niedziela, 11 października 2015

XXII. What Do You Mean?




„Czas był dla niego bez znaczenia, gdy był z nią. Lata, dni i tygodnie zlewały się w jedno, liczyła się tylko jej dłoń w jego dłoni.”




Zayn


Obudziłem się znacznie wcześniej niż zwykle, a to wszystko, dlatego że Ness, gdzieś się wybierała. Gwałtownie uniosłem powieki, kiedy chciała się wyswobodzić z moich objęć.
-Dokąd? –Mruknąłem.
-Do ubikacji, śpij. –Zbyła mnie gestem ręki, a ja ją puściłem, aby mogła załatwić swoje potrzeby i wróciłem do snu.
~***~
Obudziły mnie pocałunki składane na mojej klatce piersiowej, dlatego od niechcenia znowu otworzyłem oczy.
Nessela siedziała na mnie okrakiem i wielkim uśmiechem na twarzy, który sprawił, że ten dzień zaczął się cholernie dobrze.
-Która godzina?
-Dziesiąta, śpiochu. –Uniosłem zszokowany brwi. Jakim cudem może być dziesiąta skoro zwykle wstaję o szóstej, czasami o siódmej?! –Zrobiłam ci śniadanie. –Poinformowała, a później złapała za tacę i ustawiła ją na moim brzuchu.
-To ja powinienem tobie robić śniadanie i pokutować za bycie sukinsynem. –Stwierdziłem, co spotkało się tylko z wywróceniem oczami blondynki.
Podciągnąłem się powoli, żeby niczego nie wylać, ani nie zrzucić, a później złapałem za widelec, którym zacząłem zjadać jajecznicę, karmiąc przy okazji moją ukochaną. Kiedy już zjedliśmy ten cały najważniejszy posiłek dnia, poleniuchowaliśmy do dwunastej. Generalnie wygłupialiśmy się, uprawialiśmy seks i łaskotaliśmy. Później poszliśmy razem wziąć kąpiel, po której się ubraliśmy i zabrałem moją przepiękną kobietę w moim pięknym i najszybszym na świecie samochodzie do Daisy na obiad.
-Co chcesz robić później? –Zapytała Donavan. –Dzisiaj wyjątkowo nie będę się z tobą kłócić i będę robiła wszystko, na co będziesz miał ochotę.
-Serio?- Uniosłem lewą brew nie do końca wierząc w jej słowa. Nessela Donavan nie byłaby sobą, jeśli nie wyraziłaby chociażby nutki oburzenia, kiedy coś nie idzie po jej myśli, a teraz tak zwyczajnie oznajmia mi, że bez narzekań będzie robiła to, na co ja mam ochotę? To nie jest możliwe.
-Tak. –Zakończyła pewnie temat. –Ubrudziłeś się. –Złapała za serwetkę, którą przejechała po moim policzku i brodzie.
-Wycierasz mnie jak mama. –Mruknąłem lekko zażenowany – bądź, co bądź byliśmy w kawiarni, gdzie jest dość sporo ludzi, a ona zachowuje się jakbym miał sześć lat i nie potrafił się sam wytrzeć – a w odpowiedzi dostałem przeuroczy chichot, którego mógłbym słuchać bez przerwy. –Zabiorę cie na tor.
-Myślałam, że zawsze jeździsz sam?
-Chyba pora to zmienić, bo jeśli chcę twojego szczęścia to muszę nauczyć się sobie ufać, a to będzie jedna z tych rzeczy, które są na mojej liście.
-Masz taką listę? –Przytaknąłem. –Co na niej jeszcze jest?
-Dużo rzeczy. Kiedyś przewiozę cie na motorze. –Sarnie oczy błysnęły radosną iskierką. –Przepraszam za wczoraj. –Mruknąłem kolejny raz, bo było mi kurewsko wstyd, że tak źle się zachowałem wobec tej cudownej dziewczyny.
Ja… Może to zabrzmi cholernie żałośnie… Wyjdę na cipę, ale boję się, że przez ten Race Of The Death stracę Ness. Ogarnia mnie strach, że to kłamstwo może przelać czarę goryczy i wyczerpać limit moich błędów, a wówczas ona mnie zostawi. Bo, bądźmy szczerzy, ile razy można komuś wybaczać, skoro ta osoba cały czas robi to samo? Z drugiej strony, jeśli nie wezmę udziału i nie przystanę na warunki Zacka to on… Powiedział, że ją zabije na moich oczach. Nie chcę, żeby jeszcze Nessela ponosiła konsekwencje moich błędów, dlatego jeśli mam wybierać, kto umrze bez wahania wskażę na siebie. Jeszcze nigdy w życiu nikogo tak bardzo nie kochałem jak Ness i jestem gotów oddać życie za jej bezpieczeństwo… Jej i Darcey.
-Ja też przepraszam za…
-Ness, proszę. –Przerwałem blondynce.
Dla mnie to też było trudne dowiedzieć się, że gdybym przestał być chujem nasze dziecko by żyło. Mogłem pójść na te pieprzone łyżwy. Mogłem nie zachowywać się jak kutas. Mogłem po niej nie krzyczeć jak skończony sukinsyn… Może wtedy nie byłaby wściekła i może wtedy nie wywróciłaby się na tym cholernym lodowisku. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
-Obiecuję ci, że po tym wyścigu wszystko się ułoży. Będziemy szczęśliwi. Będziemy mieli własny dom z ogrodem, tak jak zawsze chciałaś. Będziemy mieli dzieci, które będą jeździć na łyżwach jak ty lub będą się ścigać jak ja. Będziemy mieli jeszcze jednego psa. Będziemy mieli cholernie duże łóżko. A wieczorem, kiedy wrócisz z kancelarii będę na ciebie czekał z kolacją. Masz moje słowo. –Na idealnych usteczkach Donavan pojawił się przeuroczy uśmiech, na który starałem się odpowiedzieć, ale było to kurewsko trudne, bo nie mogłem jej tego zagwarantować. Nie bez przyczyny ten rajd nazwano wyścigiem śmierci. To znaczy… Nie boję się tego, co może mi się stać. Nie boję się śmierci. Boję się, że Nessela złamie mi serce, a wtedy będę umierał od środka.
-Masz już wszystko zaplanowane? –Zapytała lekko zdziwiona blondynka.
-Ostatnio sporo nad tym myślałem.
-Och, a więc naprawdę traktujesz nas poważnie. –Podekscytowana zagryzała dolną wargę, na co zmarszczyłem brwi.
-Myślałaś, że znowu się tobą bawię? – Tym razem jasnobrązowe oczy spojrzały w dół. –Ness, mówiłem ci już, że wszystko miało na celu zapewnienie wam bezpieczeństwa. Kocham cie jak wariat i zawsze będę podejmował nawet najgłupsze decyzje bylebyś ty i Darcey były w stu procentach bezpieczne. Niezależnie od wszystkiego zawsze będziesz jedyną kobietą, dla której mogę nawet umrzeć…
-Nawet tak nie mów! –Zaprotestowała. –Nie chcę, żebyś kiedykolwiek ryzykował dla mnie życiem, rozumiesz? –Warknęła wściekła.
-Czy mi się wydawało, czy ty dzisiaj miałaś być dla mnie miła?
-To nie jest śmieszne, Malik. –Uniosłem dłonie na wysokość twarzy. Ja wcale nie żartuję, ale zobowiązała się. –Jeśli dowiem się, że wystawiałeś się na pewną śmierć, żebym to ja była bezpieczna… Nie będzie już nas, rozumiesz? –Zmarszczyłem brwi. Mam wybierać pomiędzy życiem w ciągłym strachu, że coś może jej się stać ze strony Zacka, a zapewnieniem jej bezpieczeństwa kosztem własnego szczęścia? To chyba logiczne, co wybiorę.
