niedziela, 28 czerwca 2015

VII. Fire



Ważne newsy pod spodem!!


Pogniecione skrzydełka, zgubiona aureolka, taki ze mnie aniołek.”

Ness

Stanęłam sparaliżowana, a ręce nieznajomego typka dalej obłapiały moje ciało. Wręcz czarne oczy wierciły mi dziurę w głowie, sprawiając, że po dużej dawce alkoholu nie było śladu. Byłam pijana i to bardzo, ale w obecnej chwili mój mózg normalnie funkcjonował. Było to tak pewne jak widok wściekłego Zayna stojącego zaledwie metr przede mną.
Rozjuszony mulat przedarł się przez ludzi, którzy nas od siebie odcinali, aż wreszcie nasze klatki niemalże się stykały. Zacisnął prawą dłoń w pięść i zamachnął się. Odruchowa skuliłam się, zaciskając mocno powieki, aby uniknąć ciosu…, Który nie nastąpił… Nie we mnie. Duże i pewne ręce, które mnie obmacywały zniknęły, a w zamian pojawił się mocny uścisk na nadgarstku. Malik kierował się w stronę wyjścia, targając mnie za sobą.
Mimo, iż krzyczałam, żeby mnie puścił, ponieważ chcę dalej bawić się na pakiecie zrobił to dopiero po wyjściu z lokalu. W brązowych tęczówkach, które tak bardzo kochałam była istna furia, a jej wynikiem było pchnięcie mnie na ceglaną ścianę za moimi plecami.
-Co ty odpierdalasz, Ness?! – wrzasnął na tyle głośno, że jego głos odbijał się echem w mojej głowie.
-Bawię się – wzruszyłam lewym barkiem, nie zdając sobie sprawy, o czym do mnie mówi. Przecież widział, co robiłam, więc dlaczego pyta?! O ile dobrze pamiętam zerwał ze mną! Nie powinien był mnie wyciągać z klubu! Nie powinien w ogóle tam przychodzić i psuć mi frajdy! Czułam wściekłość… Nie, byłam prawdziwie wkurwiona na mojego byłego chłopaka, dlatego spoliczkowałam go. –Czemu mi przeszkadzasz?! – uniosłam się, tym razem bijąc go piąstkami po twardym jak cholera torsie. Musiał ćwiczyć. Niestety, Zayn sobie nic z tego nie robił, stał nieruchomo jak skała i w ciszy oglądał mój szał. –Nienawidzę cie! Z całego serca cie nienawidzę! – po chwili złość ustąpiła miejsca poczuciu żałości. Dlaczego mnie już nie chciał? Co zrobiłam źle? – Jesteś… -zaczęłam, ale ledwo potrafiłam normalnie oddychać. –Ja… - nie potrafiłam złapać tchu. Dusiłam się. Musiałam… Odepchnąć go. Uciec jak najszybciej od jego zapachu, który sprawiał, że traciłam kontrolę nad logicznym myśleniem, prawie tak samo jak drinki wypite przed jakimiś trzydziestoma minutami wcześniej.
-Ness, co się dzieje? – spanikowany złapał mnie za ramiona. W jego głosie nie było już złości, tylko czysty niepokój. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, bo zachłannie próbowałam zachłysnąć się powietrza. –Nessela, do cholery! – wrzasnął łapiąc za mój podbródek. Było gorzej niż tragicznie. Zapomniałam jak się oddycha! –Masz atak – stwierdził, ale prawdopodobnie mówił do siebie. Zastanawiał się, aż wreszcie zrobił to! Pocałował mnie, jednak nie był to ten sposób, w który zawsze mnie całował. Teraz jego pocałunek był przesiąknięty paniką, tęsknotą i potrzebą… Mnie. Desperacko napierał swoimi ustami na moje, aż ogarnęłam się i odzyskując wszystkie stracone przed momentem umiejętności. Potrafiłam oddychać! Potrafiłam odwzajemnić jego czułość. Niestety nie trwało to zbyt długo, ponieważ po zaledwie kilkunastu sekundach Zayn odsunął się ode mnie. –Zawiozę cie do domu, chodź – pokiwałam przecząco głową, na co zmarszczył brwi. –Nie wygłupiaj się, jesteś pijana musisz się położyć. Zaopiekuję się tobą.
-Ale ja nie chcę, żebyś się mną opiekował.
-Co, czemu? – otworzył usta ze zdziwienia.
-Bo mnie nie kochasz – spuściłam głowę, czując jak zbiera mi się na płacz. Po chwili słone krople zaczęły spływać strumieniami po moich rozgrzanych policzkach.
-Gdybym cie nie kochał, nie byłoby mnie tutaj – wycedził przez zaciśnięte zęby, zdejmując czarną katanę, którą okrył moje spocone ramiona. –Chodź – wskazał mi dłonią kierunek, ale kiedy chciałam postawić pierwszy krok mało, co nie upadłam, bo na całe szczęście Zayn mnie złapał. –I co ja mam z tobą zrobić, Blondyneczko? – przemawiało przez niego rozbawienie, kiedy brał mnie na ręce niczym pannę młodą i zanosił do swojego samochodu.
~***~
Obudziłam się z morderczym bólem głowy. Nie wiedziałam, jakim cudem znalazłam się w moim łóżku. Z wielką trudnością poderwałam się z łóżka i lekko się chwiejąc ruszyłam do kuchni.
W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy oraz naleśników. Niepewnie przekroczyłam próg pomieszczenia. Stanęłam jak wryta. Byłam przerażona widząc półnagiego mężczyznę w moim domu. Facet był wysoki, cholernie umięśniony, a długie brązowe włosy były w nieładzie, jakby przed chwilą kogoś bzykał… Ja chyba nie… To niedorzeczne przecież mam na sobie ubranie! Odruchowo spojrzałam na swój ubiór.
-Dzień dobry, Blondyneczko – wzdrygnęłam się na dźwięk tego głosu. Mężczyzna odwrócił się do mnie przodem, a ja nie miałam już wątpliwości, kim jest. –Nieźle wczoraj zabalowałaś, ale chcę wiedzieć, dlaczego?
-To już nie jest twoje zmartwienie – warknęłam, podchodząc do blatu i wyjmując z szafki kubek, do którego wlałam kawy. Usiadłam na krześle przy stole, ignorując nieproszonego gościa w moim domu. Rozkoszowałam się niesamowitym smakiem kofeiny, która przyjemnie drażniła moje kubki smakowe.
-Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań – poinformował mnie, siadając naprzeciwko mnie z talerzem pełnym naleśników oraz słoikiem nutelli.
-Skąd pewność, że to zrobię? – warknęłam.
-Bo mnie kochasz i to się nie zmieni nawet, jeśli będziesz usilnie wmawiała sobie i innym, że mnie nienawidzisz.
-Nikomu tego nie wmawiam – wzruszyłam od niechcenia ramionami. –Po prostu wyzbyłam się uczuć tak jak ty, wbrew pozorom to bardzo proste.
-Po prostu je tłumisz, a to, co innego. Odpowiadaj – wywróciłam oczami.
-Jeśli to zrobię wyjdziesz? – pokiwał pionowo głową. –W takim razie pytaj.
-Czemu rzuciłaś łyżwiarstwo? –co?! A skąd on niby o tym wie?! To nie możliwe, że poszedł do mojej matki i wypytywał o takie rzeczy!
-Bo taki miałam kaprys – mruknęłam, biorąc porządnego łyka czarnej cieczy. –Coś jeszcze?
-Czemu poszłaś do tego cholernego klubu? – spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami. Po co tam poszłam?! To chyba logiczne, po co tam się chodzi! –Louis mówił… - przełknął głośno ślinę, jakby obawiał się mojej reakcji, ale jego obawy były słuszne, bo wszystko, co wiązało się z Tomlinsonem wprawiało mnie w istną furię. – Mówił, że masz problemy –problemy?! Tego już za wiele! To ja mam problemy?! Prędzej ten idiota!
-Czyżby? – zapytałam o dziwo spokojnie, marszcząc brwi oraz patrząc prosto w czekoladowe tęczówki. Zayn jedynie niepewnie pokiwał pionowo głową. –A pochwalił ci się, że chce iść do pieprzonego sądu, żeby odebrać mi prawa rodzicielskie?! – wrzasnęłam, gwałtownie wstając. Targało mną wiele emocji, ale miałam już dość tych gierek Louisa. Zawsze to ja wychodzę na tą gorszą, przez niego straciłam nawet w oczach Darcey, której wmówił, że nie mam dla niej czasu. –Wczoraj wywlekł Darcey z domu i jeszcze rozpowiada, że mam problemy psychiczne! On wstydu nie ma! – czułam jak krew zaczyna mi szybciej płynąć w żyłach. Chodziłam rozwścieczona po kuchni, czując na sobie wzrok mojego byłego, który nadal nie miał na sobie pieprzonej koszulki. –Nienawidzę go! – zaczęłam piszczeć jak nienormalna, szarpiąc za swoje włosy. Ojciec mojego dziecka wykańczał mnie psychicznie. Wrzeszczałam do czasu, aż silne ramiona nie owinęły mnie w pasie. Moje plecy opierały się o twardą klatkę piersiową Zayna, który szeptał mi do ucha cisze „Hush”. Normowałam oddech i wreszcie uspokoiłam się nieco. –Nienawidzę tego gnojka – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-Csi, Ness – jego uścisk się wzmocnił.
-Nie Zayn, nie będę spokojna! – rozerwałam jego owinięte ramiona, odchodząc kilka kroków i odwracając się do niego twarzą. –Ty nie wiesz, co się działo przez trzy, pieprzone miesiące, bo cie nie było! Nie wiesz, przez co przechodziłam przez tego egoistę!
-Opowiadał mi…
-On wszystkim mydli oczy, jeszcze tego nie zauważyłeś?! – nie pozwoliłam dojść Malikowi do słowa. Byłam wściekła, sfrustrowana i na kacu, a z własnego doświadczenia wiem, że to mieszanka wybuchowa. –Potrafi wszystkich przekabacić na swoją stronę…! Od chwili, kiedy poznał Darcey… Ja gram tą złą! Jestem suką, bo nie powiedziałam, że ma córkę! Jestem suką, bo wolałam pieprzyć się z tobą! Jestem suką, bo chciałam chronić własne dziecko przed ojcem idiotą!
-Wiem, że Louis jest…
