niedziela, 15 listopada 2015

XXV. Wildest Dreams





„Bo marzenia się nie spełniają, sny zawsze kończą, wspomnienia wracają, kawa uzależnia, papierosy zabijają, czekolada tuczy, a naiwność bierze górę nad podświadomością.”


Ness 


Odłożyłam komórkę na szafkę nocną w pokoju, który użytkowałam tylko w okresie wakacji. Musiałam porozmawiać z Federico, ponieważ naprawę się za nim stęskniłam, a przez to całe zamieszanie sprzed miesiąca nawet nie mieliśmy okazji się spotkać i na spokojnie porozmawiać. Na całe szczęście umówiliśmy, że w przyszłym miesiącu do mnie przyjedzie, ponieważ teraz ma masę treningów. Byłam szczęśliwa, że mam takich oddanych przyjaciół jak Ferro czy Parker.
Naprawdę cieszyłam się, że Marisa mnie odwiedzi – z wszystkich moich bliskich, których zostawiłam w Londynie to za nią tęskniłam chyba najbardziej… Nie to, że już nie przyjaźnię się z Danielle i Natalie, ale jestem pewna, iż ciężko byłoby im być obiektywnym z racji tego, że Zayn jest ich rodziną.
Musiałam wyjechać, a przyjazd do babci był pierwszym pomysłem, który wpadł mi do głowy. Musiałam to wszystko przemyśleć, poukładać wiele kwestii w moim życiu. Musiałam wreszcie postawić sobie priorytety, których będę się trzymać oraz zaplanować swoje życie, bo te wszystkie spontaniczne działania wcale nie wychodziły mi na dobre. Tym oto sposobem doszłam do wniosku, że nie mogę być ciągle tą biedną dziewczynką, z którą Malik jest z litości – nie chcę go ciągnąć w dół, bo skoro ma być ze mną w związku, ale na boku spotykać się ze swoją byłą dziewczyną… To ja dziękuję za taką relację. Nie jestem zabaweczką, którą on może się bawić, a kiedy się znudzi odłożyć na półeczkę i pobiec do tej głupiej Ally. Niespodzianka! Ja też mam uczucia i oczy! Widzę, że się od siebie oddaliliśmy, czuję to!
-Mamo! Babcia zrobiła ciasteczka maślane! –Zawołała wbiegająca do pokoju Darcey, dlatego z lekkim oraz wymuszonym uśmiechem wstałam z łóżka i złapawszy szatynkę za dłoń zeszłam z nią na dół, do kuchni.
Babcia Mary, która nadal prowadziła najlepszą restaurację w Melbourne właśnie wyjęła drugą blachę z piekarnika i za pomocą noża zdjęła maleńkie misie z tej pierwszej, a potem wkładała je do miski.
-Jak się czujesz, Nessiu? –Zapytała z troską podając mi kubek z herbatą, za który podziękowałam jej uśmiechem. –Idziesz jutro do pracy?
-Tak. Byłabym ci wdzięczna, jeśli zajęłabyś się Darcey.
-Kochanie, jutro muszę być w restauracji cały dzień.
-Może pójdę z tobą, mamusiu? –Zaproponowała czterolatka. –Obiecuję, że będę grzeczna. –Spojrzałam kątem oka na elegancko ubraną kobietę, która była również matką mojego taty. Na twarzy babci pojawił się cień uśmiechu.
-Musisz. –Powiedziałam poważnie, odkładając kubek. –Bo inaczej… To się dla ciebie źle skończy! –Zawołałam głośno, a potem biegiem ruszyłam za dziewczynką, która zaczęła uciekać głośno się śmiejąc.
Złapałam Darcey dopiero w ogrodzie, gdzie chwytając pod pachy zaczęłam ją kręcić dookoła swojej osi dorównując jej śmiechem. Po kilku minutach obie opadłyśmy na świeżo skoszoną trawę nie przestając okazywać radości. Leżąc na zielonej poświacie nadal łaskotałam mój mały skarb i słuchałam najpiękniejszej melodii na świecie, jaką był jej donośny śmiech, który odziedziczyła po Louisie.
Brakowało mi go. Naprawdę, cholernie brakowało mi tego wiecznego dzieciaka, który mimo wszystko zawsze potrafił mi doradzić. Potrzebowałam go w tym momencie najbardziej na świecie, bo zgubiłam się gdzieś po drodze do szczęścia i nie wiedziałam, co mam zrobić. Potrzebowałam rady przyjaciela, ale nie takiego zwykłego. Wbrew pozorom… Wbrew wszystkim kłótnią, wyzwiskom, nienawiścią, miłością, czy też groźbami, Louis był osobą, która zawsze będzie miała szczególne miejsce w moim sercu. Tomlinson był dla mnie jak brat, który potrafił mi doradzić czasem nawet lepiej niż Adam. Bo prawdą jest, że bywało między nami naprawdę różnie, ale byliśmy dla siebie nawzajem ważni.
