„Zgodnie z moją obserwacją, człowiek ma w sobie tyle tęsknoty, że w
każdej chwili może się zakochać. I to jest domniemanie miłości.”
Matt
Ten dzień nie zaczął się najlepiej, ponieważ o dwunastej w
południe obudziła mnie moja mama, która razem z ojcem wrócili z kolejnej
podróży i zapragnęli zjeść rodzinny obiad w towarzystwie moim i Carly – nie mam
nic przeciwko, ale nic by się nie stało, gdyby chociaż nas poinformowali, że
przyjadą o tej i o tej godzinie.
Liam razem z Danielle i Luke’ m wyprowadzili się dobre dwa
tygodnie temu, zaraz po wyjeździe Malika. Mieszkają w drugiej części miasta, w
centrum. Na razie wynajęli małe mieszkanko, ale Payne cały czas szuka działki,
gdzie mógłby wybudować dom – pewnie chce być jak prawdziwy facet i wybudować
samodzielnie chatę i posadzić drzewo, bo syna już spłodził. W każdym bądź razie
ja ich stąd nie wyganiałem i mogliby tutaj mieszkać jak długo by zapragnęli –
Dani potrafi gotować, więc jak dla mnie to mogłaby pomieszkiwać u mnie do końca
życia.
-Wieczorem pójdziemy na kolację. –Poinformował ojciec.
-Ale…
-Żadnych wymówek Carly. –Warknął. –Możesz zaprosić tego
swojego chłopaka, a ty zabierz swoją dziewczynę. –Rzucił niby obojętnie w moim
kierunku.
-To nie jest moja dziewczyna. –Wycedziłem przez zaciśnięte
zęby. –Ile razy mam powtarzać, że ta idiotka nie daje mi żyć?!
Jakieś dwa miesiące temu rodzice przyłapali wychodzącą z
mojego pokoju Susie i ubzdurali sobie, że coś nas łączy. Wszystko prze to, że
byłem pijany i napisałem do córki McKibbena, a potem wszystko działo się
szybko. Przespaliśmy się, a rano byłem tak wściekły na siebie, że wyrzuciłem ją
z domu.
Ta małolata nie jest w moim typie – osobiście wolę
blondynki, ale nie jestem wybredny bardziej zwracam uwagę na charakter. Lubię
dziewczyny, które są słodkie, a Susana taka nie jest. Podoba mi się, kiedy
laska ma w oczach taki dziecięcy blask. Chcę dziewczynę, którą będę mógł się
opiekować i pomagać jej we wszystkim. Chcę, żeby moja kobieta była… Hm… Urocza
nawet, jeśli taka nie będzie.
-Nie podnoś głosu. –Upomniała mnie mama. –A, co u Zayna?
-Jeśli już jesteśmy przy tym, to muszę lecieć.
–Poinformowałem wstając od stołu i wbiegając po schodach do mojego pokoju.
Podniosłem z podłogi czarne szorty, które wciągnąłem na biodra, a przez głowę
włożyłem białą koszulkę na szerokich ramionach.
Wszedłem do łazienki, aby przemyć twarz i wyszczotkować
zęby, a na samym końcu przeczesałem dłonią włosy, po czym zbiegłem do holu,
żeby ubrać buty i wyjść z domu.
Wolnym krokiem zmierzałem w kierunku mieszkania Ness –
obiecałem Malikowi, że będę pilnował Donavan jak oczka w głowie, a z racji
tego, że mój kuzyn przekonał Zacka, żeby wypisał zarówno mnie jak i Liama z
listy uczestników w Race Of The Death ja też muszę wywiązać się z tej części
umowy.
Na miejscu byłem po dwudziestu minutach, dlatego wbiegłem po
schodach, ale nim zanim wszedłem do mieszkania Nesselii zatrzymała mnie pani
Charlotte.
-Och, Matt czy mógłbyś mi pomóc? –Zapytała dotykając mojego
ramienia, a uważnie obserwowałem każdy, nawet najdrobniejszy jej gest. To było
widać już z kilometra, że ta stara ladacznica chce mnie zaciągnąć do łóżka –
problem polega na tym, że ja niezbyt przepadam za starszymi kobietami. To
zupełnie tak, jakbym przespał się z własną babcią – to obrzydliwe i niesmaczne.
-W czym? –Uniosłem podejrzanie lewą brew nie spuszczając
wzroku z pani Tuner.
-Chciałabym, żebyś powiesił mi obraz w salonie oraz pomógł
przesunąć meble, ponieważ chcę przemeblować pokój dzienny i sypialnię.