-Oczywiście. –Uniosłem lewy kącik ust, a potem złapałem za prawą dłoń mojej dziewczyny, którą przyciągnąłem do ust i ucałowałem jej wierzch. –Możemy już jechać?
-Mhm. –Wstaliśmy, a ja zostawiłem pieniądze za obiad na stoliku, po czym opuściliśmy lokal wcześniej żegnając się z Marisą.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę toru, gdzie mam treningi.
Dziś był tam tylko Tim, którego poprosiłem, żeby przygotował dla mnie auto. Czekał na nas bolid formuły 1, ponieważ teraz to właśnie do takiego typu zawodów się przygotowuję, ponieważ pod koniec miesiąca – jak również i Race Of The Death – odbywa się Dakar. Patrząc na to z tej perspektywy to nie skłamałem mówiąc, że biorę w nim udział, dlatego Ness nie może mieć mi tego za złe.
-Ty chyba sobie ze mnie żartujesz, Zayn. –Stwierdziła przerażona blondynka patrząc na mnie z kpiną w oczach oraz ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
-Niezupełnie, chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
-Chyba zrobię to, co ty i złamię obietnicę. –Mruknęła pod nosem oraz z chytrym uśmieszkiem.
-Okay, tylko chodzi o to, że ja mam nieco więcej siły od ciebie. –Wzruszyłem lekceważąco barkami, a później jednym płynnym ruchem przerzuciłem sobie Donavan przez ramię i ruszyłem w stronę wyścigówki. Przez cały odcinek drogi do Tima, który sprawdzał czy z wozem wszystko jest w porządku, Ness krzyczała jak to bardzo mnie nie cierpi oraz uderzała pięściami w moje plecy. –Cześć, Tim. –Przybiłem sztamę z moim kumplem, a potem poszedłem do pomieszczenia, gdzie dopiero ustawiłem Nesselę.
-Nie wsiądę tam, Zayn. –Tupnęła nogą o posadzkę.
-Jeśli mnie kochasz, to wsiądziesz.
-TO jest szantaż. Kocham cie, ale chcę jeszcze pożyć.
-Ranisz mnie, kobieto. –Mruknąłem kładąc prawą dłoń na sercu. –Jestem genialnym kierowcą, a twoje słowa są jak noże.
-Dlaczego ty tak bardzo kochasz ryzykować?
-Lubię adrenalinę i wolność, a dzisiaj połączę to wszystko z miłością do ciebie, ale musisz mi na to pozwolić. –Dwudziestolatka przez dłuższą chwilę wahała się i wyglądało, jakby walczyła ze zdrowym rozsądkiem, a pragnieniem życia chwilą. W tym czasie, kiedy ona nadal się zastanawiała, ja przebrałem się w kombinezon, a później zabrałem jeszcze jeden i znowu spojrzałem na moją dziewczynę.
-Dawaj ten pieprzony strój. –Westchnęła zrezygnowana, wyrywając ubiór z moich dłoni.
-Mam ci pomoc? –Zapytałem starając się powstrzymać uśmiech, który cisnął mi się na usta.
-Już ty się lepiej nie zalecaj. –Wycedziła przez zaciśnięte zęby, wkładając najpierw nogi, a później dłonie, na końcu zapinając suwak.
-Wyglądasz seksi. –Stwierdziłem rozmarzony, co spotkało się jedynie z wywróceniem oczami. Zgarnąłem z blatu jeszcze dwa kaski, z czego jeden obowiązkowo musiała włożyć Ness, a drugi ja – pieprzone przepisy BHP. –Ubieraj.
-Nie rozkazuj mi, Malik. –Mruknęła z mordem w oczach. –Chcę ci tylko przypomnieć, że jeśli mnie zabijesz w tym długim samochodzie to nie urodzę ci dzieci.
-Primo to jest bolid, secondo powinnaś mi ufać, tre, jeśli przeżyjesz to zerżnę cie w tym kantorku.
-Quattro rżnąć to możesz drzewo, cinque zaufanie nie ma tutaj nic to rzeczy, sei jeden chuj, co to za auto. –Powiedziała chowając swoje blond włosy pod kaskiem, a potem łapiąc mnie za dłoń i wyprowadzając z pomieszczenia.
-Malik, nie możecie jechać razem…
-Ja mogę wszystko, Tim. –Zakończyłem temat i wsiadłem do bolidu biorąc na kolana blondynkę.
-Nie chcę jeszcze umierać.
-Nie zachowuj się jak baba Ness, bądź jak facet.
-Jestem kobietą, jakbyś nie zauważył. –Warknęła oburzona. –Wątpię, że chciałbyś ze mną być, gdybym miała penisa.
-Jak ja kocham ten twój cięty języczek. –Mruknąłem z przekąsem uruchamiając silnik. –A potem wciskając gaz do dechy i wprawiając bolid w ruch.
Jechaliśmy dość szybko – wiem, że jeśli bym nieco podrasował tą furkę mogłaby śmigać jeszcze szybciej – a Ness wbijała paznokcie w moje uda. Bolało jak diabli, o wiele bardziej wolałem, gdy drapała mnie aż do krwi w plecy, bo wtedy to mnie cholernie podniecało.
Wreszcie po zrobieniu dwudziestu okrążeń zatrzymałem się na miejscu startowym, a blondynka szybko opuściła moje kolana.
-Jesteś… Nienormalny. –Stwierdziła zdejmując kask i patrząc na mnie ze strachem w oczach, ale jej potargane na wszystkie strony włosy sprawiały, że ten widok mnie rozczulał. –Chcesz zabić nie tylko mnie, ale i siebie?
-To była tylko zabawa.
-To nie jest zabawne! –Wrzasnęła, po chwili wybuchając płaczem i uciekając w stronę kantorka.
Co, do diabła?!
Zmieszany zgasiłem silnik i wysiadłem. Zdjąłem z głowy kask, a potem trzymając go w dłoni ruszyłem za moją dziewczyną. Niepewnie wszedłem do pokoiku, gdzie roztrzęsiona Donavan próbowała się wydostać z czarno czerwonego kombinezonu.
-Ness? –Zapytałem niepewnie podchodząc powoli jeszcze bliżej niej, ale kiedy mnie zobaczyła instynktownie cofnęła się w tył i robiła to aż do momentu, gdy jej plecy zetknęły się ze ścianą.
-Nie podchodź. –Zagroziła drżącym głosem, wystawiając dłoń, która miała mnie powstrzymać, ale nie wykonała swojego zadania, bo już po paru sekundach trzymałem twarz dwudziestolatki w swoich rękach. –Zostaw mnie. –Błagała przez łzy.
-Co zrobiłem? –Zadałem pytanie szeptem. –Proszę, powiedz.
-Daj mi spokój.
-Nie mogę. –Warknąłem wściekły przykładając dłonią w ścianę tuż nad jej głową. –Nie mogę. –Dodałem zrezygnowany spokojniejszym tonem. –Czemu płaczesz?
-Bo teraz wiem, że mogę cie stracić. –Wyłkała, pociągając noskiem. –To nie jest zabawa, Zayn. Możesz zginąć, a ja tego nie chcę. Nie przeżyję, jeśli skończysz jak Louis…
-Hej, hej, hej… -Zacząłem szybko, znowu ujmując jej buźkę i patrząc głęboko w oczy. –Popatrz na mnie. –Poprosiłem, kiedy odwróciła wzrok. –Nic mi nie będzie robię to od piętnastego roku życia, nigdy nie przegrałem…
-Co nie oznacza, że jesteś niezniszczalny.
-Nie jestem amatorem i powinnaś już dawno wiedzieć, że nigdy nie daję się zaskoczyć.
-Ale to jest niebezpieczne. –Kolejny raz wybuchła płaczem, ale teraz przyległa swoim drobnym ciałkiem do mojego torsu, dlatego też przycisnąłem jej głowę bliżej swojego serca i ucałowałem ją.