-Kutasem?! Sukinsynem?! Psychopatą?! Dupkiem?! Skurwielem?! – wrzeszczałam na całe gardło mając w poważaniu fakt, że zaraz może rozlec się pukanie do moich drzwi ostrzegające o ciekawskiej sąsiadeczce, która nie ma własnego życia i bez przerwy wtrąca się w moje. –Żałuję, że go wtedy spotkałam! Żałuję, że tak się zaangażowałam w relacje z nim! Nienawidzę go! Z całego serca go nienawidzę! – i znowu poczułam jak moje ciało oblatają wielkie ramiona.
-Blondyneczko, już jestem z tobą – powiedział cichutko do mojego ucha. –Pomogę ci…
-Nie chcę twojej pomocy – warknęłam. –Mam dość tego, że wszyscy traktują mnie jak smarkulę. Mam prawie dwadzieścia lat, dziecko, psa i studiuję prawo, potrafię sobie poradzić sama. Bez pomocy rodziców, nadopiekuńczego brata i faceta, który ze mną zerwał pod pretekstem „zabawiłem się i tyle”.
-To nic złego prosić o pomoc bliskich, Ness – powiedział odsuwając się nieco i patrząc mi prosto w oczy. –Wtedy pokazujesz, że jesteś silna – zmarszczyłam brwi. Nie rozumiałam jego przekazu. –Byłem taki jak ty i widzisz jak skończyłem –wzruszył ramionami całkiem poważny.
-Tsa, mistrz nielegalnych wyścigów, walk ulicznych i bóg seksu z magicznym zeszytem – stwierdziłam z przekąsem.
-Boję się zobowiązań – pokiwałam przecząco głową. –Dlatego zerwałem, nie chciałem, żeby ten gnój zrobił ci przeze mnie krzywdę. Grozi mi do teraz… Ja… Nie chcę, żeby skrzywdził ciebie i Darcey – ujął moją twarz w dłonie i pocierał kciukami moje kości policzkowe.
-Przestań – złapałam za jego nadgarstki i odwróciłam głowę, zagryzając dolną wargę. –Przestań to robić. Nie zachowuj się jakby mi na mnie zależało.
-Zależy mi, cholernie mocno – Zayn mocniej ścisnął moją twarz. –Nie robiłbym tego, gdyby było inaczej- wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Gdyby ci zależało walczyłbyś – pociągnęłam nosem, ponieważ te cholerne łzy znowu zaczęły napływać do moich oczu. –Ale wolałeś się poddać! Wybrałeś najprostszą drogę!
-Cholera, Ness, a co twoim zdaniem miałem, do kurwy nędzy zrobić?! Siedziałem trzy miesiące w pace! – pierwszy raz byłam świadkiem, kiedy Malik krzyczał, a co najgorsze w tym wszystkim krzyczał po mnie. Wrzeszczał, bo powiedziałam głośno to, do czego bał się przyznać.
-Zachować się jak facet! Pokazać, że masz jaja i nie rzucać mnie jak taniej dziwki, którą pieprzyłeś, bo miałeś taki kaprys! – dwudziestodwulatek zacisnął dłoń w pięść i przyłożył nią kilka milimetrów od mojej głowy w twardą ścianę.
Bałam się go w takim stanie. Nie chodziło tutaj głównie o własne bezpieczeństwo, ponieważ byłam w stu procentach przekonana, że Zayn nigdy nie uderzyłby kobiety, ale byłam przerażona faktem, że mógł sam sobie wyrządzić wielką krzywdę. On również był tego świadom tyle, że nie dbał o to, wolał pilnować i dbać o bezpieczeństwo innych. Właśnie, dlatego po części go kochałam. Nie był egoistą jak jego najlepszy przyjaciel. Malik jest totalnym przeciwieństwem Louisa, robi rzeczy, do których Tomlinson nigdy by się nie posuną, nie dorósł. To było coś pięknego, bo niewiele osób na to stać w dzisiejszych czasach. Mógł się zapierać, wmawiać innym, pokazywać jak wielkim chujem jest lub potrafi być, ale drobne gesty, jakie czynił zaprzeczały temu.
-Mam cie dość!
-Co? – szepnęłam zdziwiona.
-To, Ness! Myślałem, że jesteś inna, ale dobraliście się z Louisem idealnie! Ty jesteś emocjonalną masochistką, a on wszystko potrafi spieprzyć! Jesteście siebie warci! – prychnął kpiącym śmiechem, kręcąc głową na boki z niedowierzania. –Wiesz, czemu trzy lata temu byłem takim chujem w stosunku do ciebie? – zapytał nieco cichszym tonem, ale w przeciwieństwie do Zayna ja nie potrafiłam wykrztusić ani słowa, a jedynym, na co się zdobyłam było pokiwanie przecząco głową. Nie wiedziałam, ale czy teraz chciałam poznać ten sekret? –Bo wiedziałem, że cie zniszczy! On zawsze psuje wszystko, czego się dotknie! – zacisnął mocno powieki, jakby toczył walkę wewnątrz siebie. Pomiędzy dobrem i złem. Krzykiem, a szeptem. Prawdziwym Zaynem, a skurwielem, który wszystko załatwia przemocą. –Byłaś tylko dzieckiem, ale kiedy widziałem, że rozmawiając z tobą zalał, pieprzone płatki sokiem pomarańczowym… Z perspektywy lat widać jasno, że był mu tylko potrzebny czas – zaśmiał się gorzko. –Odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie, Ness, a wtedy zniknę z twojego życia, tak jak tego chciałaś… - ślamazarnie skinęłam głową w dół, a następnie równie wolno zadarłam ją w górę, powtarzając tą czynność kilka razy. –Po jaką cholerę przyszłaś tej nocy do naszego domu? Mogłaś wieść spokojne życie, ale przyszłaś… Ja… Nie potrafię tego zrozumieć… Wytłumacz mi to Nessela! – przerażona podskoczyłam. Ten człowiek jest tak cholernie pokręcony… Raz jest przemiły i słodki jak lizak, a za moment krzyczy jak furiat.
-Nie wiem, Zayn – pokiwałam głową na boki.
Kiedy patrzę na po tak długim okresie zaczynam sądzić, że to wcale nie była wina Jeremy’ go czy Moona. Coś mnie tak ciągnęło od samego przyjazdu. Byłam przerażona samą kwestią pójścia i zobaczenia Louisa oraz moich przyjaciół, ale Stan mi to ułatwił. Przecież mogłam zaprzeć się nogami, miotać się i krzyczeć, żeby mnie tam nie prowadził, ale zamiast tego szłam swobodnie – nie zmuszał mnie do tego siłą – obok Jera. Nikt nie wepchnął mnie przez drzwi do domu Louisa, ponieważ sama z własnej woli przeszłam przez próg. Chciałam to zrobić…
-Jesteś…
-Głupia, wiem – mruknęłam ze spuszczoną głową.
-Nie, chciałem powiedzieć, że najbardziej pokręconą i niezrozumiałą laską, jaką znam – powiedział na odchodne. Stałam sparaliżowana, a z transu wyrwał mnie trzask drzwi. Co miała oznaczać ta rozmowa? Czym była? Jaka teraz relacja panowała między mną, a Zaynem?
Najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że mój były chłopak miał absolutną rację w ocenie mojej osoby. Byłam emocjonalną masochistką… I chyba podświadomie lubiłam się tak czuć. Zawsze miałam to, czego chciałam. Nie byłam przyzwyczajona do takiego bohatera w moim życiu jak Malik. Nie mogłam go mieć na wyłączność, bo był wolnym duchem i trzymanie go pod kloszem było czymś złym. Nie mogłam narzucać mu swojej woli i oczekiwać, że tego będzie przestrzegał czy mi ofiarował. Był jedynym facetem na całej, pieprzonej kuli ziemskiej, który potrafił spojrzeć mi w oczy i powiedzieć to, czego nikt – nawet Adam, mój ojciec czy chociażby ten palant Louis – nie był w stanie wyznać. Tym mi imponował, szczerością, ale również swoją wrażliwością. W głębi duszy Zayn nadal był chłopcem, który kochał przytulanie.
Z wdzięczności postanowiłam nie zachowywać się jak egoistka. Chciałam sprawić, że będzie szczęśliwy, w taki sposób, w jaki on chce tego dla mnie. Pragnęłam spełnić jego marzenie, dlatego poszłam do sypialni i z torebki wygrzebałam swoją komórkę. Przeszukałam listę zatrzymując się na tym jednym konkretnym nazwisku osoby, która w tej sytuacji mogła mi pomóc.
Kochałam i nadal kocham Malika, ale kiedyś ktoś bardzo mądry powiedział: „Jeśli kogoś kochasz dasz mu wolność, a jeśli naprawdę mu zależy to wróci do ciebie”. Chciałam dać mu wolność nawet, jeśli miałoby to oznaczać rozłąkę z tym wariatem. Kocham go i pragnę, żeby był szczęśliwy, kosztem własnego szczęścia. Nie jestem egoistką, powinnam myśleć o osobach, które kocham. Powinnam się spiąć i zacząć żyć odpowiedzialnie – znaleźć pracę, przestać zachowywać się jak nastolatka, której buzują hormony i wychować córkę jak należy, bo jej tatuś jest nieźle popieprzony… Muszę zmienić swoje życie i zacznę od faceta, którego kocham całym sercem.
Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.
Pierwszy sygnał…
Drugi sygnał…
Trzeci sygnał…
-Halo? 
______________________________
Och, za tą końcówkę też chcecie mnie zabić?? xdd Hahahaha, żartuję. Liczę, że wam się spodoba ten rozdział. Mogę wam tylko powiedzieć, że później będzie jeszcze ciekawiej... Raczej, powinno w każdym bądź razie...
Nareszcie wakacje, co?? Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, tym bardziej, że z ocenami wyszłam zajebiście - trochę do paska zabrakło, ale to tylko 0.10 nie rozczulajmy się. Mam nadzieję, że wasze świadectwa też były świetne - nie chwaląc się powiem, że pierwszy raz w życiu mam czwórkę z matmy i jaram się tym jak cholera - przecież, jestem genialna - nie wiem jakim cudem, ale... Nieistotne. 
Dziękuję wam niezmiernie za komentarze i głosy w ankietach - dzięki temu wiem, ile osób czyta. 
Z racji tego, że są wakacje mam dla was niespodziankę!! Mówiłam wam, że jak skończę tego bloga to powstanie nowy, który powoli zaczęłam pisać. No więc, proszę: 