–Sypialnię?! Chryste Panie…
-Bardzo chętnie, ale niestety nie mam czasu. –Mruknąłem
robiąc smutną minką. –Obiecałem Ness, że… Może poprosi pani Adasia? –Rzuciłem
pomysł, który jako pierwszy przyszedł mi na myśl, a Adam… On zawsze był
gościem, którego wystawialiśmy do najtrudniejszych zadań.
-Prosiłam, żebyś mi mówił po imieniu. –Mruknęła poirytowana.
–Naprawdę nie znajdziesz dla mnie czasu?
-Przykro mi, później spotykam się z dziewczyną, więc… -Wzruszyłem
ramionami. –Naprawę przepraszam, ale muszę już iść. –Szybko wszedłem, a
niemalże wbiegłem do mieszkania Donavan.
W środku panował bałagan.
-Ness?! –Zawołałem lekko przerażony. Jej dom wyglądał jak po
przejściu tornada. –Nessela?!
-Matt! –Nagle w korytarzu pojawiła się uśmiechnięta Darcey,
która od razu rzuciła się do moich nóg, dlatego przykucnąłem i przytuliłem ją.
-Gdzie mama?
-Sprząta i pakuje się. –Zmarszczyłem brwi ze zdziwienia.
Dokąd się pakuje?
Wziąwszy czterolatkę na ręce ruszyłem w stronę sypialni
blondynki, wcześniej zdejmując oczywiście buty. W pokoju panował jeszcze
większy bajzel, a wśród kupek z ubraniami siedziała dwudziestolatka.
-Cześć. –Rzuciłem niby obojętnie zwracając na siebie uwagę
dziewczyny.
-Heej, Matty, co tam? –Zapytała uśmiechnięta.
-Twoja niewyżyta sąsiadka znowu mnie podrywała… Jedziesz
gdzieś? –Kiwnąłem brodą w stronę małej czarnej walizki na kółeczkach.
-Właściwie to tak. –Odparła z uśmiechem. –Chcę zrobić
Zaynowi niespodziankę i jadę do Chile. –Kurwa pierdolona mać…
-To nie jest dobry pomysł, żeby go rozpraszać. Lepiej zostań
w domu i…
-Pieprzenie, to świetny pomysł i wiem, że Malik się ucieszy.
–Tsa, będzie skakał z radości zwłasza, że teraz prawdopodobnie jest w Azji,
albo w Europie. –Jutro mam samolot o
szesnastej.
-Okay, może pomogę ci sprzątać, huh?
-Pewnie.
Całe popołudnie zleciało nam na sprzątaniu –
posegregowaliśmy ubrania, które Ness zdecydowała się oddać, pościeraliśmy kurze
i mówiąc najprościej jak potrafię ogarnęliśmy wszystko.
Około godziny dwudziestej pożegnałem się z moją przyjaciółką
i ruszyłem w drogę powrotną do domu, przy okazji postanowiłem zadzwonić do
Zayna, aby poinformować go o arcygenialnym planie jego dziewczyny.
-Co jest, Matt? –Mruknął.
-Gdzie jesteś?
-Dojeżdżam do Berlina, odpadło już kilka gości to były
wypadki, ale mów, co u Ness? Jest zdrowa?
-Twoja laska jutro o czwartej w południe ma samolot do
Ameryki Południowej, bo chce cie odwiedzić.
-CO?! –Usłyszałem pisk opon. –Nie możesz do tego dopuścić!
-A co mam niby zrobić? Przykuć ją do kaloryfera kajdankami?!
–Wrzasnąłem wściekły. –Bądź facetem i jej to wszystko wytłumacz. –Dodałem
spokojniej.
-Ness postawiła sprawę jasno, jeśli wezmę udział to
odejdzie, ale jeśli bym nie wziął udziału Zack nie dałby jej spokoju. Daj mi
trochę czasu to wymyślę, co…
-Helikopter ojca. –Powiedziałem, bo nagle mnie olśniło. Zayn
to mój kuzyn i jesteśmy do siebie całkiem podobni.
-Co? –Zapytał zmieszany Malik.
-Jutro będziesz już w Meksyku…
-Już tam lecę, jestem w samolocie. –Poinformował.
-Zamienimy się, polecisz na kilka dni do Chile, a ja cie
zastąpię. Liam nam pomoże.
-To może się udać… -Nagle wypowiedź Zayna została przerwana
przez kobiecy krzyk.
