ubrała swój plecak, który jej kupiłam i ściskając za dłoń mojego ex wyszła. -Pojebany kutas –westchnęłam opadając na kanapę obok Chucka.
-Co ty widzisz w takich lalusiach, huh? –zagaił zaciekawiony brunet.
-Sama nie wiem- wzruszyłam ramionami. –Na początku wydawał się być naprawdę spoko, ale teraz… -wzdrygnęłam się. –Nie mam pojęcia, dlaczego zmarnowałam rok z takim palantem.
-Wyszedł z założenia, że jestem twoim nowym facetem do ruchania, możesz mi to wyjaśnić?
-A, co tutaj jest do wyjaśnienia? –parsknęłam śmiechem. –To on ze mną zerwał pod pretekstem, że jestem samolubna i nie szanuję innych, czytaj, że chodzi o to, iż nie robiłam rzeczy, na które on miał ochotę, a teraz… jest wkurzony, bo nie załamałam się i ruszyłam na przód. Obecnie spotykam się z kolesiem, który jest moim dobrym kumplem. Od czasu do czasu się ze sobą prześpimy, wyjdziemy na kolację do fast fooda, albo na spacer… wiesz, takie normalne rzeczy, które lubię.
-Nigdy cię nie zrozumiem – Chuck pokręcił głową na boki, a potem zajął się sprzątaniem po śniadaniu, natomiast ja poszłam do swojej sypialni, ale tylko po to, żeby zabrać z szafy czystą bieliznę oraz jeansowe spodenki i biały t-shirt z dużymi czarnymi cyframi 69. Z całym zestawem udałam się do łazienki, gdzie wzięłam zimny prysznic, który miał na celu całkowite obudzenie mnie, co w pewnym stopniu się udało. Po kąpieli ubrałam się, potem kolejno umyłam zęby, pomalowałam się i wysuszyłam włosy, które również spięłam w luźnego koka.
Zbiegłam na parter domu, gdzie ubrałam podarte Converse przed kostkę oraz zabrałam torebkę i klucze.
-Wychodzę, Chuck! –zawołałam, a potem wyszłam, po czym wsiadłam do wozu Ness, którym pojechałam pod kawiarnię, gdzie zwykłam pracować.
Nie lubię się chwalić, ale pochodzę z cholernie zamożnej rodziny i wcale nie muszę pracować tyle, że nie lubię i nie chcę żyć na garnuszku moich rodziców, bo mam swoją godność i dumę – wystarczy, że ojciec płaci za moje studia z socjologii. Cholerny prokurator, przez niego musiałam chodzić na balet i paradować w tej obciachowej kiecce. To był najbardziej żenujący okres mojego życia. Wstyd mi za to, że tańczyłam Jezioro Łabędzie.
Zaparkowałam, a potem, kiedy już zakluczyłam samochód weszłam do lokalu, gdzie siedziało już kilka osób oraz mój pieprzony szef, który cały czas składał mi niemoralne propozycje, które zawsze potrafiłam skutecznie odprawić z kwitkiem.
Ross miał trzydzieści sześć lat i był obrzydliwym blondynem o zielonych oczach. Był tłustym pajacem w grubych szkłach, który myślał, że każda laska jest w stanie dać mu dupy, bo otworzył dobrze prosperującą kawiarnię, ale prawda była taka, że, mimo iż jeździł Lamborghini próbował tylko zamaskować tym wszystkim kompleks małego penisa – kiedyś z nudów chodziłam przez tydzień na wykłady z psychologii, więc wiem to i owo.
Poszłam na zaplecze, gdzie przebrałam się w ten obrzydliwy uniform, a do kieszonki włożyłam notesik, długopis i moją komórkę, po czym stanęłam za kontuarem. Nudziłam się jak diabli, dlatego weszłam na czat i napisałam wiadomość do mojego… przyjaciela.
Marisa69: Co robisz wieczorem?
Odpowiedź dostałam niemalże od razu.
Rocky: Mam bilety na mecz, więc zapraszam, a potem proponuję fast fooda i piwo u mnie. Pasuje?
Marisa69: Jeśli próbujesz mnie wyrwać to już ci się udało, więc przestań się starać.
Rocky: Jeszcze nie zacząłem się starać, Ślicznotko xdd Swoją drogą, czy nie powinnaś pracować?