-Czy Marisa nas odwiedzi? –Wysapała przez śmiech moja córeczka, dlatego zaprzestałam łaskotania jej i opadłam plecami na trawę.
-Tak.
-Czy nasz dzidziuś jest zdrowy? –Zapytała kładąc prawy policzek na moim brzuchu oraz nasłuchując – nie mam pojęcia, czy coś tam słyszała, ale twierdziła, że słyszy. –On chlupocze! –Zawołała ucieszona szatynka.
Darcey była przeszczęśliwa, kiedy dowiedziała się, że będzie miała rodzeństwo i muszę przyznać, że ja też na początku bardzo się cieszyłam, ale cała bańka mydlana prysła w dniu, kiedy Zayn mnie zranił. To było niczym koszmar – kolejny raz przechodziłam przez tą samą sytuację, co sprzed czterech lat temu z tym wyjątkiem, że jego przyłapałam, gdy wracałam od lekarza z Marisą i Darcey. Tego samego dnia spakowałam walizki i zabukowałam bilet do Mediolanu, ponieważ nie było bezpośredniego lotu do Australii. Marisa nas odwiozła na lotnisko, a później wróciła i obiecała wyjaśnić moim rodzicom oraz Adamowi, że musiałam wyjechać, żeby trochę pomyśleć. Zobowiązała się mnie kryć.
-Czy jutro, kiedy pójdziemy do pana doktora mogę dostać zdjęcie dzidziusia?
-Przecież już jedno masz, ja też chciałabym jedno.
-Ale ja go potrzebuję! –Zawołała oburzona.
-Zastanowię się, dobrze?
-Mhm. –Mruknęła niezadowolona czterolatka.
-Okay, chodź idziemy się umyć i spać, bo jutro trzeba wcześnie wstać.
Darcey ochoczo poderwała się z ziemi, a potem pomogła mi – zachowywała się, jakbym była już starą babcią i sama nie potrafiła nic zrobić, we wszystkim chciała mnie wyręczać, bo babcia Mary powiedziała jej, że ma mi pomagać, bo nie mogę się przemęczać.
-Babciu, idziemy się kąpać w twojej dużej wannie! –Poinformowała moja córka, a potem pobiegła na górę, na co obie z kobietą zaśmiałyśmy się.
-Przez ciebie ona tak szybko dorasta. –Zarzuciłam z drobnym smutkiem, częstując się maleńkim ciasteczkiem.
-O to samo oskarżyła mnie twoja mama, kiedy pracowałaś ze mną w ogrodzie. –Wspomniała blond włosa pani, która zaczęła splatać warkocz na mojej głowie. –Kiedy ty tak szybko dorosłaś, Nessiu, huh? Pamiętam jak bawiłaś się lalkami, a teraz jesteś już młodą, piękną i mądrą kobietą, która wspaniale wychowuje Darcey. Jestem pewna, że teraz poradzisz sobie równie świetnie, kochanie.
-Mamo! –Wrzasnęła czterolatka.
-Dziękuję, że mi pomagasz, babciu. –Cmoknęłam ją w policzek, a później pobiegłam na piętro, do dużej łazienki, gdzie Darcey właśnie zakręcała kurki.
-Wolisz olejek jaśminowy czy waniliowy? –Czterolatka wskazała na dwie buteleczki. –Ja wolę czekoladowy.
-Ja też. –Zgodziłam się, dlatego też ta mała kruszynka wlała całą zawartość małego naczynka.-Babcia nas zamorduje. –Szepnęłam. –Powinnaś wlać tylko troszkę.
-Ale teraz będzie więcej piany. Zobacz. –Nakazała, a później odkręciła jeszcze trochę wody. –No widzisz?! –Pisnęła radośnie. –Jest duuużo piany!
-Masz rację, piana jest warta śmierci. Wskakujemy. –Powiedziałam cichutko, a później obie rozebrałyśmy się do naga i weszłyśmy do wielkiej wanny, która została ustawiona na środku łazienki.
Od zawsze kochałam tą wannę – była ogromna! Gdy mama kąpała w niej mnie i Adama to udawaliśmy, że to nasz statek, a my jesteśmy piratami. Dziś nie było wyjątków, ale to Darcey była kapitanem, nie Adaś i jej teksty były o wiele zabawniejsze niż jego. Darcey była słodszym piratem niż mój brat.
-Arrr! –Warknęła szatynka zamachując się dłonią w powietrzu. –Moja papuga odleciała! Postaw żagle, płyniemy po skarb!