-Oddzwonię. –Powiedziałem, a później biegiem ruszyłem w
stronę zaułka, z którego dochodziły wrzaski. W ciemnej uliczce jakiś palant
dobierał się do niższej od siebie brunetki, która płakała i błagała, żeby ją
zostawił. Postanowiłem, że jej pomogę, dlatego jednym sprawnym ruchem złapałem
za ramię tego starego zboka, którego odciągnąłem do tyłu. –Nic ci nie jest?
–Zapytałem łapiąc za bark dziewczyny, której spojrzałem prosto w te brązowe
oczęta.
-Posłuchaj, szczeniaku… -Jednym szybkim ruchem odwróciłem
się na pięcie i przyłożyłem temu kutasowi prosto w twarz, przez co upadł.
-Chodź, pomogę ci. –Wystawiłem dłoń w stronę nastolatki,
która niepewnie ją uchwyciła, dlatego też zaprowadziłem ją do Daisy, gdzie
zamówiłem dla nas czekoladę.
Dopiero teraz mogłem się jej wyraźniej przyjrzeć. Moja
towarzyszka mogła mieć z osiemnaście, góra dziewiętnaście lat. Jej długie,
proste i ciemne włosy kleiły się do czerwonych od łez policzków. Była śliczna i
wyglądała uroczo.
-Więc… -Zacząłem zwilżając wargi językiem. –Jestem Matt.
-Clary. –Pociągnęła noskiem. –Dziękuję za pomoc. –Ze
zmarszczonym nosem spojrzała na stół, gdzie leżał mój telefon. –Chyba twoja
dziewczyna się martwi.
-To moja młodsza siostra. –Mruknąłem niezadowolony,
wciskając czerwoną słuchawkę. –Jak się czujesz?
-Chyba dobrze, ale to wszystko dzięki tobie, dlatego jeśli
mogę ci się w jakiś sposób odwdzięczyć to…
-Cholera jasna! –Wrzasnąłem poirytowany, kiedy kolejny raz
moja komórka zadzwoniła, ale tym razem na ekranie pojawił się kontakt ojca. –Co
się, do diabła znowu stało? –Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
-Jak długo mamy czekać, aż łaskawie pojawisz się w Diamond?!
-Daj mi jakieś pół godziny zaraz będę.
–Powiedziałem i rozłączyłem się. –Możesz odwdzięczyć się teraz. –Grube brwi
Clary, - które dodawały jej tylko uroku – zmarszczyły się. –Pójdź ze mną na
kolację.
-Ale…
-Musisz tylko udawać moją dziewczynę przed
rodzicami, którzy mają mnie za nieodpowiedzialnego dzieciaka.
-Okay, ale nie mogę pójść z tobą wyglądając
w ten sposób. –Wskazała na swoją potarganą koszulkę.
-Zaradzę coś na to. –Uśmiechnąłem się
triumfalnie, po czym wstałem od stołu i podszedłem do kasy, gdzie stała Marisa.
–Pomóż.
-Tak, sądzę, że powinieneś umyć zęby i
zmienić styl, bo wyglądasz jak żebrak. –Stwierdziła pewnie brunetka, na co
wywróciłem oczami.
-Musisz zrobić z tej laski, mega laskę.
–Wskazałem na Clary. –Masz do dyspozycji całą szafę i łazienkę Carly.
-Okay, ale w zamian będziesz mnie woził
gdziekolwiek zechcę.
-Okay, ale od przyszłego tygodnia, bo muszę
załatwić kilka spraw.
-Zgoda, chodźmy!- Złapała mnie za
nadgarstek, a później nim wyszliśmy pochwyciła jeszcze rękę szatynki. Parker
całą drogę z kawiarni aż do mojego domu pokonała w niecałe piętnaście minut
ciągnąc nas za sobą. –Zajmij się sobą, Matt, a ja twoją dziewczyną.
-Jeśli masz zamiar rozpoczynać jakieś
lesbijskie akcje, to lepiej zaproś mnie do tego. –Powiedziałem poważnie, za co
oberwałem w klatkę piersiową.
-Jestem grzeczną dziewczynką. Nie jarają
mnie trójkąty z kumplem mojego chłopaka. Spieprzaj, bo się jeszcze rozmyślę.
–Zasalutowałem, a później spełniłem prośbę mojej… Koleżanki. Nie mogę nazwać
Marisy przyjaciółką, ponieważ ta fucha jest już od dawna zajęta i przeznaczona
tylko dla Ness, gdyż ona zawsze mnie wspierała i pomagała – zanim jeszcze
wyjechała do Włoch. Postanowiłem skorzystać z okazji i zaraz po wzięciu szybkiego
prysznica zadzwoniłem do Liama.
