„Bo marzenia się nie spełniają, sny zawsze kończą, wspomnienia wracają,
kawa uzależnia, papierosy zabijają, czekolada tuczy, a naiwność bierze górę nad
podświadomością.”
Ness
Odłożyłam komórkę na szafkę nocną w pokoju, który
użytkowałam tylko w okresie wakacji. Musiałam porozmawiać z Federico, ponieważ naprawę
się za nim stęskniłam, a przez to całe zamieszanie sprzed miesiąca nawet nie
mieliśmy okazji się spotkać i na spokojnie porozmawiać. Na całe szczęście
umówiliśmy, że w przyszłym miesiącu do mnie przyjedzie, ponieważ teraz ma masę
treningów. Byłam szczęśliwa, że mam takich oddanych przyjaciół jak Ferro czy
Parker.
Naprawdę cieszyłam się, że Marisa mnie odwiedzi – z
wszystkich moich bliskich, których zostawiłam w Londynie to za nią tęskniłam
chyba najbardziej… Nie to, że już nie przyjaźnię się z Danielle i Natalie, ale
jestem pewna, iż ciężko byłoby im być obiektywnym z racji tego, że Zayn jest
ich rodziną.
Musiałam wyjechać, a przyjazd do babci był pierwszym
pomysłem, który wpadł mi do głowy. Musiałam to wszystko przemyśleć, poukładać
wiele kwestii w moim życiu. Musiałam wreszcie postawić sobie priorytety,
których będę się trzymać oraz zaplanować swoje życie, bo te wszystkie
spontaniczne działania wcale nie wychodziły mi na dobre. Tym oto sposobem
doszłam do wniosku, że nie mogę być ciągle tą biedną dziewczynką, z którą Malik
jest z litości – nie chcę go ciągnąć w dół, bo skoro ma być ze mną w związku,
ale na boku spotykać się ze swoją byłą dziewczyną… To ja dziękuję za taką
relację. Nie jestem zabaweczką, którą on może się bawić, a kiedy się znudzi
odłożyć na półeczkę i pobiec do tej głupiej Ally. Niespodzianka! Ja też mam
uczucia i oczy! Widzę, że się od siebie oddaliliśmy, czuję to!
-Mamo! Babcia zrobiła ciasteczka maślane! –Zawołała
wbiegająca do pokoju Darcey, dlatego z lekkim oraz wymuszonym uśmiechem wstałam
z łóżka i złapawszy szatynkę za dłoń zeszłam z nią na dół, do kuchni.
Babcia Mary, która nadal prowadziła najlepszą restaurację w
Melbourne właśnie wyjęła drugą blachę z piekarnika i za pomocą noża zdjęła
maleńkie misie z tej pierwszej, a potem wkładała je do miski.
-Jak się czujesz, Nessiu? –Zapytała z troską podając mi
kubek z herbatą, za który podziękowałam jej uśmiechem. –Idziesz jutro do pracy?
-Tak. Byłabym ci wdzięczna, jeśli zajęłabyś się Darcey.
-Kochanie, jutro muszę być w restauracji cały dzień.
-Może pójdę z tobą, mamusiu? –Zaproponowała czterolatka.
–Obiecuję, że będę grzeczna. –Spojrzałam kątem oka na elegancko ubraną kobietę,
która była również matką mojego taty. Na twarzy babci pojawił się cień
uśmiechu.
-Musisz. –Powiedziałam poważnie, odkładając kubek. –Bo
inaczej… To się dla ciebie źle skończy! –Zawołałam głośno, a potem biegiem
ruszyłam za dziewczynką, która zaczęła uciekać głośno się śmiejąc.
Złapałam Darcey dopiero w ogrodzie, gdzie chwytając pod
pachy zaczęłam ją kręcić dookoła swojej osi dorównując jej śmiechem. Po kilku
minutach obie opadłyśmy na świeżo skoszoną trawę nie przestając okazywać
radości. Leżąc na zielonej poświacie nadal łaskotałam mój mały skarb i
słuchałam najpiękniejszej melodii na świecie, jaką był jej donośny śmiech,
który odziedziczyła po Louisie.
Brakowało mi go. Naprawdę, cholernie brakowało mi tego
wiecznego dzieciaka, który mimo wszystko zawsze potrafił mi doradzić.
Potrzebowałam go w tym momencie najbardziej na świecie, bo zgubiłam się gdzieś
po drodze do szczęścia i nie wiedziałam, co mam zrobić. Potrzebowałam rady
przyjaciela, ale nie takiego zwykłego. Wbrew pozorom… Wbrew wszystkim kłótnią,
wyzwiskom, nienawiścią, miłością, czy też groźbami, Louis był osobą, która
zawsze będzie miała szczególne miejsce w moim sercu. Tomlinson był dla mnie jak
brat, który potrafił mi doradzić czasem nawet lepiej niż Adam. Bo prawdą jest,
że bywało między nami naprawdę różnie, ale byliśmy dla siebie nawzajem ważni.