-Aj aj, kapitanie! –Zawołałam salutując i udając, że rozkładam te nieszczęsne żagle.
-Arrr! Kurs na prosto!
-Aj aj, kapitanie!
Zabawa w piratów trwała dobre piętnaście minut, a później bawiłyśmy się w golibrodę. Nakładałyśmy dużą ilość białej piany na swoje brody, a później udawałyśmy, że je golimy i stylizujemy. Byłyśmy też angielskimi arystokratkami, które spotkały się meczu polo.
-Och, panno Donavan miło panią widzieć! –Zaczęłam skinąwszy głową w stronę mojej córki.
-Ależ panią również, pani Donavan! Piękną mamy pogodę, co nie? –Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
-Nie mów co, nie? Powiedz, nieprawdaż?
-Nieprawdaż?
-Ma pani rację, panno Donavan! Może zechciałabyś trochę pianki do kawy, moja droga?!
-Tak, proszę, proszę pani! –Nabrałam na dłoń odrobinę bąbelków i ułożyłam je na kciuku mojego dziecka, które udawało, że sączy napój. Zachowywała się jak prawdziwa dama, nie zapomniała nawet o wyprostowaniu małego paluszka! –Mmmm, przepyszne! –Teraz obie śmiałyśmy się w niebogłosy.  
Po dobrej godzinie wygłupów wannie wreszcie się umyłyśmy, a potem wytarłyśmy się i owinięte w ręczniki poszłyśmy do naszego pokoju, gdzie ubrałyśmy się w piżamy, a następnie rozczesałyśmy sobie wzajemnie włosy. Po tej czynności położyłyśmy się na materacu.
-Opowiesz mi bajkę?
-Ale krótką, a potem idziemy spać, okay?
-Okay. –Powiedziała, tuląc do siebie misia oraz kocyk, który kiedyś należał do mnie. Darcey dostała go od babci Mary, bo kiedyś właśnie tutaj go zostawiłam.
-Był ciemny, ciemny las… -Zaczęłam tajemniczym głosem. –A w tym ciemnym, ciemny lesie stał czarny, czarny dom. –Szatynka niespokojnie drgnęła i mocniej się we mnie wtuliła. –A w tym czarnym, czarnym domu był czarny, czarny pokój. A w tym czarnym, czarnym pokoju stała czarna, czarna trumna…
-Boję się! –Pisnęła przerażona.
-A w tej czarnej, czarnej jak smoła trumnie mieszkał duch, który łapał niegrzeczne dziewczynki za brzuch! –Zawołałam łaskocząc moją maleńką księżniczkę, która teraz już nie była wystraszona. Teraz Darcey głośno się śmiała, aż po jakiś pięciu minutach zaprzestałam tych tortur. –Okay, idziemy spać. Dobranoc, myszko. –Złożyłam długi pocałunek na czole czterolatki.
-Dobranoc, Fasolko. –Powiedziała szeptem całując mnie w brzuch. –Dobranoc, mamusiu. –Następnego buziaka cała mi w policzek, a później odwróciła się do mnie tyłkiem, dlatego ją objęłam i przyciągnęłam bardziej do siebie nucąc jej do ucha Look After You.

Wróciłam po kilku dniach spędzonych z Zaynem sam na sam do domu, ponieważ taki właśnie był plan – miałam przyjechać na dwa dni, aby zrobić mu niespodziankę, a za tydzień to on miał już wrócić do mnie i nie wyjeżdżać przez najbliższe dwa miesiące, które obiecał poświęcić w całości wyłącznie mi.
Zayn przyjechał dokładnie o tej porze, o której przyrzekał i pierwsze tygodnie były naprawdę cudowne, bo robił to, co przysiągł. Spędzał ze mną i Darcey dni na beztroskiej zabawie i wygłupach – takiego właśnie Malika kochałam najbardziej na świecie; uwielbiałam, kiedy był tym uśmiechniętym dzieciakiem bez problemów.
Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy wykonywał te swoje „sekretne” telefony. Zawsze, kiedy ktoś do niego dzwonił wychodził, albo do kuchni, albo do łazienki – wszędzie bylebym nie podsłuchiwała jego konferencji. Oczywiście, tłumaczył się, że rozmawiał z moim bratem, z Mattem, z Liamem lub po prostu z Natalie, ale nie wierzyłam. Później zaczął wychodzić nie mówiąc dokąd idzie, aż pewnego dnia dostałam SMSa od Zacka.