-Co jest, Rocky? –Zapytał, a ja ubrałem na
nogi bokserki oraz czarne spodnie jeansowe, które lekko wisiały mi w kroku.
-Jutro polecisz helikopterem mojego ojca do
Meksyku. –Poinformowałem Payne’ a i wciągnąłem przez głowę biały t-shirt z
czarnym nadrukiem krawatu.
-Po jaką cholerę?
-Ness chce zrobić Malikowi niespodziankę i
go odwiedzić w Chile.
-Och. –Wymsknęło się ciemnemu blondynowi. –W
takim razie okay, wylatujemy jutro o dziesiątej rano. –Po tych słowach się
rozłączył, a ja mogłem zająć się sobą.
Wysuszyłem włosy, które ułożyłem w
artystyczny nieład, psiknąłem się perfumem, a potem wyszorowałem zęby, żeby
zbytnio nie jebało mi z mordy. Po tych czynnościach poszedłem do pokoju mojej
siostry, gdzie usiadłem na łóżku.
-Długo jeszcze? –Zapytałem dość głośno, na
co odpowiedziała mi Marisa, że jeszcze moment, aż wreszcie po dosłownie dwóch
minutach mulatka wyszła z łazienki, a za nią… -Woah… -Westchnąłem zafascynowany
tym przeuroczym oraz przepięknym aniołem, który pomylił kierunki i zamiast być
w niebie wylądował w moim domu.
Clary miała na sobie jasnoróżową swingową
sukienkę do połowy ud, która idealnie eksponowała jej długie nogi oraz idealnej
wielkości piersi. Brązowe włosy miała ułożone w delikatne fale i już nie lepiły
się do jej purpurowych policzków. Nastolatka miała subtelny makijaż, który w
ogóle nie był jej potrzebny. Na nogach miała czarne szpilki zapinane na
paseczek przy kostkach.
-Chyba ci się podoba. –Mruknęła Parker.
–Będę się już zbierała, dobrej zabawy, dzieciaczki. –Zapiszczała brunetka, po
czym ucałowawszy nasze policzki wyszła w dobrym nastroju.
-Wyglądasz… Woah… A twoje włosy są… Woah…
-Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich przymiotników, które byłyby w stanie
określić mój zachwyt jej osobą.
-Jesteś uroczy. –Zachichotała. –Możemy już
jechać?
-Tak, pewnie, oczywiście. –Mówiłem
nakręcony.
Wystawiłem ramię w stronę dziewczyny, która
już pewniejszym ruchem je uchwyciła. Zeszliśmy po schodach i zaprowadziłem ją
do garażu, gdzie był niezły bajzel, ponieważ tutaj Zayn przechowywał chwilowo
swoje cztery samochody. Cudem dało się tutaj obrócić. Zabrałem z haczyka klucz
z breloczkiem przedstawiającym liczbę dwa i otworzyłem czarne Ferrari Laferrari
pomagając najpierw wsiąść mojej towarzyszce, a następnie po otworzeniu wiaty
sam usadowiłem się na miejscu kierowcy, po czym wyjechałem i pozamykałem
wszystko łącznie z alarmem.
Przez całą drogę milczeliśmy, a ciszę
przerywała jedynie muzyka puszczana w radiu, a w tym przypadku była to
znienawidzona przeze mnie piosenka Ariany Grande – Chryste chyba bardziej
plastikowej cizi świat jeszcze nie widział.
Zatrzymałem się przed tą cholernie drogą
restauracją i znowu pomogłem wysiąść Clary, a potem rzuciłem kluczyki gościowi
w uniformie ostrzegając, aby nie zarysował, bo inaczej to źle się dla niego
skończy – kochałem te auto najbardziej na świecie. Ubóstwiałem moją małą Mary,
bo ona, jako jedyna kobieta nie odrzuca moich zalotów, znosi moje humorki i nie
czepia się o byle bzdety.
-Uczysz się czy pracujesz? –Zapytałem idąc
najwolniej jak tylko potrafiłem i przytrzymując dodatkowo lewą dłonią
przedramię Clary, które było owinięte wokół mojej prawej ręki.
-Studiuję architekturę, a ty? –Dziewczyna
popatrzyła na mnie z dezorientowaniem.
-Ja nie muszę, pytam tylko po to, żeby
wiedzieć. Mój ojciec wyczuwa, kiedy kłamię. Co jeszcze muszę o tobie wiedzieć?
