niedziela, 4 października 2015

XXI. Photograph




„Jesteś mój, kocham Cię i jesteś tym przesiąknięty, wypisałam Ci to językiem na podniebieniu, pocałunkami na ciele, paznokciami na plecach.”


 Ness


-No, chodź. –Nadal zachęcałam ciągnąc za nadgarstek Zayna, który stał jak słup przed halą mamy. –Obiecałeś mi, że jeśli wygram…
-Zauważyłaś, że łamię wszystkie obietnice, które ci daję? –Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się dokładniej dwudziestodwulatkowi, który patrzył na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. –To prawda. Powiedziałem o Stanie Louisowi, wpisałem cie do Dziennika Podbojów, żebyś mnie zostawiła, kazałem Louisowi do ciebie przyjechać z tym zeszytem, ale pod tym pretekstem, bo powiedziałem, że pozna kogoś ważnego i prawdziwy powód twojego wyjazdu. Łamię każdą daną ci obietnicę, a ty nadal… -Pokiwał głową z niedowierzaniem na boki. –Jak ty to robisz, huh? Jak to robisz, że nie potrafisz znienawidzić? Jak to możliwe, że w każdym potrafisz doszukiwać się dobra? –Wzruszyłam ramionami z niewiedzy.
-To się po prostu dzieje, a teraz przestań zachowywać się jak dzieciak i chodź. –Używając całej siły pociągnęłam go w stronę mojej szafki, z której wyjęłam dwie czarne bluzy, z czego jedną podałam mojemu chłopakowi. –Mam jeszcze rękawiczki.
-Nie chcę.
-Ale tam jest zimno.
-Jestem facetem, Ness. –Mruknął niezadowolony Zayn.
-Co nie zmienia faktu, że zachowujesz się jak dzieciuch. –Podsumowałam, a później weszłam do wypożyczalni, którą otworzyłam za pomocą klucza. –Chcesz hokejówki, czy figurówki?
-Chcę łyżwy dla faceta.
-Chłopcy też jeżdżą figuro. –Wtrąciłam.
-Jestem facetem, nie chłopcem, daj mi łyżwy dla faceta. –Wywróciłam oczami, ale podałam mu odpowiedni rozmiar oraz zabrałam również swoje, które Scott miał mi naostrzyć, ponieważ płozy nieco się stępiły. –Chryste, nie mogę uwierzyć, że zgodziłem się na taką głupotę. –Pożalił się pod nosem.
-Jeśli masz naprawdę taki problem, żeby spędzić czas ze mną na tym cholernym lodowisku, to idź do domu, bo nie mam zamiaru słuchać twojego marudzenia. –Warknęłam, a później poczłapałam w stronę tafli.
Miałam dość od czasu tego ogniska u Ryana, Zayn zachowywał się jak pierwszorzędny złamas. Naprawdę! Cały czas się o coś wściekał, ale nie mogłam przecież wyjść na sukę przed jego matką oraz ojcem, których polubiłam. Tyle, że teraz byliśmy w Londynie i mogłam wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mi na sercu i kumulowało się przez te trzy dni.
Wściekła weszłam na lodową płytę i zaczęłam sunąć, najpierw powoli, ale po kilku minutach rozkręciłam się i przećwiczyłam cały swój układ.
-Siemka, Ness. –Usłyszałam przy trybunach, dlatego zwróciłam swój wzrok w tamtym kierunku.
 Przy balustradzie stał nikt inny jak Tom, który również dostał się do etapu Mistrzostw Europy, ponieważ zajął pierwsze miejsce krajowe. Tomas był wysokim brunetem o błękitnych oczach, poza tym był cholernie miłym gościem, który często trenuje tutaj razem ze mną – najczęściej dzielimy się lodowiskiem po połowie, a że każde z nas słucha swojego podkładu przez słuchawki, nie wchodzimy sobie wzajemnie w paradę. Jesteśmy takimi… Miłymi sąsiadami. Żadne z nas sobie nie zawadza.
