„Czas był dla niego bez znaczenia, gdy był z
nią. Lata, dni i tygodnie zlewały się w jedno, liczyła się tylko jej dłoń
w jego dłoni.”
Zayn
Obudziłem się znacznie wcześniej niż zwykle, a to wszystko,
dlatego że Ness, gdzieś się wybierała. Gwałtownie uniosłem powieki, kiedy
chciała się wyswobodzić z moich objęć.
-Dokąd? –Mruknąłem.
-Do ubikacji, śpij. –Zbyła mnie gestem ręki, a ja ją
puściłem, aby mogła załatwić swoje potrzeby i wróciłem do snu.
~***~
Obudziły mnie pocałunki składane na mojej klatce piersiowej,
dlatego od niechcenia znowu otworzyłem oczy.
Nessela siedziała na mnie okrakiem i wielkim uśmiechem na
twarzy, który sprawił, że ten dzień zaczął się cholernie dobrze.
-Która godzina?
-Dziesiąta, śpiochu. –Uniosłem zszokowany brwi. Jakim cudem
może być dziesiąta skoro zwykle wstaję o szóstej, czasami o siódmej?! –Zrobiłam
ci śniadanie. –Poinformowała, a później złapała za tacę i ustawiła ją na moim
brzuchu.
-To ja powinienem tobie robić śniadanie i pokutować za bycie
sukinsynem. –Stwierdziłem, co spotkało się tylko z wywróceniem oczami
blondynki.
Podciągnąłem się powoli, żeby niczego nie wylać, ani nie
zrzucić, a później złapałem za widelec, którym zacząłem zjadać jajecznicę,
karmiąc przy okazji moją ukochaną. Kiedy już zjedliśmy ten cały najważniejszy
posiłek dnia, poleniuchowaliśmy do dwunastej. Generalnie wygłupialiśmy się,
uprawialiśmy seks i łaskotaliśmy. Później poszliśmy razem wziąć kąpiel, po
której się ubraliśmy i zabrałem moją przepiękną kobietę w moim pięknym i
najszybszym na świecie samochodzie do Daisy na obiad.
-Co chcesz robić później? –Zapytała Donavan. –Dzisiaj
wyjątkowo nie będę się z tobą kłócić i będę robiła wszystko, na co będziesz
miał ochotę.
-Serio?- Uniosłem lewą brew nie do końca wierząc w jej
słowa. Nessela Donavan nie byłaby sobą, jeśli nie wyraziłaby chociażby nutki
oburzenia, kiedy coś nie idzie po jej myśli, a teraz tak zwyczajnie oznajmia
mi, że bez narzekań będzie robiła to, na co ja mam ochotę? To nie jest możliwe.
-Tak. –Zakończyła pewnie temat. –Ubrudziłeś się. –Złapała za
serwetkę, którą przejechała po moim policzku i brodzie.
-Wycierasz mnie jak mama. –Mruknąłem lekko zażenowany –
bądź, co bądź byliśmy w kawiarni, gdzie jest dość sporo ludzi, a ona zachowuje
się jakbym miał sześć lat i nie potrafił się sam wytrzeć – a w odpowiedzi
dostałem przeuroczy chichot, którego mógłbym słuchać bez przerwy. –Zabiorę cie
na tor.
-Myślałam, że zawsze jeździsz sam?
-Chyba pora to zmienić, bo jeśli chcę twojego szczęścia to
muszę nauczyć się sobie ufać, a to będzie jedna z tych rzeczy, które są na
mojej liście.
-Masz taką listę? –Przytaknąłem. –Co na niej jeszcze jest?
-Dużo rzeczy. Kiedyś przewiozę cie na motorze. –Sarnie oczy
błysnęły radosną iskierką. –Przepraszam za wczoraj. –Mruknąłem kolejny raz, bo
było mi kurewsko wstyd, że tak źle się zachowałem wobec tej cudownej
dziewczyny.