-Czy Marisa nas odwiedzi? –Wysapała przez śmiech moja
córeczka, dlatego zaprzestałam łaskotania jej i opadłam plecami na trawę.
-Tak.
-Czy nasz dzidziuś jest zdrowy? –Zapytała kładąc prawy
policzek na moim brzuchu oraz nasłuchując – nie mam pojęcia, czy coś tam
słyszała, ale twierdziła, że słyszy. –On chlupocze! –Zawołała ucieszona
szatynka.
Darcey była przeszczęśliwa, kiedy dowiedziała się, że będzie
miała rodzeństwo i muszę przyznać, że ja też na początku bardzo się cieszyłam,
ale cała bańka mydlana prysła w dniu, kiedy Zayn mnie zranił. To było niczym
koszmar – kolejny raz przechodziłam przez tą samą sytuację, co sprzed czterech
lat temu z tym wyjątkiem, że jego przyłapałam, gdy wracałam od lekarza z Marisą
i Darcey. Tego samego dnia spakowałam walizki i zabukowałam bilet do Mediolanu,
ponieważ nie było bezpośredniego lotu do Australii. Marisa nas odwiozła na
lotnisko, a później wróciła i obiecała wyjaśnić moim rodzicom oraz Adamowi, że
musiałam wyjechać, żeby trochę pomyśleć. Zobowiązała się mnie kryć.
-Czy jutro, kiedy pójdziemy do pana doktora mogę dostać
zdjęcie dzidziusia?
-Przecież już jedno masz, ja też chciałabym jedno.
-Ale ja go potrzebuję! –Zawołała oburzona.
-Zastanowię się, dobrze?
-Mhm. –Mruknęła niezadowolona czterolatka.
-Okay, chodź idziemy się umyć i spać, bo jutro trzeba
wcześnie wstać.
Darcey ochoczo poderwała się z ziemi, a potem pomogła mi –
zachowywała się, jakbym była już starą babcią i sama nie potrafiła nic zrobić,
we wszystkim chciała mnie wyręczać, bo babcia Mary powiedziała jej, że ma mi
pomagać, bo nie mogę się przemęczać.
-Babciu, idziemy się kąpać w twojej dużej wannie!
–Poinformowała moja córka, a potem pobiegła na górę, na co obie z kobietą
zaśmiałyśmy się.
-Przez ciebie ona tak szybko dorasta. –Zarzuciłam z drobnym
smutkiem, częstując się maleńkim ciasteczkiem.
-O to samo oskarżyła mnie twoja mama, kiedy pracowałaś ze
mną w ogrodzie. –Wspomniała blond włosa pani, która zaczęła splatać warkocz na
mojej głowie. –Kiedy ty tak szybko dorosłaś, Nessiu, huh? Pamiętam jak bawiłaś
się lalkami, a teraz jesteś już młodą, piękną i mądrą kobietą, która wspaniale
wychowuje Darcey. Jestem pewna, że teraz poradzisz sobie równie świetnie,
kochanie.
-Mamo! –Wrzasnęła czterolatka.
-Dziękuję, że mi pomagasz, babciu. –Cmoknęłam ją w policzek,
a później pobiegłam na piętro, do dużej łazienki, gdzie Darcey właśnie
zakręcała kurki.
-Wolisz olejek jaśminowy czy waniliowy? –Czterolatka
wskazała na dwie buteleczki. –Ja wolę czekoladowy.
-Ja też. –Zgodziłam się, dlatego też ta mała kruszynka wlała
całą zawartość małego naczynka.-Babcia nas zamorduje. –Szepnęłam. –Powinnaś
wlać tylko troszkę.
-Ale teraz będzie więcej piany. Zobacz. –Nakazała, a później
odkręciła jeszcze trochę wody. –No widzisz?! –Pisnęła radośnie. –Jest duuużo
piany!
-Masz rację, piana jest warta śmierci. Wskakujemy.
–Powiedziałam cichutko, a później obie rozebrałyśmy się do naga i weszłyśmy do
wielkiej wanny, która została ustawiona na środku łazienki.
Od zawsze kochałam tą wannę – była ogromna! Gdy mama kąpała
w niej mnie i Adama to udawaliśmy, że to nasz statek, a my jesteśmy piratami.
Dziś nie było wyjątków, ale to Darcey była kapitanem, nie Adaś i jej teksty
były o wiele zabawniejsze niż jego. Darcey była słodszym piratem niż mój brat.
-Arrr! –Warknęła szatynka zamachując się dłonią w powietrzu.
–Moja papuga odleciała! Postaw żagle, płyniemy po skarb!
-Aj aj, kapitanie! –Zawołałam salutując i udając, że
rozkładam te nieszczęsne żagle.
-Arrr! Kurs na prosto!