-Nie stracisz mnie, rozumiesz? Ja zawsze będę do ciebie wracał niezależnie od tego, jak bardzo będę poobijany i zmasakrowany.
-Ale…
-Bez żadnych ale, Ness. Przyjmij do wiadomości, że cie kocham. Przy tobie czuję się bezpiecznie, jak w domu, a do domu zawsze się wraca. Klnę się na życie, że zawsze do ciebie wrócę nawet, jeśli nie będziesz tego chciała, ja będę zawsze blisko ciebie, dobra? –W odpowiedzi dostałem jedynie przytaknięcie, dlatego teraz odważyłem się ją nieco odsunąć i spojrzeć w jej świecące oczka. –Jesteś sensem mojego życia i to się nigdy nie zmieni, Blondyneczko.
-Obiecaj, że wrócisz żywy z Chile. –Błagała desperacko ciągnąc za materiał, który miałem na sobie.
-Masz moje słowo.
-Zayn, jeśli tym razem złamiesz tą obietnicę znienawidzę cie.
-Rozumiem.
-Mówię poważnie, jeśli blefujesz i wcale nie jedziesz na Dakar nie będziesz miał, do czego wracać. –Zmarszczyłem brwi szczerze zdziwiony słowami Ness.
-O czym ty… ?
-Rozmawiałam z Mattem dziś rano i powiedział, że dostał tak jak Liam zaproszenie na ten cały rajd śmierci, a skoro oni to ty zapewne też, dlatego jeśli Dakar jest tylko przygrywką… -Pokiwała głową na boki. –Nie będziemy już razem, a dzisiejszego dnia widzisz mnie po raz ostatni.
Przynajmniej będzie bezpieczna, jeśli wygram.
-Jadę do Ameryki Południowej, Maleńka. –Zaśmiałem się pod nosem, całują ją szybko w usta. –Co do Matta i Payne’ a, czy oni biorą udział?
-Tak. Williams powiedział, że jeśli Liam nie wystartuje to zabije Dani i Luke’ a, a Matt chce w ten sposób chronić swoją siostrę. –Kurwa! –Powiedz mi szczerze, dlaczego przestał szantażować ciebie? –Bo przystałem na jego warunki bez ceregieli.
-Ja też mam na niego kilka haków, więc nie miał wyjścia. Możemy jechać dalej?
-Dokąd?
-Gwarantuję, że tym razem spodoba ci się o wiele bardziej, ale muszę ci zawiązać oczy. –Poinformowałem wyjmując z kieszeni jeansów chustę, którą przewiązałem blondynce oczy. Sam poskładałem kombinezony i odłożyłem na blat, a później wziąłem na ręce Donavan i zaniosłem do samochodu.
Muszę pogadać z Payne’ m i moim kuzynem, a już w szczególności z tym kutasem Williamsem, bo złamał warunki naszej umowy. Miał nie wciągać w to nikogo oprócz mnie. Miał, do cholery zostawić moich bliskich w spokoju. To ze mną ma problem, a nie z Liamem, Dani, Luke’ m, Mattem, Ness, Darcey czy Carly. Załatwię to wszystko jeszcze dzisiaj, a moi przyjaciele nie będą musieli ryzykować.
Zatrzymałem się pod halą Valerie, gdzie znowu wziąłem na ręce Nesselę i zaniosłem do środka. Usadowiłem ją na ławce w szatni, a sam poszedłem do Scotta po dwie pary łyżew, z czego jedną ubrałem sobie, a drugą mojej dziewczynie.
-Mogę już zdjąć?
-Tak. –Odpowiedziałem po dłuższej chwili, głośno wzdychając. Nadal nie wierzę, że to dla niej robię. Kompletnie nie potrafię jeździć na tym cholerstwie. Nie chcę, żeby Ness się ze mnie śmiała, jak to zwykle robiła Mia, kiedy to zmuszała mnie do pójścia z nią na lodowisko.
-Poważnie?! –Zapytała szczerze zdziwiona oraz podekscytowana, dlatego zagryzając obie wargi pokiwałem pionowo głową. –Ale czemu?
-Bo cie kocham i chcę, żebyś była szczęśliwa. –Na bladoróżowych usteczkach Donavan pojawił się cień uśmiechu, kiedy wstała i musnęła moje wargi. Dwudziestolatka splotła nasze dłonie i prowadziła mnie w stronę tafli, gdzie miał się zacząć mój największy koszmar – to była jedyna czynność, której nie potrafiłem zrobić, poza polizaniem się w łokieć oczywiście, bo tylko Matt miał takie giętkie kości, żeby to zrobić.    
Powoli wszedłem za młodą kobietą na śliską nawierzchnię ledwo łapiąc równowagę, ale na całe szczęście ona mnie złapała i posłała leciutki uśmiech.
-Nie umiem…
-Nie szkodzi. –Wtrąciła. –Pomogę ci, daj ręce. –Wystawiła obie dłonie w moją stronę stojąc do mnie przodem, dlatego je złapałem. –A teraz powoli się przesuwaj do przodu. –Wydała mi polecenie, a ja powoli starałem się do niego dostosować, co nawet będąc szczerym muszę przyznać, że mi wychodziło. –Świetnie sobie radzisz. –Pochwaliła jadąc tyłem i ciągnąc mnie przy okazji nieco szybciej.
-Nie chcę być szczerbaty, bo wątpię, że tacy faceci cie kręcą.
-Wyluzuj, zawsze możesz nosić protezę jak stare dziadki. –Uniosłem na nią brwi. Czemu, do diabła jeszcze bardziej mnie dołuje?
-Bardzo śmieszne, Ness. –Mruknąłem lekko urażony, ale szybko mi to przeszło, ponieważ mnie pocałowała. –Możesz tak robić częściej. –Uniosłem jeden kącik ust ku górze, a w odpowiedzi dostałem ten chichot zarezerwowany tylko i wyłącznie dla mnie oraz kolejnego buziaka, ale tym razem złapałem ją za tyłek lekko ściskając.
-Przestań. –Zaśmiała się kolejny raz delikatnie mnie od siebie odpychając. –Moja mama może tutaj przyjść.
-Serio?
-Mhm, codziennie ma treningi z jakąś grupą.
-Robiłaś to kiedyś tutaj? –Blondynka pokiwała przecząco głową, a ja zagryzłem dolną wargę. –A chciałabyś?
-Nie, bo tutaj jest zimno. –Zmarszczyła nosek, a ja przewróciłem oczami. –Łap mnie! –Zawołała Donavan ruszając szybko w przód. Nie wierzę, że to, do cholery jasnej robię. Popędziłem za nią całkowicie zapominając o tym, że mogę wyrżnąć jak długi. Wreszcie ją złapałem, ale przewróciliśmy się oboje – na całe szczęście ja byłem na dole.
-Złapałem, co dostanę w zamian?
-Na pewno nie to, co chodzi ci teraz po głowie, Malik. –Oznajmiła siadając na mnie okrakiem podpierając się na kolanach. –Jesteś cholernie niewyżyty.
-Bzdura!
-Doprawdy? –Dwudziestolatka uniosła brwi, podczas gdy ja swoje zmarszczyłem. Do czego ona zmierza? –Ale podoba ci się, kiedy robię tak, co? –Mruknęła seksownie, a potem złapała mnie za…
-Zabierz rękę, Ness.
-Przecież wcale nie masz ochoty na seks, więc…
-Poważnie? Łapiesz mnie za kutasa, a potem stwierdzasz, że nie mam ochoty na seks? –Zapytałem lekko poirytowany. –To tak samo jakbym ja zaczął dotykać się tutaj. –Przeniosłem swoją prawą dłoń pomiędzy jej nogi i zacząłem ocierać się palcami o jej cipkę. –Widzisz? –Stwierdziłem, gdy Blondyneczka zaczęła się wiercić. –Masz teraz chcicę.