Ja… Może to zabrzmi cholernie żałośnie… Wyjdę na cipę, ale
boję się, że przez ten Race Of The Death stracę Ness. Ogarnia mnie strach, że
to kłamstwo może przelać czarę goryczy i wyczerpać limit moich błędów, a
wówczas ona mnie zostawi. Bo, bądźmy szczerzy, ile razy można komuś wybaczać,
skoro ta osoba cały czas robi to samo? Z drugiej strony, jeśli nie wezmę
udziału i nie przystanę na warunki Zacka to on… Powiedział, że ją zabije na
moich oczach. Nie chcę, żeby jeszcze Nessela ponosiła konsekwencje moich błędów,
dlatego jeśli mam wybierać, kto umrze bez wahania wskażę na siebie. Jeszcze
nigdy w życiu nikogo tak bardzo nie kochałem jak Ness i jestem gotów oddać
życie za jej bezpieczeństwo… Jej i Darcey.
-Ja też przepraszam za…
-Ness, proszę. –Przerwałem blondynce.
Dla mnie to też było trudne dowiedzieć się, że gdybym
przestał być chujem nasze dziecko by żyło. Mogłem pójść na te pieprzone łyżwy.
Mogłem nie zachowywać się jak kutas. Mogłem po niej nie krzyczeć jak skończony
sukinsyn… Może wtedy nie byłaby wściekła i może wtedy nie wywróciłaby się na
tym cholernym lodowisku. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
-Obiecuję ci, że po tym wyścigu wszystko się ułoży. Będziemy
szczęśliwi. Będziemy mieli własny dom z ogrodem, tak jak zawsze chciałaś.
Będziemy mieli dzieci, które będą jeździć na łyżwach jak ty lub będą się ścigać
jak ja. Będziemy mieli jeszcze jednego psa. Będziemy mieli cholernie duże
łóżko. A wieczorem, kiedy wrócisz z kancelarii będę na ciebie czekał z kolacją.
Masz moje słowo. –Na idealnych usteczkach Donavan pojawił się przeuroczy
uśmiech, na który starałem się odpowiedzieć, ale było to kurewsko trudne, bo
nie mogłem jej tego zagwarantować. Nie bez przyczyny ten rajd nazwano wyścigiem
śmierci. To znaczy… Nie boję się tego, co może mi się stać. Nie boję się śmierci.
Boję się, że Nessela złamie mi serce, a wtedy będę umierał od środka.
-Masz już wszystko zaplanowane? –Zapytała lekko zdziwiona
blondynka.
-Ostatnio sporo nad tym myślałem.
-Och, a więc naprawdę traktujesz nas poważnie.
–Podekscytowana zagryzała dolną wargę, na co zmarszczyłem brwi.
-Myślałaś, że znowu się tobą bawię? – Tym razem jasnobrązowe
oczy spojrzały w dół. –Ness, mówiłem ci już, że wszystko miało na celu
zapewnienie wam bezpieczeństwa. Kocham cie jak wariat i zawsze będę podejmował
nawet najgłupsze decyzje bylebyś ty i Darcey były w stu procentach bezpieczne.
Niezależnie od wszystkiego zawsze będziesz jedyną kobietą, dla której mogę
nawet umrzeć…
-Nawet tak nie mów! –Zaprotestowała. –Nie chcę, żebyś
kiedykolwiek ryzykował dla mnie życiem, rozumiesz? –Warknęła wściekła.
-Czy mi się wydawało, czy ty dzisiaj miałaś być dla mnie
miła?
-To nie jest śmieszne, Malik. –Uniosłem dłonie na wysokość
twarzy. Ja wcale nie żartuję, ale zobowiązała się. –Jeśli dowiem się, że
wystawiałeś się na pewną śmierć, żebym to ja była bezpieczna… Nie będzie już
nas, rozumiesz? –Zmarszczyłem brwi. Mam wybierać pomiędzy życiem w ciągłym
strachu, że coś może jej się stać ze strony Zacka, a zapewnieniem jej
bezpieczeństwa kosztem własnego szczęścia? To chyba logiczne, co wybiorę.
-Oczywiście. –Uniosłem lewy kącik ust, a potem złapałem za
prawą dłoń mojej dziewczyny, którą przyciągnąłem do ust i ucałowałem jej
wierzch. –Możemy już jechać?