-Aj aj, kapitanie!
Zabawa w piratów trwała dobre piętnaście minut, a później
bawiłyśmy się w golibrodę. Nakładałyśmy dużą ilość białej piany na swoje brody,
a później udawałyśmy, że je golimy i stylizujemy. Byłyśmy też angielskimi
arystokratkami, które spotkały się meczu polo.
-Och, panno Donavan miło panią widzieć! –Zaczęłam skinąwszy
głową w stronę mojej córki.
-Ależ panią również, pani Donavan! Piękną mamy pogodę, co
nie? –Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
-Nie mów co, nie? Powiedz,
nieprawdaż?
-Nieprawdaż?
-Ma pani rację, panno Donavan! Może zechciałabyś trochę
pianki do kawy, moja droga?!
-Tak, proszę, proszę pani! –Nabrałam na dłoń odrobinę
bąbelków i ułożyłam je na kciuku mojego dziecka, które udawało, że sączy napój.
Zachowywała się jak prawdziwa dama, nie zapomniała nawet o wyprostowaniu małego
paluszka! –Mmmm, przepyszne! –Teraz obie śmiałyśmy się w niebogłosy.
Po dobrej godzinie wygłupów wannie wreszcie się umyłyśmy, a
potem wytarłyśmy się i owinięte w ręczniki poszłyśmy do naszego pokoju, gdzie
ubrałyśmy się w piżamy, a następnie rozczesałyśmy sobie wzajemnie włosy. Po tej
czynności położyłyśmy się na materacu.
-Opowiesz mi bajkę?
-Ale krótką, a potem idziemy spać, okay?
-Okay. –Powiedziała, tuląc do siebie misia oraz kocyk, który
kiedyś należał do mnie. Darcey dostała go od babci Mary, bo kiedyś właśnie
tutaj go zostawiłam.
-Był ciemny, ciemny las… -Zaczęłam tajemniczym głosem. –A w
tym ciemnym, ciemny lesie stał czarny, czarny dom. –Szatynka niespokojnie
drgnęła i mocniej się we mnie wtuliła. –A w tym czarnym, czarnym domu był
czarny, czarny pokój. A w tym czarnym, czarnym pokoju stała czarna, czarna
trumna…
-Boję się! –Pisnęła przerażona.
-A w tej czarnej, czarnej jak smoła trumnie mieszkał duch,
który łapał niegrzeczne dziewczynki za brzuch! –Zawołałam łaskocząc moją
maleńką księżniczkę, która teraz już nie była wystraszona. Teraz Darcey głośno
się śmiała, aż po jakiś pięciu minutach zaprzestałam tych tortur. –Okay,
idziemy spać. Dobranoc, myszko. –Złożyłam długi pocałunek na czole czterolatki.
-Dobranoc, Fasolko. –Powiedziała szeptem całując mnie w
brzuch. –Dobranoc, mamusiu. –Następnego buziaka cała mi w policzek, a później
odwróciła się do mnie tyłkiem, dlatego ją objęłam i przyciągnęłam bardziej do siebie
nucąc jej do ucha Look After You.
Wróciłam po kilku dniach spędzonych z Zaynem
sam na sam do domu, ponieważ taki właśnie był plan – miałam przyjechać na dwa
dni, aby zrobić mu niespodziankę, a za tydzień to on miał już wrócić do mnie i
nie wyjeżdżać przez najbliższe dwa miesiące, które obiecał poświęcić w całości
wyłącznie mi.
Zayn przyjechał dokładnie o tej porze, o której
przyrzekał i pierwsze tygodnie były naprawdę cudowne, bo robił to, co
przysiągł. Spędzał ze mną i Darcey dni na beztroskiej zabawie i wygłupach –
takiego właśnie Malika kochałam najbardziej na świecie; uwielbiałam, kiedy był
tym uśmiechniętym dzieciakiem bez problemów.
Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy wykonywał
te swoje „sekretne” telefony. Zawsze, kiedy ktoś do niego dzwonił wychodził,
albo do kuchni, albo do łazienki – wszędzie bylebym nie podsłuchiwała jego
konferencji. Oczywiście, tłumaczył się, że rozmawiał z moim bratem, z Mattem, z
Liamem lub po prostu z Natalie, ale nie wierzyłam. Później zaczął wychodzić nie
mówiąc dokąd idzie, aż pewnego dnia dostałam SMSa od Zacka.
Od: Zack Williams
Cześć, Blondyneczko! Pamiętasz mnie jeszcze?
Czyżbyś znudziła się Malikowi? Ostatnio widziałem go w towarzystwie pewnej
różowowłosej ślicznotki. Nie potrafię go rozgryźć, więc może ty mi pomożesz,
Blondyneczko? Sprawa wygląda tak: 1) Ryzykował swoje życie w Race Of The Death,
żebyś zarówno ty i Darcey, jak i jego kuzynki oraz chrześniak byli bezpieczni.