Mam dla was również zwiastun: 
Jeśli chodzi o tą historię, to zacznę ją pisać, gdy skończę Error - mam nadzieję, że również wam się spodoba i polubicie to fanfiction. Ostatnio doszłam do wniosku, że to o Zaynie wolę pisać, dlatego - przeważnie - wszystkie moje blogi są o nim, ale jeśli chcecie to mogę stworzyć historię o Louisie, wystarczy tylko powiedzieć..., albo wiecie co?? Specjalnie dla was zacznę pisać tą historię, jeśli tylko znajdę czas. Linka podam wam w najbliższym czasie... 

Udanych wakacji, miśki ;**

niedziela, 21 czerwca 2015

VI. Take Care




„Podarowałaś mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszyłaś we mnie coś, o istnieniu czego nawet nie wiedziałem. Jesteś i zawsze będziesz częścią mojego życia. Zawsze.”


Zayn

-Malik, wychodzisz – te słowa były niczym objawienie. Nareszcie, po trzech miesiącach siedzenia w mamrze, grania w karty z Sucre i wdaniu się w kilka bójek, wychodzę na wolność.
Kiedy krata się otworzyła wyszedłem i w obecności strażnika udałem się do miejsca, gdzie przed zamknięciem zabrali mój telefon, portfel oraz gdzie miałem podpisać papierek potwierdzający moje wyjście.
Wysoka blondynka o zielonych oczach, ubrana w mundur podała mi kartkę, na której machnąłem parafkę oraz przezroczystą folię, zawierającą moje rzeczy osobiste. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było włączenie komórki, żeby zadzwonić po Tomlinsona. Mój przyjaciel odebrał dopiero po drugim sygnale.
-Zayn? – zapytał niepewnie.
-Siema, stary – westchnąłem. Boże, jak ja dawno nie rozmawiałem przez komórkę. –Przyjedziesz po mnie?
-Tsa, pewnie. Już jadę – po tych słowach się rozłączył.
Policjantka pozwoliła mi poczekać w środku, dlatego zacząłem przeglądać wszystkie wiadomości. Było z jakieś dziesięć gróźb skierowanych pod adresem Ness. Dwadzieścia SMSów od Blondyneczki, w których pytała jak się bawię w Vegas, kiedy wracam, czy o niej zapomniałem. Przysłała mi też kilka zdjęć. Dziwnie się czułem oglądając ją – w końcu od ostatniego razu mięły dwa i pół miesiąca, a wówczas cholernie ją zraniłem.
Nagle urządzenie w moich dłoniach zawibrowało. Szybko odczytałem wiadomość:
Od: Tommo
Wychodź, stary!!
Głośno wzdychając, wstałem i skierowałem się w kierunku wyjścia. Od razu po przejściu progu, wiosenne powietrze buchnęło mi w twarz. Mhm, tęskniłem za tym. W pace wychodziliśmy czasem na spacerniak, ale to nie jest to samo co teraz, skoro tam byłeś otoczony wysokim murem. Pewnym siebie krokiem wyszedłem przez bramę i wzrokiem odnalazłem tego cholernego japońskiego Nissana, którego jakiś czas temu poprawiałem. Kutas dalej nim się wozi. Stawiałem kolejne kroki, które zbliżały mnie do przyjaciela.
Szatyn ubrany w czerwoną bluzę z kapturem, czarne rurki i Nike, opierał się nonszalancko o drzwi od strony pasażera, krzyżując ramiona na torsie.
-Alladyn! – na widok małego karzełka biegnącego w moją stronę szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Nim czterolatka dobiegła do mnie, przykucnąłem, aby złapać ją w ramiona i mocno przytulić. Cholernie mocno cieszyłem się, że ją widzę. –Tęskniłam za tobą! – zawołała, dusząc mnie.
-Ja za tobą też, Skrzacie. Chodź – wziąłem ja na ręce, po czym wstałem i wreszcie doszedłem do Tomlinsona.
-Widać, że się tam nie nudziłeś – kiwnął na mnie brodą, na co parsknąłem śmiechem. Fakt faktem trochę przypakowałem, ale tylko po to żeby całkowicie nie oszaleć. –Witamy wśród normalnych – wystawił dłoń, dlatego przybiłem z nim sztamę, a później zrobiliśmy miśka. –Gdzie cie zawieźć? – uniósł brwi, całkiem poważny.
Wiedziałem co mu chodzi po głowie, ale nie byłem na to gotowy. Nie z nim i Darcey. Wolałem sam odwiedzić Ness i jej wszystko wytłumaczyć, po za tym ten gość z FBI, któremu pomogłem jeszcze nie złapał tego socjopaty.  Potrzebowaliśmy rozmowy z Ness i doskonale o tym wiedziałem, ale nie byłem jeszcze na to gotowy. Muszę przemyśleć co jej powiem, nie mogę iść na żywioł, bo wszystko spieprzę. To… Zupełnie jakbym przygotowywał się na akcję – muszę opracować każdy szczegół, żeby wszystko przebiegło po mojej myśli. Pragnąłem wyjawić wszystko Nesselii, ale… Nie mogliśmy być razem, nie po tym co jej zrobiłem. Jestem w stu procentach pewien, że mi nie wybaczy, a to w sumie i lepiej, ponieważ nikt jej już nie skrzywdzi.
-Na naleśniki, tam jest naprawdę gówniane żarcie – odpowiedziałem z grymasem, przypominając sobie tą obrzydliwą brukselkę.
-Taaak! Naleśniki! – wykrzyknęła Darcey, na co się zaśmiałem.
-Warto było tam jechać, huh? – kiwnąłem głową na przyjaciela, który przekładał właśnie fotelik dziecięcy na tylnie siedzenie.
-Nawet nie wiesz jak bardzo, gdybyś tylko widział ten szał w oczach Nessie… -westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. –Po tym co zrobił jej Stan, dziwiło mnie, że ma jeszcze tyle energii, żeby mnie zmieszać z gównem – zaraz… Co?!
-Stan? – zapytałem, lekko zdezorientowany. –Co ten chuj zrobił, Ness? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
-Zbił mamusię – szepnęła mi na ucho czterolatka. Moje mięśnie się napięły, a wściekłość przejęła nade mną kontrolę, ale tylko na moment, ponieważ zdołałem ja w sobie stłumić. Ostatnio jestem coraz bardziej opanowany i nie biję wszystkich, którzy mnie wkurwiają.
-Zająłem się nim, stary – poklepał mnie po prawym ramieniu Louis. –Wskakuj, księżniczko – postawiłem Skrzata na ziemi, a szatynka zajęła swoje miejsce. Tommo przypiął ją pasem, a później zajął swój fotel kierowcy, podczas gdy ja siadałem na stanowisku pasażera.
Tomlinson jechał jak zwykle – jak sierota, ale nie mogłem mu tego teraz powiedzieć, ponieważ wiózł mnie i Skrzata do Daisy, gdzie mieliśmy wreszcie napełnić swoje brzuchy. Całą drogę, która zajęła nam jakieś piętnaście minut, przegadaliśmy. Lou opowiadał co się działo w domu, u Ness, na wyścigach… Byłem w szoku.
W kawiarni jak zawsze pachniało moim ulubionym daniem, a ten zapach doprowadzał mnie do szaleństwa, prawie tak dużego jak perfumy Ness. Zajęliśmy mój ulubiony stolik, a po chwili podeszła do nas Marisa.
-Cześć, Darcey – poczochrała czterolatce włosy. –Co dziś dla ciebie?
-To co zawsze – z szerokim uśmiechem wzruszyła ramionami.
-Dwa razy i jeszcze czarną gorzką kawę – dodałem, a Parker z niedowierzania pokręciła głową.
-Nieźle wyglądasz jak na uziemionego – zmarszczyłem brwi i zaciekawiony spojrzałem na mojego przyjaciela, który jedynie wzruszył ramionami.
Nie minęło dużo czasu, a dziewczyna Adama przyniosła dwa talerze oraz kubek. Powoli żułem każdy kęs rozkoszując się tym przepysznym smakiem, przy okazji udzielając odpowiedzi Tomlinsonowi na nurtujące go pytania. Był strasznie wścibski i powoli zaczął mnie drażnić, gdy zaczął wypytywać o mnie i Ness. To nie powinno go obchodzić chociażby z racji tego, że dałem mu wolną rękę względem Donavan, a jeśli oboje dojdziemy do wniosku, żeby spróbować jeszcze raz to chyba logiczne, iż go o tym powiadomię.