-Mhm. –Wstaliśmy, a ja zostawiłem pieniądze za obiad na
stoliku, po czym opuściliśmy lokal wcześniej żegnając się z Marisą.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę toru, gdzie
mam treningi.
Dziś był tam tylko Tim, którego poprosiłem, żeby przygotował
dla mnie auto. Czekał na nas bolid formuły 1, ponieważ teraz to właśnie do takiego
typu zawodów się przygotowuję, ponieważ pod koniec miesiąca – jak również i Race
Of The Death – odbywa się Dakar. Patrząc na to z tej perspektywy to nie
skłamałem mówiąc, że biorę w nim udział, dlatego Ness nie może mieć mi tego za
złe.
-Ty chyba sobie ze mnie żartujesz, Zayn. –Stwierdziła
przerażona blondynka patrząc na mnie z kpiną w oczach oraz ze skrzyżowanymi na
piersi rękoma.
-Niezupełnie, chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
-Chyba zrobię to, co ty i złamię obietnicę. –Mruknęła pod
nosem oraz z chytrym uśmieszkiem.
-Okay, tylko chodzi o to, że ja mam nieco więcej siły od
ciebie. –Wzruszyłem lekceważąco barkami, a później jednym płynnym ruchem
przerzuciłem sobie Donavan przez ramię i ruszyłem w stronę wyścigówki. Przez
cały odcinek drogi do Tima, który sprawdzał czy z wozem wszystko jest w
porządku, Ness krzyczała jak to bardzo mnie nie cierpi oraz uderzała pięściami
w moje plecy. –Cześć, Tim. –Przybiłem sztamę z moim kumplem, a potem poszedłem
do pomieszczenia, gdzie dopiero ustawiłem Nesselę.
-Nie wsiądę tam, Zayn. –Tupnęła nogą o posadzkę.
-Jeśli mnie kochasz, to wsiądziesz.
-TO jest szantaż. Kocham cie, ale chcę jeszcze pożyć.
-Ranisz mnie, kobieto. –Mruknąłem kładąc prawą dłoń na
sercu. –Jestem genialnym kierowcą, a twoje słowa są jak noże.
-Dlaczego ty tak bardzo kochasz ryzykować?
-Lubię adrenalinę i wolność, a dzisiaj połączę to wszystko z
miłością do ciebie, ale musisz mi na to pozwolić. –Dwudziestolatka przez
dłuższą chwilę wahała się i wyglądało, jakby walczyła ze zdrowym rozsądkiem, a
pragnieniem życia chwilą. W tym czasie, kiedy ona nadal się zastanawiała, ja
przebrałem się w kombinezon, a później zabrałem jeszcze jeden i znowu
spojrzałem na moją dziewczynę.
-Dawaj ten pieprzony strój. –Westchnęła zrezygnowana,
wyrywając ubiór z moich dłoni.
-Mam ci pomoc? –Zapytałem starając się powstrzymać uśmiech,
który cisnął mi się na usta.
-Już ty się lepiej nie zalecaj. –Wycedziła przez zaciśnięte
zęby, wkładając najpierw nogi, a później dłonie, na końcu zapinając suwak.
-Wyglądasz seksi. –Stwierdziłem rozmarzony, co spotkało się
jedynie z wywróceniem oczami. Zgarnąłem z blatu jeszcze dwa kaski, z czego
jeden obowiązkowo musiała włożyć Ness, a drugi ja – pieprzone przepisy BHP.
–Ubieraj.
-Nie rozkazuj mi, Malik. –Mruknęła z mordem w oczach. –Chcę
ci tylko przypomnieć, że jeśli mnie zabijesz w tym długim samochodzie to nie
urodzę ci dzieci.
-Primo to jest bolid, secondo powinnaś mi ufać, tre, jeśli
przeżyjesz to zerżnę cie w tym kantorku.
-Quattro rżnąć to możesz drzewo, cinque zaufanie nie ma
tutaj nic to rzeczy, sei jeden chuj, co to za auto. –Powiedziała chowając swoje
blond włosy pod kaskiem, a potem łapiąc mnie za dłoń i wyprowadzając z
pomieszczenia.