-Heej.
-Nieźle musiałaś dowalić temu gościowi, który wyszedł stąd wkurzony na maksa. –Westchnęłam z bezsilności. –Nie chciałem cie zasmucić, Ness, ja… -Zatrzymałam go gestem ręki.
-To nie twoja wina, Tom. My… Ostatnio nam się nie układa.
-Coś poważnego? –Zapytał wystawiając w moim kierunku dłoń, którą uchwyciłam i z jego pomocą zeszłam z tafli.
-Sama nie wiem. –Mruknęłam przygnębiona, siadając obok Boltona. Dwudziestolatek podał mi kubek, który po chwili wypełnił ciepłą herbatą, za co podziękowałam lekkim i nieco wymuszonym uśmiechem. –Mieliśmy nieco trudny okres, nasz przyjaciel zmarł i… -Pokiwałam głową na boki. –Nie chcę o tym mówić.
-Nie musisz, nie wymagam tego od ciebie. Chcesz ciastko? –Zapytał podając mi plastikowy pojemnik z jabłecznikiem, dlatego zmarszczyłam brwi ze zdziwienia. Co to, do cholery jest?! –Moja siostra piekła, nie powinnaś się otruć…
-Nie chodzi o to, zastanawiam się, co ty jeszcze chowasz w tym plecaku. Jakiś mini kramik, czy coś? –Mimo niechęci cichy chichot opuścił moje usta.
-Hush, nie mam licencji. –Mruknął poważnie. –A tak serio, to akurat jechała do babci, dlatego podkradłem jej kilka kawałków. Lubię szarlotkę. –Stwierdził, a później w ciszy zaczęliśmy zjadać ciasto, które popijaliśmy herbatką z miodem. –Proszę. –Podał mi serwetkę… Wyjętą ze swojego małego bazarku. –Idziemy pojeździć? –Przytaknęłam, a później weszliśmy na śliską nawierzchnię, jednak wcześniej Tom podłączył swój telefon do głośnika, który miał w plecaku. Cała hala wypełniła się melodią Foo Fighters. –Lubię ich, a ty czego słuchasz?
-The Frey, Miley Cyrus i Eda Sheerana, czasem też Chrisa Browna, bo Zayn ma jego płyty w samochodzie. –Oznajmiłam, po czym poświęciłam całą swoją uwagę jeździe.
To była moja jedyna chwila, żeby jakoś odreagować. To było pewne, że jak wrócę do domu to albo wdam się w kolejną dyskusję z Zaynem, w której wyrzucamy wszystko, co nas wkurza i przez tego kretyna wyżyję się na mojej malutkiej Darcey.
-Kurwa mać! –Wrzasnęłam, kiedy runęłam na zimną powierzchnię. Na całe szczęście zdążyłam zasłonić przed upadkiem twarz.
-Ness, nic ci nie jest?! –Zapytał podjeżdżając bliżej mnie przerażony Tom, który pomógł mi wstać.
-Jest… Dobrze.
-Chyba raczej nie, bo krwawisz. Jesteś w ciąży?
-Żartujesz sobie ze mnie?! –Zawołałam naprawdę wkurzona spoglądając na moje nogi, po których ściekała krew. –Jasna cholera. –Zabluźniłam wystraszona nie na żarty.
-Zabiorę cie do szpitala. –Przytaknęłam, a później oboje ruszyliśmy szybko w stronę szafki, gdzie zdjęłam łyżwy w łapiąc za swoje sandałki pobiegłam za Boltonem do jego samochodu.
Ręce cholernie mi się trzęsły, nie potrafiłam nawet wybrać numeru do Adasia.
-Uspokój się. –Powiedział brunet, po czym zabrał moją komórkę. –Do Adama? –Pokiwałam pionowo głową, a po chwili odzyskałam swój telefon. Mój brat nie odbierał, a ja denerwowałam się coraz to bardziej. Odbierz ten pierdolony telefon, dupku!
-Co, jest?