-Darcey, a co u Gabe’ a? – czterolatka nieco posmutniała, dlatego zmarszczyłem brwi. Coś było nie tak. –Heej, Skrzacie wszystko gra? – z wydętą wargą pokiwała przecząco główką.
-Gabe mnie już nie lubi – pociągnęła noskiem niesamowicie smutna, aż serce mi się ściskało, kiedy widziałem ją tak przygnębioną. Louis natomiast wydawał się być przeszczęśliwy.
-Co zrobiłeś, Tomlinson? – warknąłem.
-Nie wiem o czym mówisz – wzruszył ramionami.
-Nie znam cie od wczoraj tylko od sześciu lat, co powiedziałeś młodemu? – kolejne oskarżenie wypadło z moich ust. Byłem w stu procentach pewien, że to była jego inicjatywa.
-A wiesz, że tatuś kupił mi dużo rzeczy, kiedy Gabe mnie zostawił? – Darcey uśmiechnęła się delikatnie, dlatego z uniesionymi brwiami przytaknąłem.
-Doprawdy? – przeniosłem swój wzrok na Tomlinsona. –Powiedz chociaż jaki był powód, huh?
-Nie lubię tego gnojka, okay? – westchnął poirytowany. –Po za tym moja księżniczka jest za młoda na randki.
-To jej kolega z przedszkola, idioto! – wybuchnąłem.
Czy jemu to sprawia przyjemność? Może to takie nowe hobby Louisa? Najpierw uprzykrzał życie mi oraz Ness, a kiedy kulturalnie wytłumaczyłem mu jak wygląda sprawa, wreszcie dał sobie spokój. Teraz uczepił się tego niewinnego czterolatka, który cholernie lubi jego małą córeczkę. To się powoli robi chore… Rozumiem, że boi się, iż ktoś może skrzywdzić Skrzata, ale na razie jedyną osobą, która ją zasmuca jest sam Tomlinson – bo po co patrzeć na uśmiechnięte i szczęśliwe dziecko, skoro można codziennie podziwiać je przygaszone?
-Skończyłeś?! Bo jeśli tak, to łaskawie nie ucz mnie jak wychowywać moje dziecko! – wrzasnął na cały lokal, na co parsknąłem, kręcąc głową z niedowierzania na boki. On całkowicie oszalał. Z impetem wstałem od stolika, po czym rzuciłem banknot za zamówienie swoje i Darcey na blat.
Bez jakiegokolwiek słowa wyszedłem z lokalu. Szkoda, że to były moje ostatnie pieniądze w portfelu i teraz czekała mnie piesza wędrówka do domu. Spokojnym krokiem, dokładnie rozważając nad tym co powinienem powiedzieć mojej Blondyneczce, a co najważniejsze czy w ogóle mam do niej pójść. Stanęło na tym, że porozmawiam o tym jeszcze z Danielle, aby mi doradziła.
Po równej godzinie – Jezu Przenajświętszy – nareszcie przekroczyłem próg domu. Od razu do uszu dotarł głupi głos Spongeboba, po czym wywnioskowałem, że Darcey i jej arcygenialny tatuś są już w willi. Olewając kompletnie Louisa przeszedłem do kuchni, gdzie Matt skupiał się na kawałku papieru.
-Co robisz? – zagaiłem, również dokładnie przyglądając się kuzynowi.
-Och, siema, stary – otrząsnął się. Wstał i podszedł do mnie przytulając. –Ja… Tak się zastanawiam – wzruszył ramionami. –Myślisz, że Liam będzie miał córkę czy syna?
-Miejmy nadzieję, że nie będzie takim przewrażliwionym tatuśkiem jak Tommo – mruknąłem, nalewając sobie kawy do kubka i powoli ją pijąc. –Jestem pewien, że to będzie chłopczyk.
-Stawiam pięć kafli, że to będzie laleczka – wywróciłem oczami. –Jak sprawy z Ness? – zapytał całkiem poważny, a ja nie mogłem się powstrzymać od prychnięcia.
-Nie ma żadnych spraw – wzruszyłem ramionami.  –Ona mnie nienawidzi, a do tego dążyłem. Teraz pora zmierzyć się z konsekwencjami. Naważyłem piwa, to teraz muszę je wypić.
-Powiedz jej prawdę, to mądra dziewczyna i na pewno zrozumie twój motyw działań.
-Louis kręci z Ness? – zapytałem prosto z mostu, jakież było moje zdziwienie i radość, kiedy Anderson pokiwał przecząco głową. –Matt powiedz mi, co Stan zrobił Ness? – mulat westchnął głośno, drapiąc się lekko zakłopotany w kark.
-Z tego co opowiadał Louis… Chciał jej wpakować kulkę w łeb i kilka razy uderzył – zacisnąłem mocno powieki, a później pod wpływem emocji, które mną w tej chwili targały cisnąłem moim ulubionym kubkiem w stronę ściany. Naczynie roztrzaskało się na drobne kawałeczki. –Nie zostawisz tego, c’ nie?
-Wiesz, gdzie może być Ness?
-Na lodowisku? – odpowiedział pytaniem na pytanie. –Zawsze chodziła na łyżwy, kiedy była zła, a nieźle pożarła się z Louisem o Darcey – przytaknąłem, a później w ramach podziękowania poklepałem go po plecach. Już miałem wychodzić, ale zatrzymał mnie jeszcze głos Matta. –Jutro przyjeżdża twój brat – przytaknąłem, a później udałem się do garażu.
Z haczyka zdjąłem klucz do mojego Bugatti i obrałem kierunek na halę sportową, którą prowadziła Valerie. Cała trasa zajęła mi niecałe dziesięć minut. Zaparkowałem swój samochód, a później wysiadłem, zamykając go i wchodząc do budynku. Pech chciał, że już w progu wpadłem na Donie. Boże, błogosław…
-Malik – pisnęła uradowana, posyłając mi szeroki uśmiech. –Słyszałam, że zerwałeś z tą swoją dziewczyną, więc może…
-Nie mam czasu – szybko ją spławiłem oraz wyminąłem wchodząc na trybuny. Podszedłem bliżej barierki, o którą się oparłem i obserwowałem matkę Nesselii oraz jakieś dwie laski trenujące pod jej czujnym okiem.
Dziewczyny były naprawdę dobre, ale zapewne moja Blondyneczka biła je obie na głowę. Nigdzie jednak jej nie było i to zaczęło mnie cholernie niepokoić.
-Pani Donavan! –zawołałem, zwracając na swoją osobę nie tylko uwagę kobiety, ale również jej uczennic. Valerie pewnym krokiem podeszła do mnie, a jej mina wyrażała istną wściekłość.
-Nie wiem co nagadałeś Nesselii, gnojku, ale ma wrócić do jazdy – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Okay, nie za bardzo rozumiem o co chodzi. Nie było mnie trzy miesiące i widzę, że sporo mnie ominęło. Muszę to wszystko nadrobić.
-Zrezygnowała? – zdziwiłem się, unosząc brwi na panią Donavan, która z kolei swoje zmarszczyła. –Ale czemu, myślałem, że to kocha.
-Zaraz… -wskazała na mnie palcem. –To nie twoja sprawka? – powoli pokiwałem głową na boki. Niby jakbym miał to zrobić, skoro jeszcze nawet jej nie widziałem!
-Dopiero dzisiaj wróciłem – wzruszyłem barkami. –Nie było mnie trzy miesiące.
-Co w takim razie, do cholery w nią wstąpiło? – szepnęła prawdopodobnie do siebie.
-Gdzie teraz może być?
-Nie mam pojęcia – ton matki Ness zmienił się diametralnie, znowu mnie lubiła, a cała nienawiść ustąpiła miejsca zmartwieniu. Ja też kurewsko się martwiłem o jej nieco walniętą córkę, ale przecież ją kocham, tak? To logiczne, że czuję się za nią odpowiedzialny zważywszy na fakt, iż całkiem niewykluczone, że to moja wina. –Ostatnio z Nesselą nie dzieje się najlepiej – westchnęła.
-Co ma pani na myśli mówiąc, że nie dzieje się z nią najlepiej?
-Odcięła się od nas – powiedziała bez owijania w bawełnę. –Odepchnęła mnie od siebie, ale nie mam jej tego za złe, bo nie poświęcałam jej zbyt dużo czasu, gdy była młodsza…  Ale odcięła się również od Adama i George’ a.