-Malik, nie możecie jechać razem…
-Ja mogę wszystko, Tim. –Zakończyłem temat i wsiadłem do
bolidu biorąc na kolana blondynkę.
-Nie chcę jeszcze umierać.
-Nie zachowuj się jak baba Ness, bądź jak facet.
-Jestem kobietą, jakbyś nie zauważył. –Warknęła oburzona. –Wątpię,
że chciałbyś ze mną być, gdybym miała penisa.
-Jak ja kocham ten twój cięty języczek. –Mruknąłem z
przekąsem uruchamiając silnik. –A potem wciskając gaz do dechy i wprawiając
bolid w ruch.
Jechaliśmy dość szybko – wiem, że jeśli bym nieco podrasował
tą furkę mogłaby śmigać jeszcze szybciej – a Ness wbijała paznokcie w moje uda.
Bolało jak diabli, o wiele bardziej wolałem, gdy drapała mnie aż do krwi w
plecy, bo wtedy to mnie cholernie podniecało.
Wreszcie po zrobieniu dwudziestu okrążeń zatrzymałem się na
miejscu startowym, a blondynka szybko opuściła moje kolana.
-Jesteś… Nienormalny. –Stwierdziła zdejmując kask i patrząc
na mnie ze strachem w oczach, ale jej potargane na wszystkie strony włosy
sprawiały, że ten widok mnie rozczulał. –Chcesz zabić nie tylko mnie, ale i
siebie?
-To była tylko zabawa.
-To nie jest zabawne! –Wrzasnęła, po chwili wybuchając
płaczem i uciekając w stronę kantorka.
Co, do diabła?!
Zmieszany zgasiłem silnik i wysiadłem. Zdjąłem z głowy kask,
a potem trzymając go w dłoni ruszyłem za moją dziewczyną. Niepewnie wszedłem do
pokoiku, gdzie roztrzęsiona Donavan próbowała się wydostać z czarno czerwonego
kombinezonu.
-Ness? –Zapytałem niepewnie podchodząc powoli jeszcze bliżej
niej, ale kiedy mnie zobaczyła instynktownie cofnęła się w tył i robiła to aż
do momentu, gdy jej plecy zetknęły się ze ścianą.
-Nie podchodź. –Zagroziła drżącym głosem, wystawiając dłoń,
która miała mnie powstrzymać, ale nie wykonała swojego zadania, bo już po paru
sekundach trzymałem twarz dwudziestolatki w swoich rękach. –Zostaw mnie.
–Błagała przez łzy.
-Co zrobiłem? –Zadałem pytanie szeptem. –Proszę, powiedz.
-Daj mi spokój.
-Nie mogę. –Warknąłem wściekły przykładając dłonią w ścianę
tuż nad jej głową. –Nie mogę. –Dodałem zrezygnowany spokojniejszym tonem. –Czemu
płaczesz?
-Bo teraz wiem, że mogę cie stracić. –Wyłkała, pociągając
noskiem. –To nie jest zabawa, Zayn. Możesz zginąć, a ja tego nie chcę. Nie
przeżyję, jeśli skończysz jak Louis…
-Hej, hej, hej… -Zacząłem szybko, znowu ujmując jej buźkę i
patrząc głęboko w oczy. –Popatrz na mnie. –Poprosiłem, kiedy odwróciła wzrok.
–Nic mi nie będzie robię to od piętnastego roku życia, nigdy nie przegrałem…
-Co nie oznacza, że jesteś niezniszczalny.
-Nie jestem amatorem i powinnaś już dawno wiedzieć, że nigdy
nie daję się zaskoczyć.
-Ale to jest niebezpieczne. –Kolejny raz wybuchła płaczem,
ale teraz przyległa swoim drobnym ciałkiem do mojego torsu, dlatego też
przycisnąłem jej głowę bliżej swojego serca i ucałowałem ją.
-Nie stracisz mnie, rozumiesz? Ja zawsze będę do ciebie
wracał niezależnie od tego, jak bardzo będę poobijany i zmasakrowany.