-Nie mam chcicy. –Warknęła wzmacniając swój uścisk.
-Nie wiem czy wiesz, ale miażdżysz mi jaja, a to może przeszkadzać w robieniu dzieci.
-Ależ ty jesteś mądry. –Cmoknęła w powietrzu z wyraźnym sarkazmem. –Zawsze mogę poddać się zabiegowi…
-Ja nie mam problemów, żeby cie zapłodnić. Obiecuję ci, że jak wrócę…
-Obietnice zwykle łamiesz, kocie. –Stwierdziła pochylając się i muskając moje usta. –Zimno mi w nogi. –Zawołała szybko wstając, a później wystawiając dłoń w moją stronę, dlatego ją uchwyciłem i ustawiłem się do pionu z jej pomocą.
-Tej nie złamię.
-Wszystkie łamiesz, Zayn, ale powoli się do tego już przyzwyczaiłam, ale ostrzegam, że jeśli weźmiesz udział w wyścigu śmierci… -Pokiwała głową na boki z powagą. –Gwarantuję ci, że ostatni raz widzisz mnie na oczy.
-Nie kuś, bo jeszcze wezmę w nim udział. –Zaśmiałem się pod nosem, co spotkało się tylko z kszykiem oburzenia i radości oraz trzepnięciem mnie w brzuch.
-Świna z ciebie, Malik. –Trąciła mnie biodrem, nadal się uśmiechając. –A tak naprawdę to będę tęsknić.
-Ja bardziej, chodź skoczymy jeszcze do Matta. –Donavan przytaknęła, a potem zeszliśmy z tego niebezpiecznego terenu.
W szatni zdjęliśmy łyżwy i poszliśmy do samochodu, którym pojechałem do domu mojego kuzyna, który mieścił się jakieś dziesięć minut drogi piechotą od willi rodziców Nesselii.
Dom Matta był duży, ale co się dziwić skoro wujek z ciocią są archeologami? Zarabiają kupę kasy i przywożą pamiątki z każdej podróży, a mój durny kuzyn połowę z nich przez przypadek tłucze i zastępuje podróbami z chińskiego sklepu – dostał tam nawet zniżkę, bo jest stałym klientem.
Weszliśmy do środka bez pukania, mimo że Ness upierała się, aby zapukać. W środku panował bałagan, ale całkiem znośny, bo raz, kiedy urządził imprezę jego willa przypominała wysypisko śmieci, najgorsze było to, że musieliśmy to później posprzątać pod przymusem cioci i wujka, którzy wrócili i zobaczyli cały ten bajzel.
Matt razem z Liamem i Luke’ m siedzieli przed telewizorem i grali – Lucas leżał oparty o klatę swojego ojca, który zawsze był cienki w grach wideo.
-Cześć. –Rzuciła Ness zwracając uwagę chłopaków na nas.
-Musimy pogadać. –Dodałem bez ceregieli.
-Danielle jest w kuchni. Gotuje obiad. –Oznajmił mój kuzyn, dlatego też Blondyneczka zaraz po cmoknięciu mnie w policzek poszła we wskazane miejsce. –Więc? –Zapytał, wciskając pauzę i przenosząc całą uwagę na mnie.
-Załatwię to z Zackiem. –Powiedziałem pewnie siadając w fotelu.
-Nie pieprz, Malik. –Warknął Liam. –Williams powiedział jak chcesz załatwić tą sprawę, a my jesteśmy pieprzonym ubezpieczeniem, gdybyś robił jakieś przekręty. –Wywróciłem oczami.
-Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem obietnicy? –Anderson już miał się odezwać, ale zatrzymałem go gestem ręki. –Nie odpowiadaj. Chodzi o to, że nie będziecie brali udziału, ale potrzebuję waszej pomocy. –Spuściłem głowę, którą objąłem dłońmi. Nie mam w zwyczaju i nie lubię prosić innych o pomoc. Nienawidzę okazywać słabości, ale w tej sprawie musiałem mieć alibi.
-O co chodzi? –Pytanie wypadło z ust ciemnego blondyna.
-O Ness. –Wzruszyłem ramionami, mówiąc szeptem, aby będące w kuchni kobiety nas nie usłyszały. Myślałem nad tym długo i nie mogę jej stracić. –Jeśli wezmę udział to mnie zostawi i znienawidzi, a jeśli nie wezmę udziału ten kutas się od nas nie odwali.
-Jak mamy ci pomóc, huh? –Zagaił Matt.
-Ona jest przekonana, że jadę na Dakar, dlatego będziecie mnie informować, gdyby zaczęła coś podejrzewać.
-Czekaj, czekaj… -Zaczął spokojnie Payne. –Cały ten cyrk z Dakarem jest po to, żeby…
-Zack ma mi za złe, że przespałem się z jego zdzirowatą dziewczyną Evie, która usunęła ciążę, bo myślała, że jest dla mnie kimś wyjątkowym.
-To psychol, poza tym ja też rżnąłem tą sukę. –Wzruszył ramionami Matthew. –Była przeciętna i cały czas bawiła się moim kutasem.
-Nie chcę tego słyszeć, Matt. –Mruknąłem z obrzydzeniem. Nie mam zamiaru słychać jego opowiastek, jak to Evie mu obciągała. –Idę zadzwonić. –Poinformowałem, po czym wstałem i wyszedłem na taras. Szybko wybrałem numer do Williamsa i przycisnąłem komórkę do ucha usadawiając się na balustradzie.
-Mów, Malik. –Rozkazał zaraz po pierwszym sygnale.
-Powiedziałem, że się zgadzam, a ty wciągasz w to moją rodzinę, kutasie. –Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
-Nie znam cie od wczoraj, a ten twój ponadprzeciętny umysł… -Cmoknął. –Jest tylko twoją największą wadą, bo uważasz, że możesz uratować wszystkich. Mii nie uratowałeś. –Zaśmiał się, a mój puls przyśpieszył.
-Nie masz prawa wymawiać nawet imienia mojej siostry, jarzysz?! –Warknąłem wściekły. Za kogo ten kutas się uważa, do diabła?!
-Woah, spokojnie… -Kolejna salwa śmiechu opuściła jego usta. –Zapomniałeś, że mogę wystawić ci Maxa?
-Jedyne, co możesz mi w tej chwili dać to słowo, że odpierdolisz się od mojej rodziny, przyjaciół i dziewczyny.
-Po wyścigu, ale potrzebuję…
-Liam musi pomagać Danielle, a Matt będzie opiekować się Ness, więc… Mówię ci, że oni nie pojadą.
-To nie ty ustalasz warunki.
-Zasady nie obowiązują, zapomniałeś? –Odpowiedziała mi cisza.
-Niech będzie, znaj moją dobrą wolę, Malik. –Wyznał po cholernie długich minutach. –Bądź jednak pewny, że jeśli będziesz kombinował to odbiorę ci wszystko, na czym ci zależy. –Dodał, po czym się rozłączył.
Wróciłem do salonu, gdzie siedziały już Danielle, Ness oraz moja kuzynka Carly i rozmawiały z chłopakami.
-I jak? –Zagaił Anderson.
-Załatwiłem to, jest spoko.
-O, co chodzi? –Zapytała z podejrzaną miną Ness.
-Gadałem z Williamsem i odwołał obowiązkowy udział Liama i Matta z Race Of The Death.
-Jak tego dokonałeś?
-Mówiłem ci, że też mam tego gnoja w garści. –Uśmiechnąłem się lekko, po czym ucałowałem czoło mojej kobiety. –Wracajmy do domu, muszę się jeszcze spakować.
-Okay… 
_______________________________
Błędów raczej nie powinno być... NIE POWINNO, ale zawsze mogłam czegoś nie zauważyć... 
Rozdział niby smutny niby nie... Teraz będą same smuty, może trafi się jeden wesoły, ale tego nie jestem pewna... 