Od: Zack Williams
Cześć, Blondyneczko! Pamiętasz mnie jeszcze? Czyżbyś znudziła się Malikowi? Ostatnio widziałem go w towarzystwie pewnej różowowłosej ślicznotki. Nie potrafię go rozgryźć, więc może ty mi pomożesz, Blondyneczko? Sprawa wygląda tak: 1) Ryzykował swoje życie w Race Of The Death, żebyś zarówno ty i Darcey, jak i jego kuzynki oraz chrześniak byli bezpieczni. 2) Kantował, bo – jak się ostatnio dowiedziałem – jechałaś go odwiedzić. 3) Po jaką cholerę ryzykował, żebyś była bezpieczna skoro ma na boku inną dziewczynę? 4) Zgaduję, że nie wiedziałaś o żadnym z wyżej wymienionych punktów, Blondyneczko.
Nie wahałam się ani chwili dłużej, tylko wybrałam numer do mojego chłopaka, który odebrał dopiero za drugim razem. Co u diabła robił, pieprzył tą małpę?!
-Cześć, piękna. –Powiedział tym swoim cudownym głosikiem, a we mnie włączyła się chęć mordu zbiorowego.
-Gdzie jesteś? –Zapytałam prosto z mostu.
-Na mieście. Mówiłem, że mam do załatwienia kilka ważnych spraw, ale jak wrócę będę cały twój. –Razem z chorobami wenerycznymi i opryszczką, draniu!
-Jesteś sam?
-Z Mattem. –Odpowiedział pewny swojego.
-Mhm, okay. Do potem. –Nie czekając na żadne odpowiedzi z jego strony rozłączyłam się.
-Ness, jestem gotowa! Możemy jechać do twojego ginekologa! –Wydarła się Marisa, za co miałam ochotę ją udusić. Może niech da to wydrukować na bilbordzie, że idę do ginekologa!
-Ciocia! –Zawołała Darcey rzucając się do nóg Parker, która od razu wzięła ją na ręce i cmoknęła głośno w policzek.
-Czemu tak stoisz? –W ramach odpowiedzi podałam Latynosce moją komórkę z otwartą wiadomością od Williamsa. –Czemu ten dupek przytula to różowe czupiradło?
-To Ally, jego była dziewczyna; jego pieprzona pierwsza dziewczyna. –Warknęłam pod nosem. –Chodźmy, nie chcę o tym mówić. Może to zwykły fotoszop, a ja robię aferę o nic, to pewnie kolejna gierka Zacka.
-Jak chcesz. –Brunetka wzruszyła ramionami, a później nadal trzymając moją córkę na rękach we trzy wyszłyśmy przed budynek mieszkaniowy, gdzie Marisa zaparkowała mój samochód, który kilka dni temu jej pożyczyłam. Dwudziestojednolatka usadowiła Darcey w foteliku, a później sama zasiadła za kierownicą, więc pozostało mi siedlisko pasażera.
Styl jazdy mojej –dopomóż Boże – przyszłej szwagierki był cholernie niebezpieczny dla otoczenia. Ona potrafiła kierować, rozmawiać przez komórkę z moim bratem – przytrzymując urządzenie ramieniem – i majstrować przy radiu, a kiedy już znalazła jakąś interesującą piosenkę malowała usta błyszczykiem. Marisa to samobójczyni, właściwie to socjopatka, bo chciała zabić również mnie i moje dzieci.
Po trzydziestu minutach tej przerażającej przejażdżki wreszcie zaparkowała przed szpitalem. Dziękowałam Bogu, że dojechaliśmy cało na miejsce.
Weszłyśmy do szpitala, gdzie zarejestrowałam się, a później wjechałyśmy windą na odpowiednie piętro. Musiałyśmy chwilę poczekać, ponieważ moja lekarka miała pacjentkę, dlatego usiadłyśmy na plastikowych krzesełkach.
Nienawidzę tego miejsca. Naprawdę, z całego serca nienawidzę tego szpitala, ponieważ w przeciągu roku od mojego powrotu bywałam tutaj tak często jak w domu rodziców. Najpierw był wypadek Liama, mój wypadek na lodowisku, Darcey, poród Danielle, wypadek Louisa, moje poronienie… Boże Przenajświętszy…
-Nessela… -Zza brązowych drzwi wyjrzała szatynka o przyjaznym wyrazie twarzy oraz serdecznym uśmiechu. –Twoja kolej.
-No to lecim, młoda. –Powiedziała z entuzjazmem Marisa ciągnąc do gabinetu Darcey. Kręcąc głową z niedowierzaniem na boki weszłam za nimi i od razu położyłam się na białej kozetce, po czym podwinęłam koszulkę. Paty, -bo tak na imię miała pani ginekolog – posmarowała mi brzuch żelem, a późnej wykonała badanie USG. Na monitorze mogłam podziwiać moją małą…
-Moje gratulacje, to bliźniaki. –Powiedziała z radością pani doktor, a ja byłam przerażona. Dwie Fasolki?! To niemożliwe! Przecież…! To niemożliwe, do cholery!