-Ale…
-Bez żadnych ale, Ness. Przyjmij do wiadomości, że cie
kocham. Przy tobie czuję się bezpiecznie, jak w domu, a do domu zawsze się
wraca. Klnę się na życie, że zawsze do ciebie wrócę nawet, jeśli nie będziesz
tego chciała, ja będę zawsze blisko ciebie, dobra? –W odpowiedzi dostałem
jedynie przytaknięcie, dlatego teraz odważyłem się ją nieco odsunąć i spojrzeć
w jej świecące oczka. –Jesteś sensem mojego życia i to się nigdy nie zmieni,
Blondyneczko.
-Obiecaj, że wrócisz żywy z Chile. –Błagała desperacko
ciągnąc za materiał, który miałem na sobie.
-Masz moje słowo.
-Zayn, jeśli tym razem złamiesz tą obietnicę znienawidzę
cie.
-Rozumiem.
-Mówię poważnie, jeśli blefujesz i wcale nie jedziesz na
Dakar nie będziesz miał, do czego wracać. –Zmarszczyłem brwi szczerze zdziwiony
słowami Ness.
-O czym ty… ?
-Rozmawiałam z Mattem dziś rano i powiedział, że dostał tak
jak Liam zaproszenie na ten cały rajd śmierci, a skoro oni to ty zapewne też, dlatego
jeśli Dakar jest tylko przygrywką… -Pokiwała głową na boki. –Nie będziemy już
razem, a dzisiejszego dnia widzisz mnie po raz ostatni.
Przynajmniej będzie
bezpieczna, jeśli wygram.
-Jadę do Ameryki Południowej, Maleńka. –Zaśmiałem się pod
nosem, całują ją szybko w usta. –Co do Matta i Payne’ a, czy oni biorą udział?
-Tak. Williams powiedział, że jeśli Liam nie wystartuje to
zabije Dani i Luke’ a, a Matt chce w ten sposób chronić swoją siostrę. –Kurwa!
–Powiedz mi szczerze, dlaczego przestał szantażować ciebie? –Bo przystałem na
jego warunki bez ceregieli.
-Ja też mam na niego kilka haków, więc nie miał wyjścia.
Możemy jechać dalej?
-Dokąd?
-Gwarantuję, że tym razem spodoba ci się o wiele bardziej,
ale muszę ci zawiązać oczy. –Poinformowałem wyjmując z kieszeni jeansów chustę,
którą przewiązałem blondynce oczy. Sam poskładałem kombinezony i odłożyłem na
blat, a później wziąłem na ręce Donavan i zaniosłem do samochodu.
Muszę pogadać z Payne’ m i moim kuzynem, a już w
szczególności z tym kutasem Williamsem, bo złamał warunki naszej umowy. Miał
nie wciągać w to nikogo oprócz mnie. Miał, do cholery zostawić moich bliskich w
spokoju. To ze mną ma problem, a nie z Liamem, Dani, Luke’ m, Mattem, Ness,
Darcey czy Carly. Załatwię to wszystko jeszcze dzisiaj, a moi przyjaciele nie
będą musieli ryzykować.
Zatrzymałem się pod halą Valerie, gdzie znowu wziąłem na
ręce Nesselę i zaniosłem do środka. Usadowiłem ją na ławce w szatni, a sam
poszedłem do Scotta po dwie pary łyżew, z czego jedną ubrałem sobie, a drugą
mojej dziewczynie.
-Mogę już zdjąć?
-Tak. –Odpowiedziałem po dłuższej chwili, głośno wzdychając.
Nadal nie wierzę, że to dla niej robię. Kompletnie nie potrafię jeździć na tym
cholerstwie. Nie chcę, żeby Ness się ze mnie śmiała, jak to zwykle robiła Mia,
kiedy to zmuszała mnie do pójścia z nią na lodowisko.
-Poważnie?! –Zapytała szczerze zdziwiona oraz
podekscytowana, dlatego zagryzając obie wargi pokiwałem pionowo głową. –Ale
czemu?