Ostatnio miałam problem, bo jedna osoba zrobiła mi niezły rozpierdol w życiu i do tej pory mam załamania oraz obwiniam się za pewne rzeczy, którym winna nie jestem... Zresztą nie ważne...
~Miej wyjebane, a będzie ci dane - czekam aż będzie mi dane xdd
Z obserwujących odeszły dwie osoby, dlatego nie wiem co robię źle... 
Dziękuję osobom, które zostały i które komentują, bo dodaje mi to kopa i motywacji ;**
Miłego dnia ;** 

niedziela, 4 października 2015

XXI. Photograph




„Jesteś mój, kocham Cię i jesteś tym przesiąknięty, wypisałam Ci to językiem na podniebieniu, pocałunkami na ciele, paznokciami na plecach.”


 Ness


-No, chodź. –Nadal zachęcałam ciągnąc za nadgarstek Zayna, który stał jak słup przed halą mamy. –Obiecałeś mi, że jeśli wygram…
-Zauważyłaś, że łamię wszystkie obietnice, które ci daję? –Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się dokładniej dwudziestodwulatkowi, który patrzył na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. –To prawda. Powiedziałem o Stanie Louisowi, wpisałem cie do Dziennika Podbojów, żebyś mnie zostawiła, kazałem Louisowi do ciebie przyjechać z tym zeszytem, ale pod tym pretekstem, bo powiedziałem, że pozna kogoś ważnego i prawdziwy powód twojego wyjazdu. Łamię każdą daną ci obietnicę, a ty nadal… -Pokiwał głową z niedowierzaniem na boki. –Jak ty to robisz, huh? Jak to robisz, że nie potrafisz znienawidzić? Jak to możliwe, że w każdym potrafisz doszukiwać się dobra? –Wzruszyłam ramionami z niewiedzy.
-To się po prostu dzieje, a teraz przestań zachowywać się jak dzieciak i chodź. –Używając całej siły pociągnęłam go w stronę mojej szafki, z której wyjęłam dwie czarne bluzy, z czego jedną podałam mojemu chłopakowi. –Mam jeszcze rękawiczki.
-Nie chcę.
-Ale tam jest zimno.
-Jestem facetem, Ness. –Mruknął niezadowolony Zayn.
-Co nie zmienia faktu, że zachowujesz się jak dzieciuch. –Podsumowałam, a później weszłam do wypożyczalni, którą otworzyłam za pomocą klucza. –Chcesz hokejówki, czy figurówki?
-Chcę łyżwy dla faceta.
-Chłopcy też jeżdżą figuro. –Wtrąciłam.
-Jestem facetem, nie chłopcem, daj mi łyżwy dla faceta. –Wywróciłam oczami, ale podałam mu odpowiedni rozmiar oraz zabrałam również swoje, które Scott miał mi naostrzyć, ponieważ płozy nieco się stępiły. –Chryste, nie mogę uwierzyć, że zgodziłem się na taką głupotę. –Pożalił się pod nosem.
-Jeśli masz naprawdę taki problem, żeby spędzić czas ze mną na tym cholernym lodowisku, to idź do domu, bo nie mam zamiaru słuchać twojego marudzenia. –Warknęłam, a później poczłapałam w stronę tafli.
Miałam dość od czasu tego ogniska u Ryana, Zayn zachowywał się jak pierwszorzędny złamas. Naprawdę! Cały czas się o coś wściekał, ale nie mogłam przecież wyjść na sukę przed jego matką oraz ojcem, których polubiłam. Tyle, że teraz byliśmy w Londynie i mogłam wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mi na sercu i kumulowało się przez te trzy dni.
Wściekła weszłam na lodową płytę i zaczęłam sunąć, najpierw powoli, ale po kilku minutach rozkręciłam się i przećwiczyłam cały swój układ.
-Siemka, Ness. –Usłyszałam przy trybunach, dlatego zwróciłam swój wzrok w tamtym kierunku.
 Przy balustradzie stał nikt inny jak Tom, który również dostał się do etapu Mistrzostw Europy, ponieważ zajął pierwsze miejsce krajowe. Tomas był wysokim brunetem o błękitnych oczach, poza tym był cholernie miłym gościem, który często trenuje tutaj razem ze mną – najczęściej dzielimy się lodowiskiem po połowie, a że każde z nas słucha swojego podkładu przez słuchawki, nie wchodzimy sobie wzajemnie w paradę. Jesteśmy takimi… Miłymi sąsiadami. Żadne z nas sobie nie zawadza.
-Heej.
-Nieźle musiałaś dowalić temu gościowi, który wyszedł stąd wkurzony na maksa. –Westchnęłam z bezsilności. –Nie chciałem cie zasmucić, Ness, ja… -Zatrzymałam go gestem ręki.
-To nie twoja wina, Tom. My… Ostatnio nam się nie układa.
-Coś poważnego? –Zapytał wystawiając w moim kierunku dłoń, którą uchwyciłam i z jego pomocą zeszłam z tafli.
-Sama nie wiem. –Mruknęłam przygnębiona, siadając obok Boltona. Dwudziestolatek podał mi kubek, który po chwili wypełnił ciepłą herbatą, za co podziękowałam lekkim i nieco wymuszonym uśmiechem. –Mieliśmy nieco trudny okres, nasz przyjaciel zmarł i… -Pokiwałam głową na boki. –Nie chcę o tym mówić.
-Nie musisz, nie wymagam tego od ciebie. Chcesz ciastko? –Zapytał podając mi plastikowy pojemnik z jabłecznikiem, dlatego zmarszczyłam brwi ze zdziwienia. Co to, do cholery jest?! –Moja siostra piekła, nie powinnaś się otruć…
-Nie chodzi o to, zastanawiam się, co ty jeszcze chowasz w tym plecaku. Jakiś mini kramik, czy coś? –Mimo niechęci cichy chichot opuścił moje usta.
-Hush, nie mam licencji. –Mruknął poważnie. –A tak serio, to akurat jechała do babci, dlatego podkradłem jej kilka kawałków. Lubię szarlotkę. –Stwierdził, a później w ciszy zaczęliśmy zjadać ciasto, które popijaliśmy herbatką z miodem. –Proszę. –Podał mi serwetkę… Wyjętą ze swojego małego bazarku. –Idziemy pojeździć? –Przytaknęłam, a później weszliśmy na śliską nawierzchnię, jednak wcześniej Tom podłączył swój telefon do głośnika, który miał w plecaku. Cała hala wypełniła się melodią Foo Fighters. –Lubię ich, a ty czego słuchasz?
-The Frey, Miley Cyrus i Eda Sheerana, czasem też Chrisa Browna, bo Zayn ma jego płyty w samochodzie. –Oznajmiłam, po czym poświęciłam całą swoją uwagę jeździe.
To była moja jedyna chwila, żeby jakoś odreagować. To było pewne, że jak wrócę do domu to albo wdam się w kolejną dyskusję z Zaynem, w której wyrzucamy wszystko, co nas wkurza i przez tego kretyna wyżyję się na mojej malutkiej Darcey.
-Kurwa mać! –Wrzasnęłam, kiedy runęłam na zimną powierzchnię. Na całe szczęście zdążyłam zasłonić przed upadkiem twarz.
-Ness, nic ci nie jest?! –Zapytał podjeżdżając bliżej mnie przerażony Tom, który pomógł mi wstać.
-Jest… Dobrze.
-Chyba raczej nie, bo krwawisz. Jesteś w ciąży?
-Żartujesz sobie ze mnie?! –Zawołałam naprawdę wkurzona spoglądając na moje nogi, po których ściekała krew. –Jasna cholera. –Zabluźniłam wystraszona nie na żarty.
-Zabiorę cie do szpitala. –Przytaknęłam, a później oboje ruszyliśmy szybko w stronę szafki, gdzie zdjęłam łyżwy w łapiąc za swoje sandałki pobiegłam za Boltonem do jego samochodu.