2) Kantował, bo – jak się ostatnio dowiedziałem – jechałaś go odwiedzić. 3) Po
jaką cholerę ryzykował, żebyś była bezpieczna skoro ma na boku inną dziewczynę?
4) Zgaduję, że nie wiedziałaś o żadnym z wyżej wymienionych punktów,
Blondyneczko.
Nie wahałam się ani chwili dłużej, tylko
wybrałam numer do mojego chłopaka, który odebrał dopiero za drugim razem. Co u
diabła robił, pieprzył tą małpę?!
-Cześć, piękna. –Powiedział tym swoim cudownym
głosikiem, a we mnie włączyła się chęć mordu zbiorowego.
-Gdzie jesteś? –Zapytałam prosto z mostu.
-Na mieście. Mówiłem, że mam do załatwienia
kilka ważnych spraw, ale jak wrócę będę cały twój. –Razem z chorobami
wenerycznymi i opryszczką, draniu!
-Jesteś sam?
-Z Mattem. –Odpowiedział pewny swojego.
-Mhm, okay. Do potem. –Nie czekając na żadne
odpowiedzi z jego strony rozłączyłam się.
-Ness, jestem gotowa! Możemy jechać do twojego
ginekologa! –Wydarła się Marisa, za co miałam ochotę ją udusić. Może niech da
to wydrukować na bilbordzie, że idę do ginekologa!
-Ciocia! –Zawołała Darcey rzucając się do nóg
Parker, która od razu wzięła ją na ręce i cmoknęła głośno w policzek.
-Czemu tak stoisz? –W ramach odpowiedzi podałam
Latynosce moją komórkę z otwartą wiadomością od Williamsa. –Czemu ten dupek
przytula to różowe czupiradło?
-To Ally, jego była dziewczyna; jego pieprzona
pierwsza dziewczyna. –Warknęłam pod nosem. –Chodźmy, nie chcę o tym mówić. Może
to zwykły fotoszop, a ja robię aferę o nic, to pewnie kolejna gierka Zacka.
-Jak chcesz. –Brunetka wzruszyła ramionami, a
później nadal trzymając moją córkę na rękach we trzy wyszłyśmy przed budynek
mieszkaniowy, gdzie Marisa zaparkowała mój samochód, który kilka dni temu jej
pożyczyłam. Dwudziestojednolatka usadowiła Darcey w foteliku, a później sama
zasiadła za kierownicą, więc pozostało mi siedlisko pasażera.
Styl jazdy mojej –dopomóż Boże – przyszłej
szwagierki był cholernie niebezpieczny dla otoczenia. Ona potrafiła kierować,
rozmawiać przez komórkę z moim bratem – przytrzymując urządzenie ramieniem – i
majstrować przy radiu, a kiedy już znalazła jakąś interesującą piosenkę
malowała usta błyszczykiem. Marisa to samobójczyni, właściwie to socjopatka, bo
chciała zabić również mnie i moje dzieci.
Po trzydziestu minutach tej przerażającej
przejażdżki wreszcie zaparkowała przed szpitalem. Dziękowałam Bogu, że
dojechaliśmy cało na miejsce.
Weszłyśmy do szpitala, gdzie zarejestrowałam
się, a później wjechałyśmy windą na odpowiednie piętro. Musiałyśmy chwilę
poczekać, ponieważ
moja lekarka miała pacjentkę, dlatego usiadłyśmy na plastikowych
krzesełkach.
Nienawidzę tego miejsca. Naprawdę, z całego
serca nienawidzę tego szpitala, ponieważ w przeciągu roku od mojego powrotu
bywałam tutaj tak często jak w domu rodziców. Najpierw był wypadek Liama, mój
wypadek na lodowisku, Darcey, poród Danielle, wypadek Louisa, moje poronienie…
Boże Przenajświętszy…
-Nessela… -Zza brązowych drzwi wyjrzała
szatynka o przyjaznym wyrazie twarzy oraz serdecznym uśmiechu. –Twoja kolej.
-No to lecim, młoda. –Powiedziała z entuzjazmem
Marisa ciągnąc do gabinetu Darcey. Kręcąc głową z niedowierzaniem na boki
weszłam za nimi i od razu położyłam się na białej kozetce, po czym podwinęłam
koszulkę. Paty, -bo tak na imię miała pani ginekolog – posmarowała mi brzuch
żelem, a późnej wykonała badanie USG. Na monitorze mogłam podziwiać moją małą…
-Moje gratulacje, to bliźniaki. –Powiedziała z
radością pani doktor, a ja byłam przerażona. Dwie Fasolki?! To niemożliwe!
Przecież…! To niemożliwe, do cholery!
-No, niezłe ten twój chłopak ma pociski.
–Mruknęła z przekąsem moja przyjaciółka.