-No, niezłe ten twój chłopak ma pociski. –Mruknęła z przekąsem moja przyjaciółka.
-Zamknij się, Marisa. –Warknęłam. –To nie jest ani trochę śmieszne! –Dodałam pełna strachu. Ja nie dam rady z dwójką dzieci, ledwo z Darcey sobie radziłam, kiedy była maleńka.
-To będę miała braciszka czy siostrzyczkę? –Zaciekawiona czterolatka zaplotła ramiona na klatce piersiowej i dokładniej wpatrywała się w telewizor.
-Jeszcze zbyt wcześnie, żebym mogła ci odpowiedzieć. –Powiedziała spokojnie lekarka do mojej córeczki. –To drugi tydzień. –Poinformowała mnie, na co niezbyt przekonana przytaknęłam. –Zaraz wydrukuję ci zdjęcie. –Jak powiedziała, tak też zrobiła.
-Och, ja chcę! Ja chcę! –Zaczęła wrzeszczeć Darcey, po czym wyrwała papierek z dłoni Paty i włożyła do swojej torebki, którą kupiła jej Marisa. –Powiemy Zaynowi?
-Musimy, bo to on jest ich tatusiem.
-W takim razie chodźmy! –Zawołała, a potem pociągnęła Parker w stronę wyjścia.
-Przepraszam za nie. –Mruknęłam zażenowana wycierając ręcznikiem kuchennym resztki żelu z brzucha, a później wyrzuciłam je do kosza. –Są nieco… Nadpobudliwe.
-To zrozumiałe, że się cieszą. –Zachichotała Paty. –Życzę ci zdrowia, Ness. Och, i pozdrów ode mnie Natalie. –Przytaknęłam, a późnej wyszłam i poszłam do samochodu, gdzie czekała już moja grupa wsparcia.
Tym razem młoda kobieta jechała wolniej – dziękuję za te korki na drodze. Rozmawiałyśmy… W sumie o samych głupotach, bo zawsze tak robiłyśmy – potrafiłyśmy przegadać cały dzień o pierdołach jak na przykład serial, którym mnie zaraziła.
-Dlaczego Zayn całuje tą panią? –Obie niczym synchronizowane roboty bojowe obróciłyśmy się z Marisą we wskazywaną przez Darcey stronę.
-A to sukinsyn… -Westchnęła zszokowana dwudziestojednolatka.
Mój Zayn… Mój pieprzony chłopak… Malik całował to różowe czupiradło i najwyraźniej cholernie mu się to podobało, bo nie zamierzał jej odpychać! Szybko odwróciłam głowę, a w moich powiekach zaczęły zbierać się łzy, które po chwili skapywały po policzkach.
-Co znaczy su…
-Nie powtarzaj!- Skarciła czterolatkę jej ciotka. –Zaraz mu wygarnę tylko zaparkuję i…
-Zawieź mnie do domu, bo wyjeżdżam…

Jak już mówiłam, decyzję o wyjeździe podjęłam spontanicznie – ostatni raz. Nie mogłam tak po prostu zostać i patrzeć jak robi sobie ze mnie żarty. Nie chciałam patrzeć na jego zakłamaną gębę, bo Zayn to bardzo dobry manipulator, który zawsze potrafi mnie udobruchać i przekonać do swoich racji.
Pierwsze dni były ciężkie, ale szybko znalazłam sobie jakieś zajęcia – to pomagałam babci w ogrodzie, wychodziłam z Darcey na spacery, pomagałam w restauracji, aż do czasu, kiedy to nie złapałam fuchy, jako asystentka fotografa.
Greg – mój obecny szef – był przemiłym człowiekiem, który uwielbia żartować. Nie było dnia, kiedy ten facet był smutny. Gregory potrafi znaleźć plusy w każdej sytuacji, nawet tej najgorszej. Koleś miał dwadzieścia pięć lat i razem ze swoim przyjacielem zarządzał studiem, gdzie robiono okładki do magazynów modowych oraz sesje zdjęciowe gwiazd.
Zaplanowałam sobie już wszystko dokładnie. Byłam w stu procentach pewna, że Zayn mi nie odpuści, dlatego wymyśliłam ten podstęp, żeby kontaktować się z Marisą przez Federico – dzwonię do Ferro, który ze swojej drugiej komórki telefonuje do Parker i w ten sposób rozmawiamy. Miałam już nawet zaplanowane zapisanie Darcey do przedszkola tutaj w Melbourne i na te zajęcia z gimnastyki, a ja miałam pójść na drugi rok studiów– wystarczyło tylko zadzwonić do McKibbena, aby przefaxował mi moje dokumenty. Planuję też kupić mieszkanie, kiedy trochę się ogarnę i zaoszczędzę.