-Musisz przyjechać do szpitala, ja mam… Problem.
-To coś poważnego? Coś z Malikiem czy Darcey?! Gdzie, do diabła jesteś?! –Och, teraz to się zaczął martwić.
-Chodzi o mnie. –Powiedziałam i szybko się rozłączyłam. –Jak to możliwe?
-Sądziłem, że wiesz jak się robi dzieci…
-TOM, BĄDŹ POWAŻNY. –Wycedziłam wciekła, mimo że mój głos drżał niczym szarpnięta struna gitary.
-Przepraszam, ale pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Moja dziewczyna, jeszcze nigdy nie była w ciąży.
Po jakiś piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Na recepcji zaraz wsadzili mnie na wózek i zawieźli na salę segregacji, a kilka minut później przyszła lekarka. Zapytała jak doszło do tego wypadku, dlatego wszystko jej streściłam, a właściwie powiedziałam, że zaryłam jak długa. Przewiozła mnie na badanie ginekologiczne, gdzie okazało się, że… To był czwarty tydzień. Popłakałam się. Może nie planowałam tego dziecka, ale żałowałam, było mi cholernie przykro, źle i byłam wkurzona, bo gdybym nie dała się ponieść emocją to prawdopodobnie ta mała istotka nadal by żyła.
Ostatecznie pani West zostawiła mnie kilka godzin na obserwacji oraz zrobiła podstawowe badania. W tym czasie zdążył przyjechać Adam. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. Jedyną rzeczą, której teraz pragnęłam najbardziej w calusieńkim świecie była samotność. Przez własną lekkomyślność odebrałam życie takiej maleńkiej Fasolce. Jestem podła.
-Powiedz, co się, do cholery stało i przestań ryczeć! –Wrzasnął poirytowany Donavan, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną w celu oprzytomnienia, ale wybuchłam jeszcze większym szlochem. –Nie chciałem krzyczeć, po prostu się o ciebie martwię, Mała. – Mruknął spokojniej przytulając mnie bardziej do swojej klatki piersiowej oraz opiekuńczo gładząc moje włosy dłonią.
-Wywróciłam się na lodowisku… -Wyłkałam, podejmując jednak próbę zwierzenia mu się. –Okazało się, że… Ja byłam w ciąży, Adaś.
-Ty chyba nie…? –Wystraszony potrząsnął powoli głową na boki, ale jedynym czynem, na jaki było mnie w tej chwili stać był spotęgowany płacz oraz kilkakrotne przytaknięcie. –Boże, Nessiu… -Uścisk się wzmocnił. –Tak, cholernie mi przykro…
-J- ja nawet nie miałam pojęcia…    
-Chryste… -Westchnął przerażony. –Hush, nie płacz, błagam. –Jęknął żałośnie jeszcze bardziej wzmacniając uścisk. –Gdzie jest Malik? –Pokiwałam przecząco głową. –Zadzwonię po niego…
-Nie chcę go tutaj. –Powiedziałam na jednym wdechu i bez zająknięcia. Nie będę z nim rozmawiać, nie teraz, kiedy znowu się pokłóciliśmy i to o błahostkę. Nie powiem mu, że przez wściekłość na niego zabiłam coś, co razem stworzyliśmy. Naszą Fasolkę. Dziecko. Maleńką bezbronną istotkę. On mnie za to znienawidzi. Ja sama się za to nienawidzę.
-Czemu? –Zdziwiony odsunął mnie nieco, aby móc spojrzeć mi w oczy. Z jego tęczówek była ciekawość i chęć poznania prawdy na nurtujące go pytania. –Skrzywdził cie? –Nagle jego fascynacja zamieniła się w złość. –Zabiję go, jeśli…
-Przestań. –Wywróciłam oczami. –Po prostu mamy nieco inne poglądy na dotrzymywanie obietnic.
-Zawsze się ich dotrzymuje. –Podkreślił szatyn.
-To przetłumacz to Malikowi, bo obiecał pójść ze mną na łyżwy.