-Zamknij się, Marisa. –Warknęłam. –To nie jest
ani trochę śmieszne! –Dodałam pełna strachu. Ja nie dam rady z dwójką dzieci,
ledwo z Darcey sobie radziłam, kiedy była maleńka.
-To będę miała braciszka czy siostrzyczkę?
–Zaciekawiona czterolatka zaplotła ramiona na klatce piersiowej i dokładniej
wpatrywała się w telewizor.
-Jeszcze zbyt wcześnie, żebym mogła ci
odpowiedzieć. –Powiedziała spokojnie lekarka do mojej córeczki. –To drugi
tydzień. –Poinformowała mnie, na co niezbyt przekonana przytaknęłam. –Zaraz
wydrukuję ci zdjęcie. –Jak powiedziała, tak też zrobiła.
-Och, ja chcę! Ja chcę! –Zaczęła wrzeszczeć
Darcey, po czym wyrwała papierek z dłoni Paty i włożyła do swojej torebki,
którą kupiła jej Marisa. –Powiemy Zaynowi?
-Musimy, bo to on jest ich tatusiem.
-W takim razie chodźmy! –Zawołała, a potem
pociągnęła Parker w stronę wyjścia.
-Przepraszam za nie. –Mruknęłam zażenowana
wycierając ręcznikiem kuchennym resztki żelu z brzucha, a później wyrzuciłam je
do kosza. –Są nieco… Nadpobudliwe.
-To zrozumiałe, że się cieszą. –Zachichotała
Paty. –Życzę ci zdrowia, Ness. Och, i pozdrów ode mnie Natalie. –Przytaknęłam,
a późnej wyszłam i poszłam do samochodu, gdzie czekała już moja grupa wsparcia.
Tym razem młoda kobieta jechała wolniej –
dziękuję za te korki na drodze. Rozmawiałyśmy… W sumie o samych głupotach, bo
zawsze tak robiłyśmy – potrafiłyśmy przegadać cały dzień o pierdołach jak na
przykład serial, którym mnie zaraziła.
-Dlaczego Zayn całuje tą panią? –Obie niczym
synchronizowane roboty bojowe obróciłyśmy się z Marisą we wskazywaną przez
Darcey stronę.
-A to sukinsyn… -Westchnęła zszokowana
dwudziestojednolatka.
Mój Zayn… Mój pieprzony chłopak… Malik całował
to różowe czupiradło i najwyraźniej cholernie mu się to podobało, bo nie
zamierzał jej odpychać! Szybko odwróciłam głowę, a w moich powiekach zaczęły
zbierać się łzy, które po chwili skapywały po policzkach.
-Co znaczy su…
-Nie powtarzaj!- Skarciła czterolatkę jej
ciotka. –Zaraz mu wygarnę tylko zaparkuję i…
-Zawieź mnie do domu, bo wyjeżdżam…
Jak już mówiłam, decyzję o
wyjeździe podjęłam spontanicznie – ostatni raz. Nie mogłam tak po prostu zostać
i patrzeć jak robi sobie ze mnie żarty. Nie chciałam patrzeć na jego zakłamaną
gębę, bo Zayn to bardzo dobry manipulator, który zawsze potrafi mnie udobruchać
i przekonać do swoich racji.
Pierwsze dni były ciężkie,
ale szybko znalazłam sobie jakieś zajęcia – to pomagałam babci w ogrodzie,
wychodziłam z Darcey na spacery, pomagałam w restauracji, aż do czasu, kiedy to
nie złapałam fuchy, jako asystentka fotografa.
Greg – mój obecny szef – był
przemiłym człowiekiem, który uwielbia żartować. Nie było dnia, kiedy ten facet
był smutny. Gregory potrafi znaleźć plusy w każdej sytuacji, nawet tej
najgorszej. Koleś miał dwadzieścia pięć lat i razem ze swoim przyjacielem
zarządzał studiem, gdzie robiono okładki do magazynów modowych oraz sesje
zdjęciowe gwiazd.
Zaplanowałam sobie już
wszystko dokładnie. Byłam w stu procentach pewna, że Zayn mi nie odpuści,
dlatego wymyśliłam ten podstęp, żeby kontaktować się z Marisą przez Federico –
dzwonię do Ferro, który ze swojej drugiej komórki telefonuje do Parker i w ten
sposób rozmawiamy. Miałam już nawet zaplanowane zapisanie Darcey do przedszkola
tutaj w Melbourne i na te zajęcia z gimnastyki, a ja miałam pójść na drugi rok
studiów– wystarczyło tylko zadzwonić do McKibbena, aby przefaxował mi moje
dokumenty. Planuję też kupić mieszkanie, kiedy trochę się ogarnę i zaoszczędzę.
Rano obudziła mnie moja
ukochana córeczka, która przywitała mnie buziakiem. Szatynka była już ubrana w
białe koronkowe spodenki oraz wpuszczoną w nie jeansową
koszulę z rękawem trzy
czwarte, a na stopach miała sandały. Okay, co jest grane?