-Pogadam z nią – o ile ją znajdę. Kobieta przytaknęła, a ja równie szybko jak przyszedłem tak szybko wyszedłem.
Kolejnym punktem, który musiałem dziś koniecznie odwiedzić było muzeum Adasia.
Po wejściu do budynku dostrzegłem, że znajduje się tutaj coraz więcej prac młodych artystów, ponadto było kilka zwiedzających. Nie przystałem nawet na moment, tylko od razu ruszyłem do gabinetu Donavana. Zatrzymałem się przed dużymi brązowymi drzwiami, na których wisiała pozłacana plakietka „A. Donavan” i kulturalnie zapukałem.
-Proszę! – po usłyszeniu pozwolenia, nacisnąłem klamkę i przekroczyłem próg. –Zayn – powiedział jakby zobaczył ducha. –Cześć – po chwili jednak się ogarnął, po czym wstał oraz podszedł do mnie i przybił sztamę, klepiąc mnie po przyjacielsku w plecy. –Jak tam?
-Co to za akcja z Ness, Adam?
-Weź… Lepiej usiądź, bo to trochę zajmie – westchnął zrezygnowany i usiadł na swoim fotelu, dlatego zająłem miejsce naprzeciwko.
-Więc… - ponagliłem.
-Więc… Na początku powinieneś dostać po ryju, bo przez ciebie miała ataki paniki…
-Ness nie ma takich ataków – pewny swojego pokiwałem głową na boki chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma w tej kwestii racji.
-Ma i na domiar złego nie chce się leczyć, przez ciebie – wywróciłem oczami. –Tomlinson wykańcza ją psychicznie…
-To nie jest żadna nowość, przejdź do konkretów i powiedz, czemu się do ciebie nie odzywa? – szatyn spuścił głowę, oblizując wargi, a później znowu na mnie spojrzał.
-Masz siostrę? – zmarszczyłem brwi, ale niepewnie przytaknąłem nie wiedząc, do czego to wszystko zmierza. Ilekroć słyszę słowo siostra mam przed oczami Mię. –Pamiętasz jak Ness wkurzała się o to jak reagowałem na fakt, że z nią kręcisz – znów potrząsnąłem pionowo głową. –Ja… To moja siostra i cholernie się o nią martwię. To chyba logiczne, że chcę ją chronić, nie? – tsa, nawet nie wiesz jak bardzo cie rozumiem… -Ness ma dziewiętnaście lat, a zachowuje się jak małolata, która przechodzi okres buntu. Wiesz, o co mi chodzi?
-Wiem doskonale, moja siostra też miała taką fazę – mruknąłem, ale niestety to usłyszał.
-Ale z tego wyrosła, a Ness…
-Mia nie żyje – jego usta rozdziawiły się na kształt litery O. –Nie chcę o tym gadać, ale mogę ci obiecać, że będę opiekował się twoją siostrą, bo ją kocham.
-Wiesz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem, nie? – parsknąłem kpiącym śmiechem.
-Tsa, przecież innych kumpli nie masz – uniosłem barki, a później kolejny raz przybiłem z nim sztamę.
-Malik? – zapytał niepewnie, na co kiwnąłem na niego głową, żeby mówił dalej. –Czemu Mia umarła? – spuściłem głowę. Nie lubię o tym rozmawiać. Przechodziłem przez setki godzin terapii, zdawałem raport policji i szczerze powiedziawszy… To było nawet gorsze niż pogrzeb mojej bliźniaczki. Cały czas przechodzić przez to samo, powtarzać to samo… Nie miałem już do tego sił.
-Bo poszedłem na imprezę zamiast jej pilnować. Bo nie pozwoliłem jej wyjść na jebaną randkę z tym kutasem. Bo się spóźniłem. Bo w jebanym motorze skończyło się paliwo. Bo jej jebany bliźniak wolał jej grozić, niż zaproponować wspólne wyjście na domówkę. Bo nie chciałem, żeby powiedziała wszystkim w domu, że mam dziewczynę. Bo jestem jebanym egoistą – zacisnąłem mocno powieki, chcąc w ten sposób jakoś wyeliminować te traumatyczne wspomnienia, które jak na złość, nie chcą wcale zniknąć. 
-Nie chciałem…
-Muszę żyć ze świadomością, że zabiłem dziewczynę, która znała mnie jeszcze przed rodzicami – westchnąłem.-Muszę spadać i znaleźć Ness – przytaknął.
-Powodzenia, stary – zrobiliśmy miśka, a później wyszedłem i pojechałem do domu.
Było już około dziewiątej – tsa, zagadaliśmy się z Donavanem.
W salonie Danielle razem z Liamem oglądali jakąś durną komedię romantyczną, a mnie zrobiło się źle. Byłem na nich wkurwiony, bo… Też chciałem przytulać się z Ness na sofie i marudzić jaki to ten film jest denny.
Bez najmniejszego hałasu przemknąłem do swojego pokoju, po drodze zahaczając o sypialnię Tomlinsona, gdzie spał razem z Darcey. Będąc już u siebie załapałem za laptopa tylko po to, żeby namierzyć telefon Ness – wszystkie pomysły na znalezienie jej diabli wzięli, więc… Nie miałem wyboru. Chciałem z nią porozmawiać… Musiałem to zrobić. Podczas, gdy satelita – jutro będę martwił się konsekwencjami tego, że włamałem się do amerykańskich tajnych informacji NASA – szukała mojej Blondyneczki poszedłem wziąć prysznic i ubrać się w bardziej eleganckie ciuchy niż dres. Ułożyłem włosy, a kiedy wróciłem dane już były. Ness była w klubie Plum, dlatego niezwłocznie tam pojechałem.
Nie było łatwo dostać się do środka i ponad godzinę spędziłem w kolejce, aż w końcu się wkurwiłem i dałem w łapę bramkarzowi.
Lokal był cholernie zatłoczony, ale prawdopodobnie miało to związek z darmowym wejściem dla pań. Przedzierałem się przez spoconych ludzi, który wywijali na parkiecie, aż dotarłem do baru. Stanąłem pomiędzy dwoma krzesłami barowymi, na których siedziały laski i pochyliłem się nad blatem wołając barmana.
-Co dla ciebie? – chłopak starał się przekrzyczeć głośną muzykę.
-Szukam dziewczyny – oznajmiłem, a te dwie złapały za moje ramiona piszcząc, że już znalazłem. Zignorowałem je, ponieważ były już nieźle wystawione – nawet nie spojrzałem na nie, bo nie były tą, której szukałem. –Widziałeś niewysoką blondynę, o jasnobrązowych oczach? Prawdopodobnie jest już pijana i zostawiła u ciebie torebkę – wytłumaczyłem, a on przez chwilę się zastanawiał.
-Mam tylko torebkę Ness, ale mówiła, że…
-Pokłóciliśmy się – wtrąciłem wiedząc, co zamierza powiedzieć. –Nie wiesz, gdzie ją znajdę? –zalała mnie kolejna fala wkurwienia na Donavan. Dlaczego wybrała właśnie ten klub?! Czemu przyszła do lokalu, który słynie z seksu w kiblach?! To była najgłupsza opcja, jaką dane jej było wybrać, a jednak to zrobiła.
-Powiedziała, że idzie tańczyć – wzruszył ramionami. –Jakiś gość się do niej podwalał – dodał, kiedy podawał mi czarną kopertówkę.
-Dzięki, stary, jestem twoim dłużnikiem – przybiliśmy sztamę, a później – ku mojemu niezadowoleniu i wielkiej niechęci – znowu przemierzałem pijany, zaćpany i spocony tłum tancerzy. W oczy rzuciła mi się rudowłosa znajoma Ness, która również jeździ na łyżwach, dlatego złapałem za jej bark. –Gdzie Ness?! – zawołałem do jej ucha, ale wzruszyła tylko ramionami. Chryste, co z tymi babami?! Chleją więcej niż faceci! Ruszyłem na dalsze poszukiwania, aż w reszcie stanąłem przed moją Blondyneczką, obmacywaną przez skurwiela… Nie takiego zwykłego. Znałem go doskonale i miałem ochotę wpakować pięść w jego zadowolony ryj… 
_________________________________
Liczę, że wam się ten rozdział spodoba - może nie jest jakiś najlepszy, ale lubię go i mam nadzieję, że również spodoba wam się jego prostota. 
Na dzisiaj to tyle, do następnej niedzieli, miśki ;** 