-Pogadam z nim.
-Daj temu spokój, Adaś. –Rozkazałam, wycierając mokre od łez policzki. –Gdzie jest Darcey?
-Z ojcem, powiedział, że zabierze ją do firmy.
-Po jaką cholerę?
-Nie wnikam w to. Zabiorę cie gdzieś, żeby poprawić ci humor.
-Do domu? –Zapytałam pełna nadziei, że nigdzie nie będzie mnie ciągał, bo szczerze nie miałam na to ochoty. Pragnęłam zaszyć się w domu i poddawać się pierwszym oznakom depresji pod kocem, wgapiając się w telewizor. Zresztą… Mam już w tym doświadczenie. Od wyjazdu do Włoch, poprzez chwilowe załamanie, kiedy okazało się, że nie będę studiować, zerwanie z Malikiem, a kończąc na śmierci Louisa. Nie zrobię sobie krzywdy, tylko najzwyczajniej w świecie się nad sobą po użalam.
-Nie. Pójdziemy do… -Wykrzywił twarz, jakby właśnie cofały mu się wymioty. –Ko… Ko… Kosmetyczki. –Zatrząsł się z przerażenia mój brat. –Zrobisz sobie paznokcie i ten cały masaż relaksacyjny.
-Ale ja nie chcę.
-Uwierz, ja też nie, ale nie pozwolę, żebyś znowu miała to całe załamanie. Rusz tyłek i lecimy.
-Nie mogę tak iść. –Wskazałam na zakrwawione spodenki.
-Zawiozę cie do domu, przebierzesz się i pojedziemy. –Niechętnie na to przystanęłam.
Adam poszedł po mój wypis, a później według planu pojechaliśmy do mojego mieszkania, gdzie postanowiłam, że wezmę szybki prysznic. Po tej czynności ubrałam na siebie czystą czarną bieliznę, letnią, kremową sukienkę przez kolano bez ramiączek oraz cieniutki jasnobrązowy sweterek z rękawem trzy czwarte. Lekko się pomalowałam, a włosy szybko splotłam w kłosa, który swobodnie spływał po moim lewym ramieniu. Psiknęłam się jeszcze perfumem, a później wyszłam do Donavana, który opróżniał mi lodówkę.
-Naprawdę nie wolałbyś posiedzieć ze mną w domu? –Zapytałam, modląc się w duchu, żeby odpowiedział Jasne, że tak, Nessiu.
-Nie, idziemy. –Powiedział z pełną buzią, a następnie chwycił za mój nadgarstek i zaprowadził w stronę szafki, która stała niedaleko drzwi wyjściowych. Wyjęłam flegmatycznie jasne balerinki, a potem równie powoli wyszłam na korytarz, kiedy to Adaś zamykał drzwi na klucz. W przeciwieństwie do mojego brata kulturalnie zeszłam po schodach na parter, a później poszłam za nim do Range Rovera, którym zawiózł mnie do najlepszego salonu kosmetycznego w całym cholernym Londynie.
Nie chodzi o to, że się nie cieszę, bo Adama naprawdę ciężko jest namówić na taki rodzaj przyjemności spędzania czasu wolnego, ale dziś chodziło o okoliczności. Jak, do diabła miałam czerpać radość, kiedy dosłownie kilka godzin temu straciłam dziecko?! To było cholernie złe. Jak mogę tak beztrosko pójść sobie do kosmetyczki po tym, jak zabiłam niczemu winną istotkę, do której poczęcia się przyczyniłam?! Jestem naprawdę okropną osobą.
-Czy faceci też tak mogą? –Z zamyślenia wyrwał mnie głos Adasia, który właśnie napastował pytaniami jakąś rudowłosą kobietę.
-Oczywiście, wielu mężczyzn decyduje się na manicure, żeby zadbać o swoje dłonie.
-Nie wyjdę na geja?
-Wiele ci nie brakuje. –Mruknęłam pod nosem, a pani, która zajmowała się moimi paznokciami zachichotała cichutko.