-Naszykowałam ci ubrania.
–Zmarszczyłam brwi.
-Potrafię się sama ubrać,
Darcey.
-Ale ty mi mówisz, co mam
założyć, chciałam, żebyś raz założyła to, co ja przygotuję tobie. –Fuknęła ze
skrzyżowanymi na piesi rękoma oraz tupiąc bosą stopą o panele.
-Okay, pokaż, co tam masz.
–Powiedziałam bezsilna.
Kiedyś czytałam o tym
eksperymencie, jak to ten dzieciak ubierał swoją mamę, więc czemu nie?
Czterolatka podała mi skromną
letnią sukienkę w drobniutkie kwiatuszki z paskiem oraz brązowe rzymianki.
-Będziesz śliczna, mamusiu.
-Kocham cie, myszko
najbardziej na calusieńkim świecie. –Wyznałam zgodnie z prawdą przy okazji
mierzwiąc jej włosy. –Sama się ubrałaś?
-Babcia mi pomogła.
-Wyglądasz prześlicznie.
–Pacnęłam ją w nosek. –Idę się przyszykować, a potem biegniemy, okay? –Szatynka
pokiwała pionowo główką na znak zgody, a ja poszłam do łazienki.
Standardowo wzięłam szybki
prysznic, a potem założyłam bieliznę i sukienkę. Poczesałam się oraz
pomalowałam i wyszłam do mojej córki, która robiła coś przy parapecie, ale
zaprzestała, kiedy mnie zobaczyła.
-Babcia zostawiła dla nas
śniadanie. Zrobiła jajecznicę! –Zawołała ucieszona masując się po brzuszku.
Darcey ostatnio bardzo
polubiła takie śniadania, jak sama stwierdziła nie wie, dlaczego całe życie jadła te paskudne naleśniki.
Po posiłku pojechałyśmy
samochodem, który pożyczyła nam babcia do studia Grega.
Już po przekroczeniu budynku
uderzyła nas ta energia oraz wrzawa wywołana sesją młodzieżowego zespołu 5
Seconds Of Summer, dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam było pójście do
gabinetu mojego szefa i zostawienie tam torby.
-Ness! –Westchnął jakby z
ulgą blondyn. –Musisz zrobić zdjęcia tym dzieciakom, bo ja nie wyrabiam. Mam
masę rzeczy na głowie… -Biegał jak pchła z kąta na kąt, co chwila rozmawiając z
kimś przez telefon firmowy, swoją komórkę, albo słuchawkę, którą miał przy
uchu.
-Zwariowałeś?! Przecież ja
nie mam bladego pojęcia o fotografii, a fakt, że lubię sobie popstrykać zdjęcia
o niczym nie świadczy! –Zawołałam przerażona. Greg zwariował – to pewne.
-Och, dasz radę. –Machnął
lekceważąco dłonią. –No idź już, bo te małolaty stracą cierpliwość.
–Wywróciwszy oczami wzięłam ten nieszczęsny aparat i poszłam do wskazanego przez
Grega miejsca. Powiedział, że jeśli nie zrobię tych fotek to mnie wyrzuci. Kretyn.
W studio numer dwa czekała
już czwórka chłopców, którzy… mówiąc szczerze, nie wiem, co robili. Chyba
najbardziej odpowiednim stwierdzeniem będzie jak powiem, że zachowywali się jak
grupka dzieciaków i się najzwyczajniej w świecie wygłupiali.
-EJ, ludzie! –Zawołałam
zwracając na nich swoją uwagę, a oni niczym w wojsku ustawili się w szeregu.
-Woah, jesteś ładna.
–Stwierdził mulat. –Jestem Calum Hood. –Wystawił rękę przykucając przy Darcey,
a ona przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami.
-Ogarnij się, stary. –Mruknął
zażenowany chłopak z włosami w kolorze ciemnego blondu. –Jestem, Ashton.
–Stwierdził z lekkim uśmiechem podając mi dłoń, którą uścisnęłam.
-Ness.
-Myślałem, że to Greg będzie
nam robił zdjęcia? –Odezwał się chłopak w biało czarnych włosach.
-Uwierz mi, ja też tak
myślałam… nie chcę stracić tej pracy, więc… -Wzruszyłam ramionami.
-Nie stracisz, bez obaw.
–Zapewnił z przeuroczym śmiechem Ash. –W razie czego zrobimy bunt.
-To urocze.
-Staram się. –Kolejny raz się
uśmiechnął ukazując dwa przesłodkie dołeczki w swoich policzkach.
-Skończ flirtować, Irwie.
–Mruknął blondyn. –Wiemy, że jest ładna, ale przeginasz.
-Przesadzasz, Luke. Po prostu
wspieram Ness.