niedziela, 14 czerwca 2015

V. I Want You To Know




„Nie widziałam Cię od miesięcy. I nic. Jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca. Lecz widać można żyć bez powietrza.”


Ness

Odurzona przez cholernie duże ilości alkoholu, który teraz wręcz rozsadzał moje żyły pokładem energii, wywijałam tyłkiem na wszystkie strony razem z moimi przyjaciółkami Zoey i Ronie w najlepszym klubie w Londynie. To było niczym trans – musiałam tańczyć, musiałam uzupełniać płyny w moim organizmie diabelsko drogimi drinkami i od czasu do czasu przelizać się z jakimś napaleńcem. Czułam się jakbym wzięła ekstazy, ale… Wbrew pozorom niczego nie brałam. Byłam po prostu pijana… I szczęśliwa. Nie martwiłam się tym co wydarzyło się wśród ostatnich kilkunastu godzin…
Rano obudził mnie Dingo liżąc po policzku oraz Darcey skacząca po łóżku niczym mała małpka. Niechętnie uniosłam powieki, aby spojrzeć na tę dwójkę łobuzów… A raczej jednego łobuza i wielkiego bernardyna, który biegając po mieszkaniu przewracał niektóre rzeczy.
-To już dzisiaj, mamusiu! – piszczała, zadowolona, ale nie wiedziałam jaki był powód jej radości. Jest piątek, ale to jeszcze nie powód, żeby tak cieszyć się weekendem. Trzeba jeszcze przeżyć szkołę, dopiero później można dawać upust euforii. –Dziś wraca Zayn! – moje serce na chwilę się zatrzymało.
Gwałtownie poderwałam się z materaca i pobiegłam do kuchni, aby sprawdzić kalendarz. Faktycznie! To dzisiejszego dnia Malik wychodzi z więzienia…
-Mamo, mamo, a pójdziemy do niego?
-A może wybierzemy się na wycieczkę, huh? – przykucnęłam przed czterolatką, łapiąc za jej barki i wymuszając uśmiech. –Pojedziemy na wakacje, spakujemy wszystko i zamieszkamy w Paryżu, albo Madrycie – wzruszyłam ramionami.
-A tata zamieszka z nami? – pokiwałam przecząco głową. –A Alladyn? – znowu zrobiłam ten sam gest. –A Adaś, babcia i dziadek?
-Tylko ty i ja.
-A Dingo?
-Jego możemy zabrać- zmarszczyłam nos, na co szatynka głośno zachichotała. –Ale pamiętaj, że to tajemnica – wystawiłam w jej kierunku malutki paluszek, który ujęła swoim.
-Tajemnica, tajemnica! – zaśpiewała.
Po naszykowaniu śniadania Darcey, poszłam wziąć szybki prysznic i doprowadziłam się do stanu użytkowego. Dziś ubrałam jeansy, które o dziwo spadały mi z tyłka… Nie przejęłam się tym, tylko przeciągnęłam przez szlufki pasek. Przez głowę przełożyłam biały sweterek, a później rozczesałam włosy i pomalowałam się.
Gdy wróciłam do salonu w pośpiechu włączyłam drukarkę oraz laptopa i zaczęłam drukować pismo, nad którym pracowałam całą noc. Miała to być mowa obronna w sprawie klienta, który został oskarżony o zabójstwo. Generalnie chodziło o to, że gość został wrobiony i przesiedział w więzieniu dziesięć lat, ale w sprawie pojawiły nowe dowody oraz świadkowie, dlatego znów była w toku. Musieliśmy jeszcze napisać mowę końcową, ale to już na następny tydzień.
-Chodź, ubiorę cie – wystawiłam dłoń w kierunku córki, która ochoczo ją ujęła. Czterolatka prowadziła mnie do swojego pokoju.
-Chcę tą czapkę, co mi tatuś kupił – zaznaczyła na wstępie, dlatego zgodnie z zachcianką mojej córki podałam jej czarną beanię z napisem „Stay cute” – kupił jej tą czapkę, bo pokłóciła się Gabe’ m, do tego Darcey dostała od swojego „ukochanego tatusia” wielkiego misia… O! I zabrał ją do wesołego miasteczka oraz na naleśniki do Daisy.
Z szafy wyjęłam granatową bluzę wkładaną przez głowę z dużym czerwony A na przedzie oraz popielate spodnie z dresu. Pomogłam się ubrać szatynce, a później rozczesałam jej włosy, na które od razu wciągnęła czapkę.
-Dobra, lecimy, bo się spóźnisz – sprawnie ubrałyśmy kurtki, buty oraz zabrałyśmy torebki, a ja dodatkowo swoje prace.
Powolnym krokiem odprowadziłam córkę do przedszkola i pożegnałam się z nią całując w czoło oraz przytulając. Piechotą, paląc papierosa szłam w stronę uniwersytetu. Po drodze wstąpiłam jeszcze po Daisy, gdzie Marisa zrobiła dla mnie kawę, bez której ostatnimi czasy nie potrafię żyć.
To logiczne, że zaczęłam się staczać. Potrafię wypalić paczkę papierosów dziennie. Wieczorem, gdy Darcey już smacznie śpi popijam czerwone wino, oglądając horrory i cieszę się głupotą oraz niefartem osób, które giną. Kłócę się z Tomlinsonem w sprawie wychowania naszej córki, a z Adamem nie rozmawiałam od dwóch miesięcy – od czasu kiedy powiedział, żebym przestała zachowywać się jak rozkapryszona gówniara, która przeżywa rozstanie z dziwkarzem jakby to był koniec świata oraz gdy dowiedział się, że nie chodzę na terapię. Życie mi się pieprzy, a raczej już spieprzyło. Wielka szkoda, że wcale mnie to nie rusza. Chyba wyzbyłam się uczuć, albo po prostu po mistrzowsku je maskuję przed moimi bliskimi oraz samą sobą.
W klasie usiadłam na samym tyle , gdzie rozłożyłam laptopa i zajęłam się pisaniem mowy końcowej na poniedziałkowe zajęcia. Miałam całkowicie wydmuchane na to czy ten stary zboczeniec mnie upomni czy nie… To i tak nie zmieni faktu, że typ gapi mi się na cycki, tyłek, a raz próbował się do mnie dobrać, kiedy zostałam po wykładzie, aby doradzić się w sprawie mojego eseju… Kopnęłam go. Kolanem. W krocze. Chyba go bolało. Powiedział: „Kurwa, moje jaja”. Nieważne…
-Siemasz, piękna – poczułam dłoń na swoim udzie niedaleko krocza.
-Max – wycedziłam przez zaciśnięte zęby będąc bliska wybuchu. –Nie musisz mnie obmacywać i psuć mi humoru w piątek – spojrzałam na niego ze sztucznym uśmiechem.
-Schowaj pazurki, kicia – udał, że jego dłoń to łapa i drasnął powietrze. –Jakie plany na weekend?
-Zero ciebie i duuużo mnie –westchnęłam, wracając do bardziej pożyteczniejszego zajęcia, niż patrzenie na jego radosną twarz. Wkurzają mnie uśmiechnięci ludzie.
-Idę dziś do klubu…