Po jakiś trzydziestu minutach poszliśmy oboje na relaksujący masaż ciepłymi kamieniami. To ukoiło w maleńkim stopniu moje zszarpane nerwy, ale nadal pragnęłam zaszyć się w domu pod kocem i przytulać do siebie swoją malutką córeczkę, którą na całe szczęście mam.
-Nie było aż tak źle, co? –Szturchnął mnie biodrem szatyn, a ja całkowicie wyrwana z kontemplacji wpadłam na słupek.
-Popieprzyło cie już do reszty? –Warknęłam wściekła, ale chwilę później pożałowałam tego wybuchu widząc smutny wzrok dwudziestoparolatka.-Adam, ja… Przepraszam cie, braciszku… -Jęknęłam żałośnie. –To mnie po prostu wszystko przerasta. –Westchnęłam z bezsilności. –Najpierw ten cały Zack, który przyczynił się do śmierci Louisa, dziwaczne zachowanie i wybuchy Malika, a teraz jeszcze straciłam ciążę… A ty jesteś dla mnie taki dobry i nie zasługuję na tak wspaniałego brata, bo jestem głupią idiotką.
-Nie jesteś, po prostu… -Wzruszył ramionami. –Masz tylko dwadzieścia lat, a życie, co chwila wystawia cie na próby.
-A ty popychasz mnie na słupy. –Wtrąciłam, na co Adaś głośno się zaśmiał. –Mam mu powiedzieć? –Zapytałam szeptem, jakbym bała się, że ktokolwiek może usłyszeć i donieść Zaynowi.
-Musisz, to było jego dziecko.
-Będzie wściekły, a ja mam dość tych kłótni, które mnie wykańczają.
-Będzie dobrze, Nessiu. –Zagaił, obejmując mnie ramieniem i przyciągając bliżej swojego torsu. Objęłam Donavana w pasie i tak kroczyliśmy w stronę samochodu.
Adam postanowił, że zabierze mnie również na lody, dlatego pojechaliśmy do centrum, gdzie zakupił dwie porcje lodów włoskich, z którymi usiedliśmy na ławce w parku. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale mimo wszystko całkiem przyjemnie spędziłam czas z głową opartą na barku moje brata, powinnam raczej powiedzieć siostry, bo który normalny facet robi sobie paznokcie? Tak czy inaczej Adaś poprawił mi nieco humor, dlatego gdy już odwiózł mnie oraz Darcey do mojego mieszkania spokojnie leżałam z córką na sofie delikatnie gładząc jej plecy i włosy dłonią, tuląc przy okazji do piersi.
Tak cholernie mocno ją kocham. Nie mogę sobie wyobrazić, co bym zrobiła, jeśli straciłabym również ją.
-Ness?! –Po pomieszczeniu rozniósł się głos Malika, dlatego szybko zamknęłam oczy. Nie chciałam z nim rozmawiać, nie teraz. –Ness, jesteś w domu?! –Nie odezwałam się, tylko mocniej przytuliłam leżącą na moim brzuchu czterolatkę. –Ne…! –Nagle poczułam jak ostrożnie zdejmuję Darcey ze mnie, a potem kątem oka spostrzegłam, że zanosi ją do pokoju. Znowu zamknęłam oczy, ale kiedy szurał stopami po panelach prawdopodobnie poszedł do kuchni. Nie zamierzałam dawać mu jakichkolwiek oznak, że nie śpię, bo nie chciałam poruszać tematu naszych nieporozumień – łagodnie mówiąc.
Nie wiem ile czasu minęło, kiedy znowu usłyszałam Malika, ale tym razem delikatnie gładził wierzchem dłoni mój policzek, spokojnie oddychając.