Marisa69: Boisz się, że nie będzie cię stać na kolację w McDonalds?
Rocky: Zabawne, kotku… You Made My Day!
Marisa69: Cieszę się niezmiernie, liczę, że wieczorem mi za to podziękujesz.
Rocky: Ma się rozumieć, kotku ^^ Będę o 16 w Daisy, bądź gotowa.
Marisa69: Nie spóźnij się.
Wyłączyłam telefon, który schowałam do fartuszka, ponieważ przyszedł nowy klient i mimo, że było już po dziesiątej to wcale nie był nim Malik. Przyjęłam zamówienie na gofry, które zrobił Tyler, a ja zajęłam się wyciskaniem soku z pomarańczy, kiedy poczułam pieczenie w okolicy prawego pośladka.
-Zrób tak jeszcze raz, a mały kutas będzie twoim najmniejszym problemem, Ross – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, kierując się ze szklanką w stronę stolika.
-Nie bądź taka, Mars- powiedział siląc się na seksowny ton, ale efekt był tragiczny, dlatego też nie żałowałam sobie i wywróciłam oczami. –Może po twojej zmianie skoczymy na drinka, huh? –zapytał, kiedy usiadłam na wysokim krześle i zaczęłam czytać czasopismo, które kupiłam wczoraj. –Potem moglibyśmy pojechać do mnie i… no wiesz… -zaciekawiona przeniosłam na niego swoje oczy dokładnie lustrując.
-Wiem, co? –wypaliłam z powagą i zagryzioną wargą. –Myślisz, że laska taka jak ja mogłaby się puścić z gościem jak ty? –uniosłam brwi, na co Ross zaczerwienił się, jednak przytaknął ku mojemu większemu rozbawieniu. –Słonko, ja umawiam się z facetami, którzy wożą się lepszymi furkami niż Lambo – zaczęłam z uśmiechem. –Ponadto dbają o siebie i mają niezłą bajerę, która nie polega na seksistowskim klepnięciu w tyłek. Nie jestem klaczą, a twoja tłusta łapa nie ma prawa dotykać mojej pupy, jarzysz?
-Uważaj na słowa, bo… -zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Bo, co zwolnisz mnie?! –parsknęła kpiącym śmiechem. –Masz tutaj klientelę, bo jestem zajebistą pracownicą, poza tym większość tych ludzi to moi znajomi. Zayn przychodzi tutaj tylko, dlatego że jesteśmy przyjaciółmi, tak jak Ness, Dani i Liam lubią kawę, którą robię, a Matt… -zaczerpnęłam powietrza, bo zwyczajnie w świecie się zapowietrzyłam. –Matt jest moim facetem, więc robi to z szacunku, żeby nie wyjść na kutasa. Dlatego wywal mnie, a ze mną odejdą klienci.
-Nie wierzę ci – blondyn pokiwał głową na boki.
-Nie poradzisz sobie sam –wzruszyłam barkami będąc niesamowicie pewna siebie w tym temacie.
-Skąd ta pewność? –uśmiechnęłam się chytrze.
-TY! –zawołałam pochylając się w stronę okienka, przez które Tyler zwykł wydawać śniadania i inne potrawy. –Ross nas zwalnia, bo twierdzi, że jest samowystarczalny. Chodź, pooglądamy tą komedię z pierwszych miejsc – zaśmiałam się niczym rasowa wiedźma, którą oczywiście byłam.
Przez ostatni miesiąc zmieniło się naprawdę wiele i to wszystko było tylko i wyłącznie zasługą Donavana, który nie potrafił sobie poradzić z dziewczyną, która ma zadziorny charakter. Wystraszył się i nie potrafił poskromić diabła, który kryje się pod moją skórą – wolał się poddać i zrezygnować, czym cholernie mnie wkurwił. Wbrew pozorom kochałam go, ale po tym, co powiedział oraz jak nazwał mnie suką – nienawidzę tego chodzącego pajaca. Nikt oczywiście nie wie o naszym rozstaniu… noo, może oprócz Andersona, który naprawę mi pomógł się pozbierać po tym bolesnym rozstaniu, ale nie potrafił powstrzymać mnie przed transformacją w sukę roku. To wszystko wina Adama i to on powinien mieć mnie na sumieniu oraz ludzi, których krzywdzę.