Ręce cholernie mi się trzęsły, nie potrafiłam nawet wybrać numeru do Adasia.
-Uspokój się. –Powiedział brunet, po czym zabrał moją komórkę. –Do Adama? –Pokiwałam pionowo głową, a po chwili odzyskałam swój telefon. Mój brat nie odbierał, a ja denerwowałam się coraz to bardziej. Odbierz ten pierdolony telefon, dupku!
-Co, jest?
-Musisz przyjechać do szpitala, ja mam… Problem.
-To coś poważnego? Coś z Malikiem czy Darcey?! Gdzie, do diabła jesteś?! –Och, teraz to się zaczął martwić.
-Chodzi o mnie. –Powiedziałam i szybko się rozłączyłam. –Jak to możliwe?
-Sądziłem, że wiesz jak się robi dzieci…
-TOM, BĄDŹ POWAŻNY. –Wycedziłam wciekła, mimo że mój głos drżał niczym szarpnięta struna gitary.
-Przepraszam, ale pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Moja dziewczyna, jeszcze nigdy nie była w ciąży.
Po jakiś piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Na recepcji zaraz wsadzili mnie na wózek i zawieźli na salę segregacji, a kilka minut później przyszła lekarka. Zapytała jak doszło do tego wypadku, dlatego wszystko jej streściłam, a właściwie powiedziałam, że zaryłam jak długa. Przewiozła mnie na badanie ginekologiczne, gdzie okazało się, że… To był czwarty tydzień. Popłakałam się. Może nie planowałam tego dziecka, ale żałowałam, było mi cholernie przykro, źle i byłam wkurzona, bo gdybym nie dała się ponieść emocją to prawdopodobnie ta mała istotka nadal by żyła.
Ostatecznie pani West zostawiła mnie kilka godzin na obserwacji oraz zrobiła podstawowe badania. W tym czasie zdążył przyjechać Adam. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. Jedyną rzeczą, której teraz pragnęłam najbardziej w calusieńkim świecie była samotność. Przez własną lekkomyślność odebrałam życie takiej maleńkiej Fasolce. Jestem podła.
-Powiedz, co się, do cholery stało i przestań ryczeć! –Wrzasnął poirytowany Donavan, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając mną w celu oprzytomnienia, ale wybuchłam jeszcze większym szlochem. –Nie chciałem krzyczeć, po prostu się o ciebie martwię, Mała. – Mruknął spokojniej przytulając mnie bardziej do swojej klatki piersiowej oraz opiekuńczo gładząc moje włosy dłonią.
-Wywróciłam się na lodowisku… -Wyłkałam, podejmując jednak próbę zwierzenia mu się. –Okazało się, że… Ja byłam w ciąży, Adaś.
-Ty chyba nie…? –Wystraszony potrząsnął powoli głową na boki, ale jedynym czynem, na jaki było mnie w tej chwili stać był spotęgowany płacz oraz kilkakrotne przytaknięcie. –Boże, Nessiu… -Uścisk się wzmocnił. –Tak, cholernie mi przykro…
-J- ja nawet nie miałam pojęcia…    
-Chryste… -Westchnął przerażony. –Hush, nie płacz, błagam. –Jęknął żałośnie jeszcze bardziej wzmacniając uścisk. –Gdzie jest Malik? –Pokiwałam przecząco głową. –Zadzwonię po niego…
-Nie chcę go tutaj. –Powiedziałam na jednym wdechu i bez zająknięcia. Nie będę z nim rozmawiać, nie teraz, kiedy znowu się pokłóciliśmy i to o błahostkę. Nie powiem mu, że przez wściekłość na niego zabiłam coś, co razem stworzyliśmy. Naszą Fasolkę. Dziecko. Maleńką bezbronną istotkę. On mnie za to znienawidzi. Ja sama się za to nienawidzę.
-Czemu? –Zdziwiony odsunął mnie nieco, aby móc spojrzeć mi w oczy. Z jego tęczówek była ciekawość i chęć poznania prawdy na nurtujące go pytania. –Skrzywdził cie? –Nagle jego fascynacja zamieniła się w złość. –Zabiję go, jeśli…
-Przestań. –Wywróciłam oczami. –Po prostu mamy nieco inne poglądy na dotrzymywanie obietnic.
-Zawsze się ich dotrzymuje. –Podkreślił szatyn.
-To przetłumacz to Malikowi, bo obiecał pójść ze mną na łyżwy.
-Pogadam z nim.
-Daj temu spokój, Adaś. –Rozkazałam, wycierając mokre od łez policzki. –Gdzie jest Darcey?
-Z ojcem, powiedział, że zabierze ją do firmy.
-Po jaką cholerę?
-Nie wnikam w to. Zabiorę cie gdzieś, żeby poprawić ci humor.
-Do domu? –Zapytałam pełna nadziei, że nigdzie nie będzie mnie ciągał, bo szczerze nie miałam na to ochoty. Pragnęłam zaszyć się w domu i poddawać się pierwszym oznakom depresji pod kocem, wgapiając się w telewizor. Zresztą… Mam już w tym doświadczenie. Od wyjazdu do Włoch, poprzez chwilowe załamanie, kiedy okazało się, że nie będę studiować, zerwanie z Malikiem, a kończąc na śmierci Louisa. Nie zrobię sobie krzywdy, tylko najzwyczajniej w świecie się nad sobą po użalam.
-Nie. Pójdziemy do… -Wykrzywił twarz, jakby właśnie cofały mu się wymioty. –Ko… Ko… Kosmetyczki. –Zatrząsł się z przerażenia mój brat. –Zrobisz sobie paznokcie i ten cały masaż relaksacyjny.
-Ale ja nie chcę.
-Uwierz, ja też nie, ale nie pozwolę, żebyś znowu miała to całe załamanie. Rusz tyłek i lecimy.
-Nie mogę tak iść. –Wskazałam na zakrwawione spodenki.
-Zawiozę cie do domu, przebierzesz się i pojedziemy. –Niechętnie na to przystanęłam.
Adam poszedł po mój wypis, a później według planu pojechaliśmy do mojego mieszkania, gdzie postanowiłam, że wezmę szybki prysznic. Po tej czynności ubrałam na siebie czystą czarną bieliznę, letnią, kremową sukienkę przez kolano bez ramiączek oraz cieniutki jasnobrązowy sweterek z rękawem trzy czwarte. Lekko się pomalowałam, a włosy szybko splotłam w kłosa, który swobodnie spływał po moim lewym ramieniu. Psiknęłam się jeszcze perfumem, a później wyszłam do Donavana, który opróżniał mi lodówkę.
-Naprawdę nie wolałbyś posiedzieć ze mną w domu? –Zapytałam, modląc się w duchu, żeby odpowiedział Jasne, że tak, Nessiu.
-Nie, idziemy. –Powiedział z pełną buzią, a następnie chwycił za mój nadgarstek i zaprowadził w stronę szafki, która stała niedaleko drzwi wyjściowych. Wyjęłam flegmatycznie jasne balerinki, a potem równie powoli wyszłam na korytarz, kiedy to Adaś zamykał drzwi na klucz. W przeciwieństwie do mojego brata kulturalnie zeszłam po schodach na parter, a później poszłam za nim do Range Rovera, którym zawiózł mnie do najlepszego salonu kosmetycznego w całym cholernym Londynie.
Nie chodzi o to, że się nie cieszę, bo Adama naprawdę ciężko jest namówić na taki rodzaj przyjemności spędzania czasu wolnego, ale dziś chodziło o okoliczności. Jak, do diabła miałam czerpać radość, kiedy dosłownie kilka godzin temu straciłam dziecko?! To było cholernie złe. Jak mogę tak beztrosko pójść sobie do kosmetyczki po tym, jak zabiłam niczemu winną istotkę, do której poczęcia się przyczyniłam?! Jestem naprawdę okropną osobą.