Rano obudziła mnie moja ukochana córeczka, która przywitała mnie buziakiem. Szatynka była już ubrana w białe koronkowe spodenki oraz wpuszczoną w nie jeansową koszulę z rękawem trzy czwarte, a na stopach miała sandały. Okay, co jest grane?
-Naszykowałam ci ubrania. –Zmarszczyłam brwi.
-Potrafię się sama ubrać, Darcey.
-Ale ty mi mówisz, co mam założyć, chciałam, żebyś raz założyła to, co ja przygotuję tobie. –Fuknęła ze skrzyżowanymi na piesi rękoma oraz tupiąc bosą stopą o panele.
-Okay, pokaż, co tam masz. –Powiedziałam bezsilna.
Kiedyś czytałam o tym eksperymencie, jak to ten dzieciak ubierał swoją mamę, więc czemu nie?
Czterolatka podała mi skromną letnią sukienkę w drobniutkie kwiatuszki z paskiem oraz brązowe rzymianki.
-Będziesz śliczna, mamusiu.
-Kocham cie, myszko najbardziej na calusieńkim świecie. –Wyznałam zgodnie z prawdą przy okazji mierzwiąc jej włosy. –Sama się ubrałaś?
-Babcia mi pomogła.
-Wyglądasz prześlicznie. –Pacnęłam ją w nosek. –Idę się przyszykować, a potem biegniemy, okay? –Szatynka pokiwała pionowo główką na znak zgody, a ja poszłam do łazienki.
Standardowo wzięłam szybki prysznic, a potem założyłam bieliznę i sukienkę. Poczesałam się oraz pomalowałam i wyszłam do mojej córki, która robiła coś przy parapecie, ale zaprzestała, kiedy mnie zobaczyła.
-Babcia zostawiła dla nas śniadanie. Zrobiła jajecznicę! –Zawołała ucieszona masując się po brzuszku.
Darcey ostatnio bardzo polubiła takie śniadania, jak sama stwierdziła nie wie, dlaczego całe życie jadła te paskudne naleśniki.
Po posiłku pojechałyśmy samochodem, który pożyczyła nam babcia do studia Grega.
Już po przekroczeniu budynku uderzyła nas ta energia oraz wrzawa wywołana sesją młodzieżowego zespołu 5 Seconds Of Summer, dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam było pójście do gabinetu mojego szefa i zostawienie tam torby.
-Ness! –Westchnął jakby z ulgą blondyn. –Musisz zrobić zdjęcia tym dzieciakom, bo ja nie wyrabiam. Mam masę rzeczy na głowie… -Biegał jak pchła z kąta na kąt, co chwila rozmawiając z kimś przez telefon firmowy, swoją komórkę, albo słuchawkę, którą miał przy uchu.
-Zwariowałeś?! Przecież ja nie mam bladego pojęcia o fotografii, a fakt, że lubię sobie popstrykać zdjęcia o niczym nie świadczy! –Zawołałam przerażona. Greg zwariował – to pewne.
-Och, dasz radę. –Machnął lekceważąco dłonią. –No idź już, bo te małolaty stracą cierpliwość. –Wywróciwszy oczami wzięłam ten nieszczęsny aparat i poszłam do wskazanego przez Grega miejsca. Powiedział, że jeśli nie zrobię tych fotek to mnie wyrzuci. Kretyn.
W studio numer dwa czekała już czwórka chłopców, którzy… mówiąc szczerze, nie wiem, co robili. Chyba najbardziej odpowiednim stwierdzeniem będzie jak powiem, że zachowywali się jak grupka dzieciaków i się najzwyczajniej w świecie wygłupiali.
-EJ, ludzie! –Zawołałam zwracając na nich swoją uwagę, a oni niczym w wojsku ustawili się w szeregu.
-Woah, jesteś ładna. –Stwierdził mulat. –Jestem Calum Hood. –Wystawił rękę przykucając przy Darcey, a ona przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami.
-Ogarnij się, stary. –Mruknął zażenowany chłopak z włosami w kolorze ciemnego blondu. –Jestem, Ashton. –Stwierdził z lekkim uśmiechem podając mi dłoń, którą uścisnęłam.
-Ness.
-Myślałem, że to Greg będzie nam robił zdjęcia? –Odezwał się chłopak w biało czarnych włosach.
-Uwierz mi, ja też tak myślałam… nie chcę stracić tej pracy, więc… -Wzruszyłam ramionami.
-Nie stracisz, bez obaw. –Zapewnił z przeuroczym śmiechem Ash. –W razie czego zrobimy bunt.
-To urocze.
-Staram się. –Kolejny raz się uśmiechnął ukazując dwa przesłodkie dołeczki w swoich policzkach.