-Nie chciałem być kutasem. –Wyszeptał mi przy uchu. –Po prostu mam dużo na głowie i nie chcę cie krzywdzić, ani zawieść. –Ale to właśnie robisz, zawodzisz. – Po prostu nigdy nikt tyle dla mnie nie znaczył co ty i chcę tylko twojego szczęścia i bezpieczeństwa… Waszego. –Naszego… Jednej maleńkiej osóbki już z nami nie ma. –Ness?! Czemu, do cholery płaczesz?! –Wrzasnął przerażony, a później gwałtownie wstał. Widziałam, bo sama się przeraziłam i uniosłam powieki, wycierając swoje policzki.-Co się dzieje? –Zapytał dwudziestodwulatek po kilku dłuższych sekundach, znowu przy mnie klękając. Zdenerwowana przygryzłam wargę, kiwając głową na boki. Co mam mu powiedzieć? –Ktoś cie skrzywdził? –Zaprzeczyłam. –Więc, co…? –Nie zdążył dokończyć, ponieważ ktoś zadzwonił do drzwi. –Zaraz wracam. –Poinformował mnie, a później poczłapał w stronę wejścia, które po chwili otworzył i zaczął krzyczeć po gościu. -…Skąd, do kurwy masz telefon mojej dziewczyny?!… Chuj mnie obchodzi, że był w samochodzie! Pytanie, co ona w nim robiła z tobą?!… -O nie!
Poderwałam się na równe nogi i biegiem ruszyłam w ich kierunku.
W progu stał nikt inny jak Tom Bolton, a w ręku trzymał moją komórkę… Z tym wyjątkiem, że wcale nie stał, a był duszony przez mojego nieobliczanego faceta do ściany przy drzwiach.
-Gadaj, do…!
-Zayn! –Wrzasnęłam, odciągając mulata od mojego znajomego. –Zostaw go!
-Przespałaś się z nim?!
-Popieprzyło cie już do reszty?! –Tym razem to ja podniosłam głos, ale tylko, dlatego że posądził mnie o taki czyn. –Nie jestem jakąś dziwką, do ciężkiej cholery! –Wycedziłam przez zaciśnięte zęby, całkowicie go puszczając oraz robiąc krok w tył. –Dzięki za telefon, Tom. –Mruknęłam zażenowana, odbierając aparat i obejmując się własnymi ramionami.
-Czy on się nad tobą znęca? –Zapytał całkiem spokojnie łyżwiarz, na co wywróciłam oczami.
-To jakieś brednie! –Parsknął kpiącym śmiechem Malik. –Nie jestem jakimś pierdolonym sadystą! Nigdy nie podniósłbym ręki na kobietę, popierdoleńcu! –Mulat postukał się kilka krotnie palcem wskazującym w czoło, a potem nie licząc się z niczym najzwyczajniej w świecie wypchnął Boltona z naszego mieszkania, po czym zamknął drzwi na klucz.
Ignorując Zayna wróciłam do salonu, gdzie zajęłam się sprzątaniem. Najpierw poskładałam koc, który położyłam na podłokietniku, ponieważ miałam w planach zabrać go do sypialni, a później pozbierałam i wyrzuciłam resztki popcornu do kosza na śmieci. Już miałam wychodzić, ale mój chłopak zatorował mi drogę.
-Pogadamy? –Zapytał z nutką obawy.
-Gadaj. –Mruknęłam niby obojętnie wzruszając ramionami, opierając się tyłkiem o brzeg blatu.
-Przepraszam za bycie kutasem. –Uniosłam brwi zszokowana.
-Ile razy będziesz jeszcze przepraszał za to samo, huh? –Warknęłam, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. –Mam już dość, Zayn. Cały czas to robisz, a potem przychodzisz z tą przystojną gębą, uroczą minką i z tym żalem w oczach… -Pokiwałam głową na boki, bo o to właśnie teraz chodziło. Mam poważny problem, bo zbyt mocno go kocham i wybaczam tylko, dlatego bo boję się go stracić, a wiem, że nie dam sobie rady sama. –Masz mnie za idiotkę, prawda?