-Bo cie kocham i chcę, żebyś była szczęśliwa. –Na
bladoróżowych usteczkach Donavan pojawił się cień uśmiechu, kiedy wstała i
musnęła moje wargi. Dwudziestolatka splotła nasze dłonie i prowadziła mnie w
stronę tafli, gdzie miał się zacząć mój największy koszmar – to była jedyna
czynność, której nie potrafiłem zrobić, poza polizaniem się w łokieć
oczywiście, bo tylko Matt miał takie giętkie kości, żeby to zrobić.
Powoli wszedłem za młodą kobietą na śliską nawierzchnię
ledwo łapiąc równowagę, ale na całe szczęście ona mnie złapała i posłała
leciutki uśmiech.
-Nie umiem…
-Nie szkodzi. –Wtrąciła. –Pomogę ci, daj ręce. –Wystawiła
obie dłonie w moją stronę stojąc do mnie przodem, dlatego je złapałem. –A teraz
powoli się przesuwaj do przodu. –Wydała mi polecenie, a ja powoli starałem się
do niego dostosować, co nawet będąc szczerym muszę przyznać, że mi wychodziło.
–Świetnie sobie radzisz. –Pochwaliła jadąc tyłem i ciągnąc mnie przy okazji
nieco szybciej.
-Nie chcę być szczerbaty, bo wątpię, że tacy faceci cie
kręcą.
-Wyluzuj, zawsze możesz nosić protezę jak stare dziadki.
–Uniosłem na nią brwi. Czemu, do diabła jeszcze bardziej mnie dołuje?
-Bardzo śmieszne, Ness. –Mruknąłem lekko urażony, ale szybko
mi to przeszło, ponieważ mnie pocałowała. –Możesz tak robić częściej. –Uniosłem
jeden kącik ust ku górze, a w odpowiedzi dostałem ten chichot zarezerwowany
tylko i wyłącznie dla mnie oraz kolejnego buziaka, ale tym razem złapałem ją za
tyłek lekko ściskając.
-Przestań. –Zaśmiała się kolejny raz delikatnie mnie od
siebie odpychając. –Moja mama może tutaj przyjść.
-Serio?
-Mhm, codziennie ma treningi z jakąś grupą.
-Robiłaś to kiedyś tutaj? –Blondynka pokiwała przecząco
głową, a ja zagryzłem dolną wargę. –A chciałabyś?
-Nie, bo tutaj jest zimno. –Zmarszczyła nosek, a ja
przewróciłem oczami. –Łap mnie! –Zawołała Donavan ruszając szybko w przód. Nie
wierzę, że to, do cholery jasnej robię. Popędziłem za nią całkowicie
zapominając o tym, że mogę wyrżnąć jak długi. Wreszcie ją złapałem, ale
przewróciliśmy się oboje – na całe szczęście ja byłem na dole.
-Złapałem, co dostanę w zamian?
-Na pewno nie to, co chodzi ci teraz po głowie, Malik.
–Oznajmiła siadając na mnie okrakiem podpierając się na kolanach. –Jesteś
cholernie niewyżyty.
-Bzdura!
-Doprawdy? –Dwudziestolatka uniosła brwi, podczas gdy ja
swoje zmarszczyłem. Do czego ona zmierza? –Ale podoba ci się, kiedy robię tak,
co? –Mruknęła seksownie, a potem złapała mnie za…
-Zabierz rękę, Ness.
-Przecież wcale nie masz ochoty na seks, więc…
-Poważnie? Łapiesz mnie za kutasa, a potem stwierdzasz, że
nie mam ochoty na seks? –Zapytałem lekko poirytowany. –To tak samo jakbym ja
zaczął dotykać się tutaj. –Przeniosłem swoją prawą dłoń pomiędzy jej nogi i
zacząłem ocierać się palcami o jej cipkę. –Widzisz? –Stwierdziłem, gdy
Blondyneczka zaczęła się wiercić. –Masz teraz chcicę.
-Nie mam chcicy. –Warknęła wzmacniając swój uścisk.
-Nie wiem czy wiesz, ale miażdżysz mi jaja, a to może
przeszkadzać w robieniu dzieci.