-Mam dziewiętnaście lat i mam starszego
brata, który jest mistrzem MMA. –Kurwa mać… - Lubię chodzić na jogę i robić
zdjęcia. Mam fioła na punkcie psów i małych dzieci.
-Nie jesteś pedofilem, huh? –Rzuciłem dla
żartu i spotkało się to tylko z przeuroczym chichotem z ust szatynki.
-Oczywiście, że nie, ale dorabiam, jako
opiekunka.
-Mogę ci załatwić cztery fuchy, jeśli
chcesz. U mojej przyjaciółki, mojego przyjaciela, mojej kuzynki i kuzyna, który
całkiem prawdopodobne też może coś spłodzić, mimo że jest kretynem.
–Uśmiechnąłem się, a później przepuściłem ją w drzwiach. –Cholera, ojciec jest
wściekły. –Mruknąłem pod nosem przyśpieszając kroku i ciągnąc nastolatkę za
sobą. –Pamiętaj, że moja siostra to Carly. Dużo ci o niej opowiadałem, a w
razie komplikacji znasz też Marisę, Ness, Zayna, Liama, Danielle i Adasia.
-Okay. –Szepnęła drżącym głosem, kiedy
popchnąłem ją delikatnie w stronę krzesła obok Carly.
-To Clary… Moja dziewczyna, a to… -Wskazałem
na rodziców. –Mój tata Scott i mama Rebekah. –Szatynka uścisnęła ich dłonie
oraz powiedziała, że naprawdę miło ich poznać. –Carly i jej chłopak Derek.
–Wskazałem na dwóch zakochańców, których miałem serdecznie dość. Czemu, kurwa
każdy musi kogoś mieć, a ja jestem sam jak palec?!
-Cześć, jestem Clary.
-Proszę usiądź, moja droga. –Poprosiła mama,
a my posłusznie się do tego zastosowaliśmy. Moja matka jest groźniejsza niż
głodny goryl, kiedy coś nie idzie po jej myśli. Boję się jej bardziej niż ojca,
to prawdziwa wariatka. –Złożyliśmy już zamówienie, mam nadzieję, że lubisz
homara? – Fuj.
-Ja nie lubię i doskonale o tym wiecie.
–Warknąłem wściekły. –Przepraszam!- Przywołałem gestem dłoni kelnera, który
doskonale mnie znał, bo przeważnie raz w porywach do trzech w miesiącu
przychodzimy tutaj na obiad lub kolację.
-Tak?
-Poproszę to, co zawsze… -Zerknąłem na Clary
i tego oszołoma, który też się skrzywił słysząc słowo homar. –Cztery razy.
-Matt! –Warknął ojciec. –Czy możesz chociaż
raz zjeść jak cywilizowany człowiek tego cholernego homara zamiast hamburgera?
Jesteś w jednej z najlepszych restauracji w Londynie…
-A zajadasz się fast foodami. –Dokończyliśmy
zmienionymi głosami razem z moją siostrą.
-Nie. –Dodałem z nonszalanckim uśmieszkiem
przy okazji puszczając oczko do Clary, która oblała się lekko różowym
rumieńcem.
Ten wieczór minął nam w wyjątkowo przyjaznej
atmosferze – to pewnie, dlatego że ojciec nie chciał robić awantury przed „moją
dziewczyną” i chłopakiem Carly, ale nie będę się w tym dokładniej zagłębiał.
-Tato, gdzie są klucze od helikoptera?
–Zagaiłem niby od niechcenia, co spotkało się jedynie z tym surowym
spojrzeniem, które już dawno przestało robić na mnie wrażenie. –Po prostu
chcieliśmy we czwórkę polecieć na weekend do Monte Carlo na nasz jacht.
–Dodałem, mierzwiąc włosy Carly.
-Matt… -Zaczął, jednak nie chciałem, aby
kończył. Mój tata zawsze przynudza.
-Wiesz… Poważnie traktuję swój związek,
dlatego chciałem zabrać Clary na rocznicę na jacht, a że jestem bardzo
opiekuńczym bratem, Carly będzie pod moim czujnym okiem.
-Mam je przy sobie… - Powiedział wyjmując
dwa klucze z wewnętrznej kieszeni marynarki i wystawił je w moim kierunku,
jednak nim zdążyłem je złapać, cofnął dłoń. –Jeśli cokolwiek stanie się Carly…
Albo, jeśli wcale nie polecisz do Monte Carlo… Wydziedziczę cie.
-Za tydzień jedziemy do Włoch.