Z satysfakcją przyglądałam się poczynaniom tego grubasa, który nie potrafił nawet włączyć ekspresu, a co dopiero wspominać o sokowirówce. Heh… razem z Tylerem mieliśmy ubaw przez kilka godzin, aż wreszcie wściekli oraz zmęczeni czekaniem klienci zaczęli opuszczać kawiarnię.
-Woah, czemu tu tak pusto? –zdziwił się wchodzący do Daisy mulat. –Cześć, kocie –z uśmiechem cwaniaczka musnął moje wargi od razu wpychając mi język do gardła, ale nie przeszkadzało mi to, bo zdążyłam się już przyzwyczaić. –Działo się dziś coś ciekawego?
-Mhm… -mruknęłam odsuwając się na krok tym samym odrywając od zmysłowych ust Matta. –Pokażę ci wieczorem, a teraz chodźmy – zarządziłam splatając nasze ręce i ciągnąc dwudziestodwulatka za sobą w stronę czerwonego Saleena S7. –Muszę zadzwonić do Ness –stwierdziłam wyjmując z torebki telefon i wykręcając numer do przyjaciółki, ale jej komórka nie odpowiadała, to też wybrałam kontakt Malika.
-Co jest, Parker? –zapytał odbierając po drugim sygnale.
-Przekaż Ness, że Darcey jest u Adama.
-Okay, wpadnę po nią około ósmej.
-To poinformuj o tym Donavana – poprosiłam ze sztucznym uśmiechem, po czym się rozłączyłam. –Odstawię tylko auto Ness pod blok i możemy jechać.
-Jak tam chcesz –wtrącił obojętnie Anderson, a potem oboje wsiedliśmy do swoich aut i pojechaliśmy w stronę osiedla, gdzie mieszkała blondynka.
Kolejny raz wysiadłam z białego BMW, które zamknęłam, a potem wsiadłam do samochodu Matta, który obrał kierunek na Wembley Stadion, gdzie dziś miał grać Arsenal z Chelsea.
Osobiście nie jarała mnie piłka nożna… noo, może nie aż tak, żeby jak fanatyczka oglądać każdy mecz i rozpaczać, kiedy moja ulubiona Chelsea przegra, ale lubiłam oglądać. Poza tym jestem na zabój zauroczona Oscarem – koleś jest cholernie przystojny.
-Noo, więc jeśli wygra Arsenal przywiążę cię do łóżka i zerżnę jak jeszcze nikt nigdy nie zerżnął.
-Wygra Chelsea, ale i tak możesz mnie przywiązać i zerżnąć –stwierdziłam z uśmiechem, a potem cmoknęłam zadowolonego chłopaka w policzek.
Matt załatwił bilety w loży vipowskiej, skąd wszystko idealnie dało się zobaczyć.
Siedzieliśmy obok siebie popijając olbrzymie colę, a Rocky obejmował mnie ramieniem. Z uwagą oglądaliśmy poczynania piłkarzy, ale nie przeszkadzało nam to we flircie, który zaczął się od niewinnych zaczepek, a skończył na palcówce. Matt ma cholernie zręczne palce i wie jak ich doskonale użyć, za co należy mu się medal. Adam nie dorównuje mu nawet w najmniejszym stopniu – żałuję, że zmarnowałam z tym idiotą półtorej roku, mogłam od razu zabrać się za Matta, który jest tak samo grzmotnięty jak ja.
Po wygranej Chelsea pojechaliśmy do McDonalds, gdzie zamówiliśmy dwie duże cole – znowu , frytki, burgery i nuggetsy.
-Jesz jak wieśniak –rzucił w moją stronę, a potem frytką przejechał po moim policzku brudząc mnie ketchupem i śmiejąc się jeszcze głośniej.
-Ale z ciebie ciota, Matt –mruknęłam niezadowolona, wycierając się w serwetkę. –Jesteś taki dziecinny.
-Po prostu cieszę się życiem, jutro mogę wykitować –Anderson wzruszył ramionami, jakby to było normalnym stwierdzeniem.
W sumie to miał rację, bo jutro jakiś asteroid może walnąć w ziemię i prawdopodobnie zginiemy. Może nastąpić też skażenie wody i wszyscy zamienią się w zombie, a jedyną rzeczą, której będą pragnęli będzie mózg. Wizja końca świata wydawała się mniej przerażająca, kiedy siedziałam obok Matthew – on mnie w jakiś dziwny i niewyjaśniony sposób uspokajał oraz rozbawiał tym swoim zachowaniem pięciolatka.