-Ależ ty jesteś mądry. –Cmoknęła w powietrzu z wyraźnym
sarkazmem. –Zawsze mogę poddać się zabiegowi…
-Ja nie mam problemów, żeby cie zapłodnić. Obiecuję ci, że
jak wrócę…
-Obietnice zwykle łamiesz, kocie. –Stwierdziła pochylając
się i muskając moje usta. –Zimno mi w nogi. –Zawołała szybko wstając, a później
wystawiając dłoń w moją stronę, dlatego ją uchwyciłem i ustawiłem się do pionu z
jej pomocą.
-Tej nie złamię.
-Wszystkie łamiesz, Zayn, ale powoli się do tego już
przyzwyczaiłam, ale ostrzegam, że jeśli weźmiesz udział w wyścigu śmierci…
-Pokiwała głową na boki z powagą. –Gwarantuję ci, że ostatni raz widzisz mnie
na oczy.
-Nie kuś, bo jeszcze wezmę w nim udział. –Zaśmiałem się pod
nosem, co spotkało się tylko z kszykiem oburzenia i radości oraz trzepnięciem
mnie w brzuch.
-Świna z ciebie, Malik. –Trąciła mnie biodrem, nadal się
uśmiechając. –A tak naprawdę to będę tęsknić.
-Ja bardziej, chodź skoczymy jeszcze do Matta. –Donavan
przytaknęła, a potem zeszliśmy z tego niebezpiecznego terenu.
W szatni zdjęliśmy łyżwy i poszliśmy do samochodu, którym
pojechałem do domu mojego kuzyna, który mieścił się jakieś dziesięć minut drogi
piechotą od willi rodziców Nesselii.
Dom Matta był duży, ale co się dziwić skoro wujek z ciocią
są archeologami? Zarabiają kupę kasy i przywożą pamiątki z każdej podróży, a
mój durny kuzyn połowę z nich przez przypadek tłucze i zastępuje podróbami z
chińskiego sklepu – dostał tam nawet zniżkę, bo jest stałym klientem.
Weszliśmy do środka bez pukania, mimo że Ness upierała się,
aby zapukać. W środku panował bałagan, ale całkiem znośny, bo raz, kiedy
urządził imprezę jego willa przypominała wysypisko śmieci, najgorsze było to,
że musieliśmy to później posprzątać pod przymusem cioci i wujka, którzy wrócili
i zobaczyli cały ten bajzel.
Matt razem z Liamem i Luke’ m siedzieli przed telewizorem i
grali – Lucas leżał oparty o klatę swojego ojca, który zawsze był cienki w
grach wideo.
-Cześć. –Rzuciła Ness zwracając uwagę chłopaków na nas.
-Musimy pogadać. –Dodałem bez ceregieli.
-Danielle jest w kuchni. Gotuje obiad. –Oznajmił mój kuzyn,
dlatego też Blondyneczka zaraz po cmoknięciu mnie w policzek poszła we wskazane
miejsce. –Więc? –Zapytał, wciskając pauzę i przenosząc całą uwagę na mnie.
-Załatwię to z Zackiem. –Powiedziałem pewnie siadając w
fotelu.
-Nie pieprz, Malik. –Warknął Liam. –Williams powiedział jak
chcesz załatwić tą sprawę, a my jesteśmy pieprzonym ubezpieczeniem, gdybyś
robił jakieś przekręty. –Wywróciłem oczami.
-Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem obietnicy? –Anderson już miał
się odezwać, ale zatrzymałem go gestem ręki. –Nie odpowiadaj. Chodzi o to, że
nie będziecie brali udziału, ale potrzebuję waszej pomocy. –Spuściłem głowę,
którą objąłem dłońmi. Nie mam w zwyczaju i nie lubię prosić innych o pomoc.
Nienawidzę okazywać słabości, ale w tej sprawie musiałem mieć alibi.
-O co chodzi? –Pytanie wypadło z ust ciemnego blondyna.
-O Ness. –Wzruszyłem ramionami, mówiąc szeptem, aby będące w
kuchni kobiety nas nie usłyszały. Myślałem nad tym długo i nie mogę jej
stracić. –Jeśli wezmę udział to mnie zostawi i znienawidzi, a jeśli nie wezmę
udziału ten kutas się od nas nie odwali.