-To w Monako. –Mruknęła cichutko
dziewiętnastolatka uśmiechając się do mnie uroczo.
-To tam. –Wzruszyłem barkami. –Dasz mi te
klucze? –Zapytałem z nadzieją Scotta, który od niechcenia, ale ostatecznie
podał mi breloczek ze złotym serduszkiem oraz inicjałami jego oraz mamy, który
dostali na święta od Carly – lizuska, nie potrafię jej przebaczyć, że tak mnie
wyruchała z prezentem…
Powiedziała, że kupi im coś w granicach
dwudziestu funtów, dlatego poszedłem do tego chińskiego sklepu, gdzie mam
zniżki i kopsnąłem się na chustę dla mamy za pięć funtów oraz krawat w bałwanki
dla ojca za dwa, a ona… Kretynka kupiła tą pieprzoną zawieszkę za ponad sto
funtów oraz bransoletkę dla Rebeki w podobnej cenie… Wyszłem na sknerusa i to
gorsze dziecko! Niech ją diabli, mimo że jest moją siostrą.
-Nie mam pojęcia, co ty widzisz w tym
głupku. –Prychnęła Carls, na co pokazałem jej środkowy palec, co również
spotkało się z kopnięciem mnie w piszczel przez Rebekę. Jezu…
-Matt jest uroczym i bardzo wartościowym
facetem. –Ona jest najcudowniejszą dziewczyną, jaka stąpa po tym kretyńskim świecie.
-Jak się poznaliście? –Że, co?!
-Przez wspólnych znajomych. –Odpowiedziała
Clary.
-Jakieś konkrety? –Dorzucił ojciec, a ja
wywróciłem oczami. Houston, we have a problem!
-Och, no wie pan… -Studentka wzruszyła od
niechcenia ramionami i uśmiechnęła się niczym rozkoszne dziecko. –Dani i Ness.
~***~
Rodzice pojechali wczesnym rankiem, dlatego
już o dziewiątej zacząłem pakować do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, aby Liam
zbytnio się nie gorączkował – on po prostu nienawidzi, gdy ktoś się spóźnia.
-Dokąd się wybierasz, Matt? –Carly nie
dawała mi spokoju i cały czas nade mną wisiała zadając te debilne pytania.
-Nie twoja sprawa. –Mruknąłem licząc, że w
ten sposób dam radę się od niej uwolnić.
-Zadzwonię do taty, jeśli nie powiesz.
–Zagroziła krzyżując ramiona na swoich piersiach. Przyparła mnie do muru,
dlatego z niechęcią, ale westchnąłem głęboko w myślach wyklinając samego
siebie.
-Race Of The Death.
-Oszalałeś?! –Wrzasnęła nastolatka, na co
wywróciłem oczami. –Nie możesz…!
-Idiotko, nie biorę udziału. –Westchnąłem
zażenowany jej tokiem myślenia, a przy okazji wywróciłem też oczami, bo bardzo
lubię to robić. –Muszę zastąpić Malika.
-Czy on jest głupi?!
-Z miłości do Ness. –Brwi mojej młodszej
siostry zmarszczyły się z niewiedzy. –Zayn się zakochał po uszy, a jeden typek
mu groził, że jeśli nie wystartuje to zabije Ness.
-Dlaczego nie zgłosiliście tego na policję?!
Jesteście bandą dzieciaków i…!
-Zamknij się, okay?! –Ryknąłem, ponieważ już
nie wytrzymywałem. –Nic nie wiesz, a pierdolisz najwięcej, Carls! Nie
rozumiesz, że Zack jest niebezpieczny?! To on zabił Louisa! Mieliśmy biec na
policję, a on rozkurwiłby tobie głowę, albo Danielle, Ness, Luke’ owi lub
Darcey!
-Ja… Nie wiedziałam, że…
-Zayn bierze udział nie tylko, aby chronić
Ness i Darcey, ale również i ciebie, Dani i Luke’ a. To pragnęłaś usłyszeć?!
-Wybacz nie chciałam…
-To następnym razem nie oceniaj ludzi zbyt
pochopnie, okay?!
-O co znowu drzesz mordę, Rocky? – Zagaił
wchodzący do salonu Liam. –A ty jak zwykle nie gotowy, frajerze. –Mruknął
zażenowany ciemny blondyn rozsiadając się w fotelu.
-Powiedziałeś Danielle?
-Masz mnie za idiotę, Matt? –Tak.
–Powiedziałem, że muszę lecieć do Chile, bo Zayn ma jakieś problemy z
samochodem.