-Och, a skoro prawdopodobieństwo, że jutro skończy się świat jest pięćdziesiąt na pięćdziesiąt to chcę, żebyś była moją dziewczyną –powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, na co uniosłam brwi.
-A, co z Brown?
-A, co ma być? –wzruszył obojętnie ramionami mulat.
-Kręciłeś z nią, Matt- przypomniałam. –Lubisz ją.
-Lubiłem –wskazał na mnie palcem. –Nie mamy wspólnych zainteresowań, poza tym ostatnio zaczęła kręcić z twoim byłym, więc… -kolejny raz wyrzucił barki w powietrze. –Sama widzisz, z tobą o wiele lepiej się dogaduję i nie przeszkadza mi twój cięty języczek. Chyba się w tobie zabujałem.
-I wzajemnie, Rocky –na ustach dwudziestodwulatka pojawił się uroczy uśmieszek, który za wszelką cenę próbował ukryć. Wyglądał jeszcze bardziej słodko niż dotychczas, ale nigdy mu tego nie powiem… chyba, że w żartach, bo w innej sytuacji pewnie by mnie wyśmiał i zaprzeczył.
-Cóż za wyznania, kotku –poruszał zadziornie brwiami. –Chcesz się pieprzyć tutaj?
-Nie, zbyt często chodzimy tutaj jeść, Matt –powiedziałam po dłuższym zastanowieniu.
-Racja, to mogłoby być nieco obrzydliwe –przytaknęłam ze zmarszczonym nosem. –Mam coś dla ciebie –oznajmił Anderson podając mi małe pudełeczko, które niepewnie otworzyłam. W środku na beżowej poduszeczce leżała kostka czekolady. –Jadłem wczoraj Milkę, a że myślałem też o tobie postanowiłem ci jedną zostawić –głośno się śmiejąc wstałam i usiadłam obok niego, głośno całując w usta, co oczywiście Matt musiał przeciągnąć. Nawet fakt, że w lokalu siedziały małe dzieci z rodzicami i kilka par nastolatków nie przeszkodził mu w posadzeniu mnie sobie na kolanach oraz ściśnięcia za moje pośladki, jak również wepchnięcia języka do mojego gardła, a ja nie pozostawałam mu dłużna. Wsunęłam dłonie pod czarną koszulkę na szerokich ramionach i muskałam opuszkami palców jego mięśnie brzucha. Odpowiadałam również na pocałunki, które były cholernie dobre.
W tej chwili wszyscy ci ludzie mogliby stwierdzić, że jesteśmy bezwstydni, ale… nie oszukujmy się, jesteśmy cholernie bezwstydni, a Matt chciał się tutaj pieprzyć.
Teraz byłam naprawdę szczęśliwa, nieważne jak głupio musiało to zabrzmieć. Cieszyłam się, że brunet nie wstydzi się okazywać mi uczuć w miejscu publicznym, czego brat Ness nie miał w zwyczaju robić – Adam wolał obściskiwać się w domu na sofie, a ja chciałam, żeby inni ludzie widzieli jak bardzo jestem dumna ze swojego faceta. O Andersonie wiedzieli wszyscy w Daisy, Burger Kingu, McDonalds, w Zoo, w galerii, czy chociażby w parku, bo w tych miejscach lizaliśmy się jak opętani, jakbyśmy zaraz mieli się wzajemnie połknąć; jakby od tych pocałunków zależał los wszechświata. Kręcił mnie fakt, że Matt jest taki bezwstydny i to chyba działało również w jego przypadku – lubił, kiedy byłam suką.
-Jedźmy do domu –wysapał pomiędzy buziakami.
-Okay –zeszłam z kolan chłopaka, a potem zabrałam swoją colę. Mulat postąpił podobnie i wsunął dłoń do lewej kieszeni moich szortów łapiąc za mój tyłek, po czym wyprowadził z fast fooda. Zaprowadził mnie pod swój samochód, gdzie jeszcze przez chwilę molestował mnie, czemu oczywiście dobrowolnie się poddałam, a po jakiś pięciu – do dziesięciu – minutach wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy pod willę dwudziestodwulatka.
Do domu weszliśmy obijając się o ściany, bo napięcie seksualne między nami sięgało punktu krytycznego i oboje nie mogliśmy się powstrzymać.