-Jak mamy ci pomóc, huh? –Zagaił Matt.
-Ona jest przekonana, że jadę na Dakar, dlatego będziecie
mnie informować, gdyby zaczęła coś podejrzewać.
-Czekaj, czekaj… -Zaczął spokojnie Payne. –Cały ten cyrk z
Dakarem jest po to, żeby…
-Zack ma mi za złe, że przespałem się z jego zdzirowatą
dziewczyną Evie, która usunęła ciążę, bo myślała, że jest dla mnie kimś
wyjątkowym.
-To psychol, poza tym ja też rżnąłem tą sukę. –Wzruszył
ramionami Matthew. –Była przeciętna i cały czas bawiła się moim kutasem.
-Nie chcę tego słyszeć, Matt. –Mruknąłem z obrzydzeniem. Nie
mam zamiaru słychać jego opowiastek, jak to Evie mu obciągała. –Idę zadzwonić.
–Poinformowałem, po czym wstałem i wyszedłem na taras. Szybko wybrałem numer do
Williamsa i przycisnąłem komórkę do ucha usadawiając się na balustradzie.
-Mów, Malik. –Rozkazał zaraz po pierwszym sygnale.
-Powiedziałem, że się zgadzam, a ty wciągasz w to moją
rodzinę, kutasie. –Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
-Nie znam cie od wczoraj, a ten twój ponadprzeciętny umysł…
-Cmoknął. –Jest tylko twoją największą wadą, bo uważasz, że możesz uratować
wszystkich. Mii nie uratowałeś. –Zaśmiał się, a mój puls przyśpieszył.
-Nie masz prawa wymawiać nawet imienia mojej siostry,
jarzysz?! –Warknąłem wściekły. Za kogo ten kutas się uważa, do diabła?!
-Woah, spokojnie… -Kolejna salwa śmiechu opuściła jego usta.
–Zapomniałeś, że mogę wystawić ci Maxa?
-Jedyne, co możesz mi w tej chwili dać to słowo, że
odpierdolisz się od mojej rodziny, przyjaciół i dziewczyny.
-Po wyścigu, ale potrzebuję…
-Liam musi pomagać Danielle, a Matt będzie opiekować się Ness,
więc… Mówię ci, że oni nie pojadą.
-To nie ty ustalasz warunki.
-Zasady nie obowiązują, zapomniałeś? –Odpowiedziała mi
cisza.
-Niech będzie, znaj moją dobrą wolę, Malik. –Wyznał po
cholernie długich minutach. –Bądź jednak pewny, że jeśli będziesz kombinował to
odbiorę ci wszystko, na czym ci zależy. –Dodał, po czym się rozłączył.
Wróciłem do salonu, gdzie siedziały już Danielle, Ness oraz
moja kuzynka Carly i rozmawiały z chłopakami.
-I jak? –Zagaił Anderson.
-Załatwiłem to, jest spoko.
-O, co chodzi? –Zapytała z podejrzaną miną Ness.
-Gadałem z Williamsem i odwołał obowiązkowy udział Liama i
Matta z Race Of The Death.
-Jak tego dokonałeś?
-Mówiłem ci, że też mam tego gnoja w garści. –Uśmiechnąłem
się lekko, po czym ucałowałem czoło mojej kobiety. –Wracajmy do domu, muszę się
jeszcze spakować.
-Okay…
_______________________________
Błędów raczej nie powinno być... NIE POWINNO, ale zawsze mogłam czegoś nie zauważyć...
Rozdział niby smutny niby nie... Teraz będą same smuty, może trafi się jeden wesoły, ale tego nie jestem pewna...
Ostatnio miałam problem, bo jedna osoba zrobiła mi niezły rozpierdol w życiu i do tej pory mam załamania oraz obwiniam się za pewne rzeczy, którym winna nie jestem... Zresztą nie ważne...
~Miej wyjebane, a będzie ci dane - czekam aż będzie mi dane xdd
Z obserwujących odeszły dwie osoby, dlatego nie wiem co robię źle...
Dziękuję osobom, które zostały i które komentują, bo dodaje mi to kopa i motywacji ;**
Miłego dnia ;**