-Czy faceci też tak mogą? –Z zamyślenia wyrwał mnie głos Adasia, który właśnie napastował pytaniami jakąś rudowłosą kobietę.
-Oczywiście, wielu mężczyzn decyduje się na manicure, żeby zadbać o swoje dłonie.
-Nie wyjdę na geja?
-Wiele ci nie brakuje. –Mruknęłam pod nosem, a pani, która zajmowała się moimi paznokciami zachichotała cichutko.
Po jakiś trzydziestu minutach poszliśmy oboje na relaksujący masaż ciepłymi kamieniami. To ukoiło w maleńkim stopniu moje zszarpane nerwy, ale nadal pragnęłam zaszyć się w domu pod kocem i przytulać do siebie swoją malutką córeczkę, którą na całe szczęście mam.
-Nie było aż tak źle, co? –Szturchnął mnie biodrem szatyn, a ja całkowicie wyrwana z kontemplacji wpadłam na słupek.
-Popieprzyło cie już do reszty? –Warknęłam wściekła, ale chwilę później pożałowałam tego wybuchu widząc smutny wzrok dwudziestoparolatka.-Adam, ja… Przepraszam cie, braciszku… -Jęknęłam żałośnie. –To mnie po prostu wszystko przerasta. –Westchnęłam z bezsilności. –Najpierw ten cały Zack, który przyczynił się do śmierci Louisa, dziwaczne zachowanie i wybuchy Malika, a teraz jeszcze straciłam ciążę… A ty jesteś dla mnie taki dobry i nie zasługuję na tak wspaniałego brata, bo jestem głupią idiotką.
-Nie jesteś, po prostu… -Wzruszył ramionami. –Masz tylko dwadzieścia lat, a życie, co chwila wystawia cie na próby.
-A ty popychasz mnie na słupy. –Wtrąciłam, na co Adaś głośno się zaśmiał. –Mam mu powiedzieć? –Zapytałam szeptem, jakbym bała się, że ktokolwiek może usłyszeć i donieść Zaynowi.
-Musisz, to było jego dziecko.
-Będzie wściekły, a ja mam dość tych kłótni, które mnie wykańczają.
-Będzie dobrze, Nessiu. –Zagaił, obejmując mnie ramieniem i przyciągając bliżej swojego torsu. Objęłam Donavana w pasie i tak kroczyliśmy w stronę samochodu.
Adam postanowił, że zabierze mnie również na lody, dlatego pojechaliśmy do centrum, gdzie zakupił dwie porcje lodów włoskich, z którymi usiedliśmy na ławce w parku. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale mimo wszystko całkiem przyjemnie spędziłam czas z głową opartą na barku moje brata, powinnam raczej powiedzieć siostry, bo który normalny facet robi sobie paznokcie? Tak czy inaczej Adaś poprawił mi nieco humor, dlatego gdy już odwiózł mnie oraz Darcey do mojego mieszkania spokojnie leżałam z córką na sofie delikatnie gładząc jej plecy i włosy dłonią, tuląc przy okazji do piersi.
Tak cholernie mocno ją kocham. Nie mogę sobie wyobrazić, co bym zrobiła, jeśli straciłabym również ją.
-Ness?! –Po pomieszczeniu rozniósł się głos Malika, dlatego szybko zamknęłam oczy. Nie chciałam z nim rozmawiać, nie teraz. –Ness, jesteś w domu?! –Nie odezwałam się, tylko mocniej przytuliłam leżącą na moim brzuchu czterolatkę. –Ne…! –Nagle poczułam jak ostrożnie zdejmuję Darcey ze mnie, a potem kątem oka spostrzegłam, że zanosi ją do pokoju. Znowu zamknęłam oczy, ale kiedy szurał stopami po panelach prawdopodobnie poszedł do kuchni. Nie zamierzałam dawać mu jakichkolwiek oznak, że nie śpię, bo nie chciałam poruszać tematu naszych nieporozumień – łagodnie mówiąc.
Nie wiem ile czasu minęło, kiedy znowu usłyszałam Malika, ale tym razem delikatnie gładził wierzchem dłoni mój policzek, spokojnie oddychając.
-Nie chciałem być kutasem. –Wyszeptał mi przy uchu. –Po prostu mam dużo na głowie i nie chcę cie krzywdzić, ani zawieść. –Ale to właśnie robisz, zawodzisz. – Po prostu nigdy nikt tyle dla mnie nie znaczył co ty i chcę tylko twojego szczęścia i bezpieczeństwa… Waszego. –Naszego… Jednej maleńkiej osóbki już z nami nie ma. –Ness?! Czemu, do cholery płaczesz?! –Wrzasnął przerażony, a później gwałtownie wstał. Widziałam, bo sama się przeraziłam i uniosłam powieki, wycierając swoje policzki.-Co się dzieje? –Zapytał dwudziestodwulatek po kilku dłuższych sekundach, znowu przy mnie klękając. Zdenerwowana przygryzłam wargę, kiwając głową na boki. Co mam mu powiedzieć? –Ktoś cie skrzywdził? –Zaprzeczyłam. –Więc, co…? –Nie zdążył dokończyć, ponieważ ktoś zadzwonił do drzwi. –Zaraz wracam. –Poinformował mnie, a później poczłapał w stronę wejścia, które po chwili otworzył i zaczął krzyczeć po gościu. -…Skąd, do kurwy masz telefon mojej dziewczyny?!… Chuj mnie obchodzi, że był w samochodzie! Pytanie, co ona w nim robiła z tobą?!… -O nie!
Poderwałam się na równe nogi i biegiem ruszyłam w ich kierunku.
W progu stał nikt inny jak Tom Bolton, a w ręku trzymał moją komórkę… Z tym wyjątkiem, że wcale nie stał, a był duszony przez mojego nieobliczanego faceta do ściany przy drzwiach.
-Gadaj, do…!
-Zayn! –Wrzasnęłam, odciągając mulata od mojego znajomego. –Zostaw go!
-Przespałaś się z nim?!
-Popieprzyło cie już do reszty?! –Tym razem to ja podniosłam głos, ale tylko, dlatego że posądził mnie o taki czyn. –Nie jestem jakąś dziwką, do ciężkiej cholery! –Wycedziłam przez zaciśnięte zęby, całkowicie go puszczając oraz robiąc krok w tył. –Dzięki za telefon, Tom. –Mruknęłam zażenowana, odbierając aparat i obejmując się własnymi ramionami.
-Czy on się nad tobą znęca? –Zapytał całkiem spokojnie łyżwiarz, na co wywróciłam oczami.
-To jakieś brednie! –Parsknął kpiącym śmiechem Malik. –Nie jestem jakimś pierdolonym sadystą! Nigdy nie podniósłbym ręki na kobietę, popierdoleńcu! –Mulat postukał się kilka krotnie palcem wskazującym w czoło, a potem nie licząc się z niczym najzwyczajniej w świecie wypchnął Boltona z naszego mieszkania, po czym zamknął drzwi na klucz.
Ignorując Zayna wróciłam do salonu, gdzie zajęłam się sprzątaniem. Najpierw poskładałam koc, który położyłam na podłokietniku, ponieważ miałam w planach zabrać go do sypialni, a później pozbierałam i wyrzuciłam resztki popcornu do kosza na śmieci. Już miałam wychodzić, ale mój chłopak zatorował mi drogę.
-Pogadamy? –Zapytał z nutką obawy.
-Gadaj. –Mruknęłam niby obojętnie wzruszając ramionami, opierając się tyłkiem o brzeg blatu.
-Przepraszam za bycie kutasem. –Uniosłam brwi zszokowana.