-Co, do kurwy?! –przestraszona oderwałam się od Matta, żeby spojrzeć na…
-Co tu robisz, Malik? –zapytałam obojętnie.
-Mógłbym zapytać o to samo, Parker –warknął. –Pieprzysz mojego kuzyna, a jesteś z Adasiem –parsknęłam kpiącym śmiechem.
-Masz na myśli pana z nami koniec, bo jesteś suką? –spytałam dla upewnienia, na co Zayn uniósł zdziwiony brwi ku górze.
-Nie rozumiem…
-Po, co przyszedłeś? –wtrącił Matt obejmując mnie ramieniem i przyciągając bliżej swojego umięśnionego torsu.
-Złożyć ci propozycję, ale to może zaczekać. Jestem ciekaw jak to się zaczęło – kiwnął na mnie głową, ale szybko wrócił wzrokiem do swojego brata.
-Umówiliśmy się do klubu, a potem było już z górki –wyjaśniłam. –Jeszcze jakieś pytania, bo tak jakby jesteśmy trochę zajęci, a ty nam cholernie przeszkadzasz.   
-Napalona kobieta, to wredna kobieta –uśmiechnął się chytrze, po czym wyszedł klepiąc Matta po ramieniu.
Zaraz, gdy Malik zamknął drzwi rzuciłam się na Andersona. Wskoczyłam na jego biodra i objąwszy dłońmi szyję złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Rocky po dłuższej chwili jednak ogarnął się i zdołał wejść po schodach do swojej sypialni, gdzie rzucił mnie na łóżko i usiadł na mnie okrakiem. Przeszukując szuflady wreszcie wyjął parę kajdanek, którymi przypiął moje nadgarstki do ramy łóżka.
-To będzie najlepszy seks w twoim życiu – wyznał, a potem jednym pewnym ruchem roztargał moją bluzkę, którą rzucił na podłogę, tak samo jak stanik, szorty i stringi, identycznie postąpił ze swoją koszulką oraz spodenkami. Ręce mulata od razu ścisnęły za moje piersi, naciągając sutki, które moment później zaczął przygryzać i ssać, powodując moje jęki. Już przy takich działaniach zaczęłam wypychać biodra ku jego kroczu, ale byłam świadoma, że to dopiero początek, a Matt właśnie zaczynał się popisywać. Poczułam pieczenie w okolicy prawego cycka, dlatego przerażona przeniosłam oczy w to miejsce.
-Całkiem cię popieprzyło?! Malinka przy sutku?! –zawołałam, ale w odpowiedzi dostałam tylko śmiech i drugą malinkę na drugiej piesi, och i kolejne, które przypominały ścieżkę od lewego ucha przez mostek, aż do wewnętrznych stron ud, nad którymi teraz się pochylał i torturował nie tylko je swoim językiem. Wyginałam się, wiłam i ogółem mówiąc cholernie podniecona szalałam nie wiedząc, co ze sobą zrobić, kiedy Anderson w taki sposób mnie torturuje, a fakt, że w dodatku jestem skrępowana i nie mogę mu w tym przeszkodzić był jeszcze bardziej podniecający. Krzyczałam jego imię, nie licząc się z tym, że Carly może być teraz w domu. Błagałam, żeby przestał się cackać, ale wtedy jednym pewnym ruchem przekręcił mnie na brzuch i wsunął we mnie trzy palce, co było przesadą, ponieważ ledwo dwa się we mnie mieściły. To było tak kurewsko intensywne, jak poruszał nimi raz szybko po chwili wolniej przy okazji masując kciukiem moją łechtaczkę. –Zaraz dojdę! –wykrzyczałam, ale Matt się nie zatrzymał… ba! On przyśpieszył swoje ruchy, a ja wykończona doszłam tyle, że to nie był koniec, bo mimo mojego orgazmu on nie przestawał. Dalej posuwał mnie swoimi palcami. –Nie mogę…
-Jeszcze nie skończyłem, kocie –poinformował gryząc mój pośladek. Jęczałam w poduszkę, zaciskając palce u stóp, jakby to w jakiś cudowny sposób miało mi pomóc. –Czemu masz siniaka na tyłku? –wszystko ustąpiło. Matt wyjął swoje paluchy, którymi teraz muskał moją prawą część pupy. –Kto się do ciebie podwalał, Marisa? –wycedził rozwścieczony, a ja nie wydusiłam z siebie ani słowa. –Gadaj, kto, bo wkurwię się jeszcze bardziej.