-Oczywiście, że nie! –Podniósł oburzony głos, podchodząc bliżej mnie i łapiąc za biodra. –Jesteś najważniejszą i najcudowniejszą dziewczyną, jaką dane mi było w życiu spotkać. Kocham cie. –Wyznał patrząc mi prosto w oczy. –Płakałaś przeze mnie, prawda? –Pokiwałam głową na boki. –Ten pedałek coś ci zrobił?
-Nie mów tak o nim.
-Skrzywdził cie?
-Nie jestem porcelanową laleczką, przestań się tak zamartwiać. –Jęknęłam zmęczona wałkowaniem tego samego tematu za każdym cholernym razem. Ileż można?!
-Dla mnie jesteś. –Uśmiechnął się lekko, a potem trącił swoim nosem mój. –Powiesz, o co chodzi?
-Obiecasz, że mnie nie znienawidzisz? –Przytaknął. –Ale tej obietnicy złamać nie możesz, Malik.
-Przyrzekam na swoje życie, że nigdy cie nie znienawidzę, Blondyneczko. A teraz mów, o co chodzi?
-J- ja… Byłam dzisiaj w szpitalu…
-Stało się coś poważnego?! –Opuściłam swoje ramiona zażenowana tym cyrkiem. Zayn zachowuje się gorzej niż mój tata, czy też Adaś. Boże…
-W sumie… To tak, to cholernie poważne.
-Ness, nie rób sobie ze mnie żartów, bo nie bawi mnie taka zemsta.
-Byłam na ciebie wściekła. –Wyznałam, całkowicie ignorując jego wypowiedź. –Bo obiecałeś, że pojeździsz ze mną na łyżwach, a wyskoczyłeś z tym tekstem: Jestem facetem, daj mi łyżwy dla faceta, bla bla bla… -Starałam się brzmieć jak najbardziej zbliżona tonem do dwudziestodwulatka, który przewrócił oczami. –Wyrżnęłam… -Moje serce przyśpieszyło swojej pracy, a w oczach zaczęły zbierać się łezki, które dosłownie po paru sekundach zaczęły spływać po policzkach.
-Uspokój się i powiedz. –Poprosił tym swoim przesłodzonym tonem, który kochałam całą sobą.
-Zabiłam nasze dziecko, Zayn… -Teraz wybuchłam płaczem, którego nie potrafiłam opanować, mimo iż po cholernie długich minutach, kiedy to Malik przyswajał moje słowa, mocno mnie do siebie przytulił. Ryczałam jak bóbr, zaciskając pięści na jego koszulce. –Jestem okropną osobą… -Wyznałam niewyraźnie.
-Nie płacz.
-Jak mam nie płakać, skoro przez swoją głupotę zabiłam tą małą Fasolkę?! –Lamentowałam dalej, nie licząc się z niczym, a już w szczególności z późną godziną.
-To nie jest twoja wina. –Mruknął pod nosem Malik. –Gdybym z tobą poszedł…
-Nawet nie zaczynaj. –Warknęłam, odsuwając go od siebie, a później odepchnęłam się od krawędzi blatu. –Nie ty tutaj zawiniłeś, tylko ja.
-Nie byłabyś na mnie wkurwiona, gdybym zachował się jak facet i spędził z tobą trochę czasu na tym pieprzonym lodowisku. –Pokiwałam głową na boki z niedowierzania.
-Przestań. Po prostu przestań, okay? Wbij sobie to do tej tępej głowy, że nie nosisz na swoich barkach całego świata i nie możesz o wszystko obwiniać siebie, dobra? –Zapytałam dla upewnienia podchodząc bliżej mojego chłopaka i złapałam jego twarz w dłonie zmuszając, aby na mnie spojrzał.
-Ale…
-Bez ale, po prostu zdeklaruj się, że nie będziesz brał odpowiedzialności za wszystko. –Z ust Zayna wypadło głośne westchnięcie. –Jesteś dobrym kolesiem, który robi wszystko, co w jego mocy, aby jego bliscy byli bezpieczni, kiedy to w końcu do ciebie dotrze?