Och, no tak, zapomniałem wspomnieć, że Payne
pracuje, jako mechanik samochodowy mojego kuzyna oraz reszty kierowców w tej
całej agencji Daniela. Liaś naprawia wozy i nieco je ulepsza, ale tylko
troszkę, ponieważ takie przyśpieszenia
i inne bajery nie są dozwolone w tego typu zawodach – to nie są zabawy dla
dużych chłopców tylko dla nastolatków, nie mówimy przecież o Race Of The Death,
prawda?
-Zresztą Dani od razu poleciałaby do Ness…
-Wzruszył ramionami od niechcenia mój przyjaciel. –Długo ci to jeszcze zajmie?
–Kiwnął na mnie głową, dlatego dopiąłem zamek i zarzuciłem torbę na plecy.
-Gotowy. –Oznajmiłem rozkładając ręce, to
też mój kumpel wstał i wystawił dłoń, na której położyłem klucze do
helikoptera, a sam zabrałem te od samochodu. –Będę za kilka dni w domu, więc
nie rób głupot podczas mojej nieobecności i błagam uważaj na siebie… Zresztą
Ryan będzie cie pilnował. –Powiedziałem w kierunku Carly, której brwi się
zmarszczyły.
-Kim, do diabła jest Ryan?
-To najlepszy przyjaciel Zayna, są dla
siebie jak bracia… Uważaj, Carls. –Powtórzyłem, całując opiekuńczo czoło mojej
młodszej siostrzyczki, a potem wyszedłem z Liamem na podjazd, gdzie zaparkowane
było moje auto, do którego wsiedliśmy i pojechaliśmy na lądowisko, gdzie
helikopterem ojca zajmowała się specjalna kadra – mój stary to przewrażliwiony
paranoik.
Cała trasa zajęła nam dobre półgodziny –
dokładnie przez trzydzieści minut nasłuchałem się jak to kurewsko źle prowadzę,
jak bardzo Payno nie chciał wyjeżdżać ze względu na zbyt duży natłok
obowiązków, którymi obarczył Danielle oraz wykładem, że wreszcie powinienem
znaleźć sobie dziewczynę, bo zachowuję się jak stary dziad i zamiast cieszyć
się życiem cały czas narzekam. Podsumowując – Liam to kretyn, któremu się
poszczęściło.
-Dzień dobry. – Przywitał się Liaś podając
dłoń Troyowi.
-Witam. –Skinął głową pięćdziesięciolatek
ubrany w granatowy kombinezon umazany smarem. –Matt, wszystko zostało
przygotowane.
-Dzięki, Troy. Wiszę ci piwo.- Uśmiechnąłem
się lekko, a potem poklepałem mojego przyjaciela po ramieniu. –Będziemy lecieć.
–Oznajmiłem, a później jako pierwszy wsiadłem do maszyny i usiadłem na miejscu
pasażera, po czym zapiąłem pasy podczas, gdy Liam zajmował się sobą.
Po dosłownie pięciu minutach Li odpalił
silnik i unieśliśmy się w powietrze.
-Dawno nie pilotowałem, ostatnim razem chyba
jeszcze w gimnazjum. –Przypomniał ciemny blondyn wciskając poszczególne
kontrolki.
Liam miał w życiu szczęście, jeśli
oczywiście chodzi o swoje dzieciństwo… W sumie to ten dzieciak zawsze ma farta
– prawdopodobnie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą czy coś z tych rzeczy,
ponieważ jego plany zawsze wypalają. Zazdroszczę mu tego, że rodzice zawsze
mieli dla niego czas, a w sumie to kurewsko bardzo mu zazdroszczę. Simon uczył
go wszystkich rzeczy, które powinien umieć prawdziwy facet – naprawić samochód,
drobne usterki w domu, odpowiedzialności za swoje czyny, a nawet pilotować
helikopter, kiedy ja byłem wychowywany przez niańki, a kiedy skończyłem
szesnaście lat robiłem, co tylko chciałem bez żadnych konsekwencji. Liam miał
to, czego ja nie miałem – miał zainteresowanie ojca, który spędzał z nim multum
czasu nawet, jeśli był cholernie zmęczony pracą do późna w firmie, do której
miał jechać za kilka godzin, wolał jednak poświęcić ten czas Liamowi zamiast
wypocząć. Cholerny szczęściarz.
Pamiętam jak w gimnazjum wpadliśmy na
pomysł, żeby polecieć na wagary w piątek aż do niedzieli na Ibizę – balowaliśmy
w jednym z najlepszych klubów za sprawą fałszywych dowodów, które wyrobił dla
nas Zayn. Nadal mam tą fałszywkę w drewnianej skrzyni, która stoi obok łóżka.