-Możecie się wspierać, jak
już skończymy robić zdjęcia? –Zasugerował ten w częściowo czarnych włosach.
–Nie to, żebym był marudny czy coś…
-Jesteś, Mikey. –Zaśmiał się
Calum. –Robimy te zdjęcia? –Ze zmarszczonym nosem przytaknęłam.
Rozciągnęłam białe płótno,
ponieważ najpierw chciałam zrobić zdjęcia próbne. Nigdy nie robiłam, żadnej
poważnej sesji, a bałam się, że coś spieprzę… znowu. Przez półgodziny robiliśmy
podejścia, ale zarówno ja jak i oni nie mieli pojęcia, w jakim klimacie zrobić
tą sesję.
-Jak wam idzie? –Wszyscy
automatycznie spojrzeliśmy w stronę wejścia, gdzie stał Greg z koszem
piknikowym. –Zróbcie sobie przerwę, huh?
-Woah, aleś ty milusi.
–Powiedziałam z przekąsem oraz najbardziej sztucznym uśmiechem, na jaki było
mnie stać.
-Wyluzuj, śliczna to pokojowy
podarunek. –Wyznał podchodząc bliżej, gdzie ustawił koszyk, a potem wyszedł
równie szybko, co przyszedł.
-Palant. –Mruknęłam pod
nosem.
-Co znaczy palant? –Zapytała
moja córeczka.
-Ja ci wyjaśnię. –Zaoferował
Irwin, na co zmarszczyłam brwi. –Palant to Greg.
-Tak jak Zayn to suki…?
-Darcey! –Warknęłam.
–Prosiłam, żebyś tego nie powtarzała!
-Ale Marisa tak powiedziała.
–Usprawiedliwiła się szatynka z wydętą wargą.
-Marisa jest starsza ode
mnie, więc chyba raczej może tak mówić.
-Ale mamo! –Jęknęła, tupiąc
nogą.
-Mamo?! –Zdziwiła się cała
czwórka.
-Myślałem, że to twoja
siostra… –Zaczął Ash. –Masz chłopaka?
-Już nie, bo jest zajęty
swoją byłą dziewczyną. – Załamana przeczesałam dłonią włosy.
Nadal nie potrafię zrozumieć,
dlaczego Zayn kłamał mi prosto w oczy. Czemu każdego ranka pokazywał jak bardzo
mu zależy, a potem biegł do niej? Co zrobiłam tym razem źle? Kolejny raz dałam
z siebie sto procent zaangażowania w znajomość, która okazała się być strzałem
na ślepo. Znowu, kolejny frajer wystawił mnie do wiatru. Czy ja wyglądam, jak
jakiś pieprzony żagiel?! Boże, jak on mógł?! Nienawidzę go, z całego serca
nienawidzę tego podłego i egoistycznego Malika, który nie ma sumienia.
-Nie chciałem…
-To nie twoja wina, że Zayn
jest podłym kłamcą. –Wzruszyłam ramionami z wymuszonym uśmiechem. –Wróćmy do…
-Mamo, Fede dzwoni! –Zawołała
Darcey machając mi tabletem przed twarzą, dlatego zabrałam aparat, po czym
odebrałam i nie pozwalając dojść mojemu przyjacielowi do słowa przeprosiłam, że
nie mogę rozmawiać, bo mam dużo pracy.
Około godziny piątej
musieliśmy zrobić jeszcze jedną przerwę, ponieważ jechałam odebrać Marisę z
lotniska, a kolejne sześćdziesiąt minut później wróciliśmy do sesji, ale tym
razem na porysowanym płótnie. Parker wpadła na pomysł, żeby namalować sprayem
przez całą czwórkę duży czerwony X – przy okazji zniszczyła im ubrania.
Gdybym jej nie znała pewnie
uznałabym za jakąś wariatkę, która ma jakąś chorobę psychiczną i jest
nadpobudliwa, ale właśnie taką ją kochałam. Marisa jest dla mnie jak starsza
siostra i cieszę się, że to właśnie jej udało się ustabilizować mojego brata,
który w przeszłości zachowywał się jak pchełka i skakał z jednej suki na drugą
– byłe Adasia były zdzirami, a Parker w przeciwieństwie
do nich potrafiła się sprzeciwić
Donavanowi.
-Ness, co jutro robisz?
–Zagaił Ashton, kiedy już wychodzili.
-Pewnie będę musiała przyjść
do pracy, a potem pewnie pójdę z Marisą na miasto, a co?
-Nic. –Wzruszył barkami.
–Znalazłabyś chwilę na kawę ze mną?
-Och… -Wymsknęło mi się. –To
miłe… ty jesteś bardzo miły i naprawdę świetnie mi się z tobą gada, słowo, ale
dopiero co zdradził mnie chłopak… nie chcę jeszcze randkować, muszę sobie
wszystko poukładać w głowie.