-Spieprzyłem tak wiele spraw…
-Być może, ale zrobiłeś o wiele więcej dobrego. Tym razem to ja spieprzyłam i chciałabym, żebyś to przyznał.
-Nie.
-Zrób to.
-Nie chcę.
-Poczuję się przez to lepiej. –Mruknęłam z lekko wydętą wargą.
-Czuj się tak dalej, bo ja nie chcę cie dołować. Nie przyznam, że spieprzyłaś.
-Właśnie to zrobiłeś. –Uśmiechnęłam się lekko, a potem przytuliłam się do mulata, który odwzajemnił tą czułość. –Nie chciałam…
-Wiem, Maleńka. –Stwierdził całując czubek mojej głowy, a następnie podniósł mnie niczym pannę młodą i zaniósł do naszej sypialni. Mężczyzna ustawił mnie z powrotem na nogi, a później powoli zaczął rozbierać, jakbym była malutką dziewczynką. Po chwili stałam naprzeciwko Zayna w samych majtkach, a on badał zimnymi dłońmi moje ciało, ale nadal utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. –Muszę wyjechać na miesiąc.
-Dokąd?
-Na jeden z wyścigów w Ameryce Południowej.
-Ale, że na miesiąc? –Zapytałam zdziwiona, a dwudziestodwulatek przytaknął. –Kiedy?
-Jutro wieczorem, powiedziałbym ci wcześniej, ale dopiero dziś rozmawiałem z Danielem… -Wyznał przeczesując włosy dłonią. –Posrana sprawa, bo powinienem cie wspierać, a muszę jechać do cholernego Chile. –Prychnął pod nosem.
-Czyli nie będę cie widziała przez miesiąc? –Jedyną rzeczą, na którą się zdobył było wzruszenie barkami oraz ta smutna mina.
-Chciałbym zostać, ale nie mogę.
-Rozumiem, o której masz lot?
-O dwudziestej, a co już chcesz się mnie pozbyć, huh?
-Po prostu pomyślałam, że moglibyśmy spędzić jutrzejszy dzień tylko we dwójkę. –Zaproponowałam zagryzając dolną wargę i przesuwając dłonią pod koszulką młodego mężczyzny, który przymknął delikatnie oczy. –Chyba, że nie masz ochoty, wtedy zrozumiem i… -Nie dane mi było dokończyć, ponieważ przerwały mi gorące usta bruneta, które wylądowały na moich.
-Zamknij się, dobra? –Stwierdził odsuwając się na kilka centymetrów i z tym moim ulubionym uśmieszkiem beztroskiego chłopaka, który bawi się życiem. –Będę cholernie szczęśliwy, że będę mógł się tobą nacieszyć cały dzień. –Powiedział zdejmując koszulkę, którą mi pomógł założyć. –Chodź spać, Blondyneczko. –Kolejny raz ucałował moje usta i znowu wziął na ręce, żeby położyć na materac, a potem przytulić się do moich piersi oraz delikatnie masując mój brzuch. 
________________________________
Dziękuję wam za komentarze, ale mam dla was informację dotyczącą kolejnego rozdziału - nie jest pewna czy uda mi się go dodać w następną niedzielę. Ma to związek generalnie z moim popieprzonym życiem, więc... Mam złe przeczucia, w dodatku zbliżają się moje urodziny, a nie lubię tego dnia, więc... Nie będę was zadręczać. 
Liczę, że rozdział chociaż trochę wam się spodoba. 
Miłej niedzieli ;**  

4 komentarze:

  1. Chociaż troche .Ty wiesz wgl dziewczyno co gadasz on jest genialny . nie komentuje zbyt często bo zazwyczaj czytam na tele ,ale zawsze zniecierpliwiona czekam na kolejny buzki :* @_defenceless_

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku popłakałam się kiedy czytałam ten rozdział! Cudowny :))!

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże uwielbiam to! Cudowny rozdział <3 Tylko dla odmiany moglo by być coś bardziej radosnego ale i tak jest super <3

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Motywacja