Była to nasza najlepsza ucieczka z lekcji – moja, Liama, Danielle i Malika, a
wszystko dzięki Simonowi, ponieważ nauczył swojego syna prowadzić helikopter.
Przez cały lot do Meksyku śpiewałem Liamowi
piosenki, które puszczałem z telefonu, co doprowadzało go do szału – nie mam
jakiegoś super talentu wokalnego, ale co nieco potrafię, więc ten kretyn
powinien się cieszyć, że jakoś próbowałem umilić mu drogę, a w właściwie to
lot.
Po sześciu godzinach byliśmy już nad
Meksykiem, na co Payno zareagował wielkim entuzjazmem, ponieważ teraz
wystarczyło jedynie namierzyć telefon Malika, co udało mi się oczywiście zrobić
w rekordowym czasie.
Mój kuzyn jechał przez Sonorę, dlatego też
Liam leciał jakieś kilkaset metrów nad nim, a ja spuściłem się po linie w dół,
aby móc zamienić się miejscem z Zaynem, który powoli zaczynał mi robić miejsce
za kółkiem.
-Uważaj, ty jebany idioto! –Wrzasnąłem,
kiedy mój przyjaciel zatrząsł, a ja o mały włos nie spadłem.
Powoli wsunąłem się przez okno od strony
kierowcy – to była mało komfortowa sytuacja, kiedy otarłem się o jaja Malika,
dlatego nie zamierzam o tym szczegółowo opowiadać nigdy nikomu.
Dwudziestodwulatek przypiął się do sznura, po czym wspiął się do helikoptera, którym
po kilku sekundach odleciał w stronę Chile.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem było
włączenie radia. Mulat miał ustawioną specjalną falę przeznaczoną tylko dla
uczestników Race Of The Death, na której informowano, kto został wyeliminowany
lub zginął, albo kto załapał się do następnego etapu. To z jednej strony
przydatne, ale z innej cholernie rozpraszające, dlatego też zmieniłem ją na
jakiś kanał z muzyką rockową, do której przystosowałem swój styl jazdy.
______________________________________
Na początku bardzo was przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział, który w dodatku jest żałosny.
Generalnie chodzi o to, że mam ostatnio dość sporo na głowie - miałam praktyki, gdzie musiałam dojeżdżać około 2h w jedną stronę i wstawać o 5 rano; zdaję na prawko; chodzę do chirurga; prawdopodobnie będę miała operację; od poniedziałku będę miała nizły zapierdol w szkole; a na dodatek powiem, że nienawidzę, kiedy ktoś robi ze mnie idiotkę przed innymi - a to związek z osobą, której na całe szczęście pozbyłam się z mojego popieprzonego życia...
Nie chcę wam się tutaj użalać, bo:
1) To nie są "Rozmowy w toku"
2) Nie potrzebuję litości
3) Jestem dużą dziewczynką i poradzę sobie sama z problemami, bo bądźmy szczerzy - muszę.
Tak, czy inaczej mam nadzieję, że rozdział z perspektywy Matta chociaż w małym stopniu przypadł wam do gustu - chciałam pokazać trochę jego życia, bo w sumie jego sytuacja jest trochę podobna do mojej... Nieważne!
Naprawdę dziękuję wam za komentarze i całą waszą anielską cierpliwość - jestem pełna podziwu, że ze mną wytrzymujecie, to prawdopodobnie jakiś cud, ponieważ ludzie zwykle mają mnie szybko dość...
Noo, więc jeszcze raz bardzo was przepraszam i mam nadzieję, że mi wybaczycie, bo następny rozdział powinien być na czas.
Och, a tutaj macie Clary:
Miłej niedzieli ;**
Super rozdział. Boże naprawdę stęskniłam się za tym opowiadaniem. Matt ma ciekawe podejśnie.Ness też ma wspaniałe pomysły. Zayn i Matt to naprawdę geniusze. Tylko kiedyś któryś z tych ich idealnych planów nie wypali. Matt jest bardziej zadrosny o Liama niż jakakolwiek kobieta. Końcówka piękna.
OdpowiedzUsuńŻyzcę weny i czekam na next.
Świetny rozdział :* Olls :***
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział.. xD
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział:) do następnego
OdpowiedzUsuń@MagicIno
świetny! :) czekam na to co stanie się dalej i jak sobie z tym poradzą
OdpowiedzUsuń