-Ile razy będziesz jeszcze przepraszał za to samo, huh? –Warknęłam, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. –Mam już dość, Zayn. Cały czas to robisz, a potem przychodzisz z tą przystojną gębą, uroczą minką i z tym żalem w oczach… -Pokiwałam głową na boki, bo o to właśnie teraz chodziło. Mam poważny problem, bo zbyt mocno go kocham i wybaczam tylko, dlatego bo boję się go stracić, a wiem, że nie dam sobie rady sama. –Masz mnie za idiotkę, prawda?
-Oczywiście, że nie! –Podniósł oburzony głos, podchodząc bliżej mnie i łapiąc za biodra. –Jesteś najważniejszą i najcudowniejszą dziewczyną, jaką dane mi było w życiu spotkać. Kocham cie. –Wyznał patrząc mi prosto w oczy. –Płakałaś przeze mnie, prawda? –Pokiwałam głową na boki. –Ten pedałek coś ci zrobił?
-Nie mów tak o nim.
-Skrzywdził cie?
-Nie jestem porcelanową laleczką, przestań się tak zamartwiać. –Jęknęłam zmęczona wałkowaniem tego samego tematu za każdym cholernym razem. Ileż można?!
-Dla mnie jesteś. –Uśmiechnął się lekko, a potem trącił swoim nosem mój. –Powiesz, o co chodzi?
-Obiecasz, że mnie nie znienawidzisz? –Przytaknął. –Ale tej obietnicy złamać nie możesz, Malik.
-Przyrzekam na swoje życie, że nigdy cie nie znienawidzę, Blondyneczko. A teraz mów, o co chodzi?
-J- ja… Byłam dzisiaj w szpitalu…
-Stało się coś poważnego?! –Opuściłam swoje ramiona zażenowana tym cyrkiem. Zayn zachowuje się gorzej niż mój tata, czy też Adaś. Boże…
-W sumie… To tak, to cholernie poważne.
-Ness, nie rób sobie ze mnie żartów, bo nie bawi mnie taka zemsta.
-Byłam na ciebie wściekła. –Wyznałam, całkowicie ignorując jego wypowiedź. –Bo obiecałeś, że pojeździsz ze mną na łyżwach, a wyskoczyłeś z tym tekstem: Jestem facetem, daj mi łyżwy dla faceta, bla bla bla… -Starałam się brzmieć jak najbardziej zbliżona tonem do dwudziestodwulatka, który przewrócił oczami. –Wyrżnęłam… -Moje serce przyśpieszyło swojej pracy, a w oczach zaczęły zbierać się łezki, które dosłownie po paru sekundach zaczęły spływać po policzkach.
-Uspokój się i powiedz. –Poprosił tym swoim przesłodzonym tonem, który kochałam całą sobą.
-Zabiłam nasze dziecko, Zayn… -Teraz wybuchłam płaczem, którego nie potrafiłam opanować, mimo iż po cholernie długich minutach, kiedy to Malik przyswajał moje słowa, mocno mnie do siebie przytulił. Ryczałam jak bóbr, zaciskając pięści na jego koszulce. –Jestem okropną osobą… -Wyznałam niewyraźnie.
-Nie płacz.
-Jak mam nie płakać, skoro przez swoją głupotę zabiłam tą małą Fasolkę?! –Lamentowałam dalej, nie licząc się z niczym, a już w szczególności z późną godziną.
-To nie jest twoja wina. –Mruknął pod nosem Malik. –Gdybym z tobą poszedł…
-Nawet nie zaczynaj. –Warknęłam, odsuwając go od siebie, a później odepchnęłam się od krawędzi blatu. –Nie ty tutaj zawiniłeś, tylko ja.
-Nie byłabyś na mnie wkurwiona, gdybym zachował się jak facet i spędził z tobą trochę czasu na tym pieprzonym lodowisku. –Pokiwałam głową na boki z niedowierzania.
-Przestań. Po prostu przestań, okay? Wbij sobie to do tej tępej głowy, że nie nosisz na swoich barkach całego świata i nie możesz o wszystko obwiniać siebie, dobra? –Zapytałam dla upewnienia podchodząc bliżej mojego chłopaka i złapałam jego twarz w dłonie zmuszając, aby na mnie spojrzał.
-Ale…
-Bez ale, po prostu zdeklaruj się, że nie będziesz brał odpowiedzialności za wszystko. –Z ust Zayna wypadło głośne westchnięcie. –Jesteś dobrym kolesiem, który robi wszystko, co w jego mocy, aby jego bliscy byli bezpieczni, kiedy to w końcu do ciebie dotrze?
-Spieprzyłem tak wiele spraw…
-Być może, ale zrobiłeś o wiele więcej dobrego. Tym razem to ja spieprzyłam i chciałabym, żebyś to przyznał.
-Nie.
-Zrób to.
-Nie chcę.
-Poczuję się przez to lepiej. –Mruknęłam z lekko wydętą wargą.
-Czuj się tak dalej, bo ja nie chcę cie dołować. Nie przyznam, że spieprzyłaś.
-Właśnie to zrobiłeś. –Uśmiechnęłam się lekko, a potem przytuliłam się do mulata, który odwzajemnił tą czułość. –Nie chciałam…
-Wiem, Maleńka. –Stwierdził całując czubek mojej głowy, a następnie podniósł mnie niczym pannę młodą i zaniósł do naszej sypialni. Mężczyzna ustawił mnie z powrotem na nogi, a później powoli zaczął rozbierać, jakbym była malutką dziewczynką. Po chwili stałam naprzeciwko Zayna w samych majtkach, a on badał zimnymi dłońmi moje ciało, ale nadal utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. –Muszę wyjechać na miesiąc.
-Dokąd?
-Na jeden z wyścigów w Ameryce Południowej.
-Ale, że na miesiąc? –Zapytałam zdziwiona, a dwudziestodwulatek przytaknął. –Kiedy?
-Jutro wieczorem, powiedziałbym ci wcześniej, ale dopiero dziś rozmawiałem z Danielem… -Wyznał przeczesując włosy dłonią. –Posrana sprawa, bo powinienem cie wspierać, a muszę jechać do cholernego Chile. –Prychnął pod nosem.
-Czyli nie będę cie widziała przez miesiąc? –Jedyną rzeczą, na którą się zdobył było wzruszenie barkami oraz ta smutna mina.
-Chciałbym zostać, ale nie mogę.
-Rozumiem, o której masz lot?
-O dwudziestej, a co już chcesz się mnie pozbyć, huh?
-Po prostu pomyślałam, że moglibyśmy spędzić jutrzejszy dzień tylko we dwójkę. –Zaproponowałam zagryzając dolną wargę i przesuwając dłonią pod koszulką młodego mężczyzny, który przymknął delikatnie oczy. –Chyba, że nie masz ochoty, wtedy zrozumiem i… -Nie dane mi było dokończyć, ponieważ przerwały mi gorące usta bruneta, które wylądowały na moich.
-Zamknij się, dobra? –Stwierdził odsuwając się na kilka centymetrów i z tym moim ulubionym uśmieszkiem beztroskiego chłopaka, który bawi się życiem. –Będę cholernie szczęśliwy, że będę mógł się tobą nacieszyć cały dzień. –Powiedział zdejmując koszulkę, którą mi pomógł założyć. –Chodź spać, Blondyneczko. –Kolejny raz ucałował moje usta i znowu wziął na ręce, żeby położyć na materac, a potem przytulić się do moich piersi oraz delikatnie masując mój brzuch. 
________________________________
Dziękuję wam za komentarze, ale mam dla was informację dotyczącą kolejnego rozdziału - nie jest pewna czy uda mi się go dodać w następną niedzielę. Ma to związek generalnie z moim popieprzonym życiem, więc... Mam złe przeczucia, w dodatku zbliżają się moje urodziny, a nie lubię tego dnia, więc... Nie będę was zadręczać. 
Liczę, że rozdział chociaż trochę wam się spodoba. 
Miłej niedzieli ;**