-Ross –westchnęłam. –Ale nie przejmuj się nim – odpowiedziała mi cisza i dopiero po minucie usłyszałam jak mój facet rozrywa paczuszkę z kondomem, a potem gwałtownie we mnie wchodzi i bierze mnie od tyłu.
Nigdy nie lubiłam analu, ale… Anderson nie jest najgorszy w te klocki.
W tej pozycji postępował podobnie jak wcześniej ze swoimi palcami. Wolno, szybko, wolno, szybko, wolno, szybko i tak na przemian, aż znowu doszłam, ale nie mogłam odsapnąć, bo znowu brutalnie mnie odwrócił na plecy i teraz wziął od przodu. Brunet szybko poruszał swoimi biodrami, a po chwili całkowicie przestał i pozostając we mnie, zaczął całować moje usta. Jego język masował moje podniebienie, a ja pojękiwałam do jego ust powodując stłumiony chichot, który opuszczał gardło Matta. Po upływie cholernie dużej ilości minut, a może nawet i godzin znowu zaczął mnie pieprzyć jak szalony i tym razem nie było wyjątku – znowu doszłam sama. Jak on to, do diabła robi?!
Dwudziestodwulatek powoli uwolnił moje dłonie, a potem sadzając mnie na swoje kolana, nabił na swojego penisa, na co oczywiście musiałam głośno jęknąć, ale tym razem nie tylko ja.
-Czemu nie dochodzisz? –wysapałam, ku zaskoczeniu bruneta, który zmarszczył brwi.
-Chodzę na jogę i potrafię nad sobą zapanować.
-Och –westchnęłam, po czym zaczęłam powoli się unosić, chcąc przekonać się czy jestem w stanie zniszczyć jego barierę opanowania. Robiłam wszystko powoli, nawet składałam najwolniejsze w świecie pocałunki na jego żuchwie, a potem pod płatkiem prawego ucha, na co młody mężczyzna wbił paznokcie w mój tyłek.
-Nie tam, kocie –wyjęczał, a ja już wiedziałam, jak doprowadzić go do szczytowania. Całowałam go dokładnie w to miejsce, gdzie zabronił i poruszałam się szybciej, na co Matt mocniej szczypał moje pośladki. –Przestań… -w odpowiedzi nie zaprzestałam, tylko przyśpieszyłam, aż wreszcie poczułam ciepło. –Jesteś porąbana, wiesz? –zachichotałam chowając nos w miejscu, które zdążyłam oznaczyć malinką.
Po upływie pewnej ilości czasu Matt uniósł mnie i ułożył obok siebie, a następnie nakrył kocem. Od razu przyległam policzkiem do jego umięśnionego torsu.
-Wiesz, ja cię nie chcę martwić, ale pękła nam gumka –w głosie Andersona dało się wyłapać strach.
-Nie panikuj, tygrysie jestem na tabletkach –cmoknęłam go w policzek, a potem zaczęłam wodzić paznokciem po dość sporej bliźnie w okolicy prawej strony żeber. –Po czym to? –zagaiłam głodna informacji na temat, który męczy mnie już od dwóch tygodni.
-Zayn popchnął mnie na szklany stolik, jak byliśmy młodsi – mruknął od niechcenia. –Był wściekły, bo Ness wyjechała przez Louisa, a ten szczeniak był w niej zabujany po uszy.
-Zaraz… Zayn kocha się w Ness od jakiś pięciu lat?! –zapytałam pełna szoku.
-Właściwie to sześciu, bo zaczął się ślinić, kiedy przyszła do mnie pierwszy raz na korepetycje z maty.
-Woah… -westchnęłam pełna podziwu. Ja bym tyle nie wytrzymała z ukrywaniem swoich uczuć. To godne podziwu.
-Noo, zawsze jej bronił, a raz w klubie, kiedy Louis zachował się jak kutas w ramach zemsty uderzył z nią w ślinkę.
-Ness nie mówiła… -ze zmarszczonymi brwiami pokiwałam głową na boki, chcąc mu dać do zrozumienia, że fakty mi się nie zgadzają.
-Nessela była schlana w trzy dupy i chciała, żeby Zayn ją przeleciał, ale on tego nie zrobił. Przelizał ją, a potem odwiózł do domu. Nie chciał jej krzywdzić, miała tylko piętnaście lat.