-Nie potrzebuję tego wiedzieć, Maxi – wydęłam dolną wargę i pokiwałam przecząco głową. Co za cholernie irytujący człowiek! Sprowadził się jakiś miesiąc temu z… Prawdopodobnie Manchesteru – nie wiem, nie interesuje mnie to . Denerwuje mnie tym narzucaniem się – gdybym była zainteresowana, to bym chyba jakoś to okazała, prawda?!
-Chodź ze mną.
-Heh –zachichotałam pod nosem z jego wytrwałości. To takie… Rozkoszne. –Duuużo mnie – wymruczałam szeptem. –Daj mi spokój, okay? Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż odprawianie cie cały czas z kwitkiem, to męczące – uniósł ręce w geście obronnym i do końca zajęć nie odzywał się do mnie, za co byłam mu naprawdę wdzięczna.
Kiedy skończyłam pisać zaczęły się wykłady z anglistyki, podczas których oglądałam oferty mieszkań w Paryżu. Nie zamierzam tutaj zostawać, nie chcę wpaść na Zayna, gdy będę odbierała Darcey. Nie chcę patrzeć na jego zdradziecką twarz, bo… Ilekroć patrzę na nasze zdjęcie… Kiedy o nim myślę… Trafia mnie istna kurwica, bo nadal dupka kocham. Do diabła z tymi facetami!
O drugiej odebrałam córkę z przedszkola i poszłyśmy do domu spakować się. Wszystko był pięknie. Było wręcz zajebiście… Dopóki nie przypałętał się Louis. Całkiem zapomniałam, że miał przywieźć misia Darcey.
Szatyn był w szoku… Wielkim szoku!
-Co ty robisz, Nessie? – zapytał niby spokojnie, ale w oczach miał furię. Wystarczyła tylko iskra, żeby odpalić jego lont opanowania, który w kilka sekund by eksplodował.
-Nic, sprzątam – powiedziałam pierwsze co ślina przyniosła mi na język.
-Darcey, chodź – nie licząc się z tym, że właśnie miałam ją na rękach, po prostu szarpnął i ją zabrał, odnosząc do pokoju. Po chwili wrócił, a jego świątynia spokoju została zburzona. Teraz rozpętało się Tornado Tomlinsona! –Co ty, do kurwy znowu wymyśliłaś?! – wrzasnął.
-Się domyśl, geniuszu! Myślisz, że będę tutaj spokojnie siedzieć , bawić się w szczęśliwą rodzinkę i patrzeć na Zayna, który sprowadza ci do domu tanie zdziry?! Mam swoją godność, Louis!
-Miej sobie co tam chcesz, ale nie wywieziesz nigdzie mojej córki! - wrzeszczał na mnie, a ja na niego, całkowicie zapominając, że za ścianą bawi się nasze dziecko, które wszystko słyszy.
-Jeszcze zobaczymy – warknęłam, dopinając zamek podręcznej torby podróżnej.
-Spróbuj – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale zignorowałam go i zwyczajnie wywróciłam oczami, przechodząc do swojej sypialni. –Zabierz Darcey na lotnisko, a skończysz w sądzie i gwarantuję, że będziesz sama potrzebowała adwokata, bo wniosę o odebranie ci praw rodzicielskich – głos Tomlinsona był poważny, nieznoszący sprzeciwu i odbijał mi się echem w głowie. Nie może tego zrobić!
-Chcesz iść do sądu?!- parsknęłam śmiechem. –Ty jesteś po prostu śmieszny, Louis! Jak myślisz, przyznają prawa ojcowskie gościowi, który zna swoje dziecko od trzech miesięcy, jest przestępcą, który cudem uniknął pięćdziesięciu lat w mamrze, bierze udział w nielegalnych wyścigach i walkach oraz nadużywa alkoholu, czy może studentce, która samotnie radzi sobie od czterech lat?! – wrzasnęłam sfrustrowana, rzucając pierwszą złapaną w rękę rzeczą w jego rozwścieczoną mordę. Nigdy nie zabierze mi Darcey. Chce iść do sądu? Proszę bardzo, ale gwarantuję, że nie zobaczy mojej córki do końca życia!
-Chciałaś powiedzieć studentce, która ostatnio chleje więcej ode mnie, ledwo oddaje na czas eseje i zaniedbuje własne dziecko! A skoro ja nie dostanę praw i ty ich nie dostaniesz, zgadnij gdzie trafi nasza córka? – dodał ciszej. Czułam się jakby zdzielił mnie deską w twarz. Miał rację… Ten kutas miał absolutną rację, a ja zachowałam się bezmyślnie. –Wiesz co teraz możesz zrobić? – nie czekał na moją reakcję, chciał tylko ze mnie zadrwić. –Idź się najebać, a ja zajmę się Darcey – wyszedł z mojej sypialni trzaskając drzwiami, tak jak po niespełna kilkunastu minutach tymi głównymi.
Pobiegłam do pokoju mojego Skrzata, ale nigdzie go nie było. Mówił prawdę… Zabrał ją i nawet nie fatygował się, żeby zabrać jakiekolwiek rzeczy. Zachował się jak złodziej – zabrał mój najcenniejszy skarb i zniknął…
Opadłam na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Nie wyłam tak od dobrego miesiąca, jak pokłóciłam się z Adasiem. Nagle trącił mnie łbem Dingo, do którego bez namysłu się przytuliłam. Wbrew pozorom nie chciałam mieć psa, ale teraz nie mogłam bez niego żyć. Kiedy płakałam on kładł się obok mnie, to tak jakby… Zastępował mi Adama i… Zayna. Pilnował mnie i Darcey.
Po godzinie szlochu wreszcie wzięłam się w garść. Poszłam do łazienki, gdzie wytarłam ślady po rozmazanym tuszu, a później ubrałam się i zabrałam Dingo na spacer. Potrzebowałam załatwić jeszcze jedną sprawę, która nie dawała mi spokoju od kilkudziesięciu dni.
Szliśmy w stronę lodowiska, gdzie właśnie odbywał się trening tych wrednych czternastolatek. Weszłam z psem do hali i zostawiłam go spuszczonego pod opieką nowego pracownika Nico – Ethan i Aiden zwolnili się, po incydencie z Malikiem pod szpitalem. Wkroczyłam pewnym krokiem na taflę natrafiając na groźny wzrok mamy, ale w tej chwili… Bądźmy szczerzy ostatnio nic mnie nie interesuje poza oczywiście Darcey – dla niej staram się najbardziej.
-Nessela, co mówiłam o wchodzeniu na lód w butach.
-I kto to mówi, huh? – prychnęłam, patrząc na jej obuwie. Cóż sądzę, że te adidasy też nie przejdą tego testu.
-Nie bądź bezczelna – warknęła. –Od dwóch miesięcy jesteś straszną…
-Zdzirą – uśmiechnęłam się lekko.
-Między innymi – z powagą przytaknęła. –Gdzie, do cholery jest Zayn? – nawet ojca trapiło to pytanie. Na całe szczęście Adam milczał. Wszyscy byli ciekawi co się stało z moim idealnym chłopakiem. Ponadto Valerie była wściekła, gdy dowiedziała się, że ojcem Darcey jest Louis. Ona go po prostu z całego serca nienawidziła.