-Skończ flirtować, Irwie. –Mruknął blondyn. –Wiemy, że jest ładna, ale przeginasz.
-Przesadzasz, Luke. Po prostu wspieram Ness.
-Możecie się wspierać, jak już skończymy robić zdjęcia? –Zasugerował ten w częściowo czarnych włosach. –Nie to, żebym był marudny czy coś…
-Jesteś, Mikey. –Zaśmiał się Calum. –Robimy te zdjęcia? –Ze zmarszczonym nosem przytaknęłam.
Rozciągnęłam białe płótno, ponieważ najpierw chciałam zrobić zdjęcia próbne. Nigdy nie robiłam, żadnej poważnej sesji, a bałam się, że coś spieprzę… znowu. Przez półgodziny robiliśmy podejścia, ale zarówno ja jak i oni nie mieli pojęcia, w jakim klimacie zrobić tą sesję.
-Jak wam idzie? –Wszyscy automatycznie spojrzeliśmy w stronę wejścia, gdzie stał Greg z koszem piknikowym. –Zróbcie sobie przerwę, huh?
-Woah, aleś ty milusi. –Powiedziałam z przekąsem oraz najbardziej sztucznym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
-Wyluzuj, śliczna to pokojowy podarunek. –Wyznał podchodząc bliżej, gdzie ustawił koszyk, a potem wyszedł równie szybko, co przyszedł.
-Palant. –Mruknęłam pod nosem.
-Co znaczy palant? –Zapytała moja córeczka.
-Ja ci wyjaśnię. –Zaoferował Irwin, na co zmarszczyłam brwi. –Palant to Greg.
-Tak jak Zayn to suki…?
-Darcey! –Warknęłam. –Prosiłam, żebyś tego nie powtarzała!
-Ale Marisa tak powiedziała. –Usprawiedliwiła się szatynka z wydętą wargą.
-Marisa jest starsza ode mnie, więc chyba raczej może tak mówić.
-Ale mamo! –Jęknęła, tupiąc nogą.
-Mamo?! –Zdziwiła się cała czwórka.
-Myślałem, że to twoja siostra… –Zaczął Ash. –Masz chłopaka?
-Już nie, bo jest zajęty swoją byłą dziewczyną. – Załamana przeczesałam dłonią włosy.
Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego Zayn kłamał mi prosto w oczy. Czemu każdego ranka pokazywał jak bardzo mu zależy, a potem biegł do niej? Co zrobiłam tym razem źle? Kolejny raz dałam z siebie sto procent zaangażowania w znajomość, która okazała się być strzałem na ślepo. Znowu, kolejny frajer wystawił mnie do wiatru. Czy ja wyglądam, jak jakiś pieprzony żagiel?! Boże, jak on mógł?! Nienawidzę go, z całego serca nienawidzę tego podłego i egoistycznego Malika, który nie ma sumienia.
-Nie chciałem…
-To nie twoja wina, że Zayn jest podłym kłamcą. –Wzruszyłam ramionami z wymuszonym uśmiechem. –Wróćmy do…
-Mamo, Fede dzwoni! –Zawołała Darcey machając mi tabletem przed twarzą, dlatego zabrałam aparat, po czym odebrałam i nie pozwalając dojść mojemu przyjacielowi do słowa przeprosiłam, że nie mogę rozmawiać, bo mam dużo pracy.
Około godziny piątej musieliśmy zrobić jeszcze jedną przerwę, ponieważ jechałam odebrać Marisę z lotniska, a kolejne sześćdziesiąt minut później wróciliśmy do sesji, ale tym razem na porysowanym płótnie. Parker wpadła na pomysł, żeby namalować sprayem przez całą czwórkę duży czerwony X – przy okazji zniszczyła im ubrania.
Gdybym jej nie znała pewnie uznałabym za jakąś wariatkę, która ma jakąś chorobę psychiczną i jest nadpobudliwa, ale właśnie taką ją kochałam. Marisa jest dla mnie jak starsza siostra i cieszę się, że to właśnie jej udało się ustabilizować mojego brata, który w przeszłości zachowywał się jak pchełka i skakał z jednej suki na drugą – byłe Adasia były zdzirami, a Parker w przeciwieństwie do nich potrafiła się sprzeciwić Donavanowi. 
-Ness, co jutro robisz? –Zagaił Ashton, kiedy już wychodzili.
-Pewnie będę musiała przyjść do pracy, a potem pewnie pójdę z Marisą na miasto, a co?
-Nic. –Wzruszył barkami. –Znalazłabyś chwilę na kawę ze mną?
-Och… -Wymsknęło mi się. –To miłe… ty jesteś bardzo miły i naprawdę świetnie mi się z tobą gada, słowo, ale dopiero co zdradził mnie chłopak… nie chcę jeszcze randkować, muszę sobie wszystko poukładać w głowie.