-Ale…
-On nie wiedział, że Tomlinson już to zrobił. Tamtego wieczoru dowiedział się, że Ness wyjechała nie tylko przez zdradę Louisa, ale również o tym, że jego najlepszy przyjaciel ją zaliczył i potraktował jak pierwszą lepszą zdzirę. Zayn robił mi rozpierdol w domu, dlatego chciałem go powstrzymać, ale ten gnojek popchnął mnie na ławę, a róg wbił mi się cholernie głęboko –powiedział obojętnie. –Zawiózł mnie potem do szpitala, pozszywali mnie i z głowy.
-Czemu mówisz o tym tak spokojnie?
-Bo to przeszłość –wzruszył ramionami, cichutko się śmiejąc. –I całkiem prawdopodobne, że gdyby nie to, teraz nie leżałbym z tobą.
-Uroczy jesteś.
-Wcale nie –ziewnął. –Jeszcze zdążysz mnie znienawidzić, bo całkiem prawdopodobne, że cię nieumyślnie skrzywdzę.
-Jesteś tylko człowiekiem i masz prawo do popełniania błędów, więc luz –usta mojego nowego faceta opuścił rozbawiony chichot, a potem ucałował moje czoło.
-Miałaś mi coś pokazać.

-Och, tak! –zawołałam sięgając po szorty, z których wyjęłam moją komórkę, gdzie miałam filmiki z tego cyrku, odgrywającego się dzisiejszego dnia w Daisy. Oglądaliśmy razem przytuleni do siebie oraz śmiejąc się jak para zjebów, ale to było tak cholernie normalne, a zarazem niezwykłe, że dopiero teraz utwierdziłam się w przekonaniu, że nieświadomie oddałam kolejny raz swoje serce facetowi, który mógł je złamać. Pytanie tylko, czy właśnie do tego się posunie? Czy on również chce mnie zranić? I czy będę cierpiała bardziej po tym, jak stracę Matta? 
_______________________________________________
Nie wiem jak wam, ale mnie ten rozdział się cholernie podoba - bo jest z perspektywy Marisy, a jestem dumna, że wykreowałam taką postać w tym opowiadaniu i cholernie ją lubię...
Dziękuję wam niezmiernie za komentarze, które bardzo mnie zainspirowały. 
Chciałam wam pokazać również, co dzieje się u innych bohaterów, a z racji tego, że były już chyba z dwa rozdziały z perspektywy Adasia, jeden z Matta, to teraz przyszedł czas na Marisę... 
Okay, kończę...
Miłej niedzieli ;**  

5 komentarzy:

  1. Rozdział świetny :*
    dziękuję za dedykację ;d /Anonimka Ronnie xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny *.* Olls :***

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG!!! Cudny <3 Dopiero zaczęłam czytać tego bloga, ale już się w nim zakochałam. Pisz jak najdłużej, bo nie wytrzymam bez tego ff. Czekam na nexta. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. oo, widzę zmiana klimatu ^^ podoba mi się ta Marisa. może więcej rozdziałów z jej punktu widzenia? c; buziaki! /M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, przepraszam, że zgłaszam się dopiero teraz, ale jakoś tak wcześniej nie czułam potrzeby.
    Siedzę w tym blogu prawie od początku i śledzę go z wielką przyjemnością. Rozdziały są ciekawe, chociaż czasami mam wrażenie, że akcja toczy się trochę za szybko, a reakcje bohaterów są nienaturalne. Błędów ortograficznych i interpunkcyjnych nie zauważyłam, stylistycznych się nie czepiam, bo to Twój styl, gramatyka i merytoryka ogólnie spoko. Po każdym fragmencie można poczuć silny niedosyt - masz u mnie dużego plusa.
    Cóż jeszcze... Nie jestem Directionerką (w sumie to nie wiem jak to odmienić), ale postacie wykreowałaś naprawdę dobrze - podoba mi się zwłaszcza charakter Marisy. Przy wydarzeniach też odwaliłaś kawał dobrej roboty.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
    Pozdrawiam
    ~Mar
    P.S. Jak będziesz miała chwilę, wpadnij do mnie - "Prawa Murphiego ożyły". Gorączkowo poszukuję czytelników i komentujących.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Motywacja