-Nie chcę już jeździć na łyżwach – wypaliłam.
-Coś ty powiedziała?!
-To co słyszysz. Rezygnuję. Z. Łyżwiarstwa. Na. Zawsze. –odwróciłam się na pięcie i opuściłam lodowisko, po drodze wpadłam jednak na moje koleżanki Ronie i Zoey.
Porozmawiałyśmy chwilę, po czym umówiłyśmy się do Plum – najdroższym, najlepszym i najbardziej czadowym klubie w Londynie na ósmą dziś wieczorem.
Była godzina piąta, gdy wróciłam do domu, dlatego powoli zaczęłam się przygotowywać do wyjścia. Wzięłam cholernie długą kąpiel z pianą, a później owinięta w ręcznik, zabrałam suszarkę, prostownicę oraz szczotkę, z którymi udałam się do sypialni i usiadłam przed toaletką. Po wysuszeniu i wyprostowaniu włosów, zajęłam się makijażem. Postanowiłam zaszaleć z sukienką, dlatego zrobiłam sobie łagodny makijaż. Z garderoby wyjęłam białą luźną i krótką sukienkę.
Równo o dwudziestej dostałam wiadomość, że dziewczyny już czekają w taksówce pod moim blokiem. Szybko ubrałam czarną skórzaną ramoneskę, a z blatu zgarnęłam kopertówkę z kartą kredytową, kluczami z domu oraz telefonem. Ściskając w drugiej dłoni parę najlepszych szpilek, zbiegłam po schodach. Wsiadłam do samochodu cmokając dziewczyny w policzki. Ubrałam buty.
Całą drogę do klubu przegadałyśmy, a kiedy weszliśmy do lokalu – kuzyn Zoey jest tutaj bramkarzem – poniosła nas impreza…
Przechyliłam szklankę z czystą whisky pijąc jednym chlustem, a moje gardło opuściło głośnie: Mniam! Nie kontrolowałam siebie, dlatego robiłam wszystkie te głupie rzeczy, które przyszły mi do głowy.
-Dzięki… Rey – wybełkotałam.
-Jestem Ben! – zawołał z szerokim uśmiechem na ustach. Przez tą głośną muzykę nie słyszałam go zbyt dobrze, ale… I tak gapiłam się od dobrych piętnastu minut na jego zgrabny tyłeczek, a jak już do mnie mówił to całą uwagę skupiałam na tych seksownych wargach. –Proszę! – postawił przede mną szklankę z bezbarwną cieczą. –Na koszt firmy!
-Wódka?! – przeszczęśliwa uniosłam na niego brwi, ale Rey w odpowiedzi tylko donośnie się zaśmiał.
-Woda, Ness! Jesteś schlana w trzy dupy! 
-To nie prawda, Rey! – wybuchłam głośnym śmiechem.
-Ben! – poprawił mnie.
-Kim, do cholery jest Rey?!
-Może chodzi o Ryana, bramkarza?!
-Och, tak! – zaklaskałam ucieszona w dłonie. –Zatańcz ze mną, Rey! – spuścił głowę, którą potrząsnął z niedowierzania.
-Ben! – poprawił mnie kolejny raz. –Jestem w pracy!
-Noo, kogo moje piękne oczy widzą – te perfumy… Chciało mi się zwymiotować. Po co on tutaj przyszedł?! –Nessela Donavan, mówiłaś, że masz na dziś plany – obleśna dłoń Maxa zaczęła wędrówkę od mojego kolana w górę.
Może byłam pijana, ale ten kolej budził we mnie taką samą odrazę jak na co dzień, gdy w moim organizmie nie ma żadnych promili.     
-Idę tańczyć, Rey! – dopiłam pić wodę i odstawiłam literatkę z hukiem na ladę baru. Z gracją – co o dziwo po pijaku było możliwe – zeskoczyłam  z cholernie wysokiego krzesła barowego i podreptałam z lekką trudnością utrzymując równowagą na parkiet, gdzie moje przyjaciółki tańczyły w najlepsze.
To była chyba najlepsza impreza na jakiej kiedykolwiek byłam. Cieszyłam się, że tutaj przyszłyśmy i zapomniałam o głupim Louisie, który chce zabrać mi dziecko, rozwścieczonej mamie, obrażonym Adamie, tacie, który był przygnębiony moim stanem, a co w tym wszystkim najlepsze i oczywiście najważniejsze – zapomniałam, że mój były chłopak wychodzi dziś z więzienia. To była wymarzona noc, czułam się taka wolna… Nie musiałam się martwić o nic. Mogłam zaszaleć! I… Zrobiłam to – straciłam kontrolę i cholernie mi się to podobało! Miałam w nosie fakt, że mogę wylądować z jakimś gościem w toalecie na szybkim numerku lub obudzić się w nieznanym mi miejscu! Przecież nie mam nic do stracenia! Jestem samotna, ojciec mojego dziecka chce mi odebrać prawa, straciłam sens życia jakim było łyżwiarstwo oraz rodzinę… Nie miałam niczego, co mogłoby mnie sprowadzić na ziemię. Nie maiłam kotwicy, która wyznaczałaby mi granicę między dobrą zabawą, a przesadą. Było po prostu… Dobrze!
Tańczyłam z Zoey, ponieważ… Ta druga ruda zdzira kogoś wyrwała i właśnie leciała z nim w ślinkę. Nie pamiętam nawet jej imienia, ale wiem, że ją znam i… To mi w zupełności wystarcza.
Poczułam ręce oplatające mój brzuch, a później mokry pocałunek na szyi, dlatego niekontrolowanie mruknęłam z zadowolenia. Nie potrzebowałam się długo zastanawiać – wcale się nie zastanawiałam, ponieważ alkohol zrobił to za mnie – żeby zacząć ocierać się pupą o jego krocze. Duże dłonie podwijały lekko moją sukienkę, ale heej! Wszyscy byli pijani i nikt tego nie zauważył! Uniosłam swoje ręce na wysokość głowy tylko po to, żeby przeczesać do tyłu mokre od potu włosy, które kleiły mi się do policzków i wpadały do oczu. Koleś znowu zaczął lizać moją szyję, a ja się mu poddawałam, aż do momentu, gdy… 
__________________________________________
Cholera, uwielbiam ten rozdział ♥ jest... Dobry. Cieszę się, że taki mi wyszedł i jestem dumna z siebie, że napisałam takie cudo - tsa, muszę przestać, bo popadnę w samozachwyt, hahahahahaha... 
Postanowiłam trochę przyśpieszyć akcję, bo byłoby zbyt dużo rozdziałów, a tak będzie ich prawdopodobnie tyle ile w części pierwszej. 
Zamówiłam już zwiastun drugiej części, ale na razie nie wiem kiedy będzie gotowy, więc czekam wytrwale - już nie mogę się doczekać, jestem mega podekscytowana. 
W zakładce bohaterowie pojawiły się nowe postaci!!
Są już wszyscy - rodzeństwo Zayna, jego i Ness rodzice, przyjaciel z dzieciństwa Zayna - Ryan (nie wiem czy pamiętacie, ale pojawił się w retrospekcji - pojawi się w nieco późniejszych rozdziałach), oraz czwórka tajemniczych postaci, które poznacie już wkrótce, och ponadto jest też Max!! 
Miłej niedzieli, miśki ;**