-Okay. –Mruknął przygnębiony
Irwin. –To… trzymaj się.
Boże, dlaczego go ranię? A
wszystko przez tamtego idiotę. Nie mogę… szkoda mi… Jezu…
-Ash, zaczekaj! –Zawołałam
podbiegając za ciemnym blondynem oraz łapiąc go za przed ramię. –Jutro o
pierwszej po południu będę miała już wasze zdjęcia, dlatego będziemy mogli się spotkać.
Przekażę ci je i napijemy się kawy.
-Czemu zmieniłaś zdanie, huh?
-YOLO. –Uśmiechnęłam się, a
on odpowiedział mi tym samym.
-Będę czekał jutro o
trzynastej w Rainbow, w centrum. Nie wystawiaj mnie. –Pokiwałam pionowo głową,
a on pobiegł za swoimi przyjaciółmi.
-Szybka jesteś, Blondyneczko.
–Mruknęła z chytrym uśmieszkiem Marisa. –Ale ten Calum był całkiem hot.
-Mam dość brunetów i mulatów.
–Wzruszyłam ramionami. –A teraz chodźcie do gabinetu, bo muszę zająć się tymi
zdjęciami.
Tak jak powiedziałam, tak
zrobiłyśmy. Siedziałam przy biurku przeglądając, poprawiając lub w ogóle
usuwając fotografie, które się rozmazały. Zajęło mi to jakieś dwie i
półgodziny, a potem musiałam je jeszcze wydrukować oraz zgrać na płytkę.
Ze studia wyszłyśmy około
dwudziestej drugiej, ale musiałyśmy jeszcze pojechać na zakupy, bo moja babcia
poprosiła mnie o to w SMSie – tak to dziwne, że kobieta w tym wieku potrafi
wysyłać wiadomości tekstowe, ale można to wyjaśnić w bardzo prosty sposób, a
mianowicie ja i Adam jesteśmy cholernie dobrymi wnukami.
-Weźmy sobie wino.
–Zaproponowała Parker.
-Przecież nie mogę pić,
idiotko. –Mruknęłam zażenowana. –Jestem w ciąży.
-Przecież nie będę piła z
tobą, kretynko. –Odpowiedziała tym samym tonem Latynoska. –Napiję się z twoją
cooltową babcią. –Dodała z uśmieszkiem, po czym włożyła butelkę do wózka.
–Potrzebujemy jeszcze czekolady, żelków i całej reszty, którą musisz koniecznie
kupić. –Wzruszyła ramionami, a potem według zaleceń Mary
wrzucałyśmy poszczególne produkty do koszyka.
Z pełnym wózkiem ustawiłyśmy
się przy kasie. W sklepie nie było nikogo oprócz jakiejś staruszki oraz pary –
różowej i mega plastikowej blondynki, która prawdopodobnie upodabniała się do
lalki Barbie oraz osiłka, który zdecydowanie przesadza z siłownią.
-To będzie dwieście
dziewięćdziesiąt sześć dolarów. –Uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta w wieku
mojej mamy, a ja wyjęłam kartę kredytową, którą włożyłam do czytnika i wstukałam
kod.
-Darcey, przestań biegać.
–Warknęłam zmęczona, widząc jak szatynka skacze po tych rurkach niczym małpa w
zoo.
-Bachory o tej porze powinny
już spać. –Wtrąciła ta blond suka.
-A kurwy powinny być w pracy…
______________________________
Heej...
To chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów z drugiej części - może wam też się spodoba.
Jest również podany prawdziwy powód zniknięcia Ness.
Dziękuję wam za wszystkie komentarze, ale byłabym wdzięczna, gdyby reklamy innych blogów, które nie zawierają opinii na temat rozdziału pojawiały się w SPAMIE!! - wbrew pozorom, zaglądam tam.
To chyba tyle...
Miłej niedzieli ;**
Uuuuu ale Ness na końcu pojechała. Super rozdział.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czekam na next.
Next next xD super :)
OdpowiedzUsuńTekst Ness na końcu gniecie xD hahahahhah rozdział jak zwykle super :* :* :* Olls :***
OdpowiedzUsuńHahahaha <3
OdpowiedzUsuńŁoł. Cudowny <3 Do następnego
OdpowiedzUsuń@MagicIno
podoba sie!
OdpowiedzUsuńJa naprawde nie wiem jak moge skomentować ten rozdział i ogólnie ten ff. To jest coś niesamowitego. Kocham tak bardzo zdrową relacje Ness i Darcey. Jeszcze pojawił się Ash. Nie wiem czy czytałaś kiedyś cienia ale jesli tak to wiedz że twoje opowiadanie jest milion razy lepsze. Naprawde strasznie szanuje całą prace i serce, które włożyłaś w całą historie. Strasznie trudne jest napisać cos tak realistycznego i fantastycznego w jednym. Pisz dalej siostro !
OdpowiedzUsuń