-Okay. –Mruknął przygnębiony Irwin. –To… trzymaj się.
Boże, dlaczego go ranię? A wszystko przez tamtego idiotę. Nie mogę… szkoda mi… Jezu…
-Ash, zaczekaj! –Zawołałam podbiegając za ciemnym blondynem oraz łapiąc go za przed ramię. –Jutro o pierwszej po południu będę miała już wasze zdjęcia, dlatego będziemy mogli się spotkać. Przekażę ci je i napijemy się kawy.
-Czemu zmieniłaś zdanie, huh?
-YOLO. –Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział mi tym samym.
-Będę czekał jutro o trzynastej w Rainbow, w centrum. Nie wystawiaj mnie. –Pokiwałam pionowo głową, a on pobiegł za swoimi przyjaciółmi.
-Szybka jesteś, Blondyneczko. –Mruknęła z chytrym uśmieszkiem Marisa. –Ale ten Calum był całkiem hot.
-Mam dość brunetów i mulatów. –Wzruszyłam ramionami. –A teraz chodźcie do gabinetu, bo muszę zająć się tymi zdjęciami.
Tak jak powiedziałam, tak zrobiłyśmy. Siedziałam przy biurku przeglądając, poprawiając lub w ogóle usuwając fotografie, które się rozmazały. Zajęło mi to jakieś dwie i półgodziny, a potem musiałam je jeszcze wydrukować oraz zgrać na płytkę.
Ze studia wyszłyśmy około dwudziestej drugiej, ale musiałyśmy jeszcze pojechać na zakupy, bo moja babcia poprosiła mnie o to w SMSie – tak to dziwne, że kobieta w tym wieku potrafi wysyłać wiadomości tekstowe, ale można to wyjaśnić w bardzo prosty sposób, a mianowicie ja i Adam jesteśmy cholernie dobrymi wnukami.
-Weźmy sobie wino. –Zaproponowała Parker.
-Przecież nie mogę pić, idiotko. –Mruknęłam zażenowana. –Jestem w ciąży.
-Przecież nie będę piła z tobą, kretynko. –Odpowiedziała tym samym tonem Latynoska. –Napiję się z twoją cooltową babcią. –Dodała z uśmieszkiem, po czym włożyła butelkę do wózka. –Potrzebujemy jeszcze czekolady, żelków i całej reszty, którą musisz koniecznie kupić. –Wzruszyła ramionami, a potem według zaleceń Mary wrzucałyśmy poszczególne produkty do koszyka.
Z pełnym wózkiem ustawiłyśmy się przy kasie. W sklepie nie było nikogo oprócz jakiejś staruszki oraz pary – różowej i mega plastikowej blondynki, która prawdopodobnie upodabniała się do lalki Barbie oraz osiłka, który zdecydowanie przesadza z siłownią.
-To będzie dwieście dziewięćdziesiąt sześć dolarów. –Uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta w wieku mojej mamy, a ja wyjęłam kartę kredytową, którą włożyłam do czytnika i wstukałam kod.
-Darcey, przestań biegać. –Warknęłam zmęczona, widząc jak szatynka skacze po tych rurkach niczym małpa w zoo.
-Bachory o tej porze powinny już spać. –Wtrąciła ta blond suka.
-A kurwy powinny być w pracy… 
______________________________
Heej... 
To chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów z drugiej części - może wam też się spodoba. 
Jest również podany prawdziwy powód zniknięcia Ness. 
Dziękuję wam za wszystkie komentarze, ale byłabym wdzięczna, gdyby reklamy innych blogów, które nie zawierają opinii na temat rozdziału pojawiały się w SPAMIE!! - wbrew pozorom, zaglądam tam. 
To chyba tyle...
Miłej niedzieli ;**  

7 komentarzy:

  1. Uuuuu ale Ness na końcu pojechała. Super rozdział.
    Życzę weny i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst Ness na końcu gniecie xD hahahahhah rozdział jak zwykle super :* :* :* Olls :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Łoł. Cudowny <3 Do następnego
    @MagicIno

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja naprawde nie wiem jak moge skomentować ten rozdział i ogólnie ten ff. To jest coś niesamowitego. Kocham tak bardzo zdrową relacje Ness i Darcey. Jeszcze pojawił się Ash. Nie wiem czy czytałaś kiedyś cienia ale jesli tak to wiedz że twoje opowiadanie jest milion razy lepsze. Naprawde strasznie szanuje całą prace i serce, które włożyłaś w całą historie. Strasznie trudne jest napisać cos tak realistycznego i fantastycznego w jednym. Pisz dalej siostro !